18. Premiera
Wszyscy dobrze znamy tę historię.
Opowiada o dziewczynie zaklętej w łabędzia. Tylko prawdziwa miłość może zdjąć z niej czar.
Ale jej książę zostaje zwiedziony przez inną.
Więc zdruzgotany postanawia odebrać sobie życie.
.
- Problem polega na tym, że nieważne, co by nie zrobili, Zły Duch zawsze ich rozdzieli. - tłumaczyła Charlotta stojącemu razem z nią za kulisami rodzeństwu Pevensie.- Dopiero po śmierci będą mogli być tak naprawdę razem.
W tym momencie z garderoby wypadł Edmund i z głośnym łoskotem wylądował na podłodze. Miał podbite oko i rozciętą wargę.
Przerażona Zuzanna zakryła sobie usta ręka.
- Chyba powinniśmy go bardziej pilnować. - zauważyła Łucja.
Faktycznie byli na tyle zajęci dyskusją z kuzynką Aurelii, że nawet nie zauważyli wchodzącego do pomieszczenia Eltona.
- Jeszcze Ci mało, gówniarzu? - barczysty mężczyzna stanął w drzwiach, grożąc czarnowłosemu pięścią. Wyglądał, jakby przygotowywał się do zadania mu mocnego kopniaka.
Piotr stanął pomiędzy nimi.
- Ej, ej, ej. - powiedział, zasłaniając brata ramionami. - Tylko bez takich. Jesteś w teatrze... Zachowuj się, gościu.
Chłopak zauważył, że na policzku faceta widnieje fioletowe limo. No tak, coś podejrzewał, kto zaczął tę bójkę...
- Powiedz to swojemu braciszkowi. - warknął przez zęby Elton, plując krwią. - Pierwszy wyskoczył do mnie z łapami.
Dziewczyny podbiegły do Edmunda, pomagając mu się podnieść i sprawdzając, czy obrażenia, które odniósł, nie są zbyt poważne.
- Wracamy do domu. - zakomenderowała Zuzanna. - Chciałam Ci pomóc, ale ty jak zwykle swoje...
Z garderoby wyjrzała do nich blada i przerażona dziewczyna.
- Edmund... - zaczęła, ale głos uwiązł jej w gardle. Pragnęła mu tyle przekazać, ale nie potrafiła.
Do akcji wkroczyła jej rudowłosa kuzynka.
- Czy wyście wszyscy poszaleli?! - nawrzeszczała na nich. - Za chwilę zaczyna się przedstawienie, a wy chcecie przyprawić główną aktorkę o zawał serca!
Charlotta objęła blondynkę ramieniem, wypędzając Eltona na korytarz.
- Wstydzilibyście się! - fuknęła, zatrzaskując im przed nosem drzwi.
Przez chwile cała piątka stała w milczeniu. W końcu Elton poprawił włosy i odszedł tak, jakby miał wszystko, co się wydarzyło, głęboko w nosie.
- Jak ja go nienawidzę. - syknął Edmund, czując, że chyba ma zwichniętą rękę.
- Serio musimy wracać? - zapytała smutno Łucja. Tak bardzo lubiła wychodzić z rodzeństwem na przedstawienia.
Z resztą cieszył ją sam fakt, że w ogóle coś robią razem. Ostatnio tak rzadko się to zdarzało.
Piotr rzucił Zuzannie porozumiewawcze spojrzenie. Tamta westchnęła.
- No, dobra, okej. - powiedziała, dając za wygraną. - Tylko niech on się ogarnie i już mnie nie wkurza.
Blondyn spojrzał ostrzegawczo na brata, chwytając go za ramię.
- Będzie grzeczny jak aniołek. - rzekł, po czym szepnął do Edka. - Zachowuj się.
Udali się na salę, by zająć miejsca. Plusem wejścia wcześniej było to, że mogli wybrać sobie najlepsze siedzenia.
- Chodź tu. - Zuzanna wyjęła z torebki chusteczkę i zaczęła wycierać krew z twarzy swojego młodszego brata. - Przepraszam, że Cię opierdzielam. Ale ja naprawdę nie rozumiem, czemu tak Cię ciągnie do rękoczynów...
Chłopak zmieszał się. Nie chciał wychodzić na agresywnego. W zasadzie to w ogóle nie chciał być agresywny. Przecież z ich czwórki to on był najspokojniejszym władcą Narnii. No dobra, drugim po Zuzi.
Co się zmieniło?
