Rozdział 5 - To nie tak, że boimy się powrotu Voldemorta, czy coś
- Jesteś spóźniony - było pierwszym zdaniem jakie usłyszał Harry tuż po przekroczeniu progu.
- Już to słyszałem - odpowiedział, ściągając buty i natychmiast kierując się na kanapę, gdzie usiadł koło Draco, cmokając go w policzek. - Dzień dobry. Mam nadzieję, że Dyrektor nie zanudziła was za bardzo.
Blondyn jedynie uśmiechnął się przepraszająco i splótł ich palce.
- Cieszę się, że lepiej się dzisiaj czujesz - dodał.
- Wszystko dzięki tobie. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Możecie przestać rozmawiać w myślach? - dotarł do nich zirytowany głos Toma, który odstawił filiżankę na spodek z głośnym trzaskiem, przyglądając się im jakby właśnie powiedzieli mu, że od dzisiaj ma zamieszkać w chatce Hagrida. Gdyby Harry go nie znał, mógłby pomyśleć, że przeszkadza mu ich ciągłe słodzenie. - Jeśli chcecie, żebym nie wiedział, co mówicie to chociaż nie pokazujcie wszystkiego na twarzach. Mogę się założyć, że byłbym w stanie zacytować dziewięćdziesiąt dziewięć procent tego obrzydliwie...
- Dobra, dobra - zaśmiał się Draco, przerywając młodszemu Ślizgonowi, zanim ten zdążył się rozkręcić. A był w stanie. I to bardzo. - Przejdźmy może do tematu. Nie możemy tego w kółko przekładać, prawda? - blondyn rzucił mu szybkie spojrzenie. - Harry? To twoja historia do opowiedzenia.
Gdyby wiedział, że kiedyś przyjdzie mu być częścią tak stresującej rozmowy to trzepnąłby się w głowę, kiedy jeszcze była do tego możliwość i nie zrobiłby tak jak zrobił tylko...
Tylko kogo Harry próbował oszukać?
Decyzja o uratowaniu młodego Riddle'a należała do trzech najlepszych jakie podjął w swoim życiu. I miał jedynie nadzieję, że Tom również to doceni.
- Jestem pewny - zaczął, biorąc głęboki wdech. - Że wiesz, co próbuję powiedzieć. Musiałeś się jakoś dowiedzieć i połączyć fakty. Byłbym bardziej zdziwiony gdybyś się nigdy na to nie natknął - zmierzył młodego Ślizgona badawczym spojrzeniem, chcąc wyłapać od niego jakiekolwiek emocje. Tak żeby być przygotowanym. - Ale chciałbym się wytłumaczyć, żeby nie pojawiły się jakiekolwiek niejasności.
- Tom Riddle, który urodził się w latach dwudziestych ubiegłego wieku i ja to ta sama osoba, prawda? - spytał chłopak, tonem, który mylnie wskazywał na to, że doskonale wie, jaka będzie odpowiedź.
- Tak i nie - Harry pokręcił głową. To nie było takie proste.
Riddle zmarszczył brwi.
- W takim razie nie do końca rozumiem - powiedział cicho. - Tak i nie? Jestem Lordem Voldemortem, czy nie?
- Nie, nigdy nie byłeś Lordem Voldemortem, ale...
- W takim razie o czym...
- Tom, może mógłbyś najpierw...
- Dasz mi się w końcu wytłumaczyć?! - krzyknął Harry, zrywając się na nogi.
W salonie zapadła cisza.
Sam Gryfon był chyba najbardziej zdziwiony swoim wybuchem.
