28 - „Oni sobie po prostu nie poradzą i wewnętrznie umrą razem z nią"
– To co teraz robimy?
Ivan spojrzał na swojego towarzysza z paniką. Niepewnie odebrał od niego kubek gorącej kawy, która miała przywrócić go do życia po pełnym wrażeń wieczorze i pełnej nerwów nocy. Był środek tygodnia, jednak on w głębokim poważaniu miał coś tak błahego, jak szkoła oraz idące z nią zobowiązania. Jeżeli miał wyjść na ludzi, zrobi to po swojemu, osiągnie szczyt, pracując mądrze, nie tak, jak reszta debili myślących, że w życiu nie można iść na skróty.
Cała ta sprawa trwała o wiele dłużej niż oczekiwał, ba: on liczył na szybkie zlecenie i zastrzyk gotówki, a nie miesiące kłamstw, wyrzeczeń oraz znikania z domu z obawą, że gdy kolejny raz zostanie przyłapany na powrocie niemal nad ranem, wymyślona na szybko wymówka nie będzie wystarczająca. Nastąpiła jednak zmiana planów, a obrót tego, co miało trwać zaledwie kilka tygodni, powoli zaczynał go przerażać pomimo licznych zapewnień o całkowitej dyskrecji oraz nadzwyczajnym bezpieczeństwie.
– My? Nic. Ja naprawię sytuację.
Ogrzane przez kupiony napój dłonie szybko objęte zostały przez chłód, więc ukrył je w kieszeni szarej bluzy, usiłując zachować nerwy na wodzy. Szło mu to o wiele lepiej niż blondynowi, któremu kofeina pobudzała zakamarki umysłu odpowiedzialne za panikę oraz zdenerwowanie. Nie potrzebowali tego, żeby cały plan spalił na panewce, zwłaszcza gdy zaszli już tak daleko.
– Już to widzę. Gdyby nie fakt, że cudem udało ci się to wszystko ogarnąć na początku, zanim mnie wtajemniczono, chuja byś w ogóle zrobił. – Młodszy z braci Mitchell strzelał słowami jak z karabinu, nie ważąc na to, gdzie w ogóle się znajdowali: w środku miasta, wśród ludzi, którzy, chociaż byli stosunkowo daleko, nadal stanowili niepotrzebnych świadków tej rozmowy.
Trzymali się na uboczu, zaledwie dwa bloki od mieszkania Ivana, nie robiąc tłumu ani nie przyciągając wścibskich spojrzeń. Zresztą, nikt nie zainteresowałby się dwoma nastolatkami, którzy tak po prostu rozmawiają późnym popołudniem. Nawet jeżeli doszłoby między nimi do rękoczynów, mogli być spokojni o brak jakiegokolwiek zainteresowania.
– A co? Może mi powiesz, że to twoja zasługa? – Uniesione brwi i pełen politowania uśmiech sprawił, że Ivan od razu pożałował wyjścia z domu. Mógł pozwolić Nickowi babrać się we własnym gównie, a nie lecieć za nim jak posłuszny szczeniak, bo wyczuł możliwość awansu, a kilka marnych pochwał za dobre wykonanie mniejszych zadań przestało mu wystarczyć. Pragnął więcej, chciał wyjść z martwego punktu i wreszcie coś znaczyć.
– Z fusów nie wyczytaliście, że jesteśmy w Nowym Jorku. Doskonale wiesz, kto dał wam cynk. Początkowy plan zakładał co innego – przypominał, usiłując zachować spokój, chociaż ten wyparowywał za każdym razem, gdy w ogóle się widzieli. – Miało pójść szybko i sprawnie.
– Tego nie można załatwić szybko i sprawnie.
– Im się tłumacz.
– Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie muszę tłumaczyć się nikomu.
– Wmawiaj sobie. Jak przyjdzie co do czego i tak będziesz srał pod siebie.
– To ty cały czas wmawiasz sobie, że jesteśmy na równi, a tak nie jest. Pozwól więc, że cię oświecę. – Dwoma krokami ostatecznie zmniejszył odległość, jaka ich dzieliła. – Jeżeli stracimy panowanie nad sytuacją, a góra się dowie, twoja głowa poleci jako pierwsza. A ja? Skończę z kolejną szansą, bo ujdzie mi to na sucho.
