30 - „Postaram się, żeby śmierć rozdzieliła wszystkich, tylko nie parę młodą"
Pogoda dopisywała zupełnie tak, jakby po stresie ostatnich tygodni wszechświat wreszcie zlitował się nad wszystkimi, dając w prezencie swoistą pocztówkę z tamtego lata. Cieplejszy dzień zapowiadał udany weekend, który przez Dicka i Alyss spędzony miał być w towarzystwie najbliższych. Pozornie panował spokój, bo nawet przygotowania do wyjazdu w domu rodziny Smith nie stały pod znakiem kłótni oraz wrzasków. Jeżeli chodziło o dobro przyjaciół, Victor potrafił zacisnąć zęby nawet wtedy, gdy Nicole kolejny raz w ciągu całego tygodnia wciskała się do łazienki dosłownie chwilę przed nim, spędzając tam czas, w którym on pewnie zdążyłby nie tylko wziąć prysznic, ale też zrobić pranie oraz ogarnąć coś do jedzenia.
– Za czterdzieści minut wyjeżdżamy i przysięgam, że nie zaczekam na ciebie ani minuty, jeżeli się nie wyrobisz.
Kolejny raz zapukał w drzwi, chcąc upewnić się, że w ogóle go słyszała. Stłumił cisnącą się prośbę lub jakikolwiek kąśliwy tekst dotyczący zużycia ciepłej wody oraz rachunków, które obecnie opłacał z własnej pensji. Czuł ogromną wdzięczność za obecność Philipa, bo tylko to powstrzymywało go od kłótni, którą miał wrażenie, że Nicole stale prowokowała swoim zachowaniem. A może to jednak on był drażliwy?
– Zawsze tak mówisz.
Nadal w głowie siedziało mu odkrycie sprzed kilku dni, gdy bariera błogiej nieświadomości zniknęła, a unikane przez poprzednie lata niebezpieczeństwo wróciło. Poczucie winy za fakt, że w ogóle zgodził się na urodzinowy wyjazd do Nowego Jorku, skrupulatnie zaplanowany ze znajomymi Nicole, nie pozwalało mu spać w nocy. Cały czas odtwarzał słowa matki, która teraz nie miała ani jednej możliwości powiedzenia słynnego „a nie mówiłam?", bo coś poszło naprawdę nie tak.
Czy Nick maczał palce w jej wypadku, żeby pozbyć się z planszy kolejnego niewygodnego pionka?
Philip Carter nie tylko powstrzymywał go przed zgrzytem z Nicole, ale również pomagał zachować względny spokój. Gdyby nie on, Victor już dawno straciłby zmysły, rozkładając na czynniki pierwsze każdą okazję, w której Donovan miał szansę odegrać się na Smithach za to, co mężczyzna zrobił przed laty.
Albo, co gorsze, skrzywdzić jego najbliższych.
Długimi godzinami debatował z przyjacielem na temat tego, co powinien zrobić i jak dalej się zachować. Cieszył się, że nie był z tym sam i z minimalną ulgą próbował przyjąć do siebie to, że prędzej czy później wszystko będzie dobrze, a oni poradzą sobie z każdą przeciwnością losu.
Nawet z tym, co planował zrobić po zakończeniu weekendu za miastem, który stać miał pod znakiem braku zmartwień oraz dobrej zabawy w gronie najbliższych.
– Mówię serio. Chciałem jeszcze zajechać do szpitala, więc bardzo cię proszę, rusz dupę.
– Jezu, dobra, już wychodzę.
Z każdym dniem, który Philip spędzał w domu najlepszego przyjaciela, czuł się tak, jakby ktoś wypełniał pustkę, o której istnieniu długo nie zdawał sobie sprawy. Nawet bezsensowne spory blondyna z Nicole obserwował z uśmiechem i dziwnym ukłuciem podpowiadającym, że jego coś takiego na pewno nigdy nie czeka. Sam nie miał szczególnego kontaktu ze swoją rodziną, tylko z kuzynem co jakiś czas umawiał się na weekendowe spotkania, podczas których nadrabiali nowości oraz zapijali singielskie smutki.
Najpierw myślał, że narzuca się, proponując pamiętnej nocy, że zostanie do rana, jeżeli Victor potrzebował wsparcia. Ich relacja nadal wisiała na włosku po wydarzeniach z jego mieszkania i oboje mieli wrażenie, że jeden nieodpowiedni krok obróci wszystko w pył. Dopiero potem zauważył, jak wielki ciężar zabierała z barków Victora każda spędzona razem chwila. Tak samo jak każdy dylemat, który przepracowywali razem, bo dzięki temu mężczyzna miał poczucie, że to, co czuł, nie było tylko paranoją, a obawami mającymi realne pokrycie w rzeczywistości.