Odkąd Harry skończył szkołę i przyjął Toma pod swój dach na stałe, nie wszystko zawsze szło kolorowo. Bywały takie dni, że ani jeden ani drugi nie odzywali się do siebie słowem, doprowadzając tym samym do szału zmuszonego do bycia mediatorem Draco. Bywały takie, kiedy nikt nie był w stanie ich rozdzielić, zajętych jakimiś nieznanymi nikomu eksperymentami, dopóki nie dopadła ich Różyczka, siłą przypominając Potterowi, że ma w swoim życiu coś takiego jak obowiązki. Bywały takie, że Harry poważnie zastanawiał się, czy dobrze robi, bijąc się z myślami i bez słowa obserwując jak magia Riddle'a bezustannie rośnie, coraz szybciej zbliżając się do poziomu, z którym niejednokrotnie miał do czynienia. Jednak nigdy, nigdy, niezależnie w jak wielkim dołku się znaleźli i jak bardzo mieli siebie dość, Harry na niego nie krzyknął. Nigdy. Krzyk nie był rozwiązaniem. Były sytuacje, kiedy człowiek nie wyobrażał sobie zareagować inaczej niż krzykiem, jednak nie w tym przypadku. Dlatego w dniu, w którym w końcu oficjalnie przejął opiekę nad młodym Tomem, Potter obiecał sobie, że zrobi wszystko, aby pomóc mu dorosnąć bez krzyków. I mu się to udało. Udawało. Aż do dzisiaj.
Ale Harry był tylko człowiekiem. Tylko człowiekiem. Fakt, o którym większość świata zdawała się zapominać. Ba, on sam często o tym zapominał, tylko po to, aby zderzyć się później z brutalną rzeczywistością w takich właśnie sytuacjach.
- Harry? - odezwał się cicho Draco, jak zwykle będąc pierwszym do ratowania sytuacji. - Może...
- Nie - przerwał mu stanowczo Potter, wiedząc, co blondyn chciał zaproponować. - Trzymam to w sobie przez ostatnie dziewięć lat. Wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie. Doskonale wiedziałem, że kiedyś będę musiał mu to wytłumaczyć. To jego życie i zasługuje żeby wszystko wiedzieć - skierował swój wzrok na Toma, widocznie wbijając go spojrzeniem w fotel. - Jeśli tylko nie będzie mi więcej przerywać.
***
Draco obserwował to, co się przed nim działo, z mieszanymi uczuciami. Nie zdziwiło go to, że Harry w końcu stracił cierpliwość. Chłopak składował w sobie negatywne emocje zdecydowanie za długo, a biorąc pod uwagę wydarzenia z poprzedniej nocy, wybuch był nieunikniony. Gryfon chodził jak żywa tykająca bomba. Ale, według skromnego zdania Draco, takie rozładowanie emocji było mu potrzebne. Dopóki nie rozwalił nic przy okazji. Znowu.
Więc stanem Harry'ego nie musiał się zbytnio przejmować. Tym co zbiło go nieco z tropu było zachowanie Toma, który, odkąd Potter zaczął się tłumaczyć, nie odezwał się ani słowem. I nie było to spowodowane bezpośrednim rozkazem. Gdyby Malfoy go nie znał (a chwalił się faktem, że zazwyczaj wiedział, co działo się w jego głowie), byłby w stanie założyć, że chłopak był... zawstydzony. Bardzo skupiony i uważny, jednak ponad wszystko... zawstydzony tym, że doprowadził Pottera do stanu, kiedy musiał na niego krzyknąć. Jakby nagle zapomniał, że przecież nie jest już małym dzieckiem, które zrobiło coś złego i jest właśnie pouczane przez rodzica, a prawie dorosłym czarodziejem, posiadającym niemal pełnię praw.
Na Merlina, samo stawianie nazwiska Riddle i słowa „zawstydzony" w jednym zdaniu było dziwne.
W każdym razie blondyn postanowił się nie wtrącać, spokojnie dopijając herbatę, a potem drugą i trzecią, dając narzeczonemu tak bardzo potrzebną po latach możliwość wygadania się. No i kto lepiej wytłumaczy sytuację niż Harry? Gdyby nie on, nic by się przecież nie wydarzyło.
To była myśl, która czasami zawitała w jego myślach i nie chciała się tak szybko odczepić. Co by się stało, gdyby Wybrańcem był ktoś inny? Ktoś, kto nie miał zostać Władcą? Ktoś, kto zdecydowałby się zabić Voldemorta, kiedy tylko nadarzyła się okazja? Ale może właśnie dlatego to Harry nim był. Może to przez połączenie tych wszystkich czynników to właśnie Harry nadawał się do tej roli najbardziej i to z tego powodu Los zdecydował tak, a nie inaczej?
