Rozdział 2 - Dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz?
Chcąc nie chcąc Ślizgon miał rację, mówiąc, że najbliższą wolną chwilę znajdą dopiero w wakacje. Zdeterminowany, aby w końcu zabrać się za to co powinni, Harry wyczyścił swój grafik na cały drugi tydzień lipca, informując Różyczkę, aby konsultowała się z nim tylko w sytuacjach awaryjnych, a następnie zamknął ich domu na cztery spusty, skutecznie pozbawiając kogokolwiek możliwości pojawienia się nagle w ich ogródku.
Pierwsza decyzja jaką podjęli nie była łatwa i właściwie totalnie odbiegała od tego czego oboje chcieli, jednak była jedyną w miarę bezpieczną opcją. Pomimo marzenia Draco o ślubie wśród lodowych girland, zasypanych, błyszczących białym puchem drzew i górskich widoków, a także typowo kolorowo jesiennym ślubie Harry'ego, pełnym wirujących liści i ostatnich promieni letniego słońca, klamka zapadła na ostatni tydzień lipca, praktycznie nakładając się z urodzinami Gryfona. Nie byli z tego zachwyceni, jednak po długiej dyskusji uznali, że był to jedyny termin, do którego mogli się tak naprawdę przygotować. Z doświadczenia wiedzieli już, że podjęcie jakiegokolwiek działania innego niż praca w ciągu roku szkolnego jest prawie niewykonalne, nie mówiąc już o przygotowaniu się do ślubu, a wybierając środek wakacji mieli czas zarówno na wszystkie ostatnie szlify, jak i potem prawie miesiąc cieszenia się samym sobą, zanim będą zmuszeni powrócić do codziennego życia.
Z czystym sumieniem pozostawiając decyzje odnośnie dekoracji pod opieką Ślizgona, sam Harry spędził kilka dni dyskutując z panią Weasley na temat posiłków i tradycyjnych zwyczajów, jakie powinny zostać uwzględnione w trakcie ślubu. Największym problemem na jaki natrafili praktycznie na samym początku była nietypowość uroczystości, która nie należała do częstych, magicznych obrzędów. Niezależnie jak bardzo Gryfon nie chciał urozmaicać swojego wesela, bycie Władcą zobowiązywało go do przestrzegania pewnych, czasami skomplikowanych, tradycji. Korzystając z wiedzy zarówno Różyczki jak i książek Hermiony, udało im się spisać najważniejsze, obowiązkowe elementy, a następnie ułożyć plan całego wydarzenia, kilkukrotnie sprawdzając, czy aby na pewno niczego nie pominęli.
- Dziękuję ci, Molly - westchnął Harry trzeciego dnia, pozwalając, aby jego głowa opadła na stół z głuchym uderzeniem. - Nie mam pojęcia, co bym zrobił bez twojej pomocy.
- Prawdopodobnie nigdy nie trafiłbyś do Hogwartu - zaśmiała się kobieta, tarmosząc go po włosach, kiedy jęknął, przypominając sobie jak w wieku jedenastu lat chodził po dworcu, pytając kogo popadnie, gdzie znajdzie peron, który nie istnieje. Dla mugoli.
- Pamiętam, że kiedy siedziałem już w pociągu, dotarło do mnie, że nie zdążyłem ci wtedy podziękować - oznajmił Potter, prostując się i uśmiechając do wspomnień. - Może dla ciebie to było nic, ale to był drugi raz w moim życiu, gdy ktoś postanowił mi bezinteresownie pomóc. Od tamtego czasu straciłem rachubę ile rzeczy ci już zawdzięczam. Jesteś niesamowitym człowiekiem i cudowną matką, i zawsze zazdrościłem Ronowi, że jest twoim synem z krwi i kości.
- Harry... - chłopak nie zdążył mrugnąć, zanim znalazł się w miażdżącym uścisku pani Weasley. - Gdyby nie to, że jestem na granicy łez, dostałbyś teraz po głowie. Ile razy mam ci powtarzać, że odkąd skończyłeś dwanaście lat, jesteś pełnoprawnym członkiem rodziny Weasleyów?
Zgadzając się w kwestii prywatności całego wydarzenia, Potter i przyszły Malfoy-Potter wspólnie ograniczyli listę gości do obowiązkowego minimum, które (w przeciwieństwie do tego, czego oczekiwał Harry) i tak okazało się całym tłumem. Zaczynając swoje życie od bycia sierotą, nie spodziewał się, że jego najbliższa rodzina będzie kiedyś liczyć prawie trzydzieści osób.
- A co z Dursleyami? - spytał nagle Draco, kończąc zapisywać wszystkich Weasleyów i odwracając się do niego z uniesioną brwią.
- Dursleyami?
- Petunia i Dudley są twoją najbliższą rodziną z krwi i kości - przypomniał mu blondyn. - Jeśli chciałbyś ich zaprosić to nie mam nic przeciwko. Może jedynie co do Vernona miałbym jakieś obiekcje.
- Ja... - zaczął Harry, drapiąc się po głowie. - Tak szczerze mówiąc to totalnie o tym zapomniałem - przyznał, czując, że robi mu się głupio i przepraszając w głowie ciotkę i kuzyna.