Mijali się w drzwiach, wymieniając porozumiewawcze uśmiechy, które mówiły wszystko. Phil zbiegał ze schodów, rzucając szybko okiem na spakowane już torby zawierające rozwiązanie niemal każdej awarii, do jakiej mogło dojść podczas weekendu za miastem. Nie byli pewni, co powinni zabrać, bo chociaż plany były dogadane od dawna, wszystko mogło ulec zmianie.
– Sprawdziłem już, nadal tam jest – oznajmił, wiodąc wzrokiem za Victorem, który grzebał w odpowiedniej kieszonce, poszukując pudełka z prezentem, na jaki się zdecydowali po długich rozmyślaniach.
– Super. Dopiero byłby przypał, gdybyśmy zapomnieli o prezencie.
...i o księdze zaklęć, którą Smith również spakował, ukrywając między ubraniami oraz maskując odpowiednim czarem. Nie chciał ryzykować żadnej możliwości kłopotów, o których od razu pomyślał, gdy Nicole skonfrontowała go z faktem ostatecznego zaproszenia Nicka na wyjazd za miasto.
Weekend zapowiadał się naprawdę obiecująco, tego był pewny.
– Wiem, że mieliśmy o tym nie rozmawiać i w ogóle... – Philip kilkoma krokami pokonał odległość, która dzieliła go od widocznie spiętego przyjaciela – ...ale pamiętaj, że chociaż czary-mary to nie moja bajka, jestem tu, żeby cię wspierać. Bez względu na to co się stanie.
– To ten moment, gdy pytasz, czy mam zamiar jej powiedzieć, prawda?
– Po co pytasz, skoro doskonale to wiesz?
Westchnienie opuściło usta Victora, który przeczesał włosy nerwowym gestem.
– To patowa sytuacja – zauważył Philip – ale jeżeli założymy, że to wszystko jest naprawdę większym spiskiem, w którym sam wiesz kto bierze udział to chyba lepiej będzie od razu wyłożyć karty na stół.
– Wiem. Nie musisz mi tego mówić. Po prostu chyba wolałbym, żeby była przy tym mama, dlatego tak to odwlekam. Z wiadomych względów nieszczególnie mogę liczyć na ojca, ale z nią...
– Wiem. Była dla ciebie w najgorszym momencie, prawda?
– Pomagała mi ze wszystkim, bo uwierz, że samo podjęcie tej decyzji nie było najtrudniejsze, chociaż nienawidzę każdej sekundy, gdy miało to miejsce.
– Jeżeli chciałbyś o tym pogadać...
– I tak wiesz już za dużo. Oszczędzę ci całej reszty.
Dwie kłótnie i jedną groźbę zostawienia w domu później opuszczali wreszcie dom z dziwnym ściskiem jadąc pod doskonale znany szpital. Chociaż Victor wyglądał na względnie spokojnego, nadal odczuwał niepokój na samą myśl o nadchodzących kilku dniach. Wbrew pozorom powinny być poświęcone na dobrą zabawę oraz świętowanie zawarcia małżeństwa w gronie najbliższych. Dla niego, pomimo najszczerszych chęci bycia wspierającym przyjacielem, wszystko mogłoby zostać odwołane, bo nie czuł się na siłach do świętowania.
Bardziej niż czegokolwiek pragnął porozmawiać o tym z Nicole i namówić ją do zostania, bo pamiętał wszystkie jej przeciwwskazania. Obecnie w pewnym stopniu je podzielał i wiedział, że oboje chętni byliby na zmianę planów. Tylko nadal w grę wchodziło coś o wiele większego niż oni oboje, a to w końcu szczęście przyjaciół było dla nich ważne.
Nie łudził się już, że te kilka dni spędzi na upragnionym wręcz odpoczynku. Teraz marzył jedynie o tym, żeby nie zaważył on znacznie nad całym życiem.
– Zaraz wracam.
Wypadł z samochodu, nawet nie sugerując Nicole, aby do niego dołączyła. Nie chciał dobijać jej w szczególności, że wbrew własnym obawom ostatnio miała nieco lepszy okres. I chociaż zapierałby się rękoma i nogami: prawdopodobnie Nick miał w tym spory udział.
Właśnie przez to miał wrażenie, że wariował, podejrzewając go o najgorsze zamiary bez pokrycia, bo jedyne, co było potwierdzone to relacja chłopaka z człowiekiem, którego przed laty nieumyślnie zabił.
– Lada moment zacznę tu odtwarzać sceny rodem z tanich dramatów... – powiedział, zamykając za sobą drzwi po tym, jak znalazł się w odpowiedniej sali.