- To ja przepraszam. - rzekł szczerze. - Nie wiem, co się ze mną dzieje... Od wakacji mam jakieś dziwne wahania nastrojów.
Zuza poprawiła jego ciemne włosy, żeby wyglądał jak człowiek.
- Hormony. - zdiagnozowała. - Ale z doświadczenia wiem, że agresja wynika w dużej mierze z bezsilności. Ci, którzy uciekają się do okrucieństwa wewnątrz są słabi. Nie chce, byś wybierał taką drogę.
Edmund przyjrzał się jej uważnie. Zuzanna często go irytowała swoją protekcjonalnością, ale nie mógł zaprzeczyć, że jako mały chłopiec chciał się jej przypodobać.
Tak chyba zawsze jest z młodszym rodzeństwem, że mniej lub bardziej bierze sobie starsze za wzór.
Teraz jednak, gdy wycierała mu twarz niczym matka po raz pierwszy poczuł, że może nigdy nie był jej tak obojętny, jak mu się wydawało.
Uśmiechnęła się do niego ciepło. Wyglądała naprawdę dojrzałe w czerwonej sukience i szmince na ustach.
- Dobrze, mamo. - zażartował, a ona przewróciła oczami. Usiedli w fotelach.
- A tak serio to czemu go uderzyłeś? - zapytał teraz Piotrek.
Edmund westchnął, wgapiając się w zasłoniętą kurtynę.
- Sam nie wiem, od dawna chciałem. - mruknął zgodnie z prawdą. - Jest pretensjonalnym dupkiem i myśli, że może jej rozkazywać.
Blondyn uniósł brwi.
- A może po prostu jesteś zazdrosny? - podpowiedział.
No... coś mogło w tym być.
- ,,Kocha go jak przyjaciela" - powiedział, rysując w powietrzu cudzysłów. - Czy przyjaźń damsko-męska jest w ogóle możliwa? Z resztą nie wygląda mi na dobrego kumpla. Raczej na palanta.
Łucja powstrzymała się, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- To prawda, trochę tak wyglada. - przyznała mu rację.
Wkrótce sala teatralna zaczęła się wypełniać innymi widzami, więc musieli przerwać tę jakże fascynującą dyskusję o przeżyciach emocjonalnych Edmunda.
Elton też się pojawił, ale usiadł na drugim końcu widowni, za co Edek w duchu mu podziękował. Nie miał ochoty przyglądać się jego głupiej gębie.
- Witamy państwa. - zaczął reżyser, gdy powoli zgasły światła. - Na mojej własnej inscenizacji znanego baletu Czajkowskiego... Jezioro Łabędzie. Życzę państwu miłego spektaklu i jak zwykle proszę, aby w trakcie przedstawienia nie rozmawiać ani nie jeść. Dziękuję.
Po czym zszedł ze sceny, a na sali zapadł mrok. Chwilę później rozbrzmiały pierwsze takty muzyki, w której Edmund z łatwością rozpoznał klasyczną melodię Czajkowskiego. Kurtyna uniosła się...
- Była raz sobie dziewczyna zaklęta w łabędzia...
Zły Duch rzucił na nią czar, który złamać mogła tylko prawdziwa miłość.
Przed nimi pojawiły się zbudowane ze styropianu, lecz wyglądające świetnie mury zamku.
- Książę Zygfryd kończył właśnie 18 lat, a jego matka urządzała wielkie przyjęcie z tej okazji. - kontynuował opowieść narrator.
Na scenie pojawił się wysoki młodzieniec ubrany w średniowieczny strój. Uśmiechnął się, puszczając oko do widowni.
- Zygfrydzie! - jęknęła kobieta, która wbiegła za nim. - Och, Zygfrydzie, kiedy ty dorośniesz?
Przez chwilę przyglądali się scenie, w której matka próbuje namówić syna do małżeństwa. Ostatecznie chłopak zgadza się poznać na balu wybrane przez królową księżniczki, po czym wraca do zabawy ze swoimi przyjaciółmi.
Zły Duch owinięty w ciemną pelerynę i stojący na uboczu, zatarł ręce.
Teraz scenografia znów się zmieniła i znaleźli się nad jeziorem. Edmund poczuł dziwny dreszcz na karku.
Tak jakby... już kiedyś tam był.
W świetle błękitnych świateł, przebrana za łabędzia Aurelia wyglądała jeszcze piękniej niż wcześniej.
- Nie możesz mówić? - zapytał ją książę.