To nie tak, że nienawidził swojej rodziny. Zgadza się, nie pałał szczególną miłością do wuja, jednak pamiętał jak dziś, kiedy pewnego dnia, jakimś niewyjaśnionym sposobem, pod jego drzwiami zatrzymał się mugolski samochód. Zamrugał kilkukrotnie, aby upewnić się, że to dzieje się naprawdę, i wyszedł na podwórko, stając twarzą w twarz ze swoim kuzynem. Opuszczając na stałe po szóstym roku dom swojej ciotki, zostawił im w kopercie swój nowy adres, wierząc, że mimo wszystko kiedyś może się do czegoś przydać, ale nie spodziewał się, że to właśnie Dudley jako pierwszy, zaledwie rok później, wyciągnie do niego dłoń. Po długiej wymianie zdań, milionach przeprosin i tłumaczeń, Harry zaprosił kuzyna do środka, dopiero po wypiciu kilku łyków Ognistej Whisky rozluźniając się na tyle, aby kontynuować rozmowę. Oznajmił wtedy Dudleyowi wprost, że wiedział, że byli jedynie dziećmi, wiedział, że bardzo duży wpływ na jego zachowanie mieli rodzice, ale nie zmieniało to faktu, że każda popełniona przez niego decyzja była dobrowolna i skierowana przeciwko jego młodszemu ja. Chłopak przyjął to nad wyraz dobrze i kiedy się żegnali, Potter myślał (a może nawet miał nadzieję), że jego kuzyn się zniechęcił i więcej go nie zobaczy. Jakie było jego zdziwienie, gdy zaledwie tydzień później Dudley odwiedził go ponownie, tym razem z nieznaną mu blondynką, którą przedstawił jako swoją dziewczynę.
Przez następny rok, niezależnie jak chłodno był traktowany, najmłodszy Dursley wracał do niego, jak przyciągany przez magnez, opowiadając o swoim życiu, pracy, szkole, a nawet przywożąc mu telefon, który Potter musiał oddać, tłumacząc, że przy takim natężeniu magii nie zadziała i mogą komunikować się jedynie przez sowy. Dzięki setkom obszernych listów Harry dowiedział się, że chłopak studiował zarządzanie, przygotowując się do przejęcia firmy ojca i przez przypadek poznał Anikę w trakcie zakupów, zasypując ją stertą pomarańczy, na które przez przypadek wpadł. Poza tym, na Priviet Drive najwyraźniej nic się nie zmieniło, co go wcale nie dziwiło, jedynie włosy wszystkich sąsiadów stały się bardziej białe.
Razem z Draco zostali obsypani masą komplementów za to, że mieszkają w tak ładnym i przytulnym domu, gdzieś na granicy kraju, samotnie, bez pomocy innych, a także zalani pytaniami o świat magii, w którym żyli. Zarówno Dudley jak i Anika, która już wcześniej została poinformowana, że wśród nich funkcjonują czarodzieje, zachowywali się jak dzieci w sklepie z zabawkami, kiedy Harry opowiadał im o najróżniejszych losowych faktach, prezentując przy tym kilka niegroźnych zaklęć. Jedynym tematem, o którym nawet nie wspomniał była jego aktualna funkcja Władcy. Nie wiedział czemu, tak właściwie. Może miał dość, że ludzie patrzą na niego przez pryzmat korony? Może wystarczyło mu, że znają jego historię z Voldemortem? W każdym razie, unikanie tego tematu szło mu całkiem nieźle, pomimo wszystkich sytuacji, w których nagle pojawiało się przed nim jakieś stworzenie, szukając rady lub nagle dostawał wyjca z drugiego końca świata. Aż do dnia swoich dziewiętnastych urodzin, kiedy poza Dudleyem i Aniką na jego progu stanęła także ciotka Petunia. To nie tak, że się jej nie spodziewał - jego kuzyn już kilka miesięcy wcześniej zaczął wspominać o tym, że jego matka też chce się z nim spotkać i porozmawiać. Problem polegał na tym, że urodziny Gryfona nie były najlepszą datą na rodzinne zjazdy. Przekonał się o tym już pół roku po koronacji, kiedy to nagle, w środku wakacji, zaczęły napływać do niego listy, paczki, miotły, całe drzewa, a nawet mały fragment piramidy - prezenty od ludzi na całym świecie, którzy postanowili świętować je razem z nim. Dlaczego? Nie miał pojęcia. Skąd wiedzieli, że są akurat wtedy? Hermiona podsumowała to stwierdzeniem, że „to się czuje". Spędzili więc wtedy z Draco prawie trzy tygodnie odkopując cały dom i zastanawiając się co mają zrobić wielkim, wypchanym, australijskim pająkiem, którego w końcu oddali zachwyconemu Hagridowi. Po tym wydarzeniu natychmiast postanowili, że od następnego roku (jeżeli coś takiego miałoby się powtórzyć) to skrzaty będą odpowiedzialne za zbieranie darów i sortowanie ich według zawartości. Z daleka od sypialni.
Dlatego właśnie, gdy witał swoją rodzinę w nowo wyremontowanym przedpokoju, pojawienie się podekscytowanego Zgredka było czymś czego się całkowicie nie spodziewał, a jednocześnie doskonale wiedział, że się wydarzy.
- Wasza Wysokość, Harry Potter, sir! - zapiszczał, ignorując stojących za nim mugoli, i podskakując w miejscu. - Zgredek pomaga Różyczce i Stróżce zbierać prezenty dla Waszej Wysokości i zastanawia się gdzie może je odkładać!