Charlotte Smith nadal wyglądała tak samo, a po tak długim czasie, zamiast pocieszać, jedynie go to przerażało. Z medycznego punktu widzenia doskonale wiedział o wszelkich zmianach w postępowaniu śpiączki oraz tym, jak cały proces wpływał na jej ciało. Bał się tylko skutków neurologicznych, bo tak naprawdę każdy dodatkowy dzień mógł stanowić zmianę na gorsze. A jednocześnie niesamowicie obawiał się mówić o tym na głos, bo miał wrażenie, że zapeszy.
– No wiesz, tych, w których jeden z bohaterów siedzi przy szpitalnym łóżku innego i prosi o cud, bo nie daje sobie bez niego rady – kontynuował, nie czekając nawet na odpowiedź. Mocniej ścisnął dłoń matki, z przerażaniem uświadamiając sobie, jak dawno jej nie dotykał. – Tylko, cholera, to już dawno się dzieje, bo ja sobie serio nie daję bez ciebie rady. Musisz już wrócić, wiesz? To jest odpowiedni moment.
***
– Nadal czuję się jak piąte koło u wozu – wyznała Nicole, zamykając za sobą drzwi pokoju, w którym miała nocować z Grace.
Atmosfera pełna była śmiechu, anegdotek oraz drobnego napięcia spowodowanego ciągle piętrzącą się listą rzeczy, które według Dicka dopięte musiały zostać na ostatni guzik jeszcze tego dnia. Przyjaciele mężczyzny dzielnie podsuwali mu kolejne dolewki alkoholu, chcąc nieco rozluźnić, bo jego nerwy wpływały negatywnie na przyszłą małżonkę, która do tej pory przyjmowała wszystko ze względnym spokojem.
Jednak Nicole cały czas czuła, że nie powinno jej tam być, a wyjazd za miasto przyniósł dziwne obawy, których tak naprawdę sama nawet nie rozumiała. Nic nie mogła w końcu zrobić ze stanem matki ani z jej śpiączką. Dlaczego więc nie umiała tak po prostu wyluzować, dwukrotnie zastanawiając się nad każdą najmniejszą rzeczą, skoro nawet Victorowi się to udało?
– Coś ty, przecież to nie tak, że serio zostałaś zaproszona na doczepkę, wmawiasz sobie. Nikt przecież nie daje ci tego odczuć. A skoro o zaproszeniu mowa... gdzie twoja para?
– Chyba coś mu wypadło i mam nadzieję, że pojawi się jutro.
Gdyby Grace dolała jej kieliszek wina, Nicole chętnie przyznałaby, jak w dziwny sposób zabolała ją wiadomość od Nicka. Zrozumiała, że coś mogło mu wypaść, przez moment przyjęła również możliwość tego, że zwyczajnie stchórzył w obawie przed taką ilością obcych ludzi. Tylko myślała, że nie mówił prawdy, a zmiana zdania po zbyt nagłej zgodzie na wspólny wyjazd wiązać się mogła z przebiegiem ich randki, która nie skończyła się tak, jak którekolwiek z nich oczekiwało.
– No to mamy czas na plotki.
– Czekaj, zadzwonię do Gabe'a, bo też mnie ostatnio wypytywał, jak minęła randka.
Wymownie odblokowała ekran telefonu i z drobnym zmartwieniem przyjęła brak jakiejkolwiek wiadomości. Okej, Nick nie był zobowiązany do tego, żeby się tłumaczyć, jednak mógł chociaż potwierdzić, że nie działo się nic złego, a nie zostawiać ją na odczytanym.
– Chyba sobie jaja robisz. Z psiapsi numer dwa nadgonisz innym razem. Jego wina, że nie może tu być.
– Jesteś okropna.
– Ale mam też wino i cały wieczór tylko dla nas. No chyba że chłopaki jednak nie poradzą sobie w kuchni, co z Domeniciem jest pewne.
– Próbuje, a to najważniejsze.
– Stara się za bardzo i chyba mnie to przeraża.
– A ty go zostawiłaś samego. Nie dość, że z moim bratem to jeszcze Philipem, a dodatkowo z Dickiem.
– No to godzinka na plotki i pójdziemy im pomóc, akurat załapiemy się na degustacje.
– Jedzenia czy kolejnej butelki wina?
– Tego i tego.
Z każdą chwilą spędzoną w towarzystwie przyjaciółki coraz szybciej się rozluźniała... a może winowajcą był tu alkohol? Dzielnie wysłuchiwała opowieści dotyczącej przygotowań do ślubu, bo nie chciała tak od razu bombardować Kennedy czymkolwiek ze swojego życia, skoro ostatnimi czasy ta zdążyła się już nasłuchać. Temat szybko zjechał na Domenica, który przyznawał, że cieszyło go zaproszenie, bo chętnie spędzi czas w nieco innym gronie niż dotychczas i przystopuje z nadmiernym spożywaniem alkoholu. Oprócz matki swojej najlepszej przyjaciółki był chyba jedyną osobą, która nie wzięła do ust ani kropli. Nicole śmiała się, sugerując możliwy powód, jednak nawet po wypiciu wina Grace nie była chętna poruszać tematu swojej relacji z chłopakiem.
