38 - „Trzynasty października był najgorszym dniem w jej życiu"
Poprzednie lata wielokrotnie sprawiały, że Victor otwarcie kwestionował podjęte przez siebie decyzje. Jednak to dopiero tamten dzień postawił go przed najgorszym faktem: jego świat walił się na głowę, a budowla ukrywanych sekretów upadała przez coraz bardziej słabnące fundamenty. Czy popełniał błąd, naprawdę chcąc otworzyć się chociaż przed jedną osobą z bliskiego kręgu Nicole? Niczym głupiec wierzył, że Gabriel faktycznie był godny zaufania. I głęboko liczył, że jeżeli lada chwila Nick faktycznie pokaże swoją prawdziwą twarz, zadając ostateczny cios jego rodzinie, to właśnie on będzie osobą, która pomoże mu opanować sytuację oraz naprawić to, co zostało już zniszczone. Skoro on i Gideon zawiedli, nie potrafiąc ochronić Charlotte, potrzebował każdej pary rąk do pomocy, gdy na celowniku wciąż była Nicole. W szczególności, że starszy z braci Mitchell otwarcie kwestionował motywy Donovana wyczuwając, że coś jest nie tak i nie zamiatając niczego pod dywan.
– Ona mnie za to zabije. – Gabriel przerwał dłużącą się ciszę, nawet nie zatrzymując tych myśli dla siebie.
Wyszedł z rodzinnego domu Smithów pod pretekstem zajścia do sklepu po mocniejszy alkohol i chociaż nienawidził się za fakt zostawienia przyjaciółki samej, gdy najbardziej go potrzebowała, musiał poznać prawdę, zanim pojawiłby się Nick. Żałował braku stanowczości oraz postawienia na swoim, bo gdyby nie jeden głupi błąd, przez który musiał go zaprosić, przynajmniej tej nocy byłaby chociaż względnie bezpieczna. Nie mógł jednak zaryzykować nieodpowiednim wyznaniem, które mogłoby przynieść większe kłopoty. Gdyby powiedział Nicole za dużo w jego obecności... Okej, nie był ani odrobinę pewien, jak przebiegłaby prawdziwa konfrontacja. Fakt był jednak oczywisty: jeżeli to faktycznie Nick Donovan stał za morderstwem Charlotte Smith, naprawdę należało się go bać.
– Jedyną osobą, którą chciałaby w tym momencie skrzywdzić, nadal jestem ja, także nie masz się czym martwić. I wątpię, żeby szybko się to zmieniło.
– Wiesz, co mnie zastanawia? – Starszy z braci Mitchell grał w otwarte karty, chociaż przez moment rozkminiał, czy to był odpowiedni moment na takie pytania. Szli parkiem, był środek dnia i chociaż nie towarzyszył im nikt inny, para ochroniarzy nadal trzymała się z tyłu, dając mu ogromny dyskomfort. Gdyby nie przymus narzucony przez Gideona, pewnie łatwiej byłoby mu wyrzucać z siebie każdą obawę, jednak wiedział, że w perspektywie ciągłego niebezpieczeństwa nie było miejsca na żadne ustępstwa. – Czemu Strzygołak zaatakował akurat ją? Wracałem z imprezy tą samą drogą dosłownie chwilę wcześniej, a jednak nic mi się nie stało. Ta kwestia totalnie nie daje mi spokoju i mam wrażenie, że coś nam w niej umyka.
Victor uważnie spojrzał na chłopaka, który zmarszczył brwi w charakterystycznym geście.
– Skoro zignorował ciebie, magia, która go przywołała, musiała kontrolować go przez cały czas. Od początku został nasłany po to, żeby skrzywdzić Nicole.
– No okej, ale jeżeli założymy, że to Nick go przywołał, czemu uratował jej życie?
– Bo wiedział, że w ten sposób zasieje w niej ziarno niepewności – wyjaśnił mężczyzna. – To on powiedział jej, że bransoletę można ściągnąć samemu, plus faktycznie uratował ją przed niebezpieczeństwem, automatycznie sugerując, że jego zamiary są dobre.
– Tylko czemu miałby to robić? I czemu akurat on? Koszmary dręczyły ją na długo przed tym, jak w ogóle się poznali. Myślisz, że to ma związek z jej biologiczną rodziną? Może to jakaś forma zemsty czy coś? Tylko za co?
Głośne westchnienie opuściło usta Smitha, którego dłonie drżały, a żółć podchodziła do gardła. Nie był głupi: im więcej osób znało jego największy sekret, tym większe sprowadzało to ryzyko. Jednak czy miało to znaczenie, jeżeli i tak było ono obecnie większe niż kiedykolwiek?
