11. Lament Łabędzi
Drzwi otworzyły się z głośnym łoskotem. Wystraszona Aurelia prawie spadła z materaca.
W półmroku pomieszczenia dostrzegła bladą sylwetkę króla. Odetchnęła z ulgą, choć zganiła się w myślach za to, że zapomniała przed snem zamknąć drzwi.
- Musisz odejść.
Z początku słowa władcy nie do końca do niej docierały. Pomyślała nawet, że może się przesłyszała.
On jednak powtórzył je bardzo wyraźnie:
- Musisz odejść z zamku.
Dziewczyna chwyciła stojący na stoliku świecznik i zapaliła go pośpiesznie. W płomieniu ognia twarz Edmunda wydawała się dziwnie nieruchoma i bez wyrazu.
,,Co się stało?" - miała ochotę krzyczeć, ale przecież nie potrafiła mówić.
Spoglądała więc tylko na niego wyczekująco, licząc, że sam jej to wyjaśni.
Król odwrócił od niej wzrok, krzywiąc się.
- Oboje wiedzieliśmy, że ten dzień musi w końcu nadejść. - rzekł, gapiąc się na jeden z obrazów, które namalowała. Przedstawiał złocistą plażę i morze, bardzo podobne do tego które widziała za oknem.
Dziewczyna cofnęła się o krok, marszcząc brwi.
- Chyba nie sądziłaś, że będziesz mogła zostać tu na zawsze? - parsknął Sprawiedliwy, widząc, że sens jego słów wcale do niej nie dociera.
Blondynka rozchyliła wargi, jakby chciała coś powiedzieć, a potem je zamknęła. Ach, więc powodem jego zachowania nie było jakieś zbliżające się zagrożenie... tylko niechęć.
- Nie ma tu dla Ciebie miejsca. - rzekł chłodno, zupełnie jak nie on. - Już i tak nadużyłaś mojej gościnności.
Każde słowo raniło ją niczym sztylet. Prawie się uśmiechnęła.
,,Znowu mi to zrobiłeś." - pomyślała. - ,,Młody czy stary Edmund... zawsze kończy się tak samo."
Szkoda, że nie miała dokąd odejść. W jej oczach zebrały się łzy.
- Przestań! - krzyknął, chwytając ją za ramiona. - Przestań patrzeć na mnie jak na potwora!
W jego czekoladowych tęczówkach dostrzegła szaleństwo. Nigdy taki nie był.
On sam też siebie nie poznawał.
- Myślisz, że tego chce? - warknął, patrząc na nią z nieomal obrzydzeniem, jakby to była jej wina.
Jego palce zbyt mocno wbijały się w jej skórę. Wyrwała mu się.
W tym momencie Edmund chwycił stojąca nieopodal sztalugę i rzucił nią o ścianę. Przedmiot roztrzaskał się o konstrukcję zegara. Drzazgi rozprysły się po pomieszczeniu.
Aurelia cofnęła się chwiejnie w tył. Powinna była uciekać. Powinna była zamienić się w łabędzia i zwiać przez to okno zanim nie będzie za późno.
Jednak Bellflower już kiedyś była świadkiem takiego wybuchu. Podeszła do niego ostrożnie i przyłożyła dłoń do jego policzka.
Król zamknął oczy, oddychając głęboko przez nos.
- Przepraszam. - wyszeptał ledwo słyszalnie, a ona objęła jego twarz obiema rękoma. - To, co do Ciebie czuję, doprowadza mnie do szału.
Blondynka zmarszczyła brwi. Mężczyzna uchylił lekko powieki, jakby bojąc się spojrzeć na nią wprost.
W pomieszczeniu panował półmrok, ponieważ jedynie światło świecy odbijało się od drewnianej boazerii. Dziewczyna miała na sobie delikatną, białą, koronkową koszulę nocną, a złote włosy upięła w warkocz.
Król pochwycił go między palce.
- Nie chce Cię skrzywdzić. - powiedział. - Zasługujesz na to, by być wolna. Jestem dla Ciebie za stary.