- ...dlatego właśnie nigdy nie byłeś Lordem Voldemortem, Tom. Dzielisz ciało i umysł Toma Riddle'a Juniora, ale nie Czarnego Pana. Bycie nim to wybór, który zależy tylko od ciebie - Harry w końcu usiadł na swoim miejscu, sięgając po swoją zimną już herbatę, która w jego rękach zaczęła parować i oparł się ciężko o zagłówek kanapy. - Mam nadzieję, że zrozumiesz, dlaczego to zrobiłem. Świat pozostawił mi w rękach rozwiązanie sytuacji, a ja podjąłem decyzję i jej nie żałuję. Jeśli jednak tego nie zaakceptujesz, nie będę miał ci za złe. Zamieniłem twoje życie w eksperyment, testując zaledwie chorą teorię, która zrodziła się w głowie głupiego nasto...
- Harry - Gryfon zamilkł, słysząc, że Tom odezwał się po raz pierwszy od ponad godziny, dając mu w końcu możliwość wypowiedzi. W jego głowie kłębiła się wielka mieszanka uczuć, z beznadziejną nadzieją na przedzie, tworząc chaos, jakiego Draco dawno nie widział. Bo był to moment decydujący o tym, jak bardzo zmieni się ich życie, niezależnie jak dramatycznie to brzmiało. Od jednego słowa Riddle'a zależało więcej niż chłopak sobie wyobrażał. I niezależnie od wszystkiego Malfoy zamierzał być tuż obok narzeczonego, aby cieszyć się razem z nim lub pozbierać co się rozsypało i naprawić to najlepiej jak potrafił. - Ja... - kiedy Tom nie powiedział nic więcej, jedynie robiąc kilka powolnych kroków w ich kierunku, blondyn przyszykował się na najgorsze, pierwszy raz w życiu czując, że jeśli wyciągnie różdżkę, będzie to oznaczało koniec świata jaki znali. Tak bardzo nie chciał tego robić.
Jednak wtedy młodszy Ślizgon zrobił coś, co zdziwiło nawet jego samego, rzucając się na Harry'ego i otaczając jego głowę ramionami. I wtedy Draco zrozumiał, że Tom go przytulił. Na swój własny, dziwny sposób. Ale tej czynności nie dało się pomylić z niczym innym. Chyba że jednak bardzo pokracznie i nieumiejętnie planował go udusić.
- Dziękuję - wyszeptał Riddle, nadal miażdżąc twarz Pottera w okolicach swojego mostka, a samemu starając się schować w jego włosach. Czyli uduszenie można było jednak wykluczyć. - Dziękuję za wszystko. Nawet nie wiem... nie wiem jak wyrazić jak bardzo jestem wdzięczny, że... - zamilkł na chwilę, najwyraźniej szukając odpowiednich słów, a następnie prychnął. - Eksperyment. Tylko ty mogłeś nazwać danie komuś drugiej szansy, przyjęcie go do siebie, włączenie do rodziny, dopilnowanie rozwoju i zapewnienie wszystkiego, czego mógł sobie zamarzyć jako eksperyment. Głupi Gryfon.
- Ej! - rozległ się gdzieś spod szat Toma przesadnie dramatycznie oburzony głos Harry'ego. - Nie zapominaj z kim rozmawiasz!
Ślizgon w końcu odsunął się na tyle, aby dać Potterowi wystarczająco miejsca na spojrzenie w górę.
- Z kimś komu zawdzięczam swoje życie. Kimś kto trzymając w rękach moją przyszłość postanowił dać mi ją w najlepszej możliwej odsłonie, mimo że wcale nie musiał.
Draco bardziej poczuł niż zobaczył, jak oczy Harry'ego powoli wypełniają się łzami. Z chłopaka zauważalnie uszło całe napięcie, jakby ktoś zdjął mu z ramion niewyobrażalny ciężar i mógł w końcu spokojnie oddychać.
- Jeśli zamierzasz tu płakać to daj mi najpierw... - zaczął Tom, wyraźnie planując ucieczkę, jednak Potter nie dał mu drgnąć, przyciągając go do siebie i obejmując ramionami, nie zważając na jakiekolwiek werbalne protesty. - Gdybym wiedział, że zamieni się to w jakieś emocjonalne kółko wzajemnej adoracji to...
