Rozdział 1 - Założyłaś się... o moje małżeństwo?

- Przypomnij mi jeszcze raz, bardzo cię proszę, kto wymyślił ślub na magicznej, bezludnej wsypie? - spytał Harry, stojąc po kolana w śniegu, w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin temu wszystko szło zgodnie z planem, a za niecałą dobę ma wyjść za mąż. Prawdopodobnie.

- Czy to nie ty od prawie pół roku nie mogłeś przestać opowiadać o tym, jakie to niesamowite miejsce udało ci się znaleźć?

- Nie pomagasz, Syriuszu.

Chłopak westchnął. Niezależnie od tego jak bardzo mu się to nie podobało, jego ojciec chrzestny miał rację.

Pamiętał jak dziś, kiedy pewnego pięknego, lipcowego dnia, do jego salonu bez zapowiedzi wpadł Ron, wyglądający jakby uderzył go piorun (gdyby sytuacja potoczyła się inaczej, Draco najprawdopodobniej szybko by mu to wypomniał), nieświadomie przerywając im bardzo znaczącą rozgrywkę szachów. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej, w trakcie spaceru, delektując się słońcem i długo upragnioną ciszą, Malfoy zauważył grupkę dzieci grających w Quidditcha. Jako że zarówno on jak i Harry od początku byli pasjonatami - i wzajemnymi rywalami - tego sportu, szybko rozgorzała pomiędzy nimi dyskusja na temat taktyk i strategii, magicznie doprowadzając do momentu, kiedy zaczęli się kłócić o to, który z nich lepiej podejmuje decyzje pod presją.

- Jestem Ślizgonem! - krzyczał wtedy Malfoy, unosząc wysoko podbródek, jakby to było najlepszym argumentem, którego nie da się przebić. - To oczywiste, że podejmuje lepsze decyzje niż jakiś tam Gryfon. To podstawa do przeżycia w Slytherinie!

- Chyba zdajesz się zapominać z kim rozmawiasz! - zawołał Harry, unosząc dłoń i pstrykając swoją koronę, która wydała z siebie cichy brzdęk. - Praktycznie każdego dnia muszę podejmować nagłe decyzje wpływające na losy całego świata! I jak widać wszyscy żyjemy!

- Na razie!

Przerwali dopiero kiedy znalazł ich Tom, spędzający z nimi swoje wakacje przed piątym rokiem w Hogwarcie, i zaproponował, aby rozstrzygnęli to za pomocą szachów. Od tego dnia, trzy razy na dobę w salonie prowadzona była krwawa rozgrywka, a punkty sumowane i zliczane przez Riddle'a, najwyraźniej zadowolonego, że tym razem ich kłótnia nie rozwaliła połowy domu, a jedynie kilka planszy i figur.

Właśnie w trakcie jednej z bardziej zażartych gier zastał ich przerażony Ron. Zanim jednak, nieco wytrącony z pełnej koncentracji Harry, zdążył przypomnieć mu, że urodziny ma dopiero za dwa tygodnie (nie byłby to pierwszy raz kiedy pomyliły mu się daty - „Przecież trzydzieści jeden i trzynaście to praktycznie ta sama liczba! Każdy może się zaplątać!" bronił się wtedy chłopak), rudzielec zaczął krzyczeć coś o ciąży, ślubie i chaosie w rodzinie. O ile chaos w domu Weasleyów był czymś normalnym, to o reszcie nie dyskutowało się na co dzień przy obiedzie, dlatego zarówno Potter jak i Malfoy spojrzeli na siebie zgodnie, choć delikatnie wzywająco, i postanowili, że gra zostanie dokończona później, siłą sadzając Rona w jednym z foteli. Tom szybko przyniósł mu schowaną specjalnie na sytuacje awaryjne Ognistą Whiskey.

- Byliśmy w trakcie śniadania - zaczął bez zbędnych wstępów Weasley, upijając spory łyk ze swojej szklanki. - Kiedy nagle w kominku pojawił się Charlie. Nikt się tego nie spodziewał, bo najbliższe wolne ma przecież dopiero pod koniec miesiąca, żeby być obecnym na twoje urodziny, stary - Harry jedynie pokiwał głową, doskonale wiedząc, jak wymagającą i pełnoetatową pracą jest zajmowanie się smokami. Charlie nie mógł tak po prostu nie przyjść lub zadzwonić z chorobą, dlatego wszystkie urlopy planował miesiące wcześniej, aby zdążyli znaleźć odpowiednie zastępstwo. - Matka natychmiast zaczęła panikować, o wiele bardziej niż zwykle. Już widziałem jej wszystkie teorie spiskowe, kotłujące się w jej umyśle, ale na szczęście i nieszczęście, zanim zdążyła zacząć krzyczeć, okazało się, że Charlie nie pojawił się sam. Przyleciał z kobietą. Nie pamiętam, czy w tym domu było kiedykolwiek tak cicho, kiedy przedstawił ją jako swoją narzeczoną. Narzeczoną w ciąży. Z bliźniakami.

Potter zamrugał. Odwrócił głowę w prawo, łącząc spojrzenie ze swoim chłopakiem i unosząc brwi, jakby upewniając się, że oboje usłyszeli dokładnie to samo. Dopiero gwałtownie wciągnięte przez Toma powietrze i cichy pisk potwierdziły, że nie cierpią na grupowe majaczenie. To była... niespodziewana wiadomość.