– Dobra, dobra. Skończ pierdolić, bo puste słówka nic nie przyniosą. Wyciągnę chłopaków na piwo, ty zajmij się resztą. Mówisz, że naprawisz to, co sam zjebałeś? To proszę bardzo, wykaż się. – Ivan odwrócił się i powoli ruszył przed siebie, przeciągając chwilową ciszę aż do momentu, gdy dotarło do niego, że zapomniał o najważniejszym. Odwrócił się, posyłając Nickowi to samo pełne politowania spojrzenie i identyczny uśmiech, którym sam otrzymał.
– Tylko tym razem chociaż spróbuj nie zjebać. Przynajmniej jeden z nas musi być na tym pieprzonym ślubie, a pomimo najszczerszych chęci, na pewno nie będę to ja.
***
– W prawo, cholera, daj w prawo, bo przywalisz w tego ciemnego Fiata.
Victor mocniej ścisnął rączkę bezpieczeństwa nad głową i chociaż Nicole jechała z prędkością zaledwie kilkunastu kilometrów na godzinę, powoli zaczął panikować. Matka nie wybaczyłaby im uderzenia w inne auto, które nie wiadomo, w jaki sposób, nagle znalazło się na tym samym parkingu. Żadne tłumaczenia nie uratowałoby im tyłków, a na jej gniew nie byli gotowi.
W obliczu obecnych wydarzeń oboje jednak woleli awanturę oraz krzyki od tego, że nadal przyszłość pozostawała niepewna. Częściowo brak zmian uważali za dobry znak, jednak mijający na ciągłych zmartwieniach czas nie był sprzymierzeńcem, a ukrytym wrogiem.
– O czekaj, to chyba auto Philipa. – Zmrużył oczy, próbując przypomnieć sobie rejestrację, jednak do tego akurat nie miał za dobrej pamięci. Poinstruował siostrę, jak powinna zaparkować i odetchnął z ulgą, gdy po wykonanym manewrze gasiła silnik. – Dobrze ci poszło, mamy to.
Oparła łokcie o kierownicę, próbując pozbyć się dziwnego ścisku paniki powodowanego przez fakt, że znowu robiła coś, co w znacznym stopniu odbiegało od znanej rutyny.
I o ile początkowo przeklinała Victora za samo rzucenie pomysłu wyjścia z domu właśnie w tym celu, teraz rozumiała, że skupiając obawy w innym miejscu, niż szpitalne łóżko matki odzyskiwała dawno utracony moment na zbawczy oddech.
– To debilizm, żebyś pozwalał mi wsiadać za kółko, podczas gdy dzieje się to wszystko. – Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Nie zmusiłem cię do tego. Prędzej czy później i tak będziesz musiała to ogarnąć, dobrze o tym wiesz. Poza tym jesteś na jednym z najbardziej pustych parkingów, co może pójść nie tak?
– Na przykład to, że przywalę w auto twojego faceta? – odgryzła się, poprawiając kolejny raz lusterko. Już wcześniej ustawione było poprawne, jednak za każdym razem ona upierała się, że było inaczej, ostatecznie cofając je do pozycji wyjściowej.
– To nie jest mój facet – odpowiedział od razu. Chwilową ciszę przerwał kolejnym westchnieniem. – Rozumiem, że jest ci ciężko, naprawdę. Siedzenie w domu jednak kompletnie nic nie da, okej? Zamartwianie się też. Musimy wreszcie zacząć żyć normalnie.
– Potrafimy tak w ogóle?
– Nie – zgodził się z nią – ale chyba nadszedł moment, że musimy się tego nauczyć.
Uchyliła okno, pytając po chwili, co powinna teraz zrobić, a on poinstruował ją jak wycofać. O dziwo, szło jej coraz łatwiej i nawet lubiła siedzenie za kierownicą. Zasady poruszania się po tak małym miasteczku, jak Shayall Springs również nie wyglądały na wybitnie trudne, skoro było tam maksymalnie pięć skrzyżowań oraz jedno rondo. Pomimo wewnętrznego krytyka, który tamtego dnia pluł jadem na kilometr, uważała, że nie było aż tak źle. Kolejne dni zapowiadały się na identyczne jak poprzednie. Pełne obaw, koszmarów oraz tej przeklętej niepewności. Może więc Victor faktycznie miał rację?
Wyjazd za miasto pozwolił jej odetchnąć, bo dotarła do kolejnego małego celu, a mijana tabliczka stanowiła punkt, za którym powinna była zawrócić. Dalej jednak jechała przed siebie, czekając na odpowiednią instrukcję, jednak Victor milczał, pozwalając jej na zwiększenie odległości od terenu zabudowanego.