- Przestań mówić, młody - przerwał mu cicho Gryfon. - Po prostu daj mi chwilę.
Bardzo powoli, ostrożnie, jakby mając do czynienia z tykającą bombą, i nadal niepewnie, Riddle odwzajemnił uścisk, pozostawiając Draco w nieco niezręcznej sytuacji. Czy powinien sobie pójść? Dać im odrobinę prywatności? Czy siedzenie i wpatrywanie się jak jego narzeczony ściska się z kilka lat młodszym (a tak naprawdę dużo starszym) byłym wrogiem, którego potem wychował jak członka rodziny, mimo braku większego pokrewieństwa, było poprawne w tej sytuacji? Czy przerwanie im zostałoby uznane za bycie zazdrosnym? Czy on w ogóle był zazdrosny? Czy miał jakikolwiek powód? Czy jedynie...
Kręcąc głową, Harry zaczął się nagle śmiać, przerywając jego chaotyczne myśli, i równocześnie z Tomem wyciągnęli po niego ręce, bez ostrzeżenia wciągając go w sam środek uścisku.
- Nie muszę czytać twoich myśli jak niektórzy - zaczął Riddle, przewracając oczami. - Żeby wiedzieć, co dzieje się w twojej głowie. A to, co widzę jest absurdalne. Myślałem, że jesteś Ślizgonem - zacmokał z dezaprobatą.
Dźwięk jaki wydał z siebie Draco zdecydowanie nie należał do prawdziwego Ślizgona.
***
- Bardzo się cieszę, że doszliśmy do porozumienia - odezwał się po jakimś czasie Harry, kiedy dotarło do niego, że zapomnieli o bardzo ważnym aspekcie całej rozmowy. - Ale co jest nie tak z twoimi oczami?
Sądząc po niezbyt rozumiejących minach Ślizgonów Potter uznał, że może nie było to do końca inteligentnie zadane pytanie. Istniało spore prawdopodobieństwo, że wykorzystał już swoje dzisiejsze pokłady elokwencji.
- Co? - najwyraźniej Tom podzielał jego zdanie.
- Odkąd skończyłeś jedenaście lat zdarzyło mi się kilka razy zauważyć, że masz czerwone oczy - wtrącił się Draco. - A jak pewnie wiesz, to charakterystyczna cecha Czarnego Pana. Kiedy pozbywaliśmy się Dumbledore'a Tom pokazał się oficjalnie po raz ostatni, jednak czasami... Czasami mam wrażenie jakby odzyskiwał kontrolę. I tu nie chodzi jedynie o oczy. Cała twoja aura się zmienia. Po prostu... Martwimy się. To nie tak, że boimy się powrotu Voldemorta, czy coś. Nawet jeśli Tom odzyskałby świadomość to już nie będzie tak samo jak kiedyś, ale chodzi o ciebie, o twoje ciało i mentalność. Bez względu na okoliczności dzielenie swojego życia z kimś innym to nie życie. To byłaby ciągła bitwa o kontrolę, stracone dni i nawet nie chcę wyobrażać sobie co...
- Zatrzymam cię tutaj, zanim rozpędzisz się jeszcze bardziej - przerwał mu spokojnie Riddle. W jego tonie słyszalne było coś, co sprawiło, że Harry natychmiast zwrócił na niego całą swoją uwagę. Mimowolnie poczuł jak oczy powoli otworzyły mu się szerzej niż kiedykolwiek. Mój Merlinie, dlaczego mi to robisz? - Cieszy mnie to, że tak bardzo wam na nas zależy, ale zamartwianie się nie będzie konieczne, Draco.
Na fotelu przed nimi nie siedział Tom Riddle, prefekt Ślizgonów z szóstego roku i chłopak, którego wychowywali od prawie dziesięciu lat. Przed nimi siedział nikt inny, tylko sam Lord Voldemort.
***
- Proszę się nie martwić, panie Dursley, z pańską matką będzie wszystko w porządku.
Dudley nie wiedział ile razy już usłyszał to jedno zdanie tego dnia. Nie sprawiło to jednak, że przestał się martwić. Jakim synem by był, gdyby to zrobił?