Nie znał Gabriela w jakim większym stopniu. Nie wiedział, czy przypadkiem nie był kimś z kręgu Donavanów... a jednak coś było w sposobie, w jaki wypowiadał się na temat Nicole. Ta szczera obawa i chęć pomocy za wszelką cenę. Miał dobre zamiary... a przynajmniej na to właśnie liczył.
– Nigdy nie powiedziałem, że nie jesteśmy spokrewnieni – wyjaśnił Victor z zaskakującym spokojem. – Powiedziałem tylko, że nie jesteśmy rodzeństwem.
– Ale powiedziałeś też, że Charlotte i Gideon nie są...
– No właśnie.
– O kurwa.
Mitchell gwałtownie stanął, uderzony niewypowiedzianymi słowami, które były wystarczającym wyznaniem. I nagle brakujący element układanki wskoczył na swoje miejsce, pokazując obraz, którego nikt się nie spodziewał. Szok zadziałał jak mentalny policzek i w pewny sposób miał za złe Victorowi to, że tak długo milczał. Gdyby wiedział od początku, wielu sytuacji udałoby się uniknąć. Brzmiało to dość absurdalnie, zważywszy na fakt, że praktycznie się nie znali... ale jednak nadal chodziło o Nicole. O pierwszą osobę, która pomogła Gabrielowi poczuć się jak w domu. O tą, która wspierała w walce z bratem oraz w dramatach z rodzicami. O tą, której rodzinny dom w jakiś sposób stał się jego.
– Chodzi o ten wypadek, nie? – zapytał nagle. – O ten, w którym zginął jego brat.
– Na to wychodzi. Ale nadal nieco bezsensowne jest to, że jakimś cudem on sam uknuł to wszystko, skoro nigdy wcześniej go tutaj nie było.
– Chyba że Nick od początku miał kogoś w środku. Kogoś, kto od mojego przyjazdu do miasta dręczył ją koszmarami i osłabiał na tyle, żeby zaklęcia ochronne utrzymywane jej magią padły od razu po wyjeździe do Nowego Jorku. Dzięki temu ją namierzył, uwiódł, a potem pojechał za nami do Shayall Springs, żeby dokonać reszty roboty i mydlić jej oczy przez cały ten czas.
Serce Victora przyspieszyło, a gorąca krew zawrzała w żyłach. W tej chwili dotarło do niego, że Gabriel wiedział o wiele więcej niż on... i szczerze się tego obawiał.
– Dlaczego mam wrażenie, że doskonale wiesz, kto to mógł być?
– W tym konkretnym przypadku łudzę się, że jednak moje podejrzenia nie są prawdziwe. Ale nawet dla mnie sto tysięcy to za duża kasa, żeby pozostawić to wszystko bez echa.
– Nie czaję.
Pokręcił głową z żalem, pragnąc zapomnieć o wszystkim, co zobaczył tego samego ranka. Gdyby nie przyłapał młodszego brata ze zbyt wielką sumą pieniędzy, nigdy nie połączyłby odpowiednich kropek. Nigdy nie wpadłby na tak duży zwrot sytuacji.
– To mój brat, Victorze. Prawdopodobnie to Ivan stoi za tym wszystkim, od samego początku pomagając Nickowi. I chyba to on jest współwinny śmierci twojej matki.
***
Trzynasty października był najgorszym dniem w jej życiu. Nie spała całą poprzednią noc, wypełniona wyrzutami sumienia, obawami oraz czystym strachem. Czuła się jak ciężar, kolejną dobę zobowiązując swoich przyjaciół do nocowania, bo nie potrafiła być sama w pomieszczeniu bez ataku paniki. Nawet podczas kąpieli musiała towarzyszyć jej Grace, chociaż tak naprawdę nie była pewna, skąd brały się te obawy.
Irracjonalne było dla niej to, że już nigdy nie zobaczy swojej matki. Irracjonalna była cała rzeczywistość: to, że tak naprawdę Charlotte nią nie była, chociaż pomimo trudów w relacji, znaczyła dla niej naprawdę wiele.
Dzień zero, jak go nazywała, stawał pod znakiem tego, aby wytrwać do chwili powrotu do domu. Potem mogła pić i płakać do woli.
A kolejne dni? Te przeminą w żalu po stracie matki. W próbie powrotu do rzeczywistości i odnalezieniu nowej, cholernie przerażającej rutyny. Bo właśnie tym dla niej była ta kobieta: matką, która znosiła trudy jej wychowania, wybaczając wszystkie błędy... Biologia nie miała nic do rzeczy w tej sprawie.