- Mój Merlinie! - zawołał nagle podekscytowany Draco, zrywając się na równe nogi i zaczynając podskakiwać w miejscu jak małe dziecko.

- Bliźniaki? - powtórzył Riddle, dołączając do blondyna i uśmiechając się tak szeroko jak nigdy. - Mój Merlinie! Nie mogę w to uwierzyć!

- Gratulacje, Ron! - Harry już miał wstać i poklepać przyjaciela po plecach, kiedy ten bez ostrzeżenia też się podniósł, kręcąc głową.

- To nie wszystko! - przerwał im na tyle głośno, aby zagłuszyć piski Ślizgonów i machając gwałtownie rękami. Najwyraźniej zapomniał, że w jednej z nich trzyma szklankę z napojem, który niestety szybko znalazł się na podłodze. - Po tym jak udało nam się uspokoić matkę, która wyglądała jakby była rozdarta pomiędzy rozpłakaniem się ze szczęścia i urwaniem Charliemu głowy za to, że nie powiedział nam nic wcześniej, on jak gdyby nigdy nic rozdał nam wszystkim zaproszenia na swój ślub. W sierpniu. Za miesiąc.

Poziom ekscytacji w salonie jedynie się zwiększył.

- Naprawdę musiałeś wszystko wypaplać, Ron? - odezwał się nagle głos spod drzwi, zwracając na siebie uwagę całej czwórki.

O framugę opierał się wcześniej wspomniany Charlie, obejmując w pasie niewielką, bardzo egzotycznie (jak na Wielką Brytanię) wyglądającą kobietę.

Ron opadł na fotel z jękiem.

- Charlie! - zawołał Harry, podchodząc do mężczyzny i przybijając sobie z nim żółwika. - Dobrze cię widzieć! Słyszałem, że sporo się wydarzyło w ostatnim czasie.

- Toż to zaszczyt znowu cię zobaczyć, Wasza Wysokość! - Weasley wyszczerzył zęby, tarmosząc mu włosy w miejscu, gdzie normalnie spoczywałaby jego srebrna korona, aktualnie rozproszona gdzieś w magicznym niebycie. - Jak się masz Draco? Nadal przystajesz przy tym, że nie jesteś tleniony? Wydaje mi się, że masz nieco ciemniejsze włosy przy samej głowie - nie zważając na oburzony okrzyk Malfoya, Charlie odwrócił się do Toma, mierząc go spojrzeniem od góry do dołu i kiwając aprobująco głową. - Mam nadzieję, że sprawiasz im tyle problemów, co oni sprawiali nam w swoich szkolnych czasach, dzieciaku.

- Staram się - westchnął dramatycznie Riddle, ocierając nieistniejącą kroplę potu z czoła. - Ale oni byli na totalnie innym poziomie.

- Uważaj co mówisz, młody człowieku - upomniał go z prychnięciem Draco, jednak w jego głosie słyszalne było tylko rozbawienie. - Pamiętaj kto cię żywi.

- Mówisz jakbyś nie wiedział, że poza tym miejscem mam jeszcze przynajmniej pięć innych, w których przyjęli by mnie z otwartymi ramionami o każdej porze dnia i nocy - Tom wzruszył nonszalancko ramionami, posyłając im pewny siebie uśmieszek prawdziwego Ślizgona.

Wiedząc, że chłopak ma rację, Malfoyowi nie pozostało nic innego jak przewrócić oczami. Kto by pomyślał, ze Tom Riddle skończy jako rozpieszczony pupilek ich wielkiej, mieszanej rodziny?

- Za dużo czasu spędzasz z Syriuszem, młody - wtrącił się Charlie, parskając śmiechem. - W każdym razie - mężczyzna przybrał zadowoloną z siebie pozycję, robiąc krok w tył, aby zwrócić ich uwagę, a stojącą przy nim kobietę. - Jak już zasugerował mój braciszek, chciałbym wam osobiście przedstawić moją narzeczoną. Kochanie - skinął głową w stronę Gryfona. - To Harry Potter, Władca Czarodziejskiego Świata i Magii, A Także Wszystkich Istot Magicznych...

- Wystarczy Harry - wtrącił chłopak, uśmiechając się do kobiety i ruchem ręki powstrzymując ją od ukłonu.

- ... Draco Malfoy, przyszła pełnoprawna Władczyni Czarodziejskiego Świata i Magii, A Także Wszystkich Istot Magicznych...

- Draco w zupełności wystarczy - odezwał się równie uśmiechnięty blondyn, ściskając dłoń kobiety z lekkim ukłonem.

- ...i Tom Riddle.

Harry spojrzał na chłopaka, który zamiast tak jak oni podać rękę kobiecie, zmrużył jedynie oczy, wpatrując się z bardzo widocznym, upartym zawodem w starszego Weasleya.

- Tom Riddle? - powtórzył. - I tyle? Niczego więcej o mnie nie powiesz? Im przypisałeś te niepotrzebnie długie i zawiłe tytuły, a co ze mną?

- Ahh, wybacz mi o mój wielki błąd - prychnął rozbawiony Charlie. - Tom Riddle, ostatni żyjący potomek rodu Salazazra Slytherina, najnowszy Prefekt Domu Ślizgonów, jedno z największych utrapień Hogwartu, zaraz po swoich oficjalnych opiekunach i, mam nadzieję, osoba odpowiedzialna za obrączki na moim nadchodzącym ślubie.