– Teraz odpowiednio przyspiesz i zmień bieg. Na czwórkę, bo ci zgaśnie.
Adrenalina buzowała w żyłach, gdy z bezpiecznego tempa powoli wkraczała na inny poziom jazdy. Patrzyła przed siebie i co chwila zerkała w lusterka, chcąc przewidzieć oraz uniknąć możliwych zagrożeń. Słuchała kolejnych instrukcji, zawracając i nie zmniejszała prędkości, wiedząc, że przez chwilę mogła sobie pozwolić na nieco szybszą jazdę.
Coś, co w dziwny sposób mogła określić dobrą zabawą, szybko jednak pękło niczym przebity balonik. Charakterystyczne auto mignęło obok, niezaprzeczalnie przekraczając dozwolone kilometry na godzinę po wyjeździe z terenu zabudowanego. Nicole spięła się, próbując nie dopuszczać paniki do głosu, chociaż w środku dosłownie szalała.
– Kurwa mać – zaklęła, zwalniając i jak najszybciej skręcając na pobocze. Za mocno wcisnęła hamulec, przez co auto szarpnęło, a następnie zgasło, jednak było jej to na rękę. Victor spojrzał na nią, nie wiedząc, o co chodziło, bo był akurat zbyt skupiony na powiadomieniu o nowej wiadomości od Philipa, który pytał, jak spędzał dzień.
– Co?
– Chyba minął nas właśnie ojciec.
– Nadal się tu kręci, więc to raczej było do przewidzenia. – Wzruszył ramionami. – Uspokój się, okej? Ma swoje sprawy, nie zawróci nagle, żeby dać nam wykład czy cokolwiek. I tak ma to wszystko gdzieś. I tak swoją drogą coś ci przyszło, bo mi dupa wibruje od jakichś dziesięciu minut. – Poruszył się, żeby wyjąć telefon należący do siostry, a potem odblokował go, bez krępacji sprawdzając powiadomienie. – Przynajmniej to nie Grace.
Pozostawił ją w niepewności przez kolejne kilkanaście sekund, podczas których wysiadał z auta i okrążał je, aby zamienić się z nią miejscami po skończonej jeździe. Nicole podziękowała za przekazanie urządzenia, wskakując na siedzenie obok i od razu sięgała po pas bezpieczeństwa, który zapięła.
– Gee mówiła, że jeżeli do jutra nie znajdzie niczego odpowiedniego w Internecie, znowu wyciągnie mnie na zakupy – wyjawiła.
– Ty w sumie też niczego nie masz.
– Ja nawet nie wiem, czy się wybieram. I, przede wszystkim, z kim.
Victor uruchomił silnik, a potem puścił kierunek, włączając się następnie do ruchu drogowego.
– Wybaczyłaś mi tę akcję z piwnicy, bo wiesz, że w dziwny sposób miałem powód, żeby zachować się tak nerwowo. Co, jeżeli Nick też jakiś miał?
– Powinno mnie to obchodzić?
– Nie wiem, to ty chciałaś zaprosić go na ślub. I to ty nadal jesteś z nim umówiona na wieczór, bo z tego, co pamiętam, niczego nie odwoływałaś. Może serio chce to naprawić czy coś?
– Od kiedy tak za nim stoisz?
– Jeżeli pojedzie z nami na ślub Dicka i Alyss przynajmniej będę miał was na oku. Nie będę musiał ryzykować obaw, że zejdziecie się po kątach.
– To popieprzone, ale jednocześnie genialne.
– Mam swoje momenty.
Pokręciła głową, skupiając się wreszcie na otrzymanej wiadomości. Czy zaskoczyło ją to, kto był jej nadawcą? Ani trochę.
Jeżeli założyliśmy, że kawa jest podziękowaniem, to co odpowiada przeprosinom?
– Nie odpiszesz mu? – Victor zerknął na siostrę, która niemal od razu blokowała telefon i schowała go do tylnej kieszeni spodni.
– Nie wiem, co powinnam odpisać.
– Jak to co? Że powinniście to wszystko przegadać i tyle.
Wzruszyła ramionami, w dziwny sposób uważając to za głupotę. Z drugiej strony jednak nie miała innego wyjścia, bo przecież to nie tak, że nagle będzie mogła go zwyczajnie ignorować do końca roku. No i nadal byli w końcu umówieni na wieczorną randkę, na której mu tak strasznie zależało.