Wiedziała, co powinna zrobić i jak się zachować. Czuła, że jeżeli znieczuli się w odpowiedni sposób, jakoś to będzie. Nie spodziewała się jednak tego, co faktycznie będzie stanowiło dla niej największą trudność: zwyczajne wstanie z łóżka, gdy budzik zadzwonił o piątej, wyrywając ją z kolejnej drzemki, dzięki której miała przeżyć do późniejszego wieczora.
Pierdolone tradycje jebanego Zgromadzenia.
Działała jak na autopilocie, praktycznie nie rozumiejąc niczego z wypowiadanych do siebie słów. Grace gestykulowała, opowiadając o czymś zapewne istotnym, ale jedyne, co docierało do Nicole to jej własny przyspieszony oddech oraz przeraźliwie głośne bicie serca. Dłonie drżały, gdy sięgała po wieszak z sukienką, która od tamtego dnia już zawsze będzie tą żałobną.
Nawet przez moment nie myślała o zajęciach i kolejnych nieobecnościach. Nie myślała o materiale, który powinna nadrobić ani o jakiejkolwiek formie odskoczni od tego, co trawiło całą rodzinę. W momentach takich, jak ten, traci się poczucie priorytetów. Dopiero wtedy zaczyna się doceniać chwile, które nigdy nie powrócą i ludzi, którzy odeszli na zawsze.
– ...dzisiaj jest chłodno, powinnyśmy ogarnąć ci jakiś sweter czy coś. – Zamrugała szybko, czując na ramieniu dłoń przyjaciółki. Gęsia skórka pojawiła się natychmiast, przez co uświadomiła sobie, jak w rzeczywistości było jej zimno. Chociaż praktycznie się nie odzywała, niesamowicie doceniała zaangażowanie dziewczyny, która na każdym kroku podkreślała, że nie była z tym wszystkim sama.
Śmierć Charlotte oraz poprzednie dni były ostateczną deską grobową relacji Nicole z Victorem. Żal za to, w jak brutalny sposób obdarł ją z iluzji dotychczasowego życia, wyzwalał w niej same najgorsze reakcje. Nie rozmawiali ze sobą, a gdy już zostali do tego zmuszeni, kończyło się to ciężkością oraz słowami, których oboje żałowali.
– Zobaczysz, jak radzą sobie na dole? – poprosiła, bawiąc się palcami.
Przegrywała sama ze sobą. Z jednej strony próbowała wmówić sobie, że przecież nie musiała martwić się o starszego brata oraz jego samopoczucie, bo miała za dużo własnych rzeczy do udźwignięcia. A jednak to nadal był właśnie Victor – syn zmarłej, który na pewno niósł na barkach ogromny ciężar i jednocześnie jedyna osoba, która jej pozostała.
– Poradzisz sobie tu? – odpowiedziała Grace z wahaniem.
– Mhm. Dziękuję.
Westchnęła głośno, zostając sama w pokoju zaledwie po chwili. Próbowała wybrać ze swoich rzeczy coś, co będzie odpowiednie do przykrycia ramion, ale poległa, bo ani jedna nie była według niej odpowiednia.
Na myśl od razu przyszły jej swetry Charlotte, które kobieta nosiła w chłodniejsze dni. Przerażało ją to, że teraz każda najmniejsza rzecz, każdy gest czy słowa wypowiadane w żalu będą ją prześladować. Bo po co marnować czas, jaki zostało z osobami, które się kocha na niepotrzebne zgrzyty? Miała ogromne problemy, aby zrozumieć to w wypadku Victora – nikt się jej nie dziwił, bo po tym wszystkim, co ujrzało światło dzienne, miała całkowite prawo być zagubiona i przytłoczona. Tylko, jeżeli to jemu coś by się stało, ona umarłaby razem z nim.
Ze ściśniętym gardłem i na drżących z nerwów nogach wychodziła z pokoju, próbując ignorować ochroniarzy, pilnujących korytarza przez poprzednie dni. Dziwiło ją to, że jeszcze nie słyszała Gideona, bo podobno spędził w rodzinnym domu kolejną noc. Ich stosunki były koszmarne, ba: na dobrą sprawę nawet się nie lubili, chociaż można by uważać, że więzy krwi kiedyś do czegoś ich zobowiązywały. Tylko wiele rzeczy uległo nieodwracalnej zmianie: on przecież nigdy nie był jej ojcem, nie udając nawet przyjaznych stosunków. Przez całe życie nie dawał jej ani grama empatii, nie pomagał w niczym. Nawet teraz gdzieś miał to, jak czuła się przez śmierć matki.
Dziwiło ją to, że zastała go akurat w sypialni Charlotte. Sama nie wchodziła tam praktycznie od dnia wypadku, nie chcąc stracić swojej stabilności psychicznej przez bolesne wspomnienia.