- Dziękujemy bardzo - odpowiedziała za niego Anika, uśmiechając się do lekarza - medyka lub uzdrowiciela poprawił go w głowie głos Harry'ego - odprowadzając go do drzwi, a następnie podchodząc do torby z rzeczami przyniesionymi im przez skrzatkę Różyczkę. - Pójdę się umyć i przebrać, dobrze? Rozmawiałam wcześniej z jedną z pielęgniarek i powiedziała mi, że powinni nam za niecałe pół godziny przynieść śniadanie. Chciałabym zjeść czysta.
- Uważaj na siebie - powiedział, chwytając ją za rękę i przyciągając do szybkiego uścisku.
- Jestem w czarodziejskim szpitalu - zaśmiała się. - Nie mogę być w lepszym miejscu w razie wypadku.
- Wolałbym jednak, gdybyś ich uniknęła.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby unikać wszystkiego, co nie jest całkowicie pozbawione magii - obiecała, wychodząc z sali.
Dudley obserwował ją dopóki jej długie blond włosy nie zniknęły całkowicie z pola widzenia i westchnął. Nigdy nie był jakoś bardzo wierzący, ale błogosławił dzień, w którym postanowił kupić źle poukładane w stos pomarańcze, nieumyślnie zasypując nimi niepodejrzewającą zagrożenia dziewczynę. Pamiętał swoje przerażenie, kiedy zrozumiał, że pod stertą owoców ktoś jest, natychmiast rzucając się w kierunku wystających kończyn tylko po to, aby odkryć anioła, a nie człowieka. Anika zachwyciła go od pierwszej sekundy, kiedy tylko na nią spojrzał - roześmiana, rozczochrana i pomięta na brudnej podłodze supermarketu w otoczeniu pomarańczy. Był pewny, że gdyby ofiarą stał się ktoś inny, sytuacja nie potoczyłaby się tak pokojowo. Tak za to spotkał się jedynie z rozbawieniem i zapewnieniami, że nic się nie wydarzyło, a to nie była jego wina. Jednakże Dudley nie mógł tego tak zostawić. Nie tylko uczył się, jak być porządnym człowiekiem (siedemnaście lat za późno, ale lepiej tak niż wcale), ale też dziewczyna wzbudziła w nim niecodzienne zainteresowanie. Postanowił więc, że najlepszym rozwiązaniem sytuacji będzie zaproszenie jej na przeprosinową kawę. Reszta była już historią.
Nie raz zastanawiał się, czym sobie zasłużył na tak cudowną dziewczynę, jaką była Anika. Całe życie popełniał jedynie błędy, nie szanował swojego jedynego kuzyna, był rozpieszczonym synkiem rodziców. Dopiero kiedy Harry wpadł do nich w wakacje na kilka minut, żeby powiedzieć im, że się wyprowadza i pożegnać, dotarło do niego, że nie chce, aby ich relacja zakończyła się w ten sposób. Ale nie mógł wtedy żądać od kuzyna nawet spojrzenia. Nie miał do tego prawa. I tak zaczęła się jego podróż w poszukiwaniu lepszego siebie. Zaczynając u psychologa, który wytłumaczył mu „co jest z nim nie tak i co w swoim postrzeganiu świata musi zmienić", a kończąc na spotkaniu samego anioła, który był od tego czasu razem z nim, wspierając go w postanowieniach o byciu lepszym.
Prawie siedem lat później ich relacja nadal kwitła, a on czuł się lepiej niż kiedykolwiek.
Aż do piątkowego wieczoru. Tylko kto przewidziałby, że uroczy weekend z dziewczyną zmieni się w walkę o życie w szpitalu? Nie kłamał, kiedy tłumaczył sytuację Harry'emu. Gdyby wiedział, że matka postanowi zmierzyć się z ojcem, pod jego nieobecność, nigdy by się na to nie zgodził. Nie był głupi. Ten mężczyzna był agresywny i niebezpieczny od lat, i z wiekiem było coraz gorzej. Nie rozumiał też, dlaczego matka nie chciała poinformować o niczym jego kuzyna. Chociażby ze względów bezpieczeństwa. Wiedział, że nadal miała, i prawdopodobnie będzie mieć do końca życia, wyrzuty sumienia, za to jak go traktowała, kiedy był dzieckiem, ale ich relacja przez ostatnie lata poprawiła się ogromnie i wiedział, że gdyby tylko o cokolwiek poprosili, Harry załatwiłby to machnięciem ręki. Nie zadając pytań, nie narzekając i z najlepszymi intencjami. Bo taki właśnie był Potter. I do bycia kimś chociaż odrobinę podobnym dążył Dudley.