Patrzyła przez okno, nieszczególnie jednak skupiając się na mijanym krajobrazie. Myślami była daleko, bo przez prawie godzinną jazdę autem matki mimowolnie zaczęła docierać do niej rzeczywistość: mijał kolejny tydzień, podczas którego ignorowała szkolne obowiązki, a widmo przyszłości oraz planowania podjęcia jakichkolwiek studiów ślizgało się wśród paczki przyjaciół. I z tego, co coraz częściej zauważała, pozostali zaczęli powoli znajdować rozwiązania, podczas gdy ona nie wiedziała nawet co z Victorem zrobią chociażby w związku ze Świętami, które przecież powinny być wypełnione radością, a przede wszystkim: spędzone w gronie najbliższych.
Dziwne zimno oblało jej ciało, gdy dotarło do niej, gdzie Victor skręcał. Mina, z jaką na niego spojrzała, mówiła wszystko. Doskonale wyrażała zdenerwowanie oraz dziwną obawę, a on rozumiał to aż za dobrze.
– Muszę coś obgadać na szybko z Jamesem, nie powinno mi to zająć więcej niż kilka minut. – Odpiął pas bezpieczeństwa od razu po tym, jak zaparkował na wolnym miejscu pod szpitalem Springs Memorial i zaciągnął ręczny. – Nie musisz wysiadać, jak nie chcesz, ale jeżeli jednak zdecydujesz się wejść, żeby zobaczyć mamę, a nie będziesz chciała robić tego sama, znajdziesz mnie na drugim piętrze.
Skinęła głową, uważnie obserwując, jak wysiadał. Biła się z myślami, niepewna tego, jak powinna postąpić, chociaż podświadomie podjęła decyzję od razu, jak zniknął jej z pola widzenia.
Miała wrażenie, że wszyscy śledzili każdy jej ruch, chociaż doskonale wiedziała, że to niemożliwe. W końcu ludzie mieli swoje sprawy i nikogo tak naprawdę nie obchodził ktoś tak mało znaczący, jak ona. Nerwy dawały jej popalić do tego stopnia, że dwukrotnie musiała pytać o odpowiednią salę, a docierając do niej na drżących nogach, nadal rozważała wycofanie się.
Straciła dech, wchodząc do środka pomieszczenia, w którym leżała jej matka.
Charlotte wyglądała spokojnie, za spokojnie. I najbardziej przerażało ją to, że za nic nie przypominała osoby po wypadku, tylko zwyczajnego, śpiącego człowieka. No może z wyjątkiem kabli, które otaczały ją z każdej strony.
Nicole próbowała wydusić z siebie cokolwiek, ale nie wiedziała, czy powinna. Żadne słowa nie opuszczały jej ust, chociaż w myślach miała ułożony cały monolog i wielokrotnie odtwarzała przed snem kąśliwe słowa pod adresem ojca, którymi chętnie podzieliłaby się z niczego nieświadomą matką. Podeszła ostrożnie do łóżka i drżącą dłonią sięgnęła w stronę kobiety, chcąc dotykiem pokazać jej, że pomimo zakazów Gideona oraz licznych przeciwwskazań, wreszcie dotarła do szpitala, aby ją odwiedzić.
I to właśnie dotyk tak znajomego ciała rozwalił tamę wstrzymywanych dotychczas emocji, które teraz wydostawały się na powierzchnię.
Nie umiała uspokoić oddechu, a pomieszczenie nagle stało się przerażająco klaustrofobiczne. Jak w transie rzucała przeprosinami, wiedząc, że i tak nie otrzyma żadnej odpowiedzi i wybiegła z sali, zapominając o zamknięciu za sobą drzwi.
Chłodne, jesienne powietrze smagało jej mokrą od spływających łez twarz. Panika wybuchła w każdym calu ciała oraz przejęła kontrolę nad umysłem, podsyłając najgorsze obrazy. Kręciła się w kółko po jednym miejscu przy wejściu, odcinając od całego otaczającego świata oraz ludzi, którzy ją mijali. Nawet wiatr nie mógł pomóc jej w złapaniu oddechu, a przeraźliwe wręcz zimno pogarszało sytuację.
Dopiero wpadnięcie na kogoś sprawiło, że oprzytomniała, ocierając w popłochu oczy i przepraszała za brak uwagi, chociaż język strasznie jej się plątał. Przez ciągle przyspieszony oddech sama ledwo rejestrowała, co wypływało z ust. Tak naprawdę słyszała wszystko jak przez mgłę, bo dominującymi odgłosami, które do niej docierały, było szaleńcze bicie serca oraz zbyt głośny, urywany oddech.
