Ojciec Mateusz
Ah, czy on zawsze musiał wpakowywać się w kłopoty, kiedy chciał komuś pomóc? Nie mógł po prostu być normalnym księdzem i siedzieć na plebanii? Nie. Oczywiście, że nie ponieważ był Mateuszem Żmigrodzkim, tak zwanym detektywem w sutannie, który zawsze próbował pomóc komuś, kto wpakował się w kłopoty. Zamiast zostawić tych bandytów policji, on oczywiście musiał przyjść do ich siedziby, by spróbować uratować życie tym dwóm dziewczynkom. Oczywiście udało mu się, to zanim nawet zdołali przyjechać jego koledzy z komisariatu, ale zaraz, potem gdy rozległ się odgłos syren, został nakryty. Zdołał jednak uciec na odsłonięte podwórko przed starą opuszczoną halą, gdzie w gotowości stała już policja. Gdy tylko wybiegł, nieźle się zaskoczyli, widząc go, ale zaraz im przeszło, gdy przestępcy otworzyli do nich ogień, blondynowi udało się na szczęście schować za zniszczonym murkiem, dzięki któremu był bezpieczny.
Mateusz wiedział doskonale, że gdy tylko wróci na plebanię, a ksiądz Biskup dowie się o jego dzisiejszym wyczynie, dostanie niezłą burę i to nie tylko od niego, ale i od jego przyjaciół. Potrząsnął szybko głową, by odgonić te myśli i zaczął się rozglądać, oceniając jak bezpiecznie wydostać się z terenu strzelaniny. Już był gotowy rozpocząć bieg i poszukać dzieci, gdy usłyszał ich cichy płacz. Odwrócił głowę w stronę, z którego dochodził dźwięk i ujrzał je po drugiej stronie placu. Wyglądały na bardzo przerażone. Zacisnął szczękę, wiedząc, że policjanci nie zdają sobie sprawy, że dwie wystraszone dziewczynki znajdują się za rozpadającym się murkiem. Jedynie co wiedzieli to to, że on znajdował się za takim właśnie murkiem. Dlatego też, jak zdążył zauważyć, kiedy na chwilę się wychylił, starali się jedynie to miejsce chronić. Spojrzał w niebo, nabierając odwagi i, kucając, poczekał chwilę, by zaraz wystrzelić sprintem w stronę dzieci. Słyszał jak inspektor wraz z Mietkiem, krzyczą za nim, widząc, co wyprawia, ale on tylko przyśpieszył.
Zanim jednak zdołał tam dobiec, czas jakby się zatrzymał, a odgłos szamotaniny ucichł. Jedyne co było słychać to przeraźliwy krzyk dwójki jego przyjaciół i odgłos strzału. Odwrócił zdezorientowany głowę w ich stronę, ale zanim cokolwiek zobaczył, poczuł przeszywający ból pomiędzy łopatkami. Wtedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak...
~×~
*3 godziny wcześniej*
- Proszę księdza, obiad! - zawołała blondynka, stojąca w kuchni. Wiedziała, że to nie będzie jej ostatnie nawoływanie tego niemożliwego księdza. Pokręciła głową z małym uśmieszkiem, rozmyślając nad tym, że mimo tego, jakim czasami nieposłusznym kapłanem mógł być blondyn, to dla niej był jak brat, na którego zbyt długo nie mogła się gniewać.
- Wybacz Natalio, ale mam ważną sprawę na mieście, która jest niecierpiąca zwłoki. - powiedział na wstępie wchodzący mężczyzna, poprawiając koloratkę.
- Znowu to samo! Dla kogo niby ja ten obiad robię? Przecież wiecznie księdza nie ma. - blondynka wyszła z kuchni z niezadowoloną miną, patrząc z wyrzutem na księdza. - Może ja w ogóle przestanę gotować i będzie z głowy! Jedną pracę mniej! - marudziła kobieta, ale westchnęła, gdy zobaczyła skruszoną minę Mateusza. - Dobra! Ale jeśli znowu księdza nie będzie do 22.00, ja już nie będę niczego odgrzewać. - zapowiedziała kobieta i wróciła do kuchni.
- Będę na pewno! - mężczyzna z małym uśmiechem wyszedł z plebanii i, wsiadając na swój niezawodny rower, ruszył w miasto. Już kilka dni temu spotkał dwie małe dziewczynki chodzące po ulicach, szukające czegoś do jedzenia, ale za każdym razem, gdy ktoś chciał do nich podejść, uciekały, co sprawiło, że Mateusz zaczął powoli je śledzić, aż nie znalazł ich kryjówki w lesie. Gdy tylko małe zauważyły jego obecność, były gotowe do ucieczki, ale powolne zapewnienia ze strony blondwłosego księdza, że nie zrobi im krzywdy i że przyniósł im jedzenie, sprawiły, że dziewczynki zaczęły śmielej do niego podchodzić i rozmawiać. Oczywiście, gdy tylko temat schodził na temat rodziców lub miejsca, gdzie dziewczynki mieszkają te od razu, milkły i jedynie powrót do poprzedniego tematu sprawiał, że znowu zaczynały mówić. Bardzo lubiły słuchać o jego życiu i przygodach, ale nawet mimo tego nic nie mówiły o sobie. Jedyne czego się dowiedział to, że są siostrami i nazywają się Amelka i Ania.