- Dzień dobry, kuzynie Dudley! - z zamyślenia wyrwał go głos skrzatki Różyczki, która pojawiła się bez ostrzeżenia tuż przed krzesłem, na którym siedział, sprawiając, że podskoczył. Kiedy się w końcu do tego przyzwyczai? Należąc do rodziny z czarodziejami i wiedząc o ich istnieniu od lat, powinno mu to pójść o wiele sprawniej, prawda? Ale nie, on nadal wzdrygał się na każde niecodzienne dla niego zachowanie. Nie ze strachu, obrzydzenia czy niechęci jak kiedyś, ale po prostu z zaskoczenia i nieprzygotowania. Musiał poprosić Harry'ego, aby jakoś mu z tym pomógł. - Wasza Wysokość przesyła wiadomość - podała mu kawałek pergaminu, zapisany charakterystycznym, chaotycznym pismem kuzyna. - Różyczka chciałaby też zapytać, czy jest coś, w czym mogła by kuzynowi Dudley'owi pomóc?
- Raczej na razie nie - odpowiedział, maltretując podaną mu wiadomość w rękach. - Dziękujemy ci za wszystko - dodał, uśmiechając się do niej z wdzięcznością. Na początku ciężko mu było na nią patrzeć. Była stworzeniem tak dla niego niezwykłym, że pomimo ciekawości, bał się jej przyglądać, bo nie chciał, aby wyszło to niegrzecznie. Kiedy powiedział o tym Harry'emu, ten zaczął się śmiać. - Chociaż - do głowy wpadł mu pewien pomysł. - Mogłabyś przynieść mi najnowsze wydanie gazety lokalnej z okolic Privet Drive? Jeśli to nie problem.
- Ależ oczywiście, kuzynie Dudley! Różyczka już pędzi! - i zniknęła zanim chłopak zdążył powiedzieć cokolwiek innego.
- Rozmawiałeś z kimś?
- Różyczka przyniosła nam wiadomość od Harry'ego - poinformował Anikę, która zajęła się pakowaniem starych ubrań do torby. - Pisze, że wpadnie przed obiadem i przeprasza, że tak późno, ale, cytując, „po raz kolejny został wciągnięty w jakieś bagno i ma tego serdecznie dość" - dodał, szybko czytając treść karteczki.
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - zaśmiała się dziewczyna, dołączając do niego na krześle obok. - Harry nie należy do najbardziej standardowych osób, jakie chodzą po ziemi. Pomijając oczywiście to, że jest czarodziejem, Władcą, otaczają go magiczne stworzenia, ma mentalne połączenie ze swoim narzeczonym i każde jego słowo jest niemożliwym do zignorowania rozkazem, kłopoty jakoś często się do niego przyczepiają. Nienaturalnie często.
- Pamiętam, że jak jeszcze nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak magia, nie było dnia, żeby rodzice nie dostali na niego skargi ze szkoły - prychnął Dudley, opierając się o oparcie krzesła i prostując nogi. - Słyszałem krzyki ojca o wszystko - zmianę koloru włosów nauczyciela od matematyki, nagłe wylądowanie na dachu stołówki, zniknięcie pracy domowej połowy klasy. Nawet moje jedenaste urodziny nie przebiegły bez incydentu. Harry miał z nami nie jechać, ale osoba, która miała się nim zająć nagle odwołała i w końcu byliśmy wszyscy. Wycieczka do zoo - wyjaśnił, widząc pytanie w oczach dziewczyny. Słysząc to, jej twarz rozjaśniło zrozumienie. Wiedziała, że chłopak potrafił rozmawiać z wężami, więc nie potrzebowała dużo, aby połączyć fakty. - Zniknęła szyba od terrarium jednego z boa dusicieli. Pamiętam, jak przerażony byłem, kiedy ten wąż koło mnie przechodził, a Harry, oczywiście, na pełnym luzie sobie z nim pogadał, nie mając nawet pojęcia, co i jak robi. To nie był jeden z najlepszych rodzinnych wypadów, ale...