- O wiele lepiej - tym razem zadowolony Riddle pokiwał głową. - Nie dało się od... - przerwał nagle, marszcząc brwi i mrugając szybko, jakby coś do niego dotarło. - Co ty właśnie powiedziałeś o obrączkach?

Jednak jego pytanie zostało zignorowane, pozostawiając go w osłupieniu, kiedy Charlie pociągnął towarzyszącą mu kobietę, aby stanęła przed nim i położył jej dłonie na ramionach.

- Chłopaki to Zahija, mam nadzieję, że przyjmiecie ją ciepło.

Jak się później okazało, w dniu, w którym Charlie oświadczył się swojej dziewczynie, ta planowała poinformować go, że jest w ciąży, zwracając niespodziankę z nawiązką. Mimo że nie planowali ślubu tak wcześnie, postanowili w końcu, że chcą, aby odbył się zanim na świat przyjdą ich dzieci, decydując się na koniec sierpnia. Chociaż była to nieco spontanicznie urządzona uroczystość, z pomocą pani Weasley, matki Zahii, skrzatów wysłanych przez Harry'ego i jego własnej władzy, wszystko poszło nad wyraz dobrze. Sam ślub odbył się we Włoskiej Sardynii, terenie neutralnym dla rodzin państwa młodych, zaledwie pięć tygodni po oświadczynach.

Praktycznie od początku, Harry był niesamowicie podekscytowany całym wydarzeniem. To był jego drugi ślub w życiu, zaraz po weselu Billa i Fleur, które odbyło się w wakacje przed jego siódmym rokiem w Hogwarcie. Będąc osobą odpowiednio do tego uprawnioną, o czym nie miał pojęcia zanim nie wytłumaczyła mu tego Hermiona, został poproszony o poprowadzenie uroczystości. Natychmiast się zgodził, dopiero potem orientując się, że przecież nie wie totalnie nic na ten temat, po raz kolejny przeklinając swoją impulsywność. Z tego też powodu spędził następny tydzień panikując i czytając wszystko na temat ślubów co wpadło mu w ręce, aby w końcu dowiedzieć się, że magiczne śluby działają inaczej niż mugolskie i nic mu to nie da. Uspokoiła go dopiero sama Zahija tłumacząc, że dla nich nie ma znaczenia jak to wszystko poprowadzi, jeśli tylko na końcu oficjalnie przypieczętuje ich małżeństwo, dając mu tym samym pełną dowolność i w prosty sposób hamując narastającą w nim histerię. Tyle wystarczyło, aby na nowo zaczął się cieszyć całym wydarzeniem.

Niezwykle skupiony na tym, co mówi, aby nie palnąć czegoś głupiego, nie pozwolił sobie na jakiekolwiek rozproszenie do momentu, gdy Charlie i Zahija zaczęli składać sobie specjalnie przygotowane wcześniej przysięgi. Dopiero wtedy zaczął powoli błądzić wzrokiem po Sali, w której odbywało się wydarzenie, oddychając z ulgą pierwszy raz od tygodnia. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok zapłakanych matek, wzruszonych ojców i masy rudych głów, najwyraźniej zakładających się o coś za plecami rodziców. Widząc, że zostali nakryci, Fred mrugnął do niego z niewinnym uśmiechem, skutecznie upewniając go przekonaniu, że woli nie zagłębiać się w szczegóły. Nie popełni tego błędu po raz drugi.

Czując jak jego wzrok mimowolnie uciekł nieco w bok, przyciągany przez niewidzialny magnez, uśmiechnął się szerzej, skupiając na Draco, stojącym w pierwszym rzędzie, razem z rodziną pana młodego. Chłopak wyglądał zjawiskowo w swojej specjalnie skrojonej na ten dzień ciemnoniebieskiej szacie ze srebrnymi zdobieniami, zwracając na siebie spojrzenie każdego, kto tylko koło niego przeszedł. Pierwszym pytaniem jakie zadał mu Ron, gdy tylko to zauważył był niepokój o to, że Harry mógł być zazdrosny atencją, jaką sprowadzał na siebie blondyn. Gryfon jednak jedynie zaśmiał się, kręcąc głową i klepiąc przyjaciela po ramieniu. Byli razem już od prawie ośmiu lat, praktycznie każdy dzień spędzając w tym samym budynku (jeśli nie pokoju), a każdą noc dzieląc łóżko. Chcąc nie chcąc, Malfoy wręcz ociekał jego magią - fakt, którym często się chwalił, zwłaszcza przed obcymi. Nawet jeśli ktoś jej nie rozpoznawał, co zdarzało się rzadko, bo praktycznie każdy czarodziej wiedział z kim ma do czynienia, nawet jeśli jedynie podświadomie, była ona na tyle onieśmielająca i potężna, że szybko zniechęcała wszystkich, chcących od Draco coś więcej niż wymianę grzecznościowych powitań. Jedynym, czego Harry mógł mu tak naprawdę pozazdrościć było niesprawiedliwe uwarunkowanie genetycznie. Z ich dwójki to Potter był tym, który miał według magii dożyć prawie trzystu lat i, w teorii, jego proces starzenia zwolnił drastycznie, kiedy tylko skończył szesnaście. Problem polegał na tym, że to blondyn przez te wszystkie lata nie zmienił się nawet o jotę, nadal wyglądając jak swoje nastoletnie „ja", gdy on sam z każdym dniem coraz bardziej przypominał swojego dziadka, najwyraźniej pomijając dorosłość i od razu się starzejąc. Czy to mogła być zasługa tych wszystkich kremów jakie poustawiane były w ich łazience? A może medytacji, która stała się nieodłącznym elementem każdego wieczoru Malfoya, odkąd zaczął pracować w Hogwarcie?