- Dziękuję ci, Zgredku - Potter uśmiechnął się nieco sztywno, nie winiąc skrzata za pechowy moment, ale i tak przeklinając jego wieczną gadatliwość. - Układajcie je, proszę, w Sali Tronowej, dobrze? Różyczka wie na co zwracać uwagę.
- Jak sobie Wasza Wysokość życzy! Zgredek jest zachwycony, mogąc pomóc Waszej Wysokości!
I zniknął.
Harry odchrząknął.
- To był właśnie skrzat domowy - oznajmił w końcu, nie mając pojęcia, co innego mógłby powiedzieć. - Bardzo, ale to bardzo nadpobudliwy skrzat domowy. Normalnie zachowują się nieco spokojniej, ale Zgredek od zawsze był nieco... inny - dodał milknąc i mając nadzieję, że ktoś z przybyłych się odezwie, ratując go z tej niezręcznej sytuacji, jednak, kiedy nic się nie wydarzyło, westchnął, zapraszając ich do salonu ruchem ręki. - Chodźcie. Chyba muszę wam coś powiedzieć.
Tłumaczenie osobom, mającym jedynie podstawowe pojęcia o magii, dlaczego nagle przestał się starzeć, a to co powie jest nieodwołalnym rozkazem, było zabawnym doświadczeniem. A przynajmniej dla Draco, który pojawił się niedługo później, rozsadzając wygodnie na podłokietniku fotela Gryfona. Blondyn dopowiadał od siebie niektóre poniżające fakty i wpadki, podśmiewając się z niego razem z Dudleyem. W tym momencie Harry cieszył się, że nie poznali się jako dzieci - jego życie było już wystarczająco ciężkie, bez sojuszu Malfoy-Dursley.
Jakby tego wszystkiego było mało, punktem kulminacyjnym jego pierwszego, szczerego spotkania z ciotką było nagłe pojawienie się całej rodziny Weasleyów, Malfoyów, Syriusza, Remusa, Hagrida i Severusa, razem ledwo mieszczących się w salonie. Jeżeli ktokolwiek powiedziałby mu kilka lat wcześniej, że Narcyza Malfoy, Petunia Dursley i Molly Weasley będą siedzieć obok siebie przy stole i dyskutować na temat sadzonek, dzieląc się sernikiem, nie wahałby się przed osadzeniem go u Munga. Teraz jednak patrzył na ten obrazek szczęśliwy, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Nie wyobrażał sobie żyć w innej rzeczywistości.
Podsumowując to wszystko można było uznać, że relacja z częścią jego rodziny została naprawiona, wystarczająco, aby zaprosić ją na swój ślub. Jedyną rysą w całym tym planie był Vernon i pytanie czy ciotka zgodzi się przyjść, jeśli wuj nie będzie mile widziany.
- Jeśli chcesz to możemy do nich wpaść jutro i po prostu zapytać - dodał Draco, odkładając pióro i chwytając go za rękę. - Ale tylko jeśli naprawdę tego chcesz. To nasz dzień, Harry. Nasz dzień, który chcemy spędzić z ludźmi, którzy razem z nami będą cieszyć się każdą minutą. Jeśli uważasz, że coś ci będzie w tym przeszkadzać, nie weźmiemy tego pod uwagę.
I tak właśnie, nie wierząc, że kiedykolwiek stanie na progu tego domu z takiego powodu, Harry zapukał do drzwi pod numerem czwartym na Privet Drive.
Najwyraźniej jednak los nadal lubi sobie patrzeć na jego cierpienie, ponieważ zaledwie chwilę później, pierwszy raz od ośmiu lat, stanął twarzą w twarz ze swoim wujem.
- Miałem nadzieję, że go nie będzie.
- Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę tak obrzydliwego mugola - uznał ze wstrętem w głosie Draco, zacieśniając uścisk na jego dłoni. - Zła aura wydobywa się z niego falami.
- Co ty tu robisz, dziwolągu? - syknął mężczyzna, przymykając drzwi, najprawdopodobniej aby przypadkiem nikt nie zobaczył, jak z nim rozmawia.
- Vernon? Kto przyszedł? - z kuchni doleciał ich głos Petunii, a następnie ciche kroki i kobieta przecisnęła się koło męża, zatrzymując w progu na ich widok. - Harry? Co was do nas sprowadza?
- Ja... - zaczął niepewnie, przeklinając się za to jak bardzo wpłynął na niego widok wuja. Natychmiast poczuł drugą rękę Draco na swoich plecach, ale zanim zdał się na to, aby powiedzieć coś więcej, pani Dursley uśmiechnęła się do nich zachęcająco, zapraszając ich do środka.
- Nie stójcie tak, wchodźcie! Akurat kończę obiad, jesteście głodni? Nie ma lepszego miejsca na rozmowę niż zastawiony stół.
- Petunio! - zawołał oburzony Vernon, krzywiąc się, jakby właśnie zaproponowała coś niesłychanie niepoprawnego. - Co ty...?
Jedno spojrzenie od żony wystarczyło, aby zamilkł, ale jego wyraz twarzy się nie zmienił.
- Dudley pojechał akurat odebrać z dworca Anikę, więc powinni się tu za niedługo pojawić - mówiła żywo jego ciotka, machając trzymaną szmatą na wszystkie strony i prowadząc ich do kuchni.