– Hej, co jest? Coś z twoją mamą? – Mocniejsze ściśnięcie łokcia, którym uderzyła Nicka, wystarczająco ją otrzeźwiło. Kolejne przeprosiny za nieuwagę ignorował, próbując dojść do przyczyny stanu, w jakim się znajdowała i uciszał ją, gdy znowu zaczynała panikować. – Chodź tu, już jest dobrze.
Pomimo sprzeciwów oraz faktu, że jej umysł wrzeszczał i podsuwał myśli dotyczące tego, jak żałośnie się zachowywała, uległa mu, z własnej woli wpadając w silne ramiona. Zaciągała się zapachem, który coraz szybciej kojarzyła jako coś dobrego, do którego coraz szybciej się przyzwyczajała. Pozwoliła się uspokoić i naiwnie wierzyła w zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, chociaż oboje doskonale znali prawdę.
– Wejdźmy do środka, jest chłodno, a ty nawet nie masz kurtki.
– Nie chcę tam wracać – powiedziała, ledwo wyrywając się z morza wspomnień oraz natłoku słów, które dudniły w jej umyśle. Victor miał rację, mówiąc, że nie powinna tu przyjeżdżać. Cholera, nawet Gideon miał rację, zakazując jej pojawiać się w pobliżu szpitala. Tylko ona była na tyle uparta, aby ostatecznie postawić na swoim zupełnie tak, jakby matka po wybudzeniu ze śpiączki miała się o tym dowiedzieć i nigdy nie wybaczyć jej nieobecności przy szpitalnym łóżku.
– I wcale nie musisz.
Nie zastanowił się ani przez chwilę, od razu zdejmując szarą bluzę i narzucając ją na jej ramiona. Na argument o tym, że teraz to jemu będzie zimno, machnął ręką, zauważając, że przecież nie istnieje rzecz, która w jego wypadku nie może zostać załatwiona jednym prostym zaklęciem. Pomimo zagrożeń oraz widma niebezpieczeństw, które czyhały na czarowników odłączających się od zgromadzenia, ta opcja w jego wypadku posiadała zdecydowanie zbyt wiele plusów, działających na korzyść tego pomysłu. Nikt nie patrzył mu na ręce, mógł robić to, co żywnie mu się podobało i – jak powiedział jej jakiś czas wcześniej – jedynym ograniczeniem jest jego własny umysł.
– Co ty tu w ogóle robisz? – spytała, nadal czując tę dziwną nutę niezręczności, chociaż dawno myślała, że ten etap mieli już za sobą. Musiała zająć się czymkolwiek innym, bo czuła, że kolejna fala niechcianych emocji nadciągała, niosąc czyste zniszczenie pozornego spokoju.
– Miałem odebrać coś dla matki Nicholasa, bo pytała, czy jestem niedaleko, a jemu się nie chciało. Chyba chodziło o jakąś receptę od znajomego lekarza, bo przy poprzedniej brakowało pieczątki czy coś. Mam dzwonić, jak dotrę na górę.
Skinęła głową, dziękując za pocieszenie oraz bluzę i ponownie przepraszała za wpadnięcie na niego.
– Nie odpisałaś na moją wiadomość – zauważył, nawet przez moment nie bijąc się z myślami, czy w ogóle powinien o tym wspominać. – Nie dziwię ci się, ale pomyślałem, że po prostu moglibyśmy to wszystko obgadać. Wiem, że jestem ci winien wyjaśnienia i naprawdę przepraszam za swoje zachowanie. Byłem w twoim domu, nawet nieszczególnie jako gość...
– Chciałabym po prostu wiedzieć, co się stało, że zachowywałeś się w taki sposób – powiedziała, wciskając mu się w środek zdania. – To wszystko. Nie będę cię przecież ciągnęła za język, wymagając wyjawiania najgorszych tajemnic przeszłości czy opowiadania o traumach.
– Spotkajmy się wieczorem, to wszystko ci wyjaśnię, okej?
Nie była pewna, czy to dobry pomysł. Ze względu na swoje samopoczucie ostatnim, czego chciała, było wychodzenie na randki oraz dbanie o jakiekolwiek znajomości. Tylko że chociaż mogła wzbraniać się przed tym rękoma i nogami, Victor miał rację. Miał pieprzoną rację, twierdząc, iż musieli wreszcie zacząć żyć normalnie. Strach oraz ciągła niepewność już za długo obejmowały kontrolę nad ich życiem.