- Skup się na ceremonii, idioto, nie na mnie - usłyszał nagle gdzieś w głębi umysłu rozbawiony głos Draco, czując jak ten przewraca oczami.

- To nie moja wina, że wyglądasz jak chodzący seks na nogach - gdyby nie to, że wszyscy mogli go zobaczyć, chłopak uniósłby wymownie brwi.

- Harry!

- Tak, słońce?

- Jesteś niemożliwy - prychnął blondyn.

- Ale i tak mnie kochasz.

- Nie wiedzieć czemu z każdym dniem coraz bardziej...

- Ja ciebie też.

- ...jednak jeśli na naszym ślubie powiesz cokolwiek niestosownego, to nie będą obchodzić mnie żadne sentymenty i po prostu zostawię cię przed ołtarzem. Czuj się ostrzeżony.

Doprowadzenie ceremonii do końca nagle stało się bardzo trudne.

Kiedy jakimś cudem udało mu się nie zamienić ślubu w tragedię stulecia, Harry pogratulował sobie mentalnie, spychając burzę, jaka działa się w jego umyśle na dalszy plan i jako pierwszy złożył nowożeńcom życzenia, nie czekając na Draco. Zostawiając Charliego i Zahiję na pastwę ich rodzin, postanowił nabrać nieco świeżego powietrza, wychodząc na jeden z tarasów. Oparł się ciężko o barierkę, wbijając wzrok w uderzające cicho w plażę, niebieskie fale i zastanawiając się, co tak naprawdę wytrąciło go z równowagi. Malfoy mówiący o małżeństwie na całe życie jak o pogodzie? Pewność blondyna, że kiedyś się pobiorą? A może ta wypowiedziana pół-żartem pół-serio groźba, której Draco nie wahałby się przed wprowadzeniem w życie?

Dlaczego jedno zdanie aż tak bardzo na niego wpłynęło?

- Harry, kochanie, wszystko w porządku? - dotarł do niego cichy głos Ślizgona i po chwili poczuł owijające się wokół niego ramiona. Chłopak położył mu głowę na ramieniu, zaczynając powoli, prawie niezauważalnie śledzić nosem kształt jego szczęki.

Potter nie odpowiedział od razu, chwytając dłonie Malfoya, spoczywające na jego brzuchu, w swoje i zamykając oczy, pozwalając, aby całe napięcie powoli z niego uciekło. Czy to był odpowiedni moment na takie rozmowy?

Z wnętrza sali dobiegł ich śmiech.

- Tak - powiedział w końcu, opierając swój ciężar na Draco i wzdychając, kiedy poczuł delikatny pocałunek tuż pod prawym uchem. - To był stresujący miesiąc.

- Gdybym nie wiedział, że to twój pierwszy raz, kiedy prowadzisz coś takiego, pomyślałbym, że robisz to zawodowo - oznajmił z uśmiechem blondyn. - Świetnie ci poszło.

- Jedynie nie chciałem popsuć im tego dnia.

- Myślę, że zapamiętają go na długo.

Żaden z nich nie odezwał się więcej, nie zakłócając przyjemniej ciszy jaka ich otoczyła, wpatrując się jedynie w otaczający ich krajobraz.

Reszta pobytu minęła im zdecydowanie zbyt szybko i zanim się obejrzeli, musieli wrócić do swoich codziennych obowiązków. Draco na razie nie miał w planach rezygnacji ze stanowiska nauczyciela transmutacji, które przejął po McGonagall, zasiadającej teraz w fotelu dyrektora, więc Harry, nie narzekając na powrót do zamku, mieszkał w Hogwarcie razem z nim w powierzonych im komnatach, strzeżonych przez znajomy portret Salazara. Mimo że opuścili zamek na niecałe trzy lata i tak miło było do niego wrócić, tym razem mogąc spojrzeć na budowlę z innej perspektywy. Pamiętał doskonale jak tego wieczoru dotarł do Hogsmeade nieco spóźniony, przytrzymany przez obowiązki za granicą, wpadając do Wielkiej Sali w momencie, w którym dyrektor McGonagall kończyła właśnie przedstawiać wszystkim Draco, jako jej następcę.

- Chyba sobie żartujecie! - dobiegł go pełen niedowierzania krzyk od stołu Ślizgonów. Prawie wszystkie głowy zwróciły się w stronę małego Toma, który wstał, nie robiąc sobie nic z uwagi jaką na siebie zwrócił. Chłopak miał na twarzy mieszankę zaskoczenia i nieskrywanego oburzenia, najprawdopodobniej dlatego, że go wcześniej o tym nie poinformowali. - Dlaczego dowiaduje się o tym dopiero teraz?

Bingo.

- Niespodzianka? - Harry uniósł brew, a jego głos potoczył się po całej Sali, zaskakując wszystkich, którzy wcześniej jakimś cudem go nie zauważyli.

Tym razem z gardła nowego Ślizgona wyleciał rozdrażniony jęk.

- Ty też?

Potter miał wielką ochotę zacząć się śmiać (jego jedną z ulubionych rozrywek było doprowadzanie młodego Riddle'a do szału), ale nie mógł tak od razu niszczyć swojego wizerunku poważnego Władcy. Nie, kiedy Malfoy momentalnie stwierdził, że nikogo nie oszuka na dłużej niż kilka minut.