Pokręciła głową. On wyciągnął do niej rękę i poprosił dziewczynę do tańca.
Bo z pamięcią jest jak z jeziorem. Widzisz tylko to, do czego ma dostęp światło.
Ale istnieją jeszcze głębiny. Które wypływają na powierzchnię, gdy tylko poruszysz wodą.
Ubrana w białą sukienkę z koronek Aurelia poczuła, jak coś ściska jej serce.
Przebłyski wspomnień pojawiły się przed jej oczami niczym starodawne fotografie. Teraz jednak widziała je wyraźnie.
Inna dłoń, trzymająca ją w pasie, pocałunek. Altana, ucieczka, Jezioro, ale nie to jezioro.
Wieża. Upadek. Śmierć. Światło.
Ślub. Noce spacery po plaży. Mały, drewniany domek nad morzem. Maleńkie dziecko wyciągające do niej rączki.
W sumie dobrze się złożyło, że ich scena właśnie dobiegała końca, bo Bellflower nie byłaby w stanie wytrzymać tam ani chwili dłużej.
- Czas na Odyllię! - oświadczył zza kulis reżyser, nawołując czarną łabędzice.
- Byłaś super. - Charlotta uścisnęła rękę kuzynki, jakby próbując podnieść ją na duchu. - Będzie dobrze.
Po czym zniknęła za kurtyną. Po policzkach Aurelii pociekły łzy.
Obraz lekko rozmazywał się przed jej oczami. Oparła się o słup, aby nie zemdleć.
Może to dobrze, że gdy powróciła na scenę musiała zagrać moment śmierci. Było to przynajmniej adekwatne do tego, co czuła w środku.
- Zygfryd... zdradził mnie? - powiedziała słabo i nie musiała udawać.
W jej głosie słychać było prawdziwe poczucie straty, a z mokrych powiek ciekły autentyczne łzy.
- Gdybyś tylko przebił mnie sztyletem... - mówiła, upadnąwszy na kolana. - Och, gdybyś zranił mnie nożem, nie dbałabym o to.
Widownia zamarła, przyglądając się jej ostatecznemu aktowi.
- Nadziejo, która miałaś mnie uratować. - rzekła. - Zabiłaś mnie.
Zamknęła oczy, opadając na ziemię.
- Nie błagam! - usłyszała głos Edmunda, ale tak naprawdę był to Zygfryd. - Co ja narobiłem?!
🦢🩰
- I ostatecznie dopiero śmierć połączyła dwoje kochanków... - zakończył przedstawienie narrator.- A Zły Duch odszedł, szukając nowych ofiar.
Kurtyna opadła. Światła się zapaliły. Rozebrzmial tak głośny aplauz, że Aurelia czuła, jak huczy jej w uszach.
- BYŁAŚ BEZBŁĘDNA!!! - wrzeszczała do niej Charlotta, przytulając ją.
Chwilę później reszta aktorów zaczęła wiwatować jej imię. Reżyser ucałował ją w oba policzki, a potem wypchnięto ich wszystkich, by ukłonili się widowni.
Gdy blondynka stanęła na scenie, rozległy się piski, gwizdy i tak głośne brawa, że praktycznie ją to ogłuszyło.
- AURELIA! AURELIA! - rozpoczął skandowanie jej imienia Elton, a publika szybko to podłpała.
Oszołomiona dziewczyna nie wiedziała, co się dzieje. Najbardziej pragnęła pozostać już sama i... pogrążyć się w żałobie.
W żałobie po utraconym życiu. Żałobie po utraconej córce, której już nigdy nie odzyska.
Zmusiła się jednak do wymuszonych uśmiechów. Słuchania komplementów, przyjmowania uścisków i kwiatów.
- Byłaś fenomenalna! - zawołał Elton, przepychając się przez tłum i mocno ją przytulił. - Kurcze, Aurela, kiedy umierałaś, prawie się poryczałem.
Blondynka podziękowała mu, rozglądając się z głośno bijącym sercem po grupie zebranej za kulisami.
Tak bardzo chciała go zobaczyć, ale równocześnie tak bardzo bała się tego momentu.
- Musimy to oblać! - kontynuował paplaninę jej kumpel z dzieciństwa. - Wiem, że nie pijesz, ale dziś musimy! Zaraz znajdę Charlottę i ustalimy jakieś miejsce.
- Wiesz co... - przerwała mu Bellflower. - Nie czuję się najlepiej. Chciałabym pobyć chwilę sama w ciszy.
