𝟸

Naprawdę chciałabym się położyć spać i obudzić w jakimś lepszym świecie.

Za życzyłam to sobie wczoraj.

I część tego się spełniła, jednak drugiej nie naruszono.

Do pokoju wpadła moja przyjaciółka. Miała spuchnięte oczy od płaczu i widać było że nafaszerowali ją melisą.

Nie mówiąc nic, co było dziwne, przytuliła mnie mocno.

Ja zdołałam wyksztusić:

- Co się stało?

Nie odpowiedziała od razu.

- Rosalee... Zdaje się, że masz chorobę - wyznała mi cicho.

Nie wiedziałam co o tym myśleć.

- Co się wczoraj stało? - dopytywałam.

- Przyszłam do ciebie, a ty leżałaś nieruchoma na schodach - głos jej zadrżał.

- Ale, jak to? Przecież robiłaś mi paznokcie - spojrzałam na swoje dłonie.

Paznokcie z grafiką ziarna kawy.

- Nigdy nie dałabyś mi zrobić sobie paznokci - zaśmiała się smutno.

Nie podniosłam wzroku. Wpatrywałam się w swoje dłonie.

Paznokcie były nie długie, takie jak zapamiętałam.

Na każdym było małe, czarne ziarno kawy.

Zaniepokoił mnie ten fakt, dlatego postanowiłam nie ciągnąć tematu.

- A co jest mi dokładnie?

- Nie zrobiono ci żadnych badań... Ale z okoliczności wynikało , że to schizofrenia, ale lekarze zaprzeczają i mówią że napewno nie. Najbliższe fakty to, że porostu dostałaś paraliżu, no nie końcu byłaś nieruchoma  - wytłumaczyła mi wolno i spokojnie, nie robiąc przerw.

- Od kiedy paraliż tak wygląda, a co dopiero schizofrenia? - zapytałam.

- Nie wiem! Lekarze w Trenchood mają głęboko w dupie co ci jest! Ich zadaniem jest porostu utrzymać cię przy życiu!

I to była najszersza prawda jaką w życiu usłyszałam.

W szpitalu nie ma dużo ludzi, ponieważ tu złapiesz choróbsko szybciej, niż jedząc zupę z nietoperza.

A tak naprawdę, mamy tu anarchię, więc nikt nie ma pieniędzy na leki. Szpital to nie szpital.

Przetrzymają tu porostu ludzi.

Jednak co mnie zaskoczyło, pewna grupa ludzi postanowiła, zając się szpitalem.

Teraz jadą po rannych i odwożą do tej izolatki.

Trzeba za auto oczywiście zapłacić. Ale musi to zrobić ten kto zaalarmował, że jest tu człowiek chory.

Oczywiście większość nie płaci, bo nie musi. Ale w tedy wystawiają ich za drzwi na środku drogi.

- Dobra to idziemy? - zapytała mnie, ale w tym samym czasie do pokoju weszła dziewczyna, która jest najpewniej pielęgniarką, tylko że nie stać ich było na profesjonalne ubrania.

- Dzień dobry - mruknęła wystarczająco głośno żebyśmy ją usłyszały. - Rosalee Connor?

- Tak.

- Zapraszam na badania - pokazałem gestem żebym wstała z łóżka.

Gdy moje nogi wylądowały na ziemi, usłyszałam wycie wilka.

Zignorowałam to i poszłam za lekarką. Lecz wycie stawało się coraz głośniejsze, jakby się do mnie zbliżało.

I w tedy zamknęłam oczy, co było moim błędem życiowym.

Ponieważ, gdy je otworzyłam, byłam w ciemnym lesie. Wydawało mi się że to ten do, którego nie wolno chodzić w Trenchood.

Lekki wiaterek plątał mi włosy, a głosy, które słyszałam wcześniej ucichły.

Wzięłam głęboki wdech, wiedząc, że to wszystko nie może być prawdziwe i nie jest.