Wypowiedź przerwało mu równoczesne pojawienie się w sali dwóch osób. Jako pierwsza drzwi otworzyła znajoma im już pielęgniarka, lewitując przed sobą dwie tace z jedzeniem, które postawiła na stoliku w kącie sali, angażując się w krótką rozmowę z Aniką, a chwilę później, w tym samym miejscu co wcześniej, pojawiła się skrzatka Różyczka, wykrzykując kilka słów, wciskając mu w ręce gazetę i znikając równie szybko, z zapewnieniem, że pojawi się jeśli tylko będzie potrzebna, zanim Dudley zdążył jej podziękować po raz kolejny.
- Dudi? - poderwał głowę, słysząc wołanie dziewczyny, odkładając na razie gazetę na bok i podchodząc do niej, aby pomóc przy śniadaniu. - Wolisz kawę, herbatę, czy... sok dyniowy, jeśli dobrze zrozumiałam? - spytała, badając uważnie zawartość dzbanka. - Nawet nie wiedziałam, że można pić sok dyniowy.
- Ja zrobię - odpowiedział, zabierając jej filiżanki z rąk i stawiając na spodkach. - Herbata, prawda?
- Dziękuję - nawet głuchy usłyszałby uśmiech w jej głosie.
- Nie ma za co. Chociaż tyle mogę zrobić.
- Nie mów tak... - zaczęła, ale Dursley nie dał jej dokończyć.
- Nie, poczekaj - przerwał łagodnie, odkładając parzącą się herbatę na bok i w zamian chwytając jej ręce w swoje. - Nawet nie wiesz, ile twoja obecność dla mnie znaczy. Gdyby nie ty, już dawno bym się całkowicie załamał. I nie mówię tu tylko o tej całej sytuacji z mamą. Pojawiłaś się w moim życiu w momencie, w którym cię najbardziej potrzebowałem i nie mam zamiaru cię stracić. Nigdy. Może nie jestem za dobry w słowach, ale chcę dawać z siebie jeszcze więcej, żeby kiedyś cię dogonić i pokazać w końcu ile tak naprawdę jesteś warta. Jak bardzo cię kocham, szanuję i jak bardzo jestem wdzięczny, że zdecydowałaś się wybrać właśnie mnie - mówiąc patrzył jej prosto w oczy, mając nadzieję, że spojrzenie przekaże więcej niż słowa. I chyba tak się stało, bo gdy tylko skończył, dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła go mocno.
- Ja też cię kocham - powiedziała, jej głos nieco przytłumiony przez twarz schowaną w jego ramieniu. Nie ważne ile razy to usłyszał, nadal nie mógł zrozumieć dlaczego. Co było w nim takiego, że mogła chcieć spędzać z nim czas. - I nie uważam, że jesteś kiepski w słowach. Widzę jak bardzo się starasz i to jest dla mnie najważniejsze.
- Nie mam pojęcia, czym sobie na ciebie zasłużyłem - wyszeptał w jej włosy, przyciągając ją do siebie jeszcze bardziej.
- Jak to mówi Draco, najwyraźniej Los tak chciał, a z Losem się nie dyskutuje - zaśmiała się, odsuwając nieco, żeby móc na niego spojrzeć. - A teraz zjedzmy coś. Nie mieliśmy w ustach nic od wczorajszego obiadu. No i bardzo ciekawią mnie te czarodziejskie potrawy.
- O której musisz wracać? - spytał Dudley, odkładając pustą już filiżankę na spodek i sięgając po porzuconą wcześniej gazetę. Zbliżało się południe w niedzielę, a Anika mieszkała na samym końcu Londynu (patrząc od strony jego domu) i musiała wrócić odpowiednio wcześniej, aby móc przygotować się do zajęć, które miała następnego dnia. Dziewczyna była na ostatnim roku studiów, ucząc się do zawodu weterynarza, a on doskonale wiedział ile wysiłku to od niej wymagało i nie chciał jej odciągać od obowiązków.