Ksiądz za każdym razem, gdy chciał je odprowadzić do domu, widział, jak kręciły głowami i uciekały w głąb lasu. Oczywiście Mateusz nie byłby sobą, gdyby nie starał się dowiedzieć, gdzie uciekają, ale okazało się, że małe potrafiły szybko zgubić go w lesie, co frustrowało księdza. Jednak zawsze po takim spotkaniu jechał prosto na komendę, by porozmawiać z policjantami, którzy starali się, tak jak on, dowiedzieć coś o nich, ale mimo wszelkich starań zawsze wracali do punktu wyjścia i jedyne co im zostało, to codzienne rozmowy duchownego z dziećmi.
Ale właśnie dzisiaj Mateuszowi udało się w końcu ustalić, gdzie uciekają Amelka i Ania. Był z tego naprawdę zadowolony, ale stało się to tylko dzięki małym, którym wymsknęło się, gdzie przeważnie się bawią, co naprowadziło księdza na właściwy trop, który zamierzał sprawdzić. Dlatego teraz, wyjeżdżając poza miasto, kierował się prosto w stronę lasu, do miejsca, gdzie przeważnie spotykał się z dziewczynkami i jak po codziennym spotkaniu, gdy tylko uciekły w swoją stronę, zaczął podążać w głąb lasu, by po parunastu minutach ujrzeć starą opuszczoną halę, gdzie wbiegły dziewczynki. Blondyn szybko schował się za jednym drzewem, widząc uzbrojonego mężczyznę, chodzącego niedaleko wejścia do budynku. Wyjął telefon, uprzednio go wyciszając i napisał szybką wiadomość do inspektora, informując go o hali i miejscu pobytu dziewczynek.
Gdy tylko wysłał wiadomość, zaczął powoli szukać miejsca, które byłoby odpowiednim wejściem, a gdy znalazł takowe z boku budynku, ostrożnie wślizgnął się do środka. Na jego szczęście znalazł się blisko siedzących dziewczynek. Szybko ukrył się za jednym z filarów, stojących przy ścianie, gdy jakiś mężczyzna podszedł do dzieci.
- Kto to jest?! - krzyknął rudawy mężczyzna z wściekłością, wymachując jakimś zdjęciem przed twarzą dziewczynek. Te jednak tylko bardziej się w siebie wtuliły, mówiąc cicho coś, co bardziej rozjuszyło stojącego przed nimi osiłka. Mateusz nie był pewien, co takiego powiedziały, ale zaraz wychylił ostrożnie głowę zza filara i usłyszał trzask. Widział, jak mała Ania leży na ziemi z krwawiącą wargą, powstrzymując się przed płaczem, a Amelka jest trzymana za włosy i wypytywana o osobę ze zdjęcia, ale gdy ta ponownie udzieliła tej samej odpowiedzi, została rzucona obok siostry. - Bezużyteczne bachory - warknął mężczyzna, kopiąc Amelkę w brzuch i odszedł od nich.
Mateusz wykorzystał okazję nieobecności mężczyzny i podszedł cicho do wstających z ziemi dziewczynek. Zasłonił im usta, by nic nie mówiły i na migi pokazał, żeby poszły za nim. Na jego szczęście udało mu się sprawnie wydostać z hali małe, tym samym wejściem, którego użył wcześniej, ale niestety na tym jego szczęście się skończyło. Gdy tylko kazał dziewczynkom schować się, jeden z bandytów akurat dostrzegł go i zaczął mierzyć do niego bronią. Za chwilę odwrócił się, rozpraszając, gdy usłyszał syreny policyjne. Ten moment wykorzystał ksiądz Mateusz, szybko przebiegając obok bandytów i wybiegając przed zaskoczonych policjantów...
~×~
*Teraz*
Słyszał, jak inspektor wraz z Mietkiem krzyczą za nim, widząc, co wyprawia, ale on tylko przyśpieszył.
Zanim jednak zdołał tam dobiec, czas jakby się zatrzymał, a odgłos szamotaniny ucichł. Jedyne co było słychać to przeraźliwy krzyk dwójki jego przyjaciół i odgłos strzału. Odwrócił zdezorientowany głowę w ich stronę, ale zanim cokolwiek zobaczył, poczuł przeszywający ból pomiędzy łopatkami. Wtedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.
Jeden z bandytów, który nadal żył, wymierzył idealny strzał pomiędzy łopatki blondyna, który zastygł w bezruchu, gdy poczuł ból, by następnie osunąć się na ziemię. Osiłek, który postrzelił księdza, już zamierzał wiwatować, ale zaraz jego zadowolony uśmiech zmienił się w przerażenie, gdy Możejko i Mietek, w tym samym czasie, strzelili w jego klatkę piersiową. Mężczyzna padł martwy na ziemię, a dwójka policjantów szybko podbiegła do rannego blondyna.