Uśmiechnął się krzywo. Przez twarz Aurelii przemknął przebłysk zrozumienia.
Och, jak żałowała, że nie może mówić!
Gdyby tylko mogła, powiedziałaby mu, że przecież jeszcze się spotkają. Że kiedyś opuści Narnię, wróci do Londynu, spotka ją na tylnych siedzeniach teatru... i wszystko zatoczy koło.
Jej twarz rozjaśnił jeden z najpiękniejszych, choć smutnych uśmiechów. Edmund pogłaskał ją po policzku.
I wtedy go pocałowała. Tym razem to ona go pocałowała.
Nie miał długiej jak Piotr brody, ale jego skórę pokrywał niewielki, kłujący zarost. To było dla niej całkiem nowe doświadczenie całować dorosłego mężczyznę, a nie nastoletniego chłopaka.
Pachniał lasem iglastym i jakimiś przyprawami. Dziewczynie zakręciło się w głowie.
- Nie możemy... - wymamrotał w jej usta, ale nie przerywał pocałunku. Zamiast tego chwycił obiema dłońmi jej kark, a ona poczuła się wyjątkowo bezpiecznie.
Nie pojawił się ogień, jak przy młodszej wersji króla. Towarzyszył jej jednak niezmierzony spokój.
Mężczyzna podniósł ją do góry, przytulając mocniej do siebie. Czuła jego łzy na swoim policzku i męski, wysportowany tors ściśle przylegający do jej ciała.
Powoli przenieśli się na posłanie, a on usadził ją sobie na kolanach.
- Odkąd tu jesteś, nie mam koszmarów, wiesz? - przyznał się, odgarniając niesforny kosmyk włosów z jej twarzy.
Po czym po całował ją w czoło jak małe dziecko, którym przecież dla niego była.
- Będę za Tobą tęsknił. - powiedział. - Nie tylko za brakiem koszmarów. Za wszystkim. Za każdą minutą spędzoną z Tobą. Ale nie jest nam pisane być razem.
Aurelia westchnęła. Może i chciałaby zostać w tej rzeczywistości, ale musiała przyznać mu rację. Nie powinna.
Tam gdzieś czekał na nią drugi Edmund. A ona już prawie o nim zapomniała... To nie było w porządku.
Z resztą kiedyś przecież znów się spotkają.
- Tak będzie lepiej. -stwierdził Sprawiedliwy, gdy podeszła do okna. - Jeżeli teraz nie odjedziesz, to nigdy Ci się nie uda.
Błysnęło światło. Biały łabędź wyfrunął przez okno.
- Kocham Cię, Aure. - król wypowiedział te słowa niczym zaklęcie. Ona była już jednak bardzo, bardzo daleko.
_________________
Pierwszą rzeczą, jaką Aurelia zauważyła było to, że spada.
Szybowała w stronę ziemii w zatrważającym tempie i była pewna, że nie przeżyje z nią spotkania.
Drugą sprawą, którą udało się jej ustalić, była przyczyna, przez którą spadała. Utraciła skrzydła.
Całe jej ciało przestało być z resztą ptasie i zrobiło się strasznie ciężkie i... ludzkie.
Z całych sił próbowała znów przemienić się w ptaka, ale nie dawała rady. Coś się zepsuło.
Nie miała już czasu na obmyślanie jakiegoś wybitnego planu ratunkowego. Pogodziła się ze swym losem.
Więc przeżyłam to wszystko, aby tak skończyć...
Zamknęła oczy, szykując się na pewną śmierć.
W momencie uderzenia cały las rozbłysnął złotym blaskiem.
.
.
To co wydarzyło się tej nocy na niebie i w puszczy na zawsze powinno zapisać się na kartach narnijskiej historii.
Szkoda tylko, że jedyne osoby, które były tego świadkiem, będą albo dawno martwe albo ich pamięć ulegnie poważnemu uszczerbkowi.
Ziemia zatrzęsła się, a wszystkie drzewa ugięły się w dziwnym półukłonie.