Nie zwracając więc uwagi na westchnienia wielu uczniów, przerażone brakiem szacunku do jego osoby ze strony Riddle'a, spojrzał chłopakowi prosto w oczy i mrugnął.

- Też się stęskniłem, dzieciaku. Dobrze, że jednak nie jesteś Puchonaghhh - zatkał sobie usta dłonią, orientując się co właśnie chciał powiedzieć kilka sekund za późno. - To nie tak, że mam coś do Puchonów! - zaczął nerwowo, machając rękami. - Masa ważnych osobistości wyszła z Hufflepuffu jak na przykład nasza aktualna Minister i...!

I tyle by było z jego wizerunku.

- Harry - usłyszał cichy głos Draco, mimo wszystko wybijający się ponad jego paniczne wyjaśnienia. Zamilkł, spuszczając głowę i czując jak jego policzki robią się czerwone z zażenowania. - Chodź coś zjeść, kochanie. Miałeś długi dzień.

- Prędzej umrę z głodu niż zostanę w tym pomieszczeniu chociażby sekundę dłużej - Potter pokręcił głową, nadal wbijając wzrok w buty i zaczynając się cofać.

- Harry - tym razem poza głosem poczuł też dłoń, splatającą jego palce z tymi blondyna i mimowolnie dał się pociągnąć do Stołu Prezydialnego, a potem posadzić na wolnym krześle obok Malfoya. Czy jego buty zawsze miały tą rysę na czubku?

McGonagall odchrząknęła, czując że cisza przeciąga się zbyt długo, powoli i skutecznie zwracając tym samym uwagę wszystkich ponownie na siebie.

- Jak widzicie, poza profesorem Malfoyem, w zamku zamieszka z nami także Harry Potter - zaczęła. - Jednak nie będzie w żaden sposób związany z działaniami szkolnymi i prosiłabym, abyście nie przeszkadzali mu w jego obowiązkach. Pan Potter jest już wystarczająco zajęty.

Miała rację. Harry czuł się jakby latał bez miotły („To się nazywa teleportacja, kochanie"), przemieszczając się ciągle pomiędzy Ministerstwem, najróżniejszymi konferencjami na całym świecie, masą raportów, które odbierał w komnatach w Hogwarcie i audiencjami, przyjmowanymi tylko w Zamku Królewskim. O tej wielkie, starożytnej budowli dowiedział się od Różyczki kilka miesięcy po zostaniu Władcą. Budynek, o ile było to możliwe, gabarytem przewyższał szkołę i był naprawdę piękny, jednak jego rozmiary nie nadawały się do przytulnego zamieszkania. Nie w dwie, czasami trzy, osoby. Długo nie trwało zanim razem z Draco zdecydowali, że będą z niego korzystać tylko w sytuacjach oficjalnych lub w wypadku potrzeby ogromnej przestrzeni, w zamian kupując dla siebie mały, piętrowy dom, niedaleko gór w północnej Szkocji, z którego korzystali w trakcie wakacji i świąt.

Jednak pomimo natłoku pracy, jaki go otaczał, od wesela Charliego i Zahii, po głowie cały czas latała mu jedna myśl, przeszkadzając w skupieniu się na najważniejszych obowiązkach, dopóki nie postanowił się nią zająć, na co znalazł czas dopiero w połowie września. Mówiąc Draco, że musi załatwić coś w Ministerstwie i korzystając z tego, że chłopak zajęty był sprawdzaniem esejów, wymknął się z ich komnat, teleportując szybko do jedynej osoby, która była w stanie w ciągu kilku sekund, jednym zdaniem sprowadzić go brutalnie na ziemię.

- Hermiono! - zawołał, pojawiając się bez ostrzeżenia w jej kuchni i zaskakując ją tak bardzo, że upuściła trzymany w ręce kubek, który na szczęście zdążył złapać, zanim skończył w kawałkach na ziemi.

- Harry! Na Merlina, co się stało?

- Chcę się oświadczyć Draco - oznajmił, odstawiając naczynie na blat i rzucając jej wyzywające spojrzenie, jakby oczekiwał, że zaraz zacznie protestować. Ona jednak milczała, wpatrując się w niego ze zmarszczonymi brwiami.

- I...? - spytała w końcu, przerywając ciszę, jaka zapadła w kuchni.

- Co masz na myśli pytając „I...?" - może chłopak był zmęczony, ale totalnie nie rozumiał, o co jej chodzi. - Przyszedłem tutaj, bo nie wiem, jak się za to zabrać. Czy to w ogóle ma sens? Nie za szybko? Bardzo się obawiam, że może uznać, że to za wcześnie i się nie zgodzić. Albo, że to za duże ryzyko. W końcu, jeśli by się zdecydował, to oznaczałoby, że zostaniemy połączeni, już na zawsze, przy czym nasze zawsze jest o wiele dłuższe niż wasze! Będzie musiał patrzeć na śmierć swoich przyjaciół i rodziny. Tutaj nie ma możliwości odwrotu. A co z dziećmi? Nie mogę dać mu dzieci z krwi i kości. Co jeśli...!

