1. Och, Odetto!
- Ale nie będziemy musiały tańczyć?
Aurelia przygryzła wargę, przestępując z nogi na nogę. Świetnie radziła sobie ze śpiewaniem, ale taniec... Szczerze, taniec to była jej kula u nogi.
Pomyślicie pewnie, jak ktoś, kto planuje karierę aktorską, może nie znosić tańca?
Cóż, Aurelia lubiła tańczyć. Nienawidziła tylko skomplikowanych układów ruchowych, które musiałaby zapamiętać. A jeszcze bardziej nienawidziła, gdy ktoś gapił się na nią i tylko wyczekiwał aż pomyli któryś krok.
Miała naprawdę słabą pamięć ruchową. Za to genialną- do tekstów i melodii. Głos był jej największym atutem.
- To nie balet. Tylko jego adaptacja. - wyjaśniła jej starsza, rudowłosa kuzynka, przewracając oczami.
Charlotta potrafiła tańczyć. Była wysoka, smukła i gibka niczym prawdziwa tancerka baletowa. Aurelia nie zdziwiłaby się, gdyby prywatnie go trenowała, nic nikomu nie wspominając.
Z resztą, gdy były młodsze, obie uczęszczały na zajęcia z tańca. I to właśnie wtedy okazało się, którą z nich najlepiej postawić w ostatnim rzędzie, tak by nie przeszkadzała innym i nie psuła całego układu.
- Wyluzuj. - powiedziała jej teraz kuzynka. Stały w drewnianym przedsionku za sceną, nazywanym kulisami, choć chyba nie do końca nimi był.
Charlotta właśnie zaplotła swoje idealne, lśniące, rude włosy w wysoki kucyk i postanowiła, że zacznie się rozciągać. Typowe zachowanie każdej osoby, która NIE BĘDZIE musiała tańczyć.
Aurelia westchnęła i zamknęła oczy. Gdyby tylko pozwolono jej zaśpiewać, nie przejmowałaby się aż tak Charlottą - która może i była najładniejszą dziewczyną w grupie, ale za to bez kompletnego wyczucia i zrozumienia dla melodii.
Skarciła siebie w myślach. Tyle razy obiecywała sobie, że nie będzie porównywać się i konkurować z własną siostrą cioteczną. To było z resztą złe w przypadku każdej innej osoby.
Tylko, że... nie widzieliście Charlotty Rose. Ona żyła tak, jakby nieustannie brała udział w jakiś zawodach. I zawsze musiała zdobyć pierwsze miejsce.
- Aurelia Bellflower! - wywołano jej imię, więc otworzyła oczy i przerwała użalanie się nad sobą. Poprawiła sukienkę, starając wczuć się w postać. Kolana miała jak z waty.
- Połam nogę! - zawołała za nią kuzynka.
Aurelia wyprostowała się i biorąc głęboki wdech, weszła na scenę.
_____________________
Dlaczego ja tu w ogóle przyszedłem?
Siedzący i ukrywający się w ostatnim rzędzie widowni chłopak od godziny zadawał sobie to pytanie, choć w głębi duszy znał odpowiedź.
Czasami jednak lubimy oszukiwać samych siebie. Bo wolelibyśmy, żeby ktoś przekonał nas, że istnieje zupełnie inne wyjaśnienie naszych majaków.
- Śledzę dziewczynę. - wyszeptał Edmund, zanurzając się głębiej w fotel. - Jestem jak jakiś psychol z gazet i śledzę dziewczynę.
Rozejrzał się niespokojnie, obawiając się, że ktoś mógłby go usłyszeć. Na szczęście był tu, z tyłu kompletnie sam.
Edmund nie lubił teatru. Ostatni raz był na przedstawieniu w wakacje i ech, właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
Od tamtego wieczora co noc śniły mu się te wszystkie dziwne rzeczy. A jedną z nich, była właśnie Aurelia Bellflower we własnej osobie.
Chłopak znał ją trochę ze szkoły podstawowej, ale nigdy za bardzo nie spędzali razem czasu. Potem wyjechał z rodzeństwem na wieś do profesora Digory'ego i całkiem zapomniał o jej istnieniu.
Teraz jednak, gdy zobaczył dziewczynę w nowej szkole, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nie chodziła z nim co prawda do klasy, ale była tu, w tym samym miasteczku co on, w tym samym liceum, choć przecież z powodu wojny wszyscy inni znajomi porozjeżdżali się w różne strony świata.