Wyglądający przez okno Edmund widział światło, którym nagle zajaśniał cały las. Widział jak wszystkie gwiazdy nagle zgasły. I tylko księżyc w pełni ozdabiał czarne niebo.
Cokolwiek się stało, przeczucie podpowiadało mu, że było to coś upiornego.
Zanim jednak zdążył zbiec zbyt długimi schodami na dół... Zanim dobiegł do stajni i wsiadł na konia... Zanim dotarł na miejsce tej katastrofy...
Ona już tam była. Uśmiechała się perfidnie, bo wiedziała, że tym razem wygrała.
Kto mógłby ją powstrzymać? Jedyna osoba, która była w stanie pokrzyżować jej plany, leżała teraz zimna jak trup na dnie jeziora.
Czarownica zaśmiała się, a niebo przeszył błysk strasznego pioruna.
Choć nie mogła zbliżyć się do jej ciała, bo duch dobroci i miłości, który w nim kiedyś żył, jej na to nie pozawalał, to i tak rozkoszowała się zwycięstwem.
Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, gdy jej śmierć pociągnie za sobą kolejne. Ten głupiec, Romeo będzie chciał do niej dołączyć.
A gdy on umrze, umrze i jego młodszy odpowiednik i wiele, wiele rzeczy się nie wydarzy.
Królestwo podupadnie na duchu, a pozostała trójka władców będzie już łatwym celem.
Rozejrzała się po cichej okolicy jeziora. Zawsze obawiała się, że najciężej będzie z Łucją. Jej wiara była najsilniejsza.
Gdy jednak umrze jej ukochany brat, będzie musiała się załamać. Może nie skoczy z klifu jako pierwsza, ale jej dusza będzie dużo bardziej osłabiona.
A nawet jeśli nie uda jej się zdobyć Walecznej, to Piotr i Zuzanna z pewnością będą łatwym celem.
W końcu się jej uda. Efektem domina zgarnie jedno po drugim.
Z resztą nawet jeden pusty tron w Ker zaburzy harmonię... A wtedy odebranie im władzy będzie czystą formalnością.
Westchnęła. Och, gdyby tylko miała ciało...
Spojrzała na powoli wypływające z dna jeziora zwłoki dziewczyny. Szkoda, że ta mała nie dała się opętać, gdy miała ku temu okazję. To znacznie ułatwiłoby sprawę.
Teraz martwa do niczego jej się nie przydawała. Oczywiście poza doprowadzeniem Edmunda do obłędu... Naprawdę świetny plan, genialny.
I taki... szekspirowski! Chociaż w tym świecie Szekspir nie istnieje.
Jadis przyjrzała się nienaturalnie blademu ciału Aurelii, śmiejąc się w głos. Aslan naprawdę sadził, że ta mała dziewczynka jest w stanie ją przechytrzyć?
Przysłał ją tu w nadziei, że zapobiegnie dręczeniom Edmunda i jego samobójstwu... A ona tylko pomoże je przyśpieszyć.
Wprost niebywałe jaki stary głupiec z tego lwa! Może i wyposażył ją w ohydną siłę dobroci, której ona czarownica nie mogła znieść. Ale zapomniał, że jest tylko kruchym człowiekiem.
Jedna chwila nieuwagi, jeden fałszywy ruch i ich życie kończy się... Czyż nie powinien jej lepiej przed nią chronić, skoro była taka ważna?
Nagle stado łabędzi otoczyło zatokę i wiedźma musiała wycofać się głębiej w las. Nie znosiła bliskości tych ptaków... To jedyne stworzenia, które były w stanie ją z jakiegoś miejsca przepędzić.
Teraz zleciały się nad Jezioro chyba wszystkie łabędzie z całej Narnii, a może i z lądów poza nią.
Było ich tak dużo, że polana przypominała jedną wielką białą chmurę.
Tak w każdym razie pomyślał Edmund, gdy zatrzymał się na jej skraju. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to co słyszy jest cichym lamentem tysiąca ptaków.
____________________
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top