- Oh, racja. Nie powiedziałam ci - zaczęła. - Nie wracam do domu na razie.
- Co? - uniósł głowę znad gazety, marszcząc brwi. - Dlaczego? To nie tak, że cię tutaj nie chcę, ale...
- Rozmawiałam z mamą jakiś czas temu - powiedziała, smarując jednym z dziwnie wyglądających, ale nadzwyczaj dobrych kremów ostatnią bułeczkę. - Jedna z pielęgniarek udostępniła mi coś, co jakimś cudem połączyło mnie z mamą i wyjaśniłam jej sytuację. Zgodziła się ze mną, że powinnam zostać jeszcze przynajmniej kilka dni.
- A co z twoimi zajęciami? - spytał. - Nie będziesz miała zaległości?
- Będę - odpowiedziała z uśmiechem. - Ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Jakoś przeboleję te kilka dni.
- Dziękuję - wyszeptał, czując się dziwnie lekkim na duchu.
- Nie musisz mi dziękować, nie robię tego dla ciebie - prychnęła, a jej oczy zabłyszczały rozbawieniem. - To wszystko dla Petunii. Nie chciałabym, żeby się obudziła i zobaczyła do jak wielkiej rozsypki doprowadził się jej syn, bo nikt go nie pilnował pod jej nieobecność.
- Jesteś niemożliwa - Dudley zaczął się śmiać, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Anika jedynie uśmiechnęła się szerzej.
- Piszą coś ciekawego? - spytała, kiwając głową w stronę gazety.
- Te same propagandowe kłótnie co zawsze - zaczął wymieniać, przewracając strony. - Coś na temat wygranego meczu reprezentacji, coś o żonie słynnego aktora, która została przyłapana z jego bratem w jednoznacznej sytuacji, oh, i zapowiadają już jarmark bożonarodzeniowy, a tutaj... - zamilkł, wpatrując się w zdjęcie koło krótkiego artykułu z szeroko otwartymi oczami. Poczuł jak w ustach nagle zrobiło mu się sucho.
Niemożliwe.
- Dudley?
Wypadek z udziałem dwóch samochodów na drodze z Little Whinging do Londynu! Trzech poszkodowanych, ciała kierowcy jednego z samochodów nie odnaleziono!
Dzisiejszej nocy, w okolicach pierwszej, na uczęszczanej drodze z Little Whinging do Londynu zderzyły się dwa samochody osobowe. W jednym z nich znajdowały się cztery osoby dorosłe, z których trzy doznały łagodnych urazów, natomiast w drugim jeden mężczyzna, który tuż po momencie zderzenia zniknął, pozostawiając w samochodzie swoje dokumenty. Policja z hrabstwa Surrey poszukuje sprawcy wypadku na podstawie znalezionych danych. Jest nim niejaki Vernon Dursley, zamieszkały przy Privet Drive 4 w Little Whinging, właściciel znanej firmy produkującej świdry. Policja zastała dom Vernona D. pusty, dlatego prosi o kontakt, w wypadku zauważenia poszukiwanego. Mężczyzna, według sąsiadów, uważany jest za agresywnego i może stanowić zagrożenie.
Z powodu wypadku, droga została zablokowana na kilka godzin, jednak w okolicy południa powinna być już w pełni przejezdna. Podróżnych potrzebujących dostać się z Little Whinging do Londynu prosimy o kierowanie się wyznaczonym przez władze objazdem.
- O mój Boże - usłyszał gdzieś zza pleców głos Aniki, ale nie zareagował, nie odwracając wzroku od niewyraźnego zdjęcia mężczyzny, siedzącego za biurkiem w swojej firmie. Mężczyzny, który nie tylko prawie zabił swoją żonę, ale znęcał się nad nią i niewinnym dzieckiem przez lata, a teraz mógł zabić kolejne osoby, łamiąc przepisy, po czym uciekł od odpowiedzialności i najprawdopodobniej błąka się gdzieś po okolicznych wioskach. I nigdy, w całym swoim dwudziestopięcioletnim życiu Dudley nie czuł tak wielkiego obrzydzenia do drugiego człowieka, jak w tym momencie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top