13. Nowy początek



Czy wyobrażaliście sobie, kiedyś wasz ślub? Aurelia pamięta, że odkąd była mała Charlotta planowała swój.

- Chcę, aby na moim ślubie były piwonie. A ozdoby muszą być w złocie. - mówiła. - Złote zasłony, zastawy i wazony... Myślałam też o różu, ale jestem ruda no i jak by to wyglądało? - wzdychała. - Zazdroszczę Ci, że jesteś blondynką... Nie ma chyba koloru, który by się gryzł z twoimi włosami. Ja muszę uważać, żeby nie wyglądać kiczowato...

- Charlotto. - reagowała na to Aurelia. - Twoje włosy są piękne. Dlaczego ty w ogóle przejmujesz się takimi głupotami?

- No jak to dlaczego... - jej kuzynka przewróciła oczami. - Bo chce kiedyś wyjść za mąż.

Bellflower uniosła brwi.

- Kiedyś. - zaznaczyła. - A gadasz, jakbyś wychodziła za tydzień.

- Ty nic nie rozumiesz! - złościła rudowłosa.

I faktycznie, blondynka tego nie rozumiała. Charlotta miała zaplanowaną ceremonię ślubną  co do minuty.

- Tego dnia wszystko musi być idealne. - twierdziła. - A im szybciej to sobie ustalę, tym lepiej.

Tak więc miała wybraną muzykę, salę, listę dań, a nawet fotografa. Choć przecież nie wychodziła za mąż...

- Ja bym chciała, żeby to był po prostu piękny dzień, który mogę spędzić z osobą, którą kocham.- rzuciła nieśmiało Aurelia.

Nigdy nie kręciły ją wielkie imprezy. Wystarczyłoby skromne przyjęcie i poczucie, że bierze się ślub z miłością swojego życia.

Charlotta popatrzyła na nią wtedy  z politowaniem, jak na małe dziecko, które jeszcze niewiele wie.

Cóż, Aurelia w najśmielszych snach na pewno nie wyobrażała sobie, że weźmie ślub w magicznej krainie. I że udzieli im go wielki lew.

- Wybaczcie. - Aslan chwycił ją pod ramię. - Wybaczcie, ale zanim zaczniemy, muszę o czymś z Tobą porozmawiać na osobności.

Edmund skinął głową, a lew zabrał blondynkę na krótką przechadzkę.

Noc miała się już ku końcowi, ale świt jeszcze nie nadchodził. Łabędzie wzniosły się pod niebo, śpiewając, choć Aurelia zawsze myślała, że akurat te ptaki tego nie potrafią. Polana powoli wypełniła się innymi zwierzętami.

- Denerwujesz się? - zagaił wielki kot, czując jak dziewczyna lekko drży.

- O tak. - westchnęła, próbując wyrównać oddech. - Jestem bardzo szczęśliwa, ale to wszystko dzieje się tak szybko... Jeszcze przed chwilą nie żyłam.

Aslan uśmiechnął się do niej.

- Ja właśnie o tym. - mruknął. - Widziałaś już co nieco z tego, co Was czeka po drugiej stronie.

Blondynka poczuła, jak coś mocno ściska ją w żołądku... Tak, widziała i było to tak wspaniałe, że jakaś część jej nie chciała się wcale budzić.

- Och Aslanie... - gardło zacisnęło się jej z nadmiernych emocji. - Mój brat, moi dziadkowie... Oni byli tacy szczęśliwi. I to światło... Ale nie poszłam w jego kierunku.

- Twoja misja na tym świecie jeszcze nie dobiegła końca, moja złota. - stwierdził lew. - A do niej musisz uzbroić się w największą odwagę.

Aurelia przyglądała się nadlatującym nimfom wodnym, które przystrajały okolice jeziora białymi różami.

- Wiem, Edmund mnie potrzebuje. - powiedziała. - Załamałby się, gdybym odeszła teraz.

Król rozmawiał właśnie ze swoim koniem i państwem Bobrami. Wyglądali, jakby składali mu najlepsze życzenia. Mężczyzna cały promieniał.

- Tak. - przyznał Aslan. - On musi jeszcze wiele zrozumieć z rzeczy, które ty już pojmujesz. Dlatego proszę Cię o dużo cierpliwości i... dyskrecji.