Kiedy przechodzili obok schodów, Harry zwolnił nieznacznie, mierząc spojrzeniem małe drzwiczki, będące kiedyś wejściem do jego komórki.
- To tutaj? - spytał cicho Draco, od razu zauważając jego zawahanie i posyłając kawałkowi drewna mrożące krew w żyłach spojrzenie. Jakby to on był sprawcą jego wszystkich problemów.
- Tak, ale przestań maltretować drzwi wzrokiem, dobrze? Wszystko w tym domu jest mugolskie, jednak nie zdziwiłbym się, gdyby zdecydowały się uciec.
- Siadajcie, chłopcy! - przerwała im Petunia, nieświadoma ich wymiany zdań, wyciągając z szafki dodatkowe nakrycia i dokładając je na stół. - Mam nadzieję, że lubicie potrawkę z kurczaka.
- Nie przyszliśmy was tutaj objadać, ciociu - powiedział z uśmiechem Harry, mimowolnie zauważając, że kobieta posiada w sobie kilka cech podobnych do pani Weasley. A może dopiero teraz dotarło do niego, że mimo wszystko też przecież jest matką?
- Ależ nonsens! - pani Dursley pokręciła głową, odwracając się do pieca, gdzie w potężnym garnku coś powoli bulgotało. - Jak wam mijają wakacje?
- Prawie tak pracowicie jak rok szkolny - odpowiedział Draco, wzdychając i siadając na jednym z krzeseł, ciągnąc Pottera, aby zrobił to samo. - Chociaż i tak w porównaniu do tego, co na codzień przeżywa Harry, chyba nie powinienem narzekać.
Gryfon jęknął, a jego głowa opadła na stół.
- Byłoby o wiele łatwiej, gdyby niektórzy najpierw dwa razy pomyśleli lub chociaż spróbowali rozwiązać problem, zamiast od razu angażować mnie w swojej życie - powiedział.
- Miałam cię o to zapytać ostatnim razem, Harry, ale jakoś wyleciało mi to z pamięci - kobieta wyłączyła gaz, sięgając po grube szmaty, aby bezpiecznie przenieść gorące naczynie, jednak zanim zdążyła je chwycić, ono uniosło się samodzielnie, podlatując do stołu i opadając na przygotowaną wcześniej deskę. - Dziękuję - zaśmiała się, wyciągając z lodówki miskę z sałatką. - Powiedz mi, czy posiadasz może jakąś radę? Grupę osób, która pomaga ci w podejmowaniu decyzji? Doradcę?
Zapadła cisza. Gryfon zamrugał głupio, unosząc głowę.
- Nie chcę się w nic wtrącać! - zawołała zaalarmowana brakiem odpowiedzi Petunia, nie chcąc, aby ją źle zrozumiano. - Nie wiem na tyle, żeby o czymkolwiek decydować, jednak biorąc po uwagę ile masz pracy, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie zrzucisz pomniejszych rzeczy na innych, samemu skupiając się na tych najważniejszych.
- Ja... - zaczął, czując się nagle strasznie głupio. - Nie pomyślałem o tym. Naprawdę. Kiedy przejąłem tron, otrzymałem od pradziadka całą instrukcję dotyczącą moich obowiązków i zasad, a także służącego rodzinie od pokoleń skrzata, jednak nikt nigdy nie wspomniał o tym, że nie muszę wszystkiego robić sam. Chyba po prostu... założyłem, że to moje zadanie. Nie wiem - wzruszył ramionami, starając się jakoś usprawiedliwić. - Od zawsze radziłem sobie sam. Niezależnie czy chodziło o coś związanego ze szkołą, z Voldemortem, czy z moją władzą - uśmiech na twarzy kobiety zbladł, zamieniając się w poczucie winy. - Ale to bardzo dobry pomysł, ciociu. Pomyślę nad tym. Sam wybór jakiejkolwiek rady nie będzie łatwy, jednak podejrzewam, że jeśli już dojdzie ona do skutku, okaże się, że była to jedna z moich lepszych decyzji.
- Damy radę, Harry - dłoń Draco przykryła jego leżącą na stole rękę i chłopak ścisnął ją pocieszająco. - Jak zawsze.
- Z tobą u boku nie oczekuję niczego innego.
- Ehh - od drzwi, prowadzących do kuchni dobiegł ich nowy głos. - Widzę, że nadal jesteście obrzydliwie zakochani.
- I kto to mówi? - prychnął Potter, obrzucając kuzyna rozbawionym spojrzeniem i unosząc wymownie brwi na sposób, w jaki Dudley obejmował swoją dziewczynę.
- Dobrze cię widzieć, Harry - zaśmiał się Dursley, pochodząc do stołu i wymieniając z nimi szybkie uściski, a następnie chwaląc zapachy dobiegające ich już z dworu. - Co was w ogóle sprowadza? - zapytał, kiedy wszyscy poza Vernonem siedzieli już na swoich miejscach, gotowi do rozpoczęcia posiłku.
Gryfon wymienił się spojrzeniami z narzeczonym, kiwając głową w geście zachęty.
- Pobieramy się - oznajmił Draco z szerokim uśmiechem.
Przy stole wybuchł chaos.