I może faktycznie go nie znała, jednak gołym okiem widziała oczywiste: ból w oczach byłego męża, który wyglądał tak, jakby tego dnia chował nie tylko ukochaną, ale również własne serce.
Momentalnie przybrał maskę obojętności, czekając tylko na słowa pełne tłumaczeń, czemu w ogóle śmiała zakłócić jego samotność.
– Nie przyszłam tu dla ciebie – powiedziała od razu, czując dziwną, ciężką do opisania potrzebę, aby w ogóle z czegokolwiek mu się wytłumaczyć.
Spięcie wszystkich mięśni było wręcz bolesne, gdy wchodziła do pomieszczenia, bez dłuższego zastanowienia podchodzą do komody, w której jej matka zwykle trzymała grubsze ubrania. Normowała przyspieszony oddech, wiedząc, że jeszcze chwila, a niechciane łzy znowu utorowałyby sobie nieodpowiednią drogę.
Wszystko tam przypominało jej Charlotte, nawet zapach: charakterystyczny, słodki, z nutą mięty. Gdyby Nicole zamknęła oczy, przez moment naprawdę dałaby radę uwierzyć w to, że matka była obok. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna: zamiast niej był Gideon. I okej, nie życzyła mu źle, jednak gdyby istniała szansa, aby byli małżonkowie w tym wypadku zamienili się miejscami...
Po nim nie uroniłaby ani jednej łzy.
Każda czynność była dla niej niesamowicie trudna, a przez moment czuła się tak, jakby robiła coś zakazanego. Nie chciała okradać matki, nigdy nie pomyślałaby o pożyczeniu jednego z jej swetrów w takiej kategorii. Dziwne było dla niej jednak wzięcie czegoś, bez wcześniejszego pytania, czy bezpośredniej zgody, której miała już nigdy nie uzyskać.
– Przez te wszystkie lata obwiniałam się o twoje zachowanie względem mnie, ale teraz chyba rozumiem – powiedziała, zasuwając szufladę po wyciągnięciu odpowiedniej rzeczy. Bordowy, gruby sweter całkowicie nie pasował do okazji, jednak to właśnie z nim najbardziej kojarzyła jej się Charlotte. Odwróciła się, doskonale czując na sobie wzrok mężczyzny, którego postawa teraz uległa ogromnej zmianie. Gdyby ktoś nie wiedział, czego szukać w jego spojrzeniu, pewnie nigdy nie dostrzegłby smutku czy rozpierającego żalu oraz poczucia winy. Ona, ten jeden raz, czytała z niego jak z otwartej księgi, bo dokładnie te same uczucia od środka trawiły ją i nie pomyliłaby ich z niczym innym. – Nikt przecież nie chciałby udawać, że kocha kogoś, kto nigdy nie był jego dzieckiem.
Była gotowa wyjść, bo nie oczekiwała pociągnięcia przez niego tematu. Jakiekolwiek słowa skierowane bezpośrednio do niej były takim odstępstwem od normy, że żółć podeszła jej do gardła. Patrząc na to, że ostatnim razem obwiniała go o śmierć matki, a wcześniej została przez niego zakuta w bransoletę tłumiącą jej magię, normalna rozmowa na pozornie neutralnym gruncie niemal nie miała prawa istnieć.
– Gdy wreszcie dowiesz się wszystkiego, zrozumiesz, dlaczego wolałem się trzymać na uboczu. Żadna tajemnica nie ma prawa być ukryta wiecznie. Jednak im dłużej pozostają one w ukryciu i im bardziej pielęgnowane są, tym większe szkody powodują – zauważył. – Victor i Charlotte zawsze myśleli tylko o tym, co jest teraz. Może to brzmieć jak kłamstwo, patrząc na naszą relację, ale to ja martwiłem się o twoją przyszłość. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że pojenie ulotną iluzją nie przyniesie niczego dobrego. To wszystko szło w pewnym kierunku, do punktu, od którego nie będzie odwrotu. – Nicole mrugnęła gwałtownie, z niepewnością analizując wypowiadane przez niego słowa, zupełnie tak, jakby próbowała wyczuć, czy kłamał. – Gdy wreszcie nadejdzie, zrozumiesz, że to ja zawsze byłem po twojej stronie.