– Nie wierzę, że serio go zaprosiłaś. Całe szczęście, że się o to nie założyłyśmy, bo byłabym stratna.
– Co nie? Ale po prostu jakoś wyszło. Rozmawialiśmy któregoś dnia podczas powrotu do domu i wypaliłam czy nie byłby zainteresowany weekendem za miastem. A on się zgodził. Jak odważnym trzeba być, żeby się na coś takiego zgodzić?
– Albo zakochanym. – Wzruszenie ramionami było jedyną reakcją Nicole, która mimo uszu puściła pełne sprzeciwu jęki. – No co? Zależy mu na tobie od lat. Tylko ty zawsze dawałaś mu kosza.
– Nie mów tak nawet, bo przez moment aż mi się go szkoda zrobiło.
– Powinno.
Zwinnie omijały niezręczne tematy, celując w takie, które utrzymałyby dobrą atmosferę. Gdy któraś z nich chociaż zająknęła się o szkole lub studiach, druga szybko odwracała kota ogonem i przypominała o niepisanej zasadzie dotyczącej unikania zmartwień.
Poprzednie tygodnie odbijały się na nich szybszym upojeniem, chociaż przepływająca przez żyły magia i tak spowalniała skutki spożywania alkoholu. Z utęsknieniem wspominały wspólny wyjazd do Nowego Jorku, gdzie pomimo dramy z udziałem Victora bawiły się najlepiej. O mały włos nie rozpoczęły tematu matki Nicole oraz stanu jej zdrowia, bo Grace chciała wiedzieć, co się działo i w jaki sposób mogła wspierać przyjaciółkę. W odpowiednim momencie jednak przerwało im pukanie do drzwi, a do środka już po kilku sekundach wszedł Philip, rzucając:
– Jak chcecie spróbować kremu i dodać swoje dwa grosze w największej dramie od czasów mrożenia lodów w Hell's Kitchen to zapraszam do kuchni.
Oba spojrzenia uważnie spoczęły na mężczyźnie, a dziewczyny próbowały wyczuć nutkę żartu. Tylko że nie istniała, a Nicole podświadomie wiedziała, czyja to zasługa.
– Czemu czuję, że to Victor się do wszystkich rzuca?
– Bo to prawda.
– Zostawić go samego... – Pokręciła głową z politowaniem. – Ile nas nie było? Piętnaście minut?
– Dwadzieścia.
Żartobliwe przepychanki i obelgi, których nikt nie brał na poważnie trwały w najlepsze, a wybuchy śmiechu wypełniały połączoną z salonem kuchnię. Zmartwienia pozornie tylko zostały w Shayall Springs, a mały domek za miastem stanowił oazę oraz miejsce na naładowanie baterii. Nicole i Grace akurat szły za Philipem, gdy Dick rzucał w Victora ścierką, mówiąc, że ma posprzątać syf, który nieświadomie spowodował.
– Jak załapię od kogoś syfa, to zamorduję. – Carter kolejny raz przyjmował podsuniętą przez przyjaciela łyżkę, który obiecywał, że nie jest wcale brudna i dokładnie ją wylizał. – Co wy z tym zrobiliście? Minuty mnie nie było, a zjebaliście smak.
– No popieprzyliśmy. – Victor wzruszył ramionami, pozbywając się jakiejkolwiek winy.
– Pieprzysz to ty od dwudziestu minut, Smith, wmawiając, że na siłę trzeba to doprawić. Przecież tego nie da się zjeść.
– Mówiłem o tym, to nie słuchali. – Domenic przepchnął się pomiędzy przyjaciółmi i pomachał paczką papierosów w wymownym geście. – Ktoś wychodzi na fajkę? Może w tym czasie całość się sfajczy i zamówimy pizzę jak normalni ludzie.
– Zachowajmy to jako plan B. Spalimy na pół, Vic? – Philip sięgał po szarą bluzę, przewieszoną przez barowe krzesło.
– Mhm.
Otwieracz do wina był niezbędny, gdy w kuchni wreszcie zrobiło się miejsce, a Nicole i Grace zajmowały wolne krzesła w celu uzupełnienia kieliszków. Cierpkość w ustach była jedynym świadkiem opróżniania kolejnej butelki, która lądowała w odpowiednim koszu chwile przed powrotem reszty towarzystwa. Intensywny zapach papierosów spotkał się z dezaprobatą Alyss, która żartowała o komorze, w której się zamknie, bo i tak wszystko było doskonale czuć.