- Harry - przerwała mu Granger, pochodząc do niego i pstrykając go w czoło. Syknął, pocierając bolące miejsce. - Jesteś idiotą. Jeśli jest na tym świecie ktoś, kto nigdy nie zawaha się podążyć za tobą, niezależnie od tego kim jesteś, to jest to Draco. Jesteście najbardziej irytująco-idealną parą jaką kiedykolwiek spotkałam. Uzupełniacie i kochacie się jak nikt inny, potraficie ze sobą rozmawiać, rozwiązywać problemy i dogadywać się niezależnie od różnic, jakie was dzielą. Nie jesteście w stanie się oszukać, bo słyszycie swoje myśli, Harry. Jesteście połączeni na poziomie duchowym, czy tego chcecie czy nie. Naprawdę po tym wszystkim, co przeżyliście, po tylu latach razem, ty nadal uważasz, że każdy z was w końcu rozejdzie się w swoją stronę? Obudzicie się pewnego dnia z myślą, że już wam się znudziło i czas na zmiany, całkowicie zapominając o tych wszystkich miesiącach? - pokręciła głową, jakby nie wierząc, że powiedziała coś tak absurdalnego i sięgnęła po swój kubek z herbatą. - Prędzej Snape zmieni oficjalne kolory swojego domu na różowy, a Lucjusz przefarbuje się na rudo. Szczerze mówiąc - na jej twarzy pojawił się delikatny zawód. - Jestem zdziwiona, że zajęło ci to tak długo. Przez ciebie przegrałam dwadzieścia galeonów.

- Założyłaś się... o moje małżeństwo?

- Pamiętasz obiad u Weasleyów tuż przed Sylwestrem na szóstym roku? Byłam przekonana, że jak tylko skończycie szkołę dostaniemy zaproszenie na ślub - oznajmiła, patrząc na niego z dezaprobatą. - Narcyza jednak nieco bardziej sceptycznie uznała, że będziesz potrzebował jakiegoś popchnięcia z zewnątrz i chyba miała rację. Dzięki, Harry.

I tak właśnie Potter spędził następne dwa miesiące planując każdy jeden, najmniejszy detal swoich oświadczyn, decydując się na bardzo oklepany, ale nadal posiadający pełnię uroku dzień Bożego Narodzenia. Jednak oczywiście, jak zawsze w jego przypadku, nic nie poszło tak jak tego oczekiwał. Mimo zapewnień wszystkich dookoła, że nie ma się czym martwić i Draco na pewno się zgodzi, Harry spędził ostatnie dni przed świętami chodząc jak na szpilkach, niepewny jak nigdy. Blondyn spodziewanie bardzo szybko zauważył różnicę w jego zachowaniu, natychmiast pytając o powód, chcąc w jakikolwiek sposób pomóc. Potter nie mógł jednak powiedzieć mu prawdy, wymyślając coraz to nowsze, głupsze wymówki i w końcu, oczywiście niechcący, doprowadził do małej kłótni. W efekcie, na dzień przed świętami Ślizgon z głośnym trzaskiem drzwiami zamknął się w ich sypialni, odmawiając przebywania z nim w jednym pomieszczeniu i nieświadomie doprowadzając przerażonego rozwojem sytuacji Harry'ego na skraj załamania nerwowego.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, pełen czarnych myśli Gryfon spędził ponad dwie godziny chodząc w te i z powrotem przed kominkiem, i wyzywając na siebie samego, zanim nie zdecydował, że najwyższy czas zapomnieć o jakichkolwiek planach, idąc na żywioł. Od kiedy chował się po kątach zamiast stanąć z własnym lękiem twarzą w twarz? Czy to przypadkiem nie była jedna z jego charakterystycznych cech? Czy to nie on zawsze rzucał się na wszystko, kierując się jedynie intuicją? Nie zamierzał ryzykować swojej relacji przez własną niekompetencje i strach. Nigdy. Nie po to poświęcił jej tyle czasu i serca, żeby teraz to zaprzepaścić głupim nieporozumieniem.

Zdeterminowany, chociaż nadal delikatnie zaniepokojony i bardzo zły na samego siebie, zbliżył się do drzwi, prowadzących do ich sypialni.

- Słońce? - zastukał cicho, wyczuwając że chłopak jeszcze nie śpi, ale nie będąc w stanie wywnioskować w jakim jest nastroju. - Możemy porozmawiać?

Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi, jednak potem, ku uldze Gryfona, doleciał do niego nieco przytłumiony głos blondyna:

- Trochę na to za późno - odpowiedział zza ściany. Był to pewien krok naprzód. Jeżeli Draco zdecydowałby się go ignorować, miałby o wiele większy problem.

- Rozumiem, słońce, i naprawdę bardzo cię przepraszam - zaczął łagodnie, mając nadzieję, że jego szczerość dotrze do chłopaka. - Moje wymówki nie były za mądre, ale mam nadzieję, że zrozumiesz, dlaczego byłem taki roztrzęsiony. Wiem, że obiecaliśmy sobie zawsze wszystko mówić, ale...

- Teraz nagle chcesz mi powiedzieć? - przerwał mu Malfoy, prychając głośno. - Czyżbyś nagle zapomniał o tych wszystkich historyjkach, które od ciebie usłyszałem w ciągu ostatnich kilku dni? Skąd mam wiedzieć, że tym razem nie będzie tak samo?

- Draco - Gryfon wbił mu się w słowo, wiedząc że igra z ogniem, ale nie mógł pozwolić, aby chłopakiem znowu zawładnęły negatywne emocje. - Po prostu zajrzyj do najniższej szuflady w mojej szafie - poprosił. - Zajrzyj, a zrozumiesz. Będę czekał w salonie.