I mu się śniła. A Edmund nie uważał tego za przypadek. Kierowała nim z resztą ciekawość, chciał wiedzieć, co tak wyjątkowego może być w tej złotowłosej nastolatce, że dręczy jego podświadomość.
Było to dla niego trochę jak niewyjaśniona zagadka, do której Aurelia wydawała się mieć klucz.
Miał też nadzieje, że gdy wyjdzie temu naprzeciw, to może wreszcie te męczące sny ustaną.
- Aurelia Bellflower! - usłyszał, a serce zabiło mu szybciej.
Reflektor przesunął się i w jego światło wsunęła się jasnowłosa dziewczyna.
Edmund prawie by jej nie poznał. To, że wyrosła i przestała być tak irytującą, chcącą zwrócić na siebie uwagę, głośną dziewczynką, zauważył już w szkole.
Ale on sam przecież też już nie był tym marudnym, rozpieszczonym chłopakiem, który trzyma się z największymi łobuzami i dokucza słabszym. Bardzo zmienił się od swojego pierwszego powrotu z Narnii.
Teraz jednak, gdy stanęła na środku sceny, bez mundurka szkolnego, w białej prostej sukience, z włosami opadającymi złotymi falami na ramiona i wysoko uniesionym podbródkiem, Pevensie uznał, że w zasadzie to w ogóle nie przypomina tamtej dziewczynki.
Wyglądała bardziej jak jedna z księżniczek, które czasem odwiedzały ich zamek na Ker Paravel. I kiedy zaczęła mówić ze swobodą i gracją, był przekonany, że dostanie główną rolę.
- Dziękujemy. - powiedział na koniec monologu reżyser. Po czym podniósł się, wręczając jej kartkę. - Chciałbym, żebyś spróbowała powiedzieć ten fragment.
Blondynka przez chwilę czytała w skupieniu tekst, marszcząc czoło.
- To ważna scena. Wiemy, że potrafisz zagrać radość, ale musimy zobaczyć, czy jesteś w stanie unieść rozpacz i złamane serce. Zacznij, gdy będziesz gotowa.
Aurelia zamknęła oczy i gdy je otworzyła po jej radosnej minie nie było już śladu. Chwyciła się za serce i zgięła, jak po otrzymaniu ciosu.
- Zygfryd. - wyszeptała cicho, ledwo poruszając ustami, jakby to imię sprawiało jej przykrość. - Zdradził mnie?
Spuściła nieśmiało wzrok. Nie wyglądała na wściekłą, wyglądała jakby umierała. Opadła na kolana i uniosła dłoń, patrząc pod światło.
- Plamię. - powiedziała na wpół żywo, przyglądając się swojej ręce tak, jakby faktycznie widziała na niej krew.
- Gdybyś przeciął mnie nożem, nie poczułabym bólu. - powiedziała teraz głośniej. - Och, gdybyś tylko przebił mnie włócznią lub sztyletem! - zawołała, prawie się śmiejąc, ale był to śmiech pełen goryczy. - Nie dbałabym o to!
Spojrzała w kierunku widowni i Edmunda aż ciarki przeszły po plecach, bo patrzyła prosto na niego.
- Nadziejo, która miałaś mnie uratować... Zabiłaś mnie.
___________________
- Dostałyśmy główne role!
Tak naprawdę to Aurelia dostała główną rolę. Charlotta miała zagrać Odyllię, złą postać, ważną, ale nadal drugoplanową.
Nie było jednak sensu o tym wspominać.
Wracały ciemnym wieczorem drogą obok pustego parku, a jesienny wiatr siekał je w policzki. Liście opadły już z prawie wszystkich drzew.
- Powinnyśmy pójść do baru to uczcić.
Bellflower zmarszczyła czoło, poprawiając uciekający czerwony szalik.
- Chyba oszalałaś. - stwierdziła i przyjrzała się swojej kuzynce podejrzliwie. Zachowywała się jak na siebie dość lekkomyślnie. - Jutro jest szkoła, a ja jestem niepełnoletnia.
Rudowłosa westchnęła teatralnie. Szła tak dziarskim krokiem, że prawie podskakiwała.
- To chyba dlatego dostałaś tę rolę. - powiedziała. - Czasami bywasz strasznie... cnotliwa.