Anika zerwała się na równe nogi, prawie zrzucając Malfoya z krzesła i piszcząc mu głośno do ucha. Dudley siedział przez chwilę oniemiały, jednak potem uderzył mocno rękami w blat z głośnym „No nareszcie, stary! Myślałem, że się nie doczekamy!". Ciotka Petunia zakryła sobie usta dłonią, wpatrując się w nich z mieszanką zaskoczenia i radości, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Kiedy? - zapytała podekscytowana dziewczyna, odrywając się w końcu od blondyna i wracając niechętnie na swoje miejsce.
- Harry oświadczył mi się w grudniu - powiedział zadowolony z siebie Draco, opierając się wygodniej na krześle i pokazując pierścionek,który od ponad pół roku nie opuścił jego palca. - Jeśli tak to można było nazwać.
- Przepraszam bardzo...! - zaczął oburzony Potter, jednak szybko został zignorowany.
- Dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz?
- Nie mieliśmy czasu zacząć niczego planować i jakoś tak wyszło. Dopiero w tym tygodniu wzięliśmy się za wszystko na porządnie. Dlatego też tutaj jesteśmy - Malfoy chwycił go za rękę, splatając ich palce i dodając mu otuchy. - Nie mamy jeszcze żadnych zaproszeń, jednak przyszliśmy zapytać, czy nie chcielibyście być członkami tego wydarzenia, ale... - słowa utknęły mu w gardle, gdy mimo wszystko nie był w stanie dokończyć. - Ale bez...
- Rozumiem - odezwała się cicho Petunia, uśmiechając się do niego łagodnie. - To uzasadniona decyzja - spojrzała na swojego syna i jego dziewczynę, aby zobaczyć jak oboje kiwają głowami. - Z radością pojawimy się tam całą trójką, jeśli oczywiście nas zaprosicie. I nie musicie się martwić o...
- O czym ty mówisz? - Harry wzdrygnął się, znając ten ton głosu aż za dobrze. Razem z nim zadrżały szklanki. - Nigdzie nie idziecie! Jeśli myślisz, że pozwolę wam na zadawanie się z tą bandą...
- Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia, Vernon! - oznajmiła jego ciotka, nie poświęcając mężowi nawet sekundy uwagi.
- Oczywiście, że mam! - krzyknął mężczyzna, wchodząc do kuchni i podchodząc do nich, czerwony na twarzy jak zawsze. - Nie puszczę ani ciebie, ani Dudleya do tej bandy dziwolągów! Nie po to przez te wszystkie lata starałem się wyplenić z niego te głupoty, żebyś teraz jedną idiotyczną decyzją...
- Uważasz za głupie chęć zobaczenia jak mój własny siostrzeniec wychodzi za mąż? - kobieta wstała, celując widelcem w twarz Dursleya. - Nie sądzisz, że wystarczająco już zepsułeś mu życie? Oboje przez wiele lat przekroczyliśmy o wiele więcej granic niż powinniśmy! Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz, Vernon! Staram się naprawić naszą relacjęod lat! Pójdę na to wesele chociażby była to ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu i nic mnie nie powstrzyma! Dość już się napatrzyłam jak cierpi z naszego powodu. To jego dzień, jego szczęście i jego decyzja, więc jeśli chce, abym była tego częścią, zrobię to bez zawahania.
Harry po raz pierwszy w życiu zobaczył wuja w takim stanie. Mężczyzna wyglądał jakby ktoś wymierzył mu solidny policzek. Podejrzewał, że nie byłoczęstym, aby ciotka nie zgadzała się z jego decyzją. Po chwili jednak zmierzył ich wszystkich obrzydzonym spojrzeniem i splunął w kierunku Draco.
Nawet siedzący za nim Potter poczuł kropelki na swoich rękach.
I nagle cały jego strach przed wujem zniknął, gdy oczy przysłoniła mu czerwień wściekłości. Przestrzeń wokół nich zadrżała.
Vernon mógł sobie mówić na jego temat co chciał, mógł go obrażać na prawo i lewo - jeżeli nie miał nic lepszego do roboty, kim był Harry, aby odbierać mu rozrywki? - ale nigdy, przenigdy nie pozwoli, aby ktokolwiek w nawet najmniej znaczący sposób znieważył jego męża.
Zerwał się na równe nogi, chwilowo zapominając o magii, i pochodząc do mężczyzny, zanim ten w ogóle zorientował się, co się dzieje. Zwijając rękę w pięść, Harry wziął zamach bez zawahania uderzając wuja w twarz i wlewając w ten jeden cios cały żal, jaki zbierał się w nim przez lata. Dursley zdecydowanie się tego nie spodziewał, całkowicie tracąc równowagę i upadając przed nim na ziemię, w akompaniamencie zaskoczonych krzyków, dochodzących do nich od strony stołu.
- Właśnie przekroczyłeś wszelkie granice, mugolu - syknął Potter, głosem przepełnionym magią, patrząc na Vernona z góry. Jego wcześniejsze nerwy zniknęły natychmiast, całkowicie zastąpione czystą wściekłością. - Tolerowałem twoje obraźliwe uwagi, twoje niekończące się oszczerstwa i wyzwiska, ale moja cierpliwość się skończyła. Nie masz pojęcia, co właśnie uczyniłeś.
Dursley splunął krwią na podłogę, ocierając usta wierzchem dłoni i prychnął.
- Nie udawaj nagle takiego chojraka - wysyczał. - Pamiętaj, że te twoje dziwolągi monitorują każdy twój ruch i mogą po raz kolejny postawić cię przed sądem. Może tym razem wasza śmieszna władza zrobi w końcu coś dobrego.