Bellflower zmarszczyła brwi, ale lew już dotknął jej czoła, jakby w geście błogosławieństwa.

- Będzie lepiej, gdy twoja pamięć... zmieni się na jakiś czas. - rzekł tubalnym głosem. - Aurelio, córo Światła, chcę oczyścić twe wspomnienia z tego, co nie będzie Ci potrzebne na tej drodze. Chcę pobłogosławić tę drogę, choć musisz wiedzieć, że i ona się skończy... Ofiarowuje Wam długie lata dobrobytu, ale gdy dobiegną końca, utracicie je, by nie zaburzyć czasoprzestrzeni. Rozumiesz me słowa, dziecko?

Dziewczyna zasmuciła się wyraźnie.

- Więc, gdy skończy się nam czas, będzie tak jakby wszystko co się od tej chwili wydarzyło nie miało miejsca? - coś głęboko zabolało ją w sercu.

- Niestety. - przyznał lew. - I wróci wszystko, co bolesne. Ale nie na długo. I nie będzie tak, że całkiem o tym zapomnicie.

Blondynka przyjrzała się chmurze świetlików, które zebrały się teraz nad jeziorem.

- Czy zgadzasz się na to? - zapytał Aslan. - Nie mogę dać Wam więcej czasu razem. Ani w tym ani w innym świecie.

- Zgadzam się.

___________________

Aurelia nigdy nie planowała swojego wymarzonego ślubu... Ale gdyby planowała na pewno nie byłby lepszy od tego, który naszykował dla niej wielki lew.

Ciemność nocy powoli przechodziła w poranek, a wodę nad jeziorem otaczały teraz chmury porannej mgły.

Było chłodno, ale nie zimno. Driady zajęły się jej prostą, białą sukienką z koronki i utkały do niej welon z jakiejś prawie przezroczystej włóczki.

Wszystkie stworzenia z lasu zgromadziły się na polanie, jakby w przeczuciu, że będą świadkiem ważnego wydarzenia. Nie była to wprawdzie ani jej rodzina ani rodzina Edmunda, ale czuła, że ich radość jest równie szczera.

Leśne wróżki wręczyły jej bukiet z lilij wodnych, a we włosy wplotły kilka polnych stokrotek.

- Od zapachu tylu kwiatów, czuje się jak na pogrzebie. - pomyślała. Gdy była młodsza mieszkała obok cmentarza i zakładu pogrzebowego. Podobnie tam pachniało, choć nie był to dla niej nieprzyjemny zapach.

Powoli ruszyła dróżką w stronę jeziora. Zewsząd otaczały ją iglaste drzewa, a po ramieniu łaskotały gałęzie wierzb.

Zgromadzone u góry ptaki rozpoczęły wygrywanie pięknej symfonii. Stres zaczął zżerać ją od środka. Czy dobrze zrobiła, zgadzając się na to? Wiedziała przecież, jaki koniec ich spotka...

Dziewczyna skierowała się niepewnie w kierunku króla i wielkiego lwa, który trzymał łapę na jego ramieniu. Edmund czekał na nią przy brzegu stawu, szeroko się uśmiechając.

Spojrzała mu w oczy i gdy ich spojrzenia się spotkały, wszystkie wątpliwości ją opuściły. W głębi duszy czuła, że podjęła dobrą decyzję.

- Zebraliśmy się tu dziś. - zaczął Aslan, kiedy muzyka zamilkała, a ona stanęła na przeciwko swojego przyszłego męża. - By połączyć tych dwoje węzłem małżeńskim.

Pevensie uśmiechał się do niej tak radośnie, że sama nie wytrzymała i też się uśmiechnęła.

- Zapytam więc ponownie, czy ty, Edmundzie Sprawiedliwy Pevensie, bierzesz sobie tę o to Aurelię Amelię Bellflower za żonę i ślubujesz jej wierność i miłość małżeńską oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?

Czarnowłosy spoważniał.

- Tak, biorę. - rzekł. - I tak, ślubuję.

Fala obezwładniającego ciepła rozlała się po ciele dziewczyny, gdy poczuła, jak Edmund wkłada na jej palec obrączkę.