Aurelia złapała się teraz także za beret, chcąc uchronić go przed porwaniem przez wiatr.
- Jest zimno! - zawołała. - A od kiedy ty lubisz łamać reguły?
Charlotta uśmiechnęła się tym swoim, przebiegłym, lisim uśmiechem Mona Lisy.
- Od kiedy dostałam rolę uwodzicielki. - rzekła naprawdę zadowolona z siebie. - Tak szczerze, wydaje mi się to dużo ciekawsze niż rola Odetty, bez urazy. Gdybyś widziała, jakie genialne zadanie zadał mi reżyser...
Wyglądała na szczerze szczęśliwą i blondynka nie chciała jej tego psuć. Choć czasem coś mogłoby nie kręcić się wokół Charlotty.
Na przykład wtedy, gdy to Aurelia dostała główną rolę, a wraz z nią ogromną odpowiedzialność na ramiona. Cieszyła się, ale była też przerażona.
- Mi kazał zagrać scenę śmierci.
O tej porze roku dużo szybciej robiło się ciemno. Na szczęście pobliskie latarnie oświetlały mokrą od deszczu ulicę. Jedna z nich zamrugała złowieszczo.
- Ugh, depresyjnie. - skrzywiła się Charlotta, którą wyraźnie rozpierała energia. - Ej, czy on nie chodził z tobą do podstawówki?
Nastolatka wskazała na czarnowłosego chłopaka, wychodzącego z parku.
- No to ten, co ci kiedyś przykleił gumę do żucia do plecaka, nie?
Aurelia zmrużyła oczy.
- Edmund Pevensie. - przytaknęła. Co on robił o tej porze w parku? Choć po namyśle uznała, że niewiele ją to obchodzi. Zawsze był wredny i na pewno nie było to nic dobrego, a ona nie chciała być w to zamieszana.
- Miał przystojnego brata. - przypomniała rudowłosa. - Przywitamy się?
- Nie. - blondynka chwyciła kuzynkę pod ramię. - Błagam Cię, chodźmy szybciej. Chce być już w ciepłym łóżku.
Latarnia ponownie zamrugała.
_______________________
- Gdzie byłeś?
- W teatrze.
- Ściemniasz.
- Gdybym chciał ściemniać, nie sądzisz, że wymyśliłbym bardziej przekonującą wymówkę?
- Rozdawali tam darmową czekoladę? Czy zamieniasz się w Zuzę i to nowy patent wyrywania dziewczyn?
- Żadna z tych rzeczy.
- Fajnie było chociaż?
- Beznadziejnie. Myślałem, że puszczę pawia od tego dramatyzmu.
- No to po co tam polazłeś?
Edmund westchnął, zdejmując mokre buty i rzucając się na łóżko. Nie zamierzał zwierzać się Piotrowi.
- Nieważne. - wymamrotał. Jego brat już skończył szkołę i niedługo miał się od nich wyprowadzić na uniwersytet. A on czasem naprawdę nie mógł doczekać się, kiedy to nastąpi.
Piotrek odsunął się od biurka i zabujał na krześle.
- Dziwnie się ostatnio zachowujesz. - stwierdził. Na nosie miał okulary, a przed sobą otwarte jakieś podręczniki.
- Dzięki za informacje. - odpowiedział sarkastycznie Edmund.
- Może chcesz o tym pogadać? - blondyn odwrócił się teraz tak, że siedział naprzeciwko młodszego brata.
Nie był głupi, a już na pewno nie ślepy. Widział, co się dzieje, spali przecież w jednym pokoju.
- Słuchaj, wiem, że nasza relacja nie wygląda tak, że się sobie zwierzamy i pleciemy warkoczyki...
- Rany! - Edmund zakrył sobie głowę poduszką. - Piotrek, przestań.
- Ale jesteśmy braćmi. - kontynuował tamten z przekonaniem. - I gdy coś się dzieje, jeden zawsze stanie w obronie drugiego.
Była to prawda. Wielokrotnie każdy z nich tego dowiódł. Tylko, że... Edmund niekoniecznie chciał, żeby Piotrek uznał go za czubka. Już widział, jak wtajemnicza w to jeszcze Zuzannę, a ona proponuje psychologa.
To wszystko było zbyt prywatne, żeby mówić o tym któremukolwiek z nich.