Słysząc tak absurdalne stwierdzenie, Harry zaczął się śmiać.
- Władza? - powtórzył, prostując się jeszcze bardziej i unosząc podbródek. Kuchnia praktycznie tonęła w jego magii, tak gęstej, że zaczęła być widzialna. Gdzieś w tle usłyszał jak Draco otacza pozostałą trójkę tarczą, aby nie narazić ich na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, jednak nie poświęcił temu więcej niż kilka sekund, skupiając się całkowicie na wuju. Na jego głowie zmaterializowała się srebrna korona. - To ja jestem władzą. Moje słowo jest prawem. Wszystko i wszyscy, którzy posiadają w sobie chociażby kroplę magii podlegają pode mnie, robią co ja im karzę. Nie ma na tym świecie czarodzieja, który sprzeciwiłby mi się w nawet najmniejszym aspekcie. Naprawdę sądzisz, że postawisz mnie przed sądem? Sądem, w którym ja jestem najważniejszymsędzią Po tym jak znieważyłeś moją Władczynię? Po tym jak oplułeś mojego narzeczonego? Ty? Nic nie warty mugol? - prychnął, zauważając w końcu, że do leżącego mężczyzny zaczyna docierać, w jakiej sytuacji się znalazł. - Widzę, że twój śmiesznymózg w końcu zaczął cokolwiek pojmować. Najwyraźniej dla każdego jest jeszczenadzieja - zrobił krok w tył, odwracając się do patrzących na niego z mieszaniną strachu i podziwu Dursleyów. - Ciociu Petunio, ufam, że się nim odpowiednio zajmiesz.
- Oczywiście - odpowiedziała kobieta, obrzucając męża obrzydzonym spojrzeniem, a następnie wstając i podchodząc do siedzącego teraz Vernona. - Wstawaj, musimy sobie poważnie porozmawiać - pociągnęła go za ucho, nie przejmując się krwią, nadal cieknącą mu z nosa i sinym policzkiem, prawie trzykrotnie większym niż normalnie, w drzwiach zatrzymując się jeszcze i uśmiechając do nich przez ramię. - Jedzcie, proszę. Nie czekajcie na nas. Jak wrócę to chciałabym usłyszeć wszystkie szczegóły tych zaręczyn, Draco.
Kiedy oboje zniknęli, a Harry opanował się na tyle, że jego magia przestała być niebezpieczna dla mugoli, w kuchni zapadła cisza.
- To było niesamowite - odezwał się w końcu Dudley, opadając ciężko na krzesło. - Twoja korona jest ekstra - i jak gdyby Potter właśnie nie zmasakrował twarzy jego ojca, zabrał się za jedzenie.
Oficjalnie zamykając listę gości, liczącą trzydzieści jeden osób, przed nimi pojawił się nowy, całkiem spory problem, w postaci doboru muzyki. Mając rok w zapasie, było praktycznie pewne, że jeśli na kogokolwiek się zdecydują, ci znajdą dla nich termin, jednak ani Harry ani Draco nie posiadali wielkiej wiedzy w tym temacie, nie mając pojęcia jak właściwie się za niego zabrać. Wtedy z pomocą przyszła im Ginny. Wystarczyło kilka minut jej pełnego pasji paplania o najnowszym singlu jakiegoś zespołu, której nazwy żaden z nich nie potrafił powtórzyć, aby zdecydowali, że to właśnie ona powinna pogrzebać i znaleźć odpowiednich kandydatów, najlepiej godnych zaufania na tyle, żeby nie bali się rozluźnić w ich towarzystwie. Zachwycona powierzoną jej władzą, dziewczyna przeszła samą siebie, wynajdując nic nie mówiącą im nazwę, która najwyraźniej musiała być podpisem kogoś wielkiego, sądząc po reakcji reszty, kiedy się o tym dowiedzieli.
Czymś, czego Harry najbardziej się obawiał było wybieranie szat. Nie dlatego, że nie lubił chodzić na zakupy, czy brakowało mu pieniędzy, o to nie musiał się martwić. Potter znał po prostu swojego narzeczonego i wiedział, że zanim zdecyduje się na cokolwiek miną wieki. Dlatego pewnego sierpniowego dnia, kiedy wybrali się w towarzystwie Molly, Narcyzy, Petunii i Remusa do specjalnego salonu Madame Malkin, stworzonego właśnie do celów ślubnych, nie mógł powstrzymać się od nerwowego stąpania z jednej nogi na drugą.
- Jeśli zaraz nie przestaniesz - westchnął Draco, stojąc w przymierzalni oddzielonej od niego grubą zasłoną, aby przypadkiem nie zobaczyli swoich strojów przed uroczystością. - Uznam, że to wszystko cię przerasta i chcesz się wycofać. Wiem, że nie przepadasz za modą i kupowanie czegokolwiek ze mną nie jest... łatwe, ale postaram się podejść do tego profesjonalnie.
- Ja za to wiem, jak ważne są dla ciebie takie elementy jak strój i nie chcę, abyś przeze mnie był z czegoś niezadowolony - chłopak przełożył rękę do drugiej przymierzalni, nie musząc czekać aż blondyn odwzajemni uścisk. - Po prostu jestem nieco... zestresowany. To dla mnie całkowicie nieznane terytorium i nie wiem czego się spodziewać.