Z pewnością nie miała tego wieczora ochoty na żadną zabawę. Przeprosiła mężczyznę i zamknęła się w swojej garderobie.
🦢🩰
- Jesteś ostatnia.
Śnieg sypał z ciemnego nieba, kiedy wychodziła na mroźną noc. Ulica przed teatrem była prawie całkowicie pusta.
Prawie.
- Edmund. - jego imię zawisło na jej ustach niczym zaklęcie.
Czarnowłosy, ubrany w ciemny płaszcz chłopak opierał się o latarnię.
- Czekałem na Ciebie. - uśmiechnął się pod nosem, podchodząc do niej. - Dłużej niż ten dupek Elton. Chyba widać, komu bardziej zależy. Mam nadzieję, że dostanę za to jakieś bonusowe punkty.
Zdawać by się mogło, że jest w wyśmienitym humorze. Dziewczyna ruszyła zaśnieżonym chodnikiem, a on podążył za nią.
- Nie musisz odprowadzać mnie do domu. - powiedziała w końcu, ponieważ przez długi czas się nie odzywał.
- Ale chcę. - chłopak wzruszył ramionami. - Dopóki mogę.
Blondynka zacisnęła pięści w kieszeni płaszcza. Oczy znowu nieprzyjemnie ją zapiekły.
- Lubisz mieszać mi w głowie, co? - rzuciła trochę sarkastycznie. - Znęcać się, a potem znikać i zostawiać mnie samą.
Edmund zatrzymał ją, zmuszając, aby na niego spojrzała.
- Naprawdę to o mnie myślisz? - zapytał wyraźnie poruszony.
Nastolatka popatrzyła mu w oczy. Miał takie piękne, czekoladowe tęczówki, wyraźne zarysowany łuk brwiowy, urocze piegi na policzkach... I wargi, lekko rozcięte po bijatyce z Eltonem, ale nadal wyjątkowo symetryczne.
- Nie wiem. - odpowiedziała, zakładając ręce na piersi, by mróz aż tak jej nie dokuczał. - Nie mam pojęcia, co mam myśleć o Tobie. Wiem tylko, że na końcu to wszystko złamie mi serce.
Bo już raz złamało. To, co utraciła w Narnii było dla niej zbyt straszne.
- Więc jednak coś do mnie czujesz. - w oczach chłopaka zabłysła nadzieja.
Dziewczyna pokręciła głową. On nic nie rozumiał. Nic nie wiedział... Nic nie pamiętał...
- Czy to coś zmienia? - zapytała z wyraźną złością w głosie. - Wyprowadzasz się, Edmund. A nawet gdybyś się nie wyprowadzał, nigdy nie potrafiliśmy się dogadać. Nie w tym świecie...
Przerwała, czując, że te wspomnienia są zbyt raniące. Dlaczego tu wszystko było o wiele trudniejsze?
- Możemy spróbować się nauczyć. - zaproponował nieśmiało czarnowłosy. Czy ona naprawdę nie widziała tego, jak bardzo mu na niej zależało?
No dobra, przez ostatni czas się nie odzywał. Ale było to wyłącznie dlatego, że nie wiedział jak. Teraz był gotowy o nich walczyć.
Nawet jeżeli będzie musiał wymyślić jakiś sposób, żeby zostać w Londynie... Lub zabrać ją ze sobą.
- Moglibyśmy. - przyznała mu rację. - Gdyby rozstanie nie było wpisane w nasz los.
Pevensie zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem...
Nieświadomość na jego twarzy raniła ją tak bardzo. Czemu nic nie pamiętał? Czy dla niego te chwile były dużo mniej istotne?
Czy to w ogóle miałoby możliwość wydarzenia się w tym świecie? Czy było tylko marzeniem sennym... Bo Edmund w Narnii był inną osobą. Ona z resztą też.
- Dlaczego nie chcesz dać nam szansy? - zapytał ją chłopak. - Dlaczego widzisz wszystko w ciemnych barwach?
Aurelia poczuła, jak łzy znowu ciekną jej po policzkach. Edmund chwycił ją za zmarznięte dłonie.
- Byliśmy już razem. - wyszeptała. - Tam w Narnii... Ty nic nie pamiętasz... Była wieża i jezioro.
Pevensie wytężył myśli, poszukując w pamięci skradzionych wspomnień. Coś powoli zaczynało mu świtać.