Odwrócił się na pięcie, czując jak nerwy po raz kolejny zaczynają go zjadać od środka i ruszył powoli korytarzem, starając się nie myśleć o niczym. Nie zdążył jednak przebyć nawet połowy drogi, kiedy usłyszał głuchy trzask drzwi, pośpieszne kroki i nagle jego ramiona były pełne Draco. Chłopak uwiesił się na nim bez ostrzeżenia i tylko trenowane przez lata refleksy Harry'ego uchroniły ich obu od skończenia jako kłąb kończyn na ziemi.

- Ty skończony idioto! - krzyknął Ślizgon, odsuwając się na tyle, aby móc na niego spojrzeć i wymierzyć mu wyjątkowo bolesny cios w ramię. - Myślałem, że coś się stało! Myślałem, że coś zrobiłem i masz mnie dość! Myślałem, że starasz się jakoś to wszystko zakończyć, ale nie wiesz jak, bo jesteś na to za dobry! A ty...! Ty...! Agh! - chłopak zarzucił mu ręce na szyję, łącząc ich czoła i zamykając oczy. Oddychał ciężko, jak po zakończeniu wyjątkowo intensywnego treningu Quidditcha, a jego twarz błyszczała od... czy to są łzy?

- Nie płacz, Draco - szepnął cicho, unosząc dłoń i bezskutecznie ocierając mokre stróżki z policzków Malfoya. Jego druga ręka, owinięta wokół chłopaka, zacieśniła swój chwyt. - Przepraszam, przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, ale proszę cię, nie płacz, słońce. Nie mogę na to patrzeć.

- Trzeba było nie doprowadzać mnie do płaczu! - chłopak wyrwał się z jego uścisku, robiąc krok w tył i wciskając mu w ręce małe pudełko. - Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że się nie zgodzę? Myślałem, że lepiej mnie znasz.

Harry zamrugał, patrząc to na mały pakunek, to na Ślizgona, a następnie przekrzywiając nieco głowę i unosząc brwi. Mógłby przysiąc, że Draco przewrócił oczami.

- Tak, zgadzam się, oczywiście, że się zgadzam! - zawołał z niecierpliwością, wyrzucając ramiona w powietrze. - A teraz zrób to jak należy, bo jeszcze zmienię zdanie.

Minęło kilka sekund zanim do Pottera dotarło, co się dzieje, jednak wtedy jego zawahanie zniknęło jak za pomocą magii i uśmiechnął się szeroko, bez zastanowienia opadając na kolano.

Po tym wieczorze wszystko potoczyło się gładko. Względnie. Kiedy tylko Harry oficjalnie dokończył robotę „jak należy", nie zwlekali z poinformowaniem o wszystkim reszty rodziny. Po przyjęciu wszystkich uwag typu „Myśleliśmy, że zdążymy osiwieć zanim w końcu weźmiecie się w garść" od bliźniaków lub „Gdybyście posuwali się w tej relacji jeszcze wolniej to zaczęlibyście się cofać" od Syriusza, wzięli się za planowanie. Problem polegał na tym, że z jednej strony praktycznie każdy chciał dodać coś od siebie, tworząc tym samym listę propozycji dłuższą niż wszystkie argumenty Severusa, dlaczego nie lubi Gryfonów, a z drugiej, przytłoczeni obowiązkami, nie mieli nawet czasu wymienić się własnymi opiniami na jakikolwiek temat. I tak minęły następne trzy miesiące, dopóki nie znaleźli pierwszej chwili wolnego w trakcie wiosennej przerwy świątecznej.

- Charlie wysłał kolejne zdjęcia bliźniaków - oznajmił Harry, wchodząc do salonu i opadając ciężko na kanapę koło blondyna. - Nie miałem pojęcia, że dzieci rosną tak szybko - podał chłopakowi kopertę i oparł głowę na jego ramieniu, zamykając oczy. Zanim się zorientował, ręka sama powędrowała mu w doskonale znane miejsce, gdzie na palcu Malfoya spoczywał srebrny pierścionek, którym zaraz zaczął się bawić. - Jadłeś już?

- Nie, czekałem aż wrócisz - odpowiedział cicho Draco, uśmiechając się na widok dwóch, szczerzących się do zdjęcia rudzielców i odkładając kopertę na stół. - Mam wołać Różyczkę, aby zajęła się przygotowaniem stołu?

- Jeszcze nie - Harry przekręcił się na tyle, aby otoczyć chłopaka ramionami. - Daj mi się chwilę przespać, bo inaczej skończę z głową w talerzu. Znowu.

Malfoy jedynie zachichotał, unosząc wolną rękę i zaczynając przeczesywać jego wiecznie poskręcane, czarne kosmyki.

- Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość.

Nie potrzebował wiele, aby poczuć, że otaczają go przyjemne czeluści sennej ciemności.

Niestety, kilka godzin później nie było już tak przyjemnie.