***
Nie była na to przygotowana, chociaż z każdą minutą próbowała zachować chociaż względną siłę. Jednak całkowicie uleciała ona w chwili, gdy zeszła na dół, niemal od razu wpadając na Victora. Powiedzieć, że wyglądał źle, byłoby kłamstwem i totalnym niedomówieniem. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, były sińce powodowane niedoborem snu. Drugim: zgarbienie pleców i drganie powieki, zupełnie tak, jakby przez poprzednie lata wcale nie przywykł do pochłaniania ogromnych ilości kawy oraz chociaż względnego panowania nad wyczerpaniem. Trzecim i chyba najgorszym: warga, zagryziona do krwi zupełnie tak, jakby w nocy nie robił nic innego, tylko żałośnie płakał. Znała go pod każdym względem, czasami miała wrażenie, że nawet lepiej, niż samą siebie. Tak wielki upadek jednak był czymś, czego za nic się nie spodziewała.
– Masz na sobie jej sweter – zauważył, jakby dokładnie tego w niej doszukiwał: wszelkich podobieństw czy znaków sugerujących, że pomimo uroczystości pogrzebowej, podczas której Charlotte już na zawsze miała znaleźć się po drugiej stronie, w jakiś sposób nadal z nimi pozostanie. Nicole zrobiła to samo i może właśnie to fakt podobnych myśli tak strasznie nie pasował jej do gorzkiej rzeczywistości. Niektóre rzeczy bowiem miały prawo być jedynie przypadkiem, skoro tak naprawdę nigdy nie byli spokrewnieni. Naturalne odruchy odziedziczone po nim nie miały prawa bytu.
– Pomyślałam, że skoro po pogrzebie nie zobaczę jej już nigdy to nie opuści mnie chociaż w ten sposób.
– Ucieszyłby ją ten widok.
Uśmiechnęła się słabo, ledwo zauważalnie unosząc kącik ust. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek naprawdę klamka zapadnie: że faktycznie staną przed faktem dokonanym wspominania Charlotte jako osoby, którą była, a nie jest. Pomimo ogromnej trudności, pomimo bólu, z który tego dnia całkowicie będą musieli się obnażyć... Czuła, jak strasznie niesprawiedliwe było wszystko, przez co przeszła nie tylko kobieta, ale również cała jej rodzina.
– Przykro mi z powodu twojej straty – powiedziała, z niesamowitym trudem powstrzymując drżenie załamującego się głosu.
– A mi z powodu twojej.
Przytulenie, które miało między nimi miejsce chwilę później, było ostatnim gestem normalności w ich życiu. Jednocześnie było tak mocne, jakby oboje w jakiś sposób scalali dzięki niemu resztki sił, jakie im pozostały.
– Jak trzyma się Philip? – spytała wreszcie, przerywając ciszę, której dalsze trwanie zaprowadziłoby jedynie do nieuniknionego płaczu. Nie mogli sobie jednak na to pozwolić. Nie teraz, gdy czekała ich tak wielka chwila i tak ogromna odpowiedzialność. Reprezentowanie rodziny, pokazanie, że mają w sobie wystarczająco siły, aby towarzyszyć zmarłej podczas jej ostatniej drogi. A przede wszystkim udowodnienie, że nie zostali skrzywdzeni na tyle, aby pozwolić osobie odpowiedzialnej za wypadek oraz śmierć kobiety wolno chodzić po ziemi.
– Poprosił o czas i obiecał odezwać się za kilka dni, gdy wszystko przetrawi.
Westchnęła, bo znała Victora na tyle, aby wiedzieć, jak trudne to musiało dla niego być. Oboje rozumieli, że Philipowi na pewno nie było z tym wszystkim łatwo. Ba, Victor na własnej skórze przechodził przez odejście pacjenta, a fakt tego, jak istotna dla Smitha była Charlotte dodatkowo utrudniał sprawę.
Ze ściskiem wspominał słowa przyjaciela, który początkowo usiłował zachować minimum chłodu podczas przekazywania najgorszej informacji. Tylko lata pracy w zawodzie oraz pozorne przyzwyczajenie do takich sytuacji w tym wypadku jednak nie wystarczyły... Jego głos się załamał od razu, gdy próbował powiedzieć wyuczone „przykro mi, nie mogliśmy zrobić nic więcej". Zamiast tego po prostu przytulił Victora, wyznając ze ściśniętym gardłem, że to cholernie niesprawiedliwe. Jednak życie takie właśnie było: odbierało nadzieję, obdzierało z resztek wytrzymałości, aby potem udowodnić, że najsilniejsi i tak stworzeni byli do stawienia czoła o wiele gorszemu cierpieniu.
– Ze wszystkich lekarzy pracujących w Springs Memorial... – podjęła Nicole, przez moment zastanawiając się, jaki świat naprawdę musiał być mały, skoro faktycznie wszystko skończyło się właśnie w takich warunkach. Że to Philip był tym, który za wszelką cenę usiłował uratować życie kobiety, jednak poległ. – Ogromna szkoda, że to był właśnie on. Jeżeli w ogóle mogę to tak nazwać.