– Nadal cisza? – Grace spojrzała na przyjaciółkę z zainteresowaniem, a ta mruknęła tylko pod nosem. Blokowała telefon, przyłapana na gorącym uczynku ciągłego odświeżania jednej konwersacji i odkładała go ekranem do dołu, nie chcąc podrywać się po przyjściu jakiegokolwiek powiadomienia z głupią nadzieją na uzyskanie odpowiedzi.
– To był głupi pomysł, żeby w ogóle wspominać o tym wyjeździe. I co ja sobie w ogóle myślałam?
– Chciałaś zobaczyć, jak zareagowałby w takim gronie i sprawdzić, czy to faktycznie to. Coś między wami w końcu kliknęło w Nowym Jorku.
– Tu chyba też klikało – wyznała, chociaż teraz zaczynała w to wątpić. – Czuje się po prostu jak idiotka.
– A może serio nie chodzi o ciebie, tylko jest czymś zajęty?
– Mógłby napisać – zauważyła, jednak im częściej myślała o tym, jak desperacko potrzebowała jakiejkolwiek odpowiedzi, tym bardziej żałosna się czuła.
– Kto? Nick? – Domenic oparł się o blat, skupiając całą swoją uwagę na swoich przyjaciółkach.
– Mhm.
– Spoko, zaspamowałem go już zdjęciami, żeby wiedział, co go omija.
Machnął ręką, jakby to była oczywistość, a Grace uniosła z niedowierzaniem brwi.
– Ty dupku.
– I jak w ogóle było na tej randce? Oprócz tego, że jednak zostałaś u niego do rana. – Victor sam nie wierzył, że faktycznie to powiedział. Prawda była jednak taka, że ciekawość nie pozwoliła mu przejść obok tego tematu obojętnie, w szczególności, że po trzech drinkach powoli zaczynały rozwiązywać się jego usta. A przebieg spotkania z Nickiem również stanowił sprawę, która nieoficjalnie spędzała mu sen z powiek. Im więcej więc dowie się od Nicole teraz, tym lepiej dla jego psychiki.
– Na początku było serio spoko. Pospacerowaliśmy, okazało się, że planem był rejs po rzece Hudson. Wpadło wino, a luźna rozmowa doprowadziła do pytania o przyjazd do Shayall Springs i to właśnie wtedy strzeliłam sobie w kolano.
– Fajnie się czegokolwiek dowiedzieć od ciebie, skoro mi i Nicholasowi nie powiedział ani słowa. – Uniosła brew, kompletnie się temu nie dziwiąc, bo gdyby nie alkohol pewnie nie chciałaby mówić o tym wszystkim na głos. Domenic był ostatnią osobą, do której ktokolwiek poszedłby z takimi zwierzeniami, w szczególności Nick, który chyba nie był wylewnym typem w stosunku do chłopaka i jego kuzyna.
– Znaczy, w sumie nie bardzo jest o czym mówić. Zrobiło się trochę niezręcznie, jak wyszło, że chodziło o jego rodzinę, od słowa do słowa i potem zapadła taka totalnie niezręczna cisza. No i się w sumie nie dziwię, bo śmierć brata to nie jest coś, o czym chętnie mówi się na pierwszej randce. – Wzruszyła ramionami. – No ale w każdym razie potem wróciliśmy do jego mieszkania, zjedliśmy kolację, porozmawialiśmy i cholera, dopadła mnie taka migrena, że myślałam, że zdechnę. Miałam położyć się na piętnaście minut, a obudziłam się następnego ranka. I tyle byłoby z randki.
– Kurwa, najgorzej.
– Zjedliśmy śniadanie, porozmawialiśmy o ślubie i zaproponowałam mu przyjazd, ale sami widzicie, jak ostatecznie wyszło.
– Ja się z jednej strony nie dziwię, że się wystraszył. – Philip dołączył do rozmowy, dziękując po chwili Dickowi za kolejnego drinka. – Gdybym miał z własnej woli spędzać z Victorem cały weekend, pewnie zastanowiłbym się dwa razy.
– Nikt ci nie kazał i obiecuję, że totalnie nikt by nie tęsknił, jeżeli by cię jednak zabrakło. – Smith żartobliwie klepnął go w bok.
– No jak nie? Ty byś płakał najgłośniej.
Dzień mijał zaskakująco szybko, a wieczór przybliżał moment rozstania się przyjaciół i pójścia spać. Victor padał na łóżko w pokoju, który dzielił z Philipem. Pustym wzrokiem patrzył w sufit, gdzie co chwila miał wrażenie, że widział nowe niedoskonałości. W głowie szumiało mu od wypitej ilości alkoholu i gdyby nie desperackie wręcz pragnienie wzięcia prysznica, pewnie przekręciłby się na drugi bok, idąc spać.