- O to nie musisz się martwić, Harry - wtrąciła się nagle Molly, nieco brutalnie rozłączając ich dłonie i wpychając mu pierwsze szaty do założenia. - Nie jesteś pierwszym dzieckiem, które wydaje w wielki świat.
Kiedy kilka godzin później opuszczali salon, na dworze było już ciemno.
Nadszedł wrzesień, a Harry nadal nie zrobił nic z pomysłem swojej ciotki, nie mogąc znaleźć na to czasu, dlatego kiedy w końcu udało mu się wynaleźć kilka godzin, natychmiast teleportował się do Hermiony, tym razem zastając ją bez kubka, który mogłaby upuścić.
- Potrzebuję twojej pomocy - palnął na wejściu, natychmiast zyskując sobie całą jej uwagę.
- Dawaj.
- Chcę założyć Radę, która przejęłaby ode mnie wszystkie pomniejsze obowiązki i decydowała, o których tak naprawdę należy mnie informować. To pomysł ciotki Petunii. Naprawdę, zastanawiam się dlaczego nie wpadłem na to wcześniej. Przyszedłem z tym do ciebie, bo uważam, że jeśli istnieje ktokolwiek, kto by to ogarnął i sprawił, że będzie sprawnie funkcjonowało, to jesteś to ty - odpowiedział zgodnie z prawdą Potter. - Wiem, że masz swoją własną pracę, ale...
- Ależ oczywiście, że ci pomogę! - oznajmiła głośno dziewczyna, wchodząc mu w zdanie i zrywając się na równe nogi. - Praca pracą, ale jeśli po tylu latach nadal czuję, że nic mi ona nie daje, po co ją kontynuować? Mam dość udawania, że po całym dniu jestem usatysfakcjonowana z tego co zrobiłam. Bardzo chętnie zajmę się czymś, co będzie miało jakiś większy sens dla świata. Masz już może jakichś kandydatów? Pomysły? Wzór działania?
- Żeby Rada mogła funkcjonować potrzebujemy do niej przynajmniej kilku osób, o najróżniejszym podejściu do świata, którzy jednocześnie byliby na tyle tolerancyjni, że byliby stanie się ze sobą dogadać - poinformował ją zadowolony z jej natychmiastowego zaangażowania Harry, wyciągając z kieszeni kartkę z zapiskami. Nie wątpił, że dziewczyna się zgodzi. Od dawna narzekała na swoją pracę, ale nie była w stanie znaleźć nic, co tak naprawdę odpowiadałoby jej umiejętnościom i ambicji. - To bardzo ważne, aby można było spojrzeć na sprawę z każdej możliwej perspektywy. Jako pierwsza do głowy przyszła mi oczywiście Luna. Myślę, że jej charakter, nietypowe podejście do sprawy i zaangażowanie zrównoważyłyby twój temperament i analityczne myślenie, tworząc tym samym całkiem porządną mieszankę. Zastanawiałem się nad Nevillem. Jego empatia i zakres wiedzy przyrodniczej byłyby bardzo mile widziane, zwłaszcza, że na audiencji pojawia się o wiele więcej magicznych stworzeń niż kogokolwiek innego - zobaczył, że Hermiona kiwa z uznaniem głową, notując coś w zeszycie, który nie wiadomo kiedy pojawił się w jej rękach, więc zachęcony kontynuował. - Chciałbym też, abyś zaangażowała w to Theo. Potrzebujemy w szeregach jakiegoś ślizgońskiego podejścia, a on ma doświadczenie w dziedzinach magii, o których by się nam nawet nie śniło. Z tego co mówił mi ostatnio Draco, Theodore wrócił niedawno do kraju i aktualnie nie do końca wie, co ze sobą zrobić, więc łatwo by go było zrekrutować. Masz może jeszcze jakieś propozycje?
- Co sądzisz o Remusie? - spytała po chwili zastanowienia Hermiona. - Jego futerkowy problem, doświadczenie jako nauczyciel i wiedza na temat magii są niezastąpione. Myślę, że bardzo chętnie uciekłby czasami z Grimmauld Place. Doskonale wiemy jaki Syriusz potrafi być męczący, nawet jedynie przebywając w tym samym domu co ty.
Harry prychnął, kręcąc głową. Jego ojciec chrzestny był jedyny w swoim rodzaju. Potter znał go już prawie dwanaście lat i nie zmienił się nawet o jotę. A zakładali, że jak będzie nieco starszy to spoważnieje.
- Jeżeli Syriusz by to usłyszał to straciłabyś dostęp do biblioteki Blacków - zachichotał. - I uważam, że Remus to świetny pomysł. Wiem, że brakuje mu nauczania, więc zajęcie go czymś innym wyjdzie mu na dobre. Co dalej?
- Na czym będą polegały zadania Rady? - spytała Gryfonka, nie przestając pisać. Harry był praktycznie pewny, że jeśli przyspieszyłaby jeszcze bardziej, kartka stanęłaby w płomieniach.