- A czy ty Aurelio Amelio Bellflower, bierzesz sobie tego o to, Edmunda Sprawiedliwego Pevensie za męża i ślubujesz mu wierność i miłość małżeńską oraz że go nie opuścisz aż do śmierci.

Blondynka wzięła głęboki wdech.

- Tak. - odpowiedziała cicho. - Tak, biorę i tak ślubuję.

Nastolatka chwyciła złotą obrączkę i wsunęła ją na palec swojego narzeczonego.

- A więc na mocy nadanego mi przed wiekami prawa. - kontynuował lew. - Ogłaszam Was mężem i żoną.

Edmund chwycił ją za obie dłonie i przyciągnął do siebie, jakby nie mogąc powstrzymać rozpierającego go szczęścia.

- Od dziś Ty jesteś Jego. A on jest Twój. - mówił dalej Aslan.- Niech obrączki te będą symbolem waszej jedności i przynależności.

Po czym dotknął ich złączonych dłoni, wypowiadając pod nosem jakieś słowa.

Kilka driad zbliżyło się do nich z białą świeczką i złotym kielichem.

- Żono, świecą tą rozświetlaj swojemu mężowi drogę w ciemności. - nakazał dziewczynie.

Blondynka przyjęła od niego podarek, chwytając gorący wosk nieosłoniętymi dłońmi. Nie oparzyła się jednak. Jego żar złączył się z nią, jakby już wcześniej do niej przynależał.

- Mężu, kielich ten niech nigdy nie będzie pusty. - zwrócił się teraz do Edmunda. - Gdyż masz być jej winem.

Król z nabożną czcią przyjął naczynie od wielkiego lwa.

Zwierzę spojrzało jeszcze raz na ich złączone ręce.

- Niech dłonie te unoszą nawzajem swoje smutki. - powiedział. - A co mój węzeł złączy, niech nic na tym świecie nie rozdzieli. Tak mówię ja, a od teraz Wy stajecie się jednością. Możecie się pocałować.

Więc się pocałowali. A polana wybuchła gwarem wiwatów. Pierwsze promienie słońca wysunęły się znad horyzontu.

______________

Wesele, które urządziło im rodzeństwo Pevensie nie mogło równać się z żadnym przyjęciem, na jakim do tej pory Aurelia była.

Z początku władcy byli trochę urażeni, że nic im wcześniej nie powiedziano o ślubie ich młodszego brata.

- Mielibyśmy więcej czasu na przygotowania! - złościła się Zuzanna. - I rozesłalibyśmy zaproszenia do innych królestw...

- Zuziu, to wydarzyło się tak nagle. - tłumaczył ich Edmund. W końcu jednak radość z rychłego zamążpójścia przyćmiła irytację.

- Nie sądziłem, że z naszej czwórki, ty będziesz pierwszy. - przyznał Piotr. - Zawsze myślałem, że to będę ja albo Zuzanna.

Sprawiedliwy zaśmiał się.

- Cóż, za długo się z tym zbieraliście... - zauważył. - Ja nie mogłem tyle czekać. Czas tak szybko ucieka.

I faktycznie dopiero co rozpoczęli tańce, ucztę i biesiadę, na którą zaprosili wszystkich przyjaznych im mieszkańców Narnii, a już zbliżał się kolejny wieczór.

Cały dzień i całą noc tańczyli, jedli, pili i zaśmiewali się w rytm ludowej muzyki. Aslan towarzyszył im do czasu, gdy na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.

- Mam deja-vu. - rzekł Edmund, obejmując swoją żonę.

Stali na rozległym tarasie balkonowym i przyglądali się odchodzącemu po plaży wielkiemu lwowi.

- Dokąd on idzie? - zapytała Aurelia. Mężczyzna przytulił ją mocniej do piersi, opierając brodę o czubek jej głowy.

- Kto wie?  - westchnął. - Nie jest tak do końca oswojony.

Blondynka spojrzała na rozgwieżdżone niebo ponad nimi. Szum fal prawie zagłuszał rozbrzmiewającą w oddali muzykę.

- Dobrze, że jego matka nas strzeże. - powiedziała z pewną ulgą. - Może idzie ją odwiedzić?

- Jego matka? - król ze zdziwienia uniósł brwi.

Aurelia uśmiechnęła się.

- Tak, poznałam ją. - wyjaśniła. - To jedna z gwiazd.