– Idę pod prysznic. – Philip wstał, trzymając w dłoni przywiezione rzeczy do spania. Idealna kostka była niebem perfekcjonisty, a Victor nie chciał porównywać tego ze swoim bagażem, który pełen był pogniecionych ciuchów.
– Zaklep mi łazienkę, jak skończysz, żeby nikt się nie wcisnął.
– Dick mówił, że olewa, Alyss już śpi, a z tego co jęczała Grace, jej, Domenicowi i Nicole się dziś nie chce ruszać z pokoju, więc nie masz się o co martwić.
Alkohol podsuwał na usta nieodpowiednie teksty, chociaż tak naprawdę Victor od dawna nie miał przy Philipie żadnych hamulców. Oboje wiedzieli, że mogli pozwolić sobie na najróżniejsze słowa, które nie pozostawiłyby między nimi ani grama niezręczności, ani wstydu.
– To może po prostu dołączę do ciebie?
Słowa padły z jego ust szybciej, niż w ogóle je przemyślał.
– Śmiało. Tylko weź swój ręcznik.
Nagość nie stanowiła w ich przypadku tematu tabu, a jednak coś intymnego było we wspólnym prysznicu. Średniej wielkości łazienka miała być jedynym świadkiem tego, co miało miejsce za zamkniętymi drzwiami, a grube drewno i szum wody zduszały jęki, które ulatywały z ust, podczaspodczas gdy błądzące po ciele dłonie podkręcały temperaturę. Victor opierał się plecami o chłodną ścianę, nie wiedząc, czy brakuje mu tchu przez ilość pary unoszącej się w kabinie, czy jednak przez widok, jaki miał przed sobą, gdy Philip odsuwał się od niego, łapiąc drżący oddech po żarliwym pocałunku. Zaraz po nim nadeszły kolejne, a usta przyjaciela zjeżdżały niżej, wyznaczając ścieżkę między jego nogi. Smith wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby, chłonąc każdy moment. Nie minęło jednak dużo czasu, zanim pociągnął mężczyznę za rękę, zmuszając, aby wstał i przejmując inicjatywę.
***
Nicole nie mogła zasnąć. I chociaż tym razem miesiącami dręczące jej koszmary nie miały z tym zupełnie nic wspólnego, kręciła się po łóżku, co chwila odblokowując telefon. Tylko że żadne powiadomienie nie przychodziło, a ona opuszczała zajmowaną połowę łóżka, wychodząc po chwili z pomieszczenia tak, żeby nie obudzić przyjaciół. Była im wdzięczna za to, że pomimo wolnego pokoju, który według planu miał być przeznaczony dla nich, oni woleli dotrzymać jej towarzystwa, zasypiając po godzinach rozmów o wszystkim i niczym, zamiast zostawiać samą z własnymi myślami.
Ostrożnie zamykała za sobą drzwi, uważnie stawiając każdy krok podczas drogi korytarzem. Traf chciał, że przechodziła przy pokoju zajmowanym przez Victora i Philipa, którym daleko było do zaśnięcia. W tle leciał jakiś serial włączony na laptopie, jednak żaden z nich tak naprawdę się na nim nie skupiał.
– Chyba musimy im powiedzieć – powiedział Philip, zdradzając fakt, że myślami i tak był o wiele dalej niż odgrywana na ekranie scena.
– O czym?
– O nas?
– Serio uważasz to za dobry pomysł? – Victor poprawił się na zajmowanym łóżku. – Jesteśmy w końcu na ślubie najlepszych przyjaciół. To nie jest odpowiedni moment na takie wyznania. O ile jest w ogóle co mówić.
– A uważasz, że nie ma?
– Nie wiem, nie rozmawialiśmy o tym wcześniej.
– Boisz się im powiedzieć?
– Oczywiście, że nie...
Nicole wykorzystała moment, gdy żaden z nich nie zerkał w stronę drzwi i przeszła bliżej schodów. Na dole chwyciła bluzę należącą do Victora, kierując się następnie do drzwi. Dwór przywitał ją powiewem chłodnego wiatru i gęsią skórką otaczającą z każdej strony. Od razu pożałowała wyjścia, jednak potrzebowała chwili na zbawczy oddech. Nadmiar myśli, które pod powłoką nocy wychodziły na wierzch z najbardziej stłamszonych zakamarków głowy, przynosiły drżenie... a może było to jednak zimno przyniesione przez panującą noc?
Czuła w kieszeniach ciężar paczki papierosów oraz zapalniczki i chociaż przez moment przebiegła jej chęć zapalenia, wiedziała, że to żadne rozwiązanie. Papierosami gardziła bardziej niż czymkolwiek i wolała już wrócić do środka po piwo czy kolejne wino, którym mogłaby spróbować uciszyć to, co falami uderzało podświadomość.