- Nic mi nie jest. - skrzywił się. - A raczej nic na co możesz mieć jakikolwiek wpływ.
Jego brat westchnął i zdjął przez głowę niebieski sweter. Teraz miał na sobie tylko koszulę.
- Jak uważasz. - stwierdził. - Ale daj znać, jakbyś planował coś głupiego.
- Jasne.
- Łuśka zrobiła ciasto z jagodami, twoje ulubione. - dodał jeszcze. - Powinieneś je zjeść, bo do jutra Ci nie zostawię.
Edmund skinął głową, podnosząc się. Kwestia słodyczy w tym domu właśnie tak się między nimi miała. Choć z ich czwórki to niestety on miał największą słabość do słodkości.
Blondyn zatrzymał go w drzwiach.
- Wiem, że śnisz o niej. - rzekł, a jego brat zamarł. - O Jadis. Znowu Cię dręczy.
Czarnowłosy wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju. Tak, męczyła go znowu, bo takie rzeczy działy się i na Ker Paravel. Ale teraz byli w innym świecie i tu nie powinna mieć do niego dostępu. Tu wszystko było inne.
I te sny też były zupełnie inne. Ale tego Piotr już nie mógł wiedzieć.
____________________________
Stała pod latarnia, a wiatr owiewał jej złote włosy tak, że nie mógł dostrzec jej twarzy.
Żarówka zamrugała raz, potem drugi.
Chwycił ją za ręce. Były lodowate.
- Gdybyś tylko przebił mnie włócznią lub sztyletem... - po raz pierwszy usłyszał jej głos, ale było to prawdopodobnie wspomnienie dzisiejszego dnia.
- Gdybyś przeciął mnie nożem...
Żarówka znowu zamrugała i postać dziewczyny rozmyła się przez chwilę niczym źle ustawiony telewizor.
- Zdradziłeś mnie. - wraz ze słabnącym światłem, jej rysy robiły się niewyraźne.
- Nie, to nie byłem ja. - z jakiegoś powodu Edmund poczuł, że musi się wytłumaczyć.- To Zygfryd.
- Zdradziłeś. - powtórzyła już prawie przezroczysta.- Zdradziłeś za pudełko ptasiego mleczka.
Latarnia w końcu zgasła. Dziewczyna zniknęła.
Edmund spojrzał na swoje puste dłonie, w których niedawno ją trzymał.
__________________________
- Nie, Nie, Nie, Nie!
Reżyser, brunet o kręconych włosach i imieniu Alejandro, ze złości wzniósł ręce do nieba. W efekcie kartki, które w nich trzymał rozsypały się po całej scenie.
- Uklęknij przed nią! - mężczyzna chwycił aktora, grającego Zygfryda za poły marynarki i zmusił do zmienienia pozycji. - Masz ją błagać, masz być porażony jej pięknem, zakochany... Jesteś w stanie rzucić się dla niej z mostu!
- Gdyby ktoś kazał mi wyznawać miłość Aurelii. - szepnęła jedna z dziewczyn, występująca jako łabędź do swojej koleżanki. - Też rzuciłabym się z mostu.
Obie aktorki zachichotały. Aurelia zarumieniła się i odwróciła wzrok, udając, że nic nie słyszy.
- Wiesz, że dostała te rolę tylko dlatego, że jest jedyną blondynką w grupie.
- A czemu Odetta musi być blondynką? Bardziej pasowałaby mi do Klary z Dziadka do Orzechów. Tam przynajmniej nie ma scen miłosnych, które mogłaby zepsuć drewnianą grą.
Bellflower spojrzała na swoje buty. Poczuła, jak ogarnia ją fala złości. Tylko się nie rozpłacz, tylko nie...
- O wiele więcej chemii jest pomiędzy Zygfrydem a Odyllią.
- A dziwisz się? Kto by nie poleciał na Charlottę?
- No dobrze, jeszcze raz od początku... - przerwał im Alejandro.
Aurelia starała się nie zwracać uwagi na kąśliwe uwagi koleżanek. Złość nadal jednak w niej buzowała, więc ta scena wyszła jeszcze gorzej niż poprzednio.
- 5 minut przerwy. - zarządził reżyser. - Zygfrydzie, no widzisz, że można? Odetto, następnym razem bądź trochę łagodniejsza... Jesteś delikatnym łabędziem.