- Czy przerwa świąteczna nie powinna przypadkiem zawierać więcej czasu wolnego niż zwykły dzień pracy? - jęknął Potter, mając serdecznie dość wszystkiego i wszystkich, a zwłaszcza tej durnej, przyklejonej do jego głowy korony. - Chciałbym móc po prostu usiąść na chwilę i zapomnieć o wszystkim, co muszę jeszcze zrobić. Chciałbym obejrzeć jakiś film, delektując się tym, że nauczyłem czystokrwistego Ślizgona korzystać z mugolskich sprzętów. Chciałbym zacząć planować w końcu własny ślub lub chociaż podzielić się jakąkolwiek opinią na ten temat, ale nie! Muszę siedzieć i słuchać najgłupszych problemów z najbardziej oczywistymi rozwiązaniami jakie było mi dane kiedykolwiek usłyszeć, i powstrzymywać się od rozwalenia sobie głowy na najbliższej ścianie!

- Ja wiem, że to nie jest łatwe - odezwał się spokojnie, siedzący na usłanym poduszkami parapecie Draco. - I wiem, że wcale się na to nie pisałeś - nie mogąc się powstrzymać, Harry prychnął. - Ale w tym momencie nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić. Jesteś, kim jesteś. Ja to wiem, ty to wiesz, cały świat o tym wie - chłopak odłożył stertę przeglądanych papierów na półkę i podszedł do niego, siadając mu na kolanach. - I ja też chciałbym się chociaż trochę posunąć do przodu z tym ślubem, ale jak widać, na razie nie jest nam to dane. Ale słuchaj - poczuł jak jego podbródek unoszony jest przez palec Ślizgona, który złączył ich spojrzenia z zadowolonym uśmieszkiem. - Czy to wesele cokolwiek zmieni? Tak, moje starzenie delikatnie zwolni. Tak, przejmę od ciebie nieco twojej magii, ale poza tym? Nie możesz mi powiedzieć, że nie zauważyłeś jak reszta od lat nazywa nas starym dobrym małżeństwem, ze ślubem czy bez.

- Nie zmienia to faktu, że chciałbym móc stanąć na Wierzy Astronomicznej i wykrzyknąć na cały świat, że od tego dnia mogę oficjalnie nazywać cię swoim mężem - burknął Harry, zaciskając usta w wąską linię i przyciągając chłopaka bliżej.

- Rozumiem cię doskonale, jednak chyba nie muszę ci przypominać, że możesz nazywać mnie jak chcesz i kiedy chcesz, prawda? - w głowie Gryfona pojawiła się nagle ostrzegawcza lampka. Doskonale wiedział, do czego dąży blondyn. - Nie potrzebujemy żadnych formalności, żeby...

- Jeśli nie chcesz jutro potrzebować pomocy przy podnoszeniu się z łóżka to lepiej zamilknij - przerwał mu Potter, wbijając ostrzegawczo palce w jego biodra.

Uśmieszek na twarzy Ślizgona jedynie się powiększył i chłopak pochylił się nad nim tak nisko, że prawie stykali się nosami.

- A co jeśli dokładnie tego chcę, hmm? - spytał cicho, sprawiając, że Harry drgnął, zamykając na chwilę oczy.

- Draco... - drugie ostrzeżenie.

- Czyżby szykowała mi się kara? Ukarzesz mnie, Wasza Wysokość?

Gryfon był zaledwie kilka sekund od puszczenia wszystkich powstrzymujących go hamulców, kiedy Malfoy nagle wyprostował się, drastycznie powiększając pomiędzy nimi wolną przestrzeń i podrapał się po policzku.

- Myślałem o tym ślubie, wiesz? - zaczął swobodnie, jakby tuż przed chwilą nie testował granic jego cierpliwości. - I mam propozycję. Skoro nie mamy na tyle czasu, aby spokojnie usiąść i przedyskutować, czego każdy z nas oczekuje od tego dnia, i podejrzewam, że do wakacji możliwości takich momentów będzie coraz mniej, co ty na to, aby po prostu napisać samodzielnie listy?

- Listy? - powtórzył cicho Potter, powoli wyrównując dziwnie przyspieszony oddech i starając się zrozumieć o czym chłopak do niego mówi.

- Po prostu spisać to wszystko, co chciałbyś mi powiedzieć. Ja zrobię to samo. Znalezienie chwili na samo zastanowienie się jest ciężkie, a co dopiero dopasowanie naszych grafików, więc pomyślałem, że to przynajmniej będzie jakiś krok w przód. Zanim usiądziemy, żeby ustalić jakiś kompromis, będziemy już znać swoje wzajemne propozycje, dzięki czemu zaoszczędzimy trochę czasu.

- Podoba mi się ten pomysł - oznajmił po chwili Gryfon, kręcąc głową i sięgając po dłoń chłopaka. - Niech będą więc listy - splótł ich palce, bez ostrzeżenia szarpiąc na tyle mocno, że Draco poleciał do przodu, w ostatniej chwili opierając się o zagłówek fotela, aby całkowicie go nie zmiażdżyć. Tym razem to Harry się pochylił, sięgając ustami do jego ucha. - I nie myśl, że kara cię ominie.



____________

Stało się. Nadszedł ten dzień.

Nie powiem, mam wrażenie, że wypadłam z wprawy, jeśli chodzi o pisanie, ale mam nadzieję, że uda mi się przekazać to, co planuję. Początkowo miał to być uzupełniający fabułę "Małego wypadku" one shot, ale (jak zwykle) coś poszło nie tak i zanim chociażby zbliżyłam się do tego, co chciałam przedstawić w tej drugiej części, nagle okazało się, że wszystko zajmie mi o wiele więcej niż było w założeniach, ale czy to nie lepiej? Więcej rozdziałów = więcej zakręconej fabuły = więcej chorych problemów do rozwiązania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top