Nie wiedziała, ile czasu myślała o tym, co właśnie miało miejsce. Charlotte nadal była w śpiączce, a im dłużej to trwało, tym mniejszą nadzieję Nicole pokładała w zapewnieniach o wybudzeniu kobiety. Do tego dochodził jeszcze Nick, który nadal nie odpowiadał na wiadomości. Czuła coś w rodzaju upokorzenia, bo za nic nie spodziewała się, że zostanie wystawiona w taki sposób. Obwiniała się o sytuację z mieszkania chłopaka, chociaż to tak naprawdę nie była jej wina. I ponad wszystko pragnęła po prostu o tym porozmawiać, bo konwersacje z nim właśnie w taki sposób działały: pozwalały wyjaśnić niepewności i upewniały w przekonaniu, że każdy problem miał proste rozwiązanie.
– Zachowałeś się jak dupek... – Nie wiedziała, czy dobrze robiła, nagrywając się na skrzynkę, gdy pod wpływem impulsu wybierała odpowiedni numer, tracąc resztki przyzwoitości. Prośba o zostawienie wiadomości dolała oliwy do ognia, a ona nie powstrzymywała się już, mówiąc to, co ślina przyniosła jej na język. – A jak zachowuje się jak idiotka, bo zamiast olać to, że mnie wystawiłeś, cały czas o tym myślę. Chyba jesteśmy siebie warci, co?
Blokowała telefon, z dziwną radością zauważając powiadomienie o padającej baterii. Może, gdy telefon całkowicie się rozładuje, wreszcie przestanie myśleć o tym, o czym zdecydowanie nie powinna podczas weekendu, który miał przecież stanowić definicję odpoczynku?
***
Od dawna nie czuł tak wielkiej wściekłości. Mawiają, że „jeżeli chcesz zrobić coś dobrze, zrób to sam" i właśnie to powtarzał sobie, jak gdyby nigdy nic przechodząc przez park w stronę Dairy Arcade. Czy było w tym cokolwiek podejrzanego, oprócz panującego mroku oraz braku jakiejkolwiek żywej duszy? Raczej nikt nie zorientowałby się, że nawet tam nie mieszkał. Plan był prosty: dostać się do środka i zawinąć księgę zaklęć. Czekał na komplikacje, jednak do samego końca nie wierzył, jak duży pokład magii musiał w to włożyć. W rezultacie jeden plan całkowicie obalił drugi. Zamiast zaliczyć minimalną obsuwę i jakoś wytłumaczyć swoją dotychczasową nieobecność, podczas gdy to Ivan miał dokańczać resztę roboty po rzuceniu odpowiedniego zaklęcia, znowu tkwił w gównie po uszy. Cel uświęcał środki i gdyby nie to, jak blisko celu był, pewnie dwa razy zastanowiłby się nad tym, czy w ogóle chciał dalej w to wszystko wchodzić. Nie, żeby w ogóle mógł się wycofać.
Klamka zapadła w chwili, w której to ona podjęła decyzję za nich oboje, jeszcze w nowojorskim klubie.
– Dalej nic? – Wsunął dłonie do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki, uważnie patrząc na chłopaka. Nie musiał być geniuszem, aby dostrzec furię w jego oczach, a przyspieszony oddech i zaciskane usta co chwilę wypuszczały serię przekleństw. Pytanie retoryczne zadał tylko dla zasady: gdyby chłopakowi udało się dostać do środka, pewnie nie stałby tu jak kołek.
– Skąd ten pomysł? Tak sobie stoję i powietrze łapię. Marznę dla zabawy.
Machnął ręką w bliżej niezrozumiałym geście. Nick od razu zauważył posiniaczone i poranione dłonie, które przyjmowały odbicie każdego rzuconego zaklęcia. Każdego, które od godziny nie poruszyły bariery ochronnej ani o pieprzony milimetr. Pomimo jego krzyku irytacji, pomimo wyczerpania, które już dawno wykraczało poza zwykłe zmęczenie fizyczne.
– Pokaż to.
– Nic mi nie jest.
Donovan nie przyjął sprzeciwu, podchodząc na tyle blisko, aby bez większego trudu chwycić pewnie dłoń chłopaka. Młodszy z braci Mitchell prawie jęknął, czując przyjemne mrowienie, podczas gdy czarna magia przywracała skórę do pierwotnego stanu, uleczając rany i zabierając ból.
– Co się dzieje? – Ton Nicka łatwo pomylić można było z poirytowaniem, jednak w rzeczywistości naprawdę martwił się o Ivana, a przede wszystkim o jego wytrzymałość.