- Będzie to z pozoru całkiem proste. Jednym z moich obowiązków jest zapewnienie odpowiedzi na pytania i pojawiające się niedogodności wśród wszystkich stworzeń magicznych, które ich potrzebują - wyjaśnił. - Problem polega na tym, że ten przywilej jest bardzo często nadwyrężany, a ja nie do końca mogę czemukolwiek odmówić, jeżeli już ktoś mnie o coś poprosi w odpowiedni sposób. Ostatnio pojawiła się u mnie młoda czarownica, prosząc abym pomógł jej z doborem sukienki na pierwszą randkę - Harry przewrócił zirytowany oczami. - Jeszcze jakbym znał się na modzie! Musiałem zawołać Draco, a potem ulotnić się, kiedy tylko ich dyskusja rozgorzała na tyle, że przestali na mnie zwracając uwagę. Patrząc na to ile ważniejszej roboty mam na głowie, coś takiego łatwo wyprowadza mnie z równowagi. Waszym zadaniem byłoby przyjmowanie wszystkich zgłoszeń, analizowanie ich i w pewnym sensie sortowanie, aby docierały do mnie tylko te naprawdę ważne. Żadnych sukienek, żadnych problemów z doborem surówki do obiadu i zdecydowanie żadnych małżeńskich kłótni o nieodebranie dziecka na czas od opiekunki. Nigdy więcej - westchnął, masując sobie skronie. - To wy będziecie decydować, z którymi dacie sobie radę sami, przy których będziecie potrzebować pomocy kogoś z zewnątrz, a o których powinienem się dowiedzieć osobiście. Ze względu na to, że wszystkie audiencje odbywają się w Zamku Królewskim, polecałbym ustalić sobie grafik, tak aby przynajmniej dwie osoby zawsze były na miejscu i jakiś sposób natychmiastowej komunikacji, w razie sytuacji awaryjnej lub po prostu potrzeby kogoś z wiedzą na jakiś temat. Coś jak monety, których używaliśmy na piątym roku. Jeśli mielibyście jakikolwiek pytanie, a ja byłbym w tej chwili zajęty, zawsze możecie skontaktować się z Różyczką, która natychmiast mi wszystko przekaże. Myślę, że bez problemu dacie sobie radę.
- Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że może być inaczej.
***
Największym wrześniowym zaskoczeniem dla Draco była ilość czasu wolnego, która niespodziewanie pojawiła się w jego grafiku. Był nauczycielem już szósty rok i nie spodziewał się, że zobaczy praktycznie każdego dnia wolny wieczór (poza środą, która od zawsze była zajęta - w środy prowadził zajęcia wyrównawcze). To nie wchodziło w grę. Uczył wszystkie siedem roczników i nawet jeśli dwa ostatnie nie składały się z dwóch grup na rok tylko jednej - łączonej, ze względu na mniejszą ilość uczniów - nadal dawało mu to ponad czterystu uczniów. Czterystu uczniów z których każdy przynajmniej raz w miesiącu oddawał mu do sprawdzenia pracę pisemną, większość przychodziła też popołudniami, aby upewnić się, że zaklęcie wychodzi im tak jak powinno, a niektórzy szukali najdziwniejszych wymówek, żeby spędzić czas w obecności Harry'ego lub wypytać go na temat ich relacji. Pracy mu nie brakowało. Dlaczego więc nagle tyle pustek? Gdzie zniknęły godziny na sprawdzanie esejów?
Zanim jednak zdążył spanikować i polecieć do dyrektor McGonagall z wybrakowanym planem, okazało się, że ich kadra pedagogiczna uzupełniona została o aspirującego na przyszłego profesora Toma Riddle'a, który, pomimo bycia uczniem szóstego roku, bez problemu przejął najbardziej brudną robotę od każdego z nauczycieli. To, że Draco był w szoku, było małym niedopowiedzeniem.
- Tom Riddle chce być kim w przyszłości? - krzyczał mu w głowie głos Pottera, uwięzionego na niezwykle nudnej, biznesowej konferencji w Dubaju. - Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie! Mój Merlinie! Muszę powiedzieć profesorowi Slughornowi! Będę późno!
- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? - spytał chłopaka, dopadając go po kolacji na dzień po rozpoczęciu roku szkolnego. W przeciwieństwie do Harry'ego, który wydawał się podejrzanie podekscytowany tym, że Riddle widzi się w przyszłości jako profesor w Hogwacie, on sam nigdy by się po nim tego nie spodziewał. A co ważniejsze, od kiedy Tom im nie mówił takich rzeczy? Przecież zawsze dzielił się z nimi wszystkim! Zawsze pytało o rady!
- Ah. Karma wraca - prychnął rozbawiony chaosem jaki musiał być doskonale widoczny na jego twarzy Riddle i przez chwilę blondyn miał wrażenie, że patrzy w lustro. Ta pozycja, ten uśmieszek, ta pewność siebie w oczach. To już nie był młody Voldemort. Nawet jeśli jego umiejętności były takie same, nawet jeśli mieli podobne aspiracje. Nie. Teraz widać było jak wielki wpływ miało miejsce, w którym się wychowywał. Jak wielki wpływ miał na jego rozwój sam Malfoy. Nie wiedział jak zareagować na to odkrycie. Dumą? Ekscytacją? - Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie ile lat czekałem aż któryś z was w końcu wypowie to zdanie. A teraz wybacz - odbił się od ściany, o którą się opierał, a jego oczy zabłyszczały znajomą czerwienią. I cała ekscytacja wyparowała. - Muszę iść pomóc profesor Sprout. Jutro drugoklasiści mają pierwsze zajęcia z mandragorami.
I odszedł zostawiając Draco samego na korytarzu z bolesnym chaosem w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top