Wieczór wydawał się wyjątkowo spokojny. Nawet lekki, zimny wiatr nie mógł w tym momencie zdmuchnąć rozpalonego wewnątrz serc młodej pary entuzjazmu.

- Boisz się? - zapytał ją wtedy Edmund. - Tego co nas teraz czeka?

Małżeństwo. Ścieżka, która nie była usłana różami, jakby się mogło zdawać. Oboje wiedzieli, że w tym ,,długo i szczęśliwie" kryje się jeszcze wiele krętych dróg.

- Jestem przerażona. - przyznała. - Ale nie boję się. Wszystko jest na swoim miejscu.

Mężczyzna pocałował ją w zagłębienie za uchem.

- Masz rację, wszystko jest na swoim miejscu. - mruknął. - Zwłaszcza Aurelia Pevensie brzmi jakoś dużo lepiej niż Bellflower, nie sądzisz?

Blondynka przewróciła oczami.

- Nie wiem, czy się przyzwyczaję. - stwierdziła. - Gdy ktoś nazwie mnie ,,panią Pevensie", będę się czuła, jak twoja matka...

Sprawiedliwy zachichotał.

- Och, nigdy nie zajmiesz miejsca mojej matki, nie licz na to. - król wsunął dłonie na jej biodra, dalej całując jej szyję. Ona trochę go przystopowała.

- Nawet nie zamierzałam... - dziewczyna odsunęła się od niego odrobinę. - Dziergać Ci swetry na drutach i przesyłać na święta czekoladki? To całkiem nie w moim stylu.

Mężczyzna nie dawał za wygraną, wtulając policzek w jej pachnące polnymi kwiatami włosy. Żelazny ucisk jego ramion stanowczo nie pozwalał jej się wyswobodzić.

- Ale i tak jesteś teraz moja. - szepnął jej do ucha. - Moja pani Pevensie... jak to brzmi.

Aurelia zarumieniła się. Faktycznie brzmiało to trochę dziwnie, ale i tak jej się podobało.

- A ty jesteś mój. - dodała cicho, przypominając sobie słowa Aslana. - Dopóki śmierć nas nie rozłączy. A mam nadzieję, że nawet i po.

Sprawiedliwy spoważniał. Pocałował ją w czubek głowy. Jakaś grupka zebrała się na plaży, by puścić lampiony na cześć młodej pary.

- Ten świat potrafi być mrocznym miejscem. - powiedział Edmund. - Niepewnym i okrutnym.

Światła puszczanych przez gości lampionów wzniosły się wysoko do nieba.

- Ale cokolwiek przyniesie przyszłość, przejdziemy przez to razem. - usta króla, zatrzymały się na jej skroni. - Ty jesteś moim światłem.

Dziewczyna odwróciła się do niego, obejmując go ramionami.

- Kocham Cię, Edmundzie Pevensie. - wyznała cicho.

- A ja kocham Ciebie, Aurelio... Pevensie. - mruknął, zbliżając usta do jej warg. - W tym i innym świecie, za życia i po nim. Kocham Cię.

Jego słowa zabrzmiały jak dobra obietnica.

- Myślę, że powinniśmy zakończyć ten wieczór odrobinę szybciej. - rzekł, całując ją. - Tak bardzo chce zostać z Tobą sam na sam.

Ona też o niczym innym nie marzyła. Przyjęcie było naprawdę wspaniałe, ale to te drobne chwile tylko i wyłącznie obok niego były czymś, na co czekała.

- Myślisz, że Zuzanna bardzo się obrazi, gdy nagle znikniemy? - zapytała panna młoda swojego męża.

- Nawet nie zauważy. - odpowiedział. - Powiem tylko służbie, żeby nam nie przeszkadzano.

Po czym wypuścił żonę z ramion i podał jej dłoń, a ona uchwyciła ją z zaufaniem. Ruszyli do teraz już ich wspólnej komnaty.

Aby rozpocząć nową część wspólnej przygody. By rozpocząć całkiem nowy rozdział.

___________________

Długo nie poczekaliście 😂 Tak, no rozpoczynam nową część tej książki. Całkiem inną niż się spodziewałam. Nie wiem, jak często będą rozdziały, ale będą... 🤍 Jak ktoś oglądał serial Reign to może skojarzyć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top