- Tak, ale łabędzie potrafią też zaatakować. - pomyślała Aurelia, biorąc łyk wody z butelki.
W następnej scenie miała zagrać jej kuzynka i dziewczynie nie chciało się tego oglądać. Z resztą pragnęła pobyć przez chwilę sama i odpocząć od wszystkiego w spokoju.
Chwyciła więc czekoladową babeczkę i wycofała się na tyły widowni. Słyszała za sobą śmiech dziewczyn, które jadały tylko sałatki i pewnie krytykowały teraz jej dietę. Naprawdę ich nie lubiła.
Była tak zaobserwowana swoją złością, że nawet nie zauważyła osoby siedzącej w ostatnim rzędzie. Dostrzegła go dopiero, gdy podskoczył ze strachu na jej widok.
- Edmund Pevensie? - teraz to ona stanęła jak wryta. Był ostatnim człowiekiem, którego się tu spodziewała.
- Amelia Bellflower! - zawołał, zatrzaskując podręcznik, który chyba właśnie czytał. Wyglądał jak ktoś, kogo przyłapano na gorącym uczynku.
- Aurelia. - poprawiła go, kręcąc głową. Nadal w zbyt dużym szoku, by się poruszyć. - Na pierwsze mam Aurelia, na drugie Amelia.
- Wybacz, w takim razie po prostu pomińmy część, w której oboje wykrzykujemy swoje imiona.
Dziewczyna założyła ręce na piersi.
- Co ty tu robisz? - zapytała podejrzliwie.
- Próbuje uczyć się na sprawdzian z fizyki. - powiedział, wskazując na książkę, którą miał na kolanach.
Blondynka uniosła brwi:
- W sali teatralnej?
Chłopak wzruszył niewinnie ramionami, ale odrobinę się zarumienił.
- Myślałem, że to otwarte próby. - powiedział.
Bellflower westchnęła i usadowiła się na siedzeniu obok niego.
- Nieważne. - stwierdziła, wbijając wzrok przed siebie. - Cokolwiek siedzi w twojej pokręconej głowie, nie jest to moja sprawa.
- Jak miło. - skrzywił się.
Dziewczyna spojrzała na trzymaną w ręku babeczkę i nagle, jakby straciła apetyt.
- Chcesz? - zapytała chłopaka, który już ponownie zdążył otworzyć podręcznik.
- A ty co będziesz jadła? - odpowiedział na to Edmund. Zdziwiło ją to pytanie, więc zmarszczyła czoło.
- Chyba nic. - odrzekła. - Zapomniałam, że jako główna aktorka powinnam być na diecie.
Pevensie wziął od niej babeczkę i przełamał ją na pół.
- Kto tak twierdzi? - wręczył jej jedną część. - Tyle godzin tu siedzisz i ćwiczysz, że Ci się należy.
Przyjęła ją i ugryzła. Może i miał rację, walić tamte dziewczyny.
- Byłam beznadziejna. - wyrwało się jej, choć nie chciała mu się zwierzać. - Narzekają, że gram jak drewno.
Oparła się wygodniej w fotelu, wlepiając smętny wzrok w Charlottę świetnie wcielającą się w rolę Odylli.
- Z wrzasków reżysera wynikało raczej, że to twój partner wszystko chrzanił. - zauważył Edmund.
Spojrzała na niego. Minęło kilka lat odkąd ostatni raz siedzieli tak blisko siebie i ze sobą rozmawiali. Wydawał się kimś zupełnie innym.
I nie chodziło o to, że był wyższy, a grzywka bardziej wpadała mu w oczy. Po prostu stał się... miły.
- Nie lepiej byłoby Ci się uczyć w bibliotece?
Chłopak znowu wzruszył ramionami. Robił to tak często, że powinien być to jego znak rozpoznawczy.
- Raczej nie.
- Lubisz teatr? - zapytała go, przekrzywiając głowę.
- Lubię się w nim uczyć.
Aurelia prawie się uśmiechnęła.
- Czyli nie lubisz teatru?
- Nie mam zdania. - odrzekł szczerze, wracając do lektury książki.
- Dziwny jesteś. - zauważyła Bellflower, odwracając od niego swoje bursztynowe spojrzenie.
Reżyser znów kłócił się o coś z aktorami, zamaszyście wymachując dłońmi. Nastolatkowie więcej się już do siebie nie odzywali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top