– To powinienem być ja.
Poczucie winy w głosie Victora wbiło w jej krwawiące serce rozżarzony cierń. To był mentalny policzek, który sprawił, że zaczęła boleć ją głowa. Poprzedniej nocy dawała mu przestrzeń, której uważała, że oboje potrzebowali, aby przygotować się na to, co przynosił ze sobą kolejny dzień. W końcu każdy przechodził żałobę na swój sposób. Nie istniała bowiem konkretna reguła, żaden przepis, który powiedziałby, co w wypadku straty tak bliskiej osoby jest właściwe. Jakie zachowanie jest dopuszczalne czy społecznie akceptowalne.
Nie sądziła jednak, że faktycznie powinna była sprawdzić, jak się czuł. Wejść w środku nocy do jego sypialni, położyć się obok i przytulić bez niepotrzebnych słów. W tamtej chwili wewnętrznie przysięgła, że się zmieni: że będzie dla niego w każdej sekundzie, aby pokazać, że była dla niego i będzie już zawsze.
– Do końca życia będę dziękowała Philipowi za to, że to jednak nie byłeś ty.
Powiedziała to z takim pokładem wdzięczności, iż Victor niemal namacalnie to poczuł.
Odkąd tylko płód w ciele kobiety zyskał imię, przysiągł sobie, że będzie strzegł Nicole od wszelkiego zła do końca swoich dni. To on miał pokazać jej dobrą stronę świata, to on miał bronić ją przed starszymi i odganiać zakochanych chłopaków, którzy chcieliby odebrać jej niewinność małej dziewczynki. Ale ona już nie była taka mała, a zło świata było czymś więcej niż sąsiadem, który wytykał jej język w wieku pięciu lat, krzycząc, że jest głupia i nie umie biegać. Teraz zło było śmiercią oraz okrutną prawdą, która nadal nie umiała mu przejść przez gardło. Chciał dawkować Nicole bólu i nigdy w życiu nie spodziewał się, że wszystko zwali się na ich rodzinę w ciągu kilku dni czy tygodni. Kiedy myślał o tym lata temu, był pewien, że będzie miał szansę na małe kroki, a tymczasem jego rodzina się rozpadała i musiał coś zrobić, by nie stracić nastolatki na zawsze.
– Cokolwiek by się nie działo, zawsze będę tu dla ciebie, Nicole – powiedział delikatnie, szykując się do kolejnego przytulenia, które jednak nie nadeszło.
Czułości musiały pójść na bok, gdy na parterze znalazł się Gideon. Pomimo braku magii, oni jak na zawołanie wyprostowali się, przyjmując pozycję, w której brakowało jedynie zasalutowania. Wiedzieli, że kolejny raz wybiła godzina zero i z sercami na dłoniach wychodzili na zewnątrz, by odbyć ostatnią podróż z najważniejszą osobą w ich życiach.
– Nie mów tego – poprosił Victor, zerkając na ojca tylko przelotnie. Jednak pomimo tylu lat nieobecności nadal znał go lepiej niż ktokolwiek... no może oprócz Charlotte, która do pewnego dnia zajmowała zaszczytne stanowisko pierwszej osoby na zdecydowanie zbyt krótkiej liście. Pytanie o to, czyli byli z Nicole gotowi na to, co miało zaraz mieć miejsce, było tak niestosowne, jak prowokowanie kłótni podczas samego pogrzebu. Gdyby najstarszy mężczyzna z rodu Smith je wypowiedział, w jakiś sposób szala zostałaby przelana.
– Nie zamierzam.
– Ciocia Kathlyn i wujek Aaron spotkają się z nami na miejscu. – Do krótkiej wymiany zdań szybko dołączyła Nicole, która blokowała ekran telefonu po odczytaniu wiadomości od jednej z sióstr Charlotte. – Zdziwi kogoś, jak powiem, że Meghan zmieniła w ostatniej chwili zdanie i jednak nie wpadnie? Jakby to była przynajmniej, kurwa, niedzielna herbatka, a nie pogrzeb jej drugiej siostry.
– Dla mnie to lepiej, przynajmniej będzie spokój. – Victor wzruszył ramionami, nie wierząc w to, że kobieta faktycznie przejęłaby się śmiercią jego matki w jakimkolwiek stopniu.
– Wyjąłeś mi to z ust – zauważył Gideon z widoczną ulgą.