– Jak to „co się dzieje"? Jaja sobie robisz?! – Wyrwał dłonie, z niezrozumiałego sobie powodu czując ogromny wstyd. Naprawdę nie umiał poradzić sobie nawet z czymś pozornie tak prostym, jak obalenie kilku mocniejszych czarów? Jak miał udowodnić swoją wartość, jeżeli wykładał się na podstawach? – To się nie uda, słyszysz? Cała praca poszła w pizdu, nie przebijemy się. Próbowałem już wszystkiego. Gabe zaraz wraca, więc to ostatni moment, żebym nie musiał co chwila oglądać się za siebie, bo mam wrażenie, że coś węszy i...
– Dobra, idź do domu, okej? Poradzę sobie.
Kilka sekund ciszy ciągnęło się niebezpiecznie długo, a Ivan bił się z myślami. Desperacko pragnął być tym, który faktycznie dopełni dzieła, jednak prawda była brutalna i bolesna: tym razem nie będzie to on.
– Przecież to ja miałem to zrobić – wyrzucił żałośnie.
– Zrobiłeś już wystarczająco i dopilnuję, żeby zostało to docenione. A teraz odpocznij, należy ci się. Od rana będę poza miastem, ale jesteśmy w kontakcie.
– Ślub?
– Mhm. Zakładając, że w ogóle pozwolą mi zostać po tym, jak rano wpadnę z podkulonym ogonem i najdurniejszą wymówką w dziejach.
– Jeżeli Nicole naprawdę zależy na tym, abyś tam był, zrobi wszystko, żeby rozeszło się to po kościach. A skoro dotychczas rzucone zaklęcia pozornie działają...
– Na pewno działają – potwierdził z naciskiem, bo akurat tego musiał być pewien.
– No to nie masz się o co martwić. Miłego, czy coś. Postaram się, żeby śmierć rozdzieliła wszystkich, tylko nie parę młodą.
Nick starał się nie błądzić myślami po nieodpowiednich zakamarkach, zachowując względne skupienie. Późna pora nie ułatwiała tego jednak tak samo, jak wibrujący telefon, który informował o nadchodzącym połączeniu. Jeżeli był to ojciec, mógł poczekać kilkanaście dość decydujących minut. W końcu nie obiecywał nigdy, że odbierze każde połączenie, w szczególności, gdy miał na głowie dość istotne zadanie.
Rozejrzał się jeszcze raz, chcąc upewnić w tym, że nie popełni żadnego błędu. Brakowało mu tylko komplikacji spowodowanych przyłapaniem, jednak na nic takiego się nie zapowiadało.
Potrzebował raptem kilkudziesięciu minut, aby skoncentrować się na zaklęciu, którego postanowił użyć.
Czasami miewał momenty, gdy zastanawiał się, czy może być coś bardziej uzależniającego niż chęć rzucenia zakazanych zaklęć. Uwielbiał to charakterystyczne drżenie mięśni w ciele, to uczucie, jakby coś w środku na nowo otwierało się, a nieco ostry prąd opanował każdą komórkę. Poczucie bycia władcą świata chociaż na moment i wisienka na torcie: miliony myśli, scenariusze ilustrujące to, w jaki sposób wszystko może ulec zmianie dzięki jego ingerencji.
Prawda była jednak taka, że nic nie równało się z satysfakcją płynącą z idealnie prosperującego planu zemsty, która już niedługo miała sięgnąć zenitu.
Nadal czuł minimalne pieczenie, chociaż już dawno było po wszystkim. Od razu wiedział, że na efekty nie musiał długo czekać.
Zamek niemal natychmiastowo puścił, a drzwi rozwarte zostały dzięki jednemu pchnięciu. Jak gdyby nigdy nic mógł wejść do środka i wymknąć się bez zostawienia jakiegokolwiek śladu.
Rodzinny dom przestał być już bowiem twierdzą chronioną magią samego Gideona Smitha.
*******
No to oficjalnie rozpoczynamy odliczanie do końca i cholera, wbrew własnemu założeniu, że po tylu latach wezmę się za nowe projekty, pomysłów na drugi tom (łącznie z od wieków gotowym tytułem na coś, co kiedyś miało być oneshotem) nie brakuje.
Zostało jakieś 10 rozdziałów do końca, a w oficjalnym pliku dosłownie chwile dzielą mnie od postawienia ostatniej kropki przedostatniego rozdziału.
Dzieje się totalnie dużo, wszystkie tajemnice wychodzą na jaw, a fragmenty układanki rozrzucone po całym opowiadaniu cudownie układają się w całość.
Jeżeli jesteście ciekawi tego, co mam dalej w planach, zostawcie kilka słów w komentarzach, a może wpadnę z kolejnym rozdziałem szybciej!
Buziaki i do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top