- Proszę księdza?! - Możejko padł przed leżącym mężczyzną, by ostrożnie obrócić go w swoją stronę. Widział, że duchowny jest strasznie blady, a spomiędzy ust wydobywa się stróżka krwi. - Proszę się trzymać, moi ludzie przyprowadzą za chwilę medyków, wszystko będzie dobrze - mówił siwowłosy, kładąc rękę na ramieniu blondyna. Widział, jak usta Mateusza się poruszają, ale nie mogąc nic usłyszeć, pochylił się.
- Tam... za murkiem... są dziewczynki, zab... zabierzcie je... stąd. - powiedział słabo blondyn i pokazał trzęsącą się ręką miejsce, o którym mówił. Możejko i Mietek spojrzeli w tamtą stronę, widząc przerażone dzieci patrzące wprost w ich stronę.
- Muszą być... bezpieczne.
- I będą, proszę księdza, zaraz ktoś je zabierze, ale niech ksiądz nic nie mówi! Musi ksiądz oszczędzać siły. - mówił szybko Nocul, pokazując Gibalskiemu, gdzie są dzieci. Odwrócił jednak głowę, gdy usłyszał kaszel księdza. Widział, jak z ust blondyna zaczęło wydobywać się więcej krwi, kiedy zaczął się nią krztusić. Możejko odwrócił go bokiem, by duchowny mógł wypluć zbierającą się krew. Obaj mężczyźni widzieli, jak wielka zaczęła robić się kałuża czerwonego płynu pod leżącym księdzem. Mietek zacisnął bezradnie ręce. - Gdzie jest ta cholerna pomoc?! GDZIE?!
- Panie Mietku... Wszystko jest w porządku... Widocznie tak... musi być. - powiedział blondyn leżący teraz w ramionach siwowłosego. Nocul poczuł wzbierające się łzy w kącikach oczu, gdy zrozumiał, że jego przyjaciel się żegna. Widział, że ten uśmiecha się słabo w jego stronę i, ignorując stojących policjantów, wydał z siebie zduszony szloch, a z oczu popłynęła mu strużka łez. - Proszę nie płakać... kiedyś znowu się... zobaczymy... nie żegnamy się na... zawsze. - mówił słabo blondyn, zaczynając się trząść. Widział, jak policjanci wokół niego nie mogą powstrzymać łez i odwracają głowy. Nawet zawsze opanowany inspektor nie mógł ich powstrzymać i, mimo że starał się być silny, to łzy płynące po jego policzkach niszczyły ten wizerunek.- Przeproście ode mnie... księdza Biskupa... I wszystkich na plebanii... Powiedzcie Natalii... że bardzo się... starałem... wrócić na czas... ale... tym razem... mi się nie... udało. - blondyn czuł, że coraz bardziej opada z sił, a jego powieki stawały się coraz cięższe. Utrzymanie otwartych oczu sprawiało Mateuszowi nie lada wyzwanie. Ponownie zakaszlał krwią, starając się głębiej oddychać, a szlochy policjantów i krzyki, mówiące, by szybciej sprowadzić pomoc, powoli zaczynały zanikać, jakby chowając się za niewidzialną ścianą. - Żegnajcie. - zanim jego oczy się zamknęły, zdołał jeszcze uśmiechnąć się słabo w stronę zgromadzonych i oddał swoje ostatnie tchnienie, nie słysząc już głośnych krzyków i nawoływań oraz nie widząc jak dwie małe dziewczynki, które uratował, wtulają się w jego zastygłe ciało.
Parę dni po śmierci księdza Mateusza odbył się pogrzeb, na którym prócz przyjaciół, rodziny i jego parafianach, uczestniczyły również wszystkie osoby, którym kiedykolwiek pomógł. Wszyscy zgromadzeni na cmentarzu przed grobem tego niezwykłego księdza oddawali mu honor za wszystko, co zrobił, by pomóc ludziom w potrzebie. Tym samym pozostał w pamięci mieszkańców i nigdy nie został zapomniany.
~×~
Ha! Macie farta miśki.
Omal nie zrezygnowałam z tego shota... I mówię serio. Jak od początku miałam na niego pomysł I zaczęłam go pisać, to w żaden sposób mnie to nie ruszało, ale gdy doszłam do momentu umierania Mateusza, to zaczęłam ryczeć 😢.
1 w nocy, a ja siedzę zapłakana na łóżku i nie potrafię dalej pisać, ale się zaparłam i skończyłam go dla was... Wybaczcie za końcówkę, ale zrozumcie. Ledwo co widziałam na oczy 😭.
Mam nadzieję, że się podoba?
Jestem chyba pierwszą osobą, która uśmierciła Ojca Mateusza 😂💕.
Moją betą, była Takalite, której serdecznie dziękuję 😁 😍.
Dobra. Zmykam, Bayo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top