Pomimo udawanego spokoju oraz pozornej tylko siły, cała trójka ledwo stała na nogach. Nicole nie wiedziała, co przytłaczało ją bardziej: cała otoczka pogrzebu, fakt, że tego wieczoru ostatecznie pożegnają kobietę, która przecież miała być z nimi na zawsze... czy jednak ochroniarze, którzy zamiast zachowywać się jak cienie, nader wyraźnie podkreślali swoją obecność oraz ciągłą gotowość do walki. Pomimo obecności najbliższej rodziny przy swoim boku, Victor czuł się strasznie samotny. Nie owijając w bawełnę: zwyczajnie potrzebował Philipa oraz jego wsparcia, chociaż wiedział, że mężczyzna miał na głowie własne problemy. Jednocześnie miał poczucie bycia najgorszym przyjacielem, bo gdy on cierpiał po utracie pacjenta, Carter tam był, uciszając jego wyrzuty sumienia oraz dając pocieszenie. Teraz gdy Phil przechodził dokładnie przez to samo, on nie był w stanie przemóc się, aby do niego zadzwonić.
Bo to nie tak, że winił go za śmierć swojej matki. To siebie obarczał największą winą za to, że w ogóle pozwolił mu się do niej zbliżyć, zamiast samemu dobijać swoją własną trumnę kolejnym, ostrym gwoździem, rozcinając serce w drobny mak.
Miał wrażenie, jakby ziemia osuwała się spod jego stóp, gdy docierając na miejsce, ujrzał już dawno zebrany tłum. Cmentarz w Shayall Springs znajdował się po drugiej stronie jeziora, na drobnym wzniesieniu, z którego zbiornik był doskonale widoczny. W otoczeniu zaledwie kilku drzew wyglądał jak miejsce, które całkowicie odstawało od dość spokojnego miasteczka, gdzie zwykle nie działo się nic poważnego, gdzie śmierć pukała do drzwi głównie z powodu starości.
Zgodnie z ustaleniami najbliższej rodziny, nie planowano stypy po pochówku Charlotte i chociaż zaklęcie łączące nigdy nie obejmowało trzech osób, Victor, Nicole i Gideon myśleli o tym samym: o tym, że chcieli, aby było już po wszystkim oraz o pustce, którą odczuwali. Powrót do domu po tamtym wieczorze na pewno będzie dla nich najcięższy, jednak po tylu dniach planowania, ciągłego analizowania wypadku samochodowego oraz jego następstw, potrzebowali upewnić się, że ten rozdział zostanie zamknięty. Pomimo bólu, który w każdym z nich odciskał ogromne piętno, chcieli, aby Charlotte wreszcie zaznała spokoju, a jej dusza odpoczęła od cierpienia. Mogli jednak czuć żal i przysięgać zemstę, ba – tylko dzięki temu dawali radę przeżywać każdy kolejny dzień po tym, jak dowiedzieli się o jej odejściu.
Wszechświat jednak jakby naumyślnie karał ich ciągłą jasnością... a może to właśnie zmarła upewniała się, że jej ostatnia droga pełna będzie światła, zamiast przerażającego mroku oraz nieznanego? Zachodzące słońce jakby odwlekało ukrycie się za horyzontem, swoimi promieniami dając coś, co omyłkowo można było uznać za nadzieję.
Nadzieja Victora, choć samolubna i przerażająca, zgasła, gdy wśród pochylonych nad grobem osób, szepczących między sobą, nie dostrzegł jedynej osoby, którą potrzebował zobaczyć.
– Philip? – Drgnął, słysząc głos Nicole, która doskonale zauważyła jego nerwowe rozglądanie się. – Myślałeś, że tu będzie, prawda? Chciałam do niego napisać – przyznała szczerze – ale Gideon dokładnie podkreślił zakaz wstępu dla osób niezwiązanych ze Zgromadzeniem...
– Chodzi o kwestię bezpieczeństwa – dodał wspomniany mężczyzna, doskonale słysząc każde wypowiedziane przez nastolatkę słowo.
– Żeby było jasne... – Odwróciła się, stając z nim twarzą w twarz. – Philip Carter nie miał z jej śmiercią nic wspólnego, okej?
...oprócz tego, że był lekarzem potwierdzającym zgon i tym, który do ostatniej chwili walczył o jej życie.
– Nigdy tego nie powiedziałem – sprostował Gideon, odrzucając od siebie wszelkie insynuacje Nicole.
Powitanie z dalszą rodziną było jak uderzenie pięścią w sam środek brzucha: w dziwny sposób dość nieoczekiwane oraz odbierające dech. To właśnie wejście na cmentarz oraz wymienienie grzeczności z siostrą Charlotte, oraz jej mężem zapaliło lampkę informującą o coraz większym nagromadzeniu przytłaczających wręcz emocji. O tym, że to taka tragedia sprowadziła Kathlyn i Aarona do miasta, chociaż wyjeżdżając przed niespełna tygodniem, obiecali wrócić z nową dawką siły oraz pozytywnego nastawienia, aby pomóc Nicole oraz Victorowi przygotować się na powrót kobiety do zdrowia.