– Okej.
Uśmiechnął się, potarł dłonią jej ramię i odchrząknął, dodając po chwili:
– Odprowadzić cię do domu?
– Victor jest w środku, zaraz wróci, więc poczekam na niego w aucie. Ty i tak masz sprawy do załatwienia, dam sobie radę.
Skinął głową, a ona odwróciła się, mrugając, aby pozbyć się resztek łez z kącików oczu. Jeszcze raz podziękowała, na co on ponownie przywołał umowę o kawie, a ona od razu poparła to, obiecując, że lada dzień ureguluje dług.
– Jesteś silna – powiedział z całkowitą pewnością wypowiadanych słów, zanim ruszyła w stronę parkingu. – Poradzisz sobie ze wszystkim, co cię czeka. Jestem tego pewien.
Bała się rozmowy, którą pewnie będzie musiała przeprowadzić z bratem. Prędzej czy później karty zostaną wyłożone na stół, a ona dowie się, czy stan Charlotte nadal nie uległ zmianie. Nie potrafiła dopuścić do siebie możliwości tego, że już nigdy nie usłyszy jej głosu czy nie zobaczy kobiety w kuchni. A jednak gdzieś w sercu coraz szybciej rosła obawa, tak bolesna oraz przerażająca...
Jeżeli matka naprawdę nie wyjdzie z tego cało, oni sobie po prostu nie poradzą i wewnętrznie umrą razem z nią.
Próbowała myśleć logicznie i nie dawać się panice, jednak było to o wiele trudniejsze, niż myślała. Wciskała paznokcie w wewnętrzne stronie obu dłoni, desperacko pragnąc, aby ból fizyczny zagłuszył cierpienie z wnętrza. Tylko że to nie działało. Tak samo, jak nie działał powracający płacz, drżenie oraz krzyk, wypełniające auto. Nie działały desperackie oddechy, walenie dłońmi w deskę rozdzielczą ani zaciskanie zębów.
Wymęczona falą wszystkich przerażających myśli oraz emocji, odpuściła wreszcie, rozluźniając boleśnie napięte mięśnie po zbyt długim czasie. Próbowała uspokoić oddech, oparła głowę o chłodną szybę i zmieniała tor myśli, żeby jakoś to przetrwać. Włączyła radio, nawet nie skupiając się na podawanych komunikatach. Prawie dostała zawału, gdy Victor szarpnął rączką, otwierając drzwi i wsiadając następnie do środka.
Jak gdyby nigdy nic mówił o drobnych komplikacjach w związku z zamianą swojej zmiany, którą miał odbywać w dniu wyjazdu na ślub Dicka i Alyss, a ona mruczała pod nosem, udając, że go słuchała. Nie był ślepy – od razu zauważył, co było na rzeczy, jednak widział, że Nicole nie miała ochoty poruszać jeszcze tak ciężkiego tematu. Zamiast tego nawet na niego nie patrzyła, pustym wzrokiem obserwując widok za oknem.
Chociaż próbowała to ukryć, doskonale widział jej łzy i słyszał powracający szloch, który wypalał w jego sercu dziurę niczym kwas. Z każdym, coraz cięższym oddechem nienawidził się coraz bardziej za to, że pozwolił jej uwierzyć w zapoczątkowane przez siebie kłamstwa.
A przecież jedyne, czego chciał, to ją chronić, a nie krzywdzić jeszcze bardziej niż mógł zrobić to najgorszy wróg.
********
Jakoś trudno mi uwierzyć, że w oficjalnym pliku właśnie opisuję najbardziej wyczekiwane sceny odkąd pomysł na "O jeden sekret..." w ogóle powstał w mojej głowie. I stres chyba totalnie mnie przerasta, bo nie daję rady ubrać tego wszystkiego w odpowiednie słowa. Ale plan końcówki coraz bardziej mi się klaruje i cholera, będę z niego niesamowicie dumna... jak już to opiszę.
Spoilery znajdziecie na Twitterze pod #OJSZD, gdzie możecie też dodawać swoje opinie czy snuć teorie. A tutaj chętnie zobaczę dłuższe komentarze, bo niesamowicie motywują mnie do dalszego pisania. No i jeżeli znajdziecie jakieś nieścisłości to chętnie nad nimi popracuję... póki jeszcze mogę.
Buziaki i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top