Nie jest prawdziwe.

- Rosalee.

Obudziłam się wokoło własnej osi. Nikogo jedna nie nastałam.

Spojrzałam na swoje dłonie. Moje paznokcie... Były normalne.

Czy to oznacza, że wruciłam do rzeczywistości?

- Rosalee.

Tym razem go zobaczyłam. Upadłam na ściółkę leśną.

Przed mną stał mój prześladowca.

Nie mogłam w żaden sposób zapanować nad oddechem. Dusiłam się.

To nie było prawdziwe, więc w końcu udało mi się uspokoić.

Przed mną stał wilkołak. A przynajmniej facet z uszami i ogonem wilka.

- Boże... - mruknęłam niewyraźnie, bo przez moje gardło nie przeszłoby nic innego.

Co do cholery jasnej?

- jak się kochanie czujesz? - zapytał muskając moja nogę ogonem.

CO DO CHOLERY JASNEJ?

- Może chcesz wody? - kucnał przy mnie.

CO.

DO.

CHOLERY.

JASNEJ.

- T.....Boże - chciało mi się wymiotować. Czemu ja widzę przed sobą człowieka z uszami wilka?

- odpowiesz mi?

Ja nie mogę. Warknął jak prawdziwy wilk. Ja nie mogę.

- Tak..? - zabrzmiało bardziej jak pytanie, a po za tym szczęka mi się za bardzo trzęsie żeby powiedzieć coś sensownego.

- Zaprowadzić cię do domu?

Kurde no tak. Dom.

- Sama... Pójdę - zaczęłam powoli wstawać. - nie potrzebuje... Odprowadzania - zakończyłam zdanie z trudem.

Cholera jasna, przed mną serio jest człowiek z wilczymi uszami.

- Nie...wiesz gdzie mieszkam - dodałam.

Przechylił jedno ucho. No to by było nawet urocze gdyby to robił prawdziwy wilk. A nie jakiś przebrany prześladowca.

No tak, przecież tak łatwo nie odejdzie, skoro śledzil mnie każdego dnia.

Ale to przecież jest zmyślone! No tak.

- Wiem gdzie mieszkasz - zamruczał.

Ja pierdziele, zamruczał.

Ej chwila.

Czy on powiedział, że wie gdzie mieszkam? O kurde.

O kurde.

O kurde.

- Pomogę ci wrócić do zdrowia ptaszyno.

- Dasz... Mi... Spokój? - mam łzy w oczach, albo płaczę już teraz? Nie wiem, ale panicznie się go boje.

- Jesteś chora ptaszku. Nie mogę - połorzyl rękę na moich plecach.

Niekomfortowo.

- Nie jestem - szybciej mrugam żeby pozbyć się łez.

- Wszytko w porządku ptaszku?

NIE DO CHOLERY JASNEJ!

Doszłam do domu. Doszłam. Jakoś doszłam gdy za plecami cały czas czaił się ten psychopata.

Otworzyłam drzwi i zamknęłam je mu przed nosem, ale on zdążył złapać drzwi.

- Proszę... - szepnęłam.

- Nie wyrwę ci piórek - uśmiechnął się.

Ale to nie był milutki uśmiech. To było wystrzeżenie zębów psychopaty.

Zamknął drzwi na wszystkie zamki. Przecież on mnie zabije.

O boże.

Zabije mnie.

Ukryje zwłoki.

- To nie ja cię zabije ptaszynko.

O boże nawet nie wiedziałam że mówie te słowa na okrągło na głos.

- To ty będziesz niebezpieczeństwem. Malutkim niebezpieczeństwem - posadził mnie na stole kuchennym. I włożył nóż w ręke.

O kurde to moja szansa.

- Nie zabijesz mnie kochanie... Będziesz robić to co ci powiem.

Uwaga uwaga:

Rosalee Connor od teraz jest rzeczą!

Tylko ze na pewno nie tego psychola.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top