Na powrót, który nigdy nie nastąpi.
– Co ty tu robisz? – rzucił z zaskoczeniem, zauważając znajomą twarz.
Victor dopiero wtedy uświadomił sobie, jak bardzo potrzebował Philipa i od razu opuszczał rodzinę, chcąc upewnić się, czy faktycznie tam był. Szybko padał w jego ramiona, które zamknęły się w ciasnym przytuleniu, niemo krzyczącym, że przecież nie mógł zostawić go samego w takiej chwili. Miał gdzieś garnitur, który właśnie gniótł desperackim zaciśnięciem palców na znajomym ciele. Miał gdzieś to, że pewnie był obserwowany, a ludzie ze Zgromadzenia widzieli gesty sugerujące zażyłość relacji, jaką miał z Philipem. Miał gdzieś fakt, że to wszystko widział Gideon.
– Podobno żaden człowiek nie powinien mieć tu wstępu, ale twój ojciec lubi łamać zasady, jeżeli chodzi o ciebie... Jego słowa, nie moje. – Carter wzruszył ramionami, czując na sobie spojrzenie mężczyzny. – Pomimo wątpliwości, ja nie mogłem cię z tym zostawić. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły mi odezwać się wcześniej, ale wiesz co? Na ten moment mam je gdzieś, bo liczysz się tylko ty.
– Dziękuję, że tu jesteś – powiedział Victor z ogromnym trudem.
– Nie przyjmowałem innej opcji.
Niespełna chwilę później dołączali do reszty zgromadzonych, których liczba powiększyła się również o przyjaciółkę Nicole obiecującą, że w domu Smithów wszystko było dopięte na ostatni guzik, a pilnujący budynku ochroniarze doskonale wiedzieli, co i jak. Grace obiecała zająć się wszystkim, żeby rodzina Charlotte nie musiała przejmować się również domem, jednocześnie upewniając Nicole, że nie powinna się spóźnić z dotarciem na miejsce.
Najmłodsza z rodu Smith poprawiała bordowy sweter, który odrobinę zsunął się z jej ramienia i pomimo przytłoczenia wszystkimi negatywnymi emocjami oraz szalejącymi myślami, próbowała zachować spokój. Usiłowała nie zerkać zbyt ostentacyjnie na pociągającego nosem Victora, a już na pewno na jego dłoń ściskaną przez rękę jego najlepszego przyjaciela. I to w geście wsparcia dalekim od przyjacielskiego.
Uniesienie jednego kąciku ust to ostateczna forma nikłego uśmiechu, który posłała Philipowi, gdy obaj mężczyźni zajmowali odpowiednie miejsce przy jej boku. Za nic nie spodziewała się, że chwilę później zamknięta zostanie w przytuleniu tak mocnym i wymownym, że Carter wcale nie musiał dodawać do niego słów, które następnie opuściły jego usta:
– Pamiętasz, co mówiłem ci ostatnio? Jestem tu też dla ciebie. W szczególności teraz.
I może to było naiwne, patrząc na to, że kompletnie nic ich nie łączyło, ale naprawdę w to uwierzyła. Tak samo, jak w fakt, że śmierć matki była jedyną tragedią, która miała dotknąć jej rodzinę.
*****
Za tydzień miną dwa miesiące, odkąd cokolwiek napisałam w pliku z hipotetycznym konceptem drugiej części OJS (i odkąd napisałam cokolwiek... w ogóle, w jakimkolwiek tekście). Jak na ironię, nie umiem zabrać się za żadne inne opowiadanie, a wywalone w kosmos ambicje, co do – znowu – hipotetycznej kontynuacji spędzają mi sen z powiek. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że finał "O jeden sekret" wyszedł tak dobrze, że w sumie jestem z siebie dumna, a pomysłów po plot twiście mam dalej tyle, że meh... Ale o tym przekonacie się w ciągu najbliższych trzech części – w "39", "40 pt 1" i "40, pt 2". Sam ostatni rozdział ma de facto prawie 90 stron, więc no... trochę się tam dzieje.
A dziać się może również w komentarzach tutaj lub na Twitterze pod #OJSZD, gdzie ostatnio jest cicho, więc hej, może by to rozruszać? Kilka słów to zawsze ogromna motywacja, no i będę wiedziała, że ktoś czeka na dalsze części.
Buziaki i do napisania możliwie już niedługo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top