- Byliśmy tak szczęśliwi, wiesz? - mówiła blondynka, nie powstrzymując już płaczu. - Wzięliśmy ślub, mieszkaliśmy w chatce nad morzem i...
Coś stanęło jej w gardle. Nie mogła nic więcej powiedzieć. Nie wiedziała nawet, czy jej wierzy.
Chłopak przytulił ją do piersi. Położyła głowę na jego sercu, zanosząc się szlochem. Uspokajająco pogłaskał ją po głowie.
- Mieliśmy dziecko, Edmundzie. - zapłakała. - Maleńką córeczkę. Nazywała się Anastazja.
Poczuła, jak na te słowa czarnowłosy wyraźnie sztywnieje.
- Co ty...
- Tak! - chlipała. - Córkę! Jak mamy żyć ze świadomością, że ją tam zostawiliśmy? Jak mamy żyć ze świadomością, że nas nie pamięta? Ze świadomością, że już nigdy jej nie zobaczymy?
Pevensie wzmocnił uścisk ramion.
- Aurelio... - wychrypiał. Teraz i jego wreszcie uderzyło to wszystko, co się stało.
- Kochałam ją tak bardzo. - kontynuowała dziewczyna. - Ciebie tak bardzo kochałam.
Uniosła wzrok, patrząc mu w oczy. Był od niej dużo wyższy i sięgała mu tylko do podbródka.
- Nadal Cię kocham. - powiedziała, a on zbliżył usta do jej warg.
Chłopak uśmiechnął się smutno.
- Ja też Cię kocham. - rzekł, kręcąc z niedowierzaniem głową i przyglądając się jej ustom. - Jesteś pierdzieloną miłością mojego życia, Aurelio Bellflower.
Ze wszystkich pocałunków, których do tej pory doświadczyli, ten był zdecydowanie najlepszy.
Edmund pochwycił jej twarz w obie dłonie i całował ją z taką zapalczywością, jakby miał już nigdy nie poczuć smaku jej ust.
- Nigdy już nie pokocham nikogo innego. - wydyszał, składając pocałunki na każdym milimetrze jej twarzy. - Zawsze będę kochał tylko Ciebie.
Blondynka jęknęła, wsuwając palce w jego czarne włosy. Usta chłopka zsunęły się na jej szyję.
Edmund przycisnął ją do ściany mijanej przez nich kamienicy. Powinni byli przestać. Musieli przestać.
- Zły Duch zawsze nas rozdzieli. - mruknęła półprzytomnie Aurelia. - Jadis znajdzie nas i tutaj.
Dlaczego była tego taka pewna? Czy chodziło o znaki, które ciagle dostawała?
O mnóstwo niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności? A może o jej rozmowę z Aslanem, który mówił, że nie może dać im więcej czasu ani w tamtym ani w tym świecie?
Edmund rozpiął jej płaszcz, wkładając rękę pod sweter blondynki. Pomimo otaczającej ich zimy, tych dwoje ogrzewało coś innego.
Dziewczyna objęła go udami, a on przylgnął do niej w najściślejszym ucisku. Znów byli jednością.
- Jesteś moją żoną. - wydyszał jej w usta Pevensie. - Moim sercem i moją duszą. Moim wszystkim.
Dobrze, że znajdowali się w bocznej, opuszczonej uliczce i nikt nie mógł ich tu usłyszeć ani zobaczyć.
Mimo to Aurelia przerwała ten wylew namiętności, powstrzymując go dłonią.
- Nie przeżyje tego drugi raz, Edmundzie. - powiedziała. - Nie dam rady.
W tym świecie wszystko zdawało się ich rozdzielać. Wszystko zdawało się przemawiać za tym, że nie powinni być razem.
On wyjeżdżał na niewiadomo jak długo. Panowała wojna, a każdy ich dzień mógł być ostatnim.
Kiedy w końcu się od siebie oderwali, żadne nie wiedziało, co powiedzieć. Blondynka przerwała ciszę.
- Nigdy Cię nie zapomnę. - obiecała ze łzami w oczach, po czym odwróciła się i uciekła na zaśnieżoną ulicę.
Nie zatrzymywał jej.
Bo kochać to też pozwolić komuś odejść. To zrozumieć, że życie prowadzi Was w inne strony... I że czasem tak jest lepiej.
Czasem tak.
W innym równoległym świecie może i żyli długo i szczęśliwie.
W innym.
_______
Bleh, ale ta książka jest łzawa, sorrki :/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top