23 - „Podobno poszła plota, że jesteś w ciąży"

Powrót do szkoły był ostatnim, czego Nicole potrzebowała w obliczu wszystkich dramatów poprzednich tygodni. Dziwnie czuła się, nastawiając budzik na odpowiednią godzinę, a jeszcze dziwniej było jej zejść z samego rana na dół i nie zastać w kuchni matki, w szczególności właśnie tamtego dnia. Zawód przyszedł od razu, gdy weszła do odpowiedniego pomieszczenia: Charlotte nadal nie było, bez względu na to, jak bardzo tego pragnęła oraz jak strasznie za nią tęskniła.

Victora również zabrakło, bo już dawno wyjechał do pracy, zostawiając jej notatkę z krótkim życzeniem powodzenia. Zgniotła ją w dłoni, a potem wyrzuciła do śmieci. Po szybkim śniadaniu nie miała wiele czasu do wyjścia, jednak nie potrafiła tak po prostu opuścić domu. Zbyt wiele obaw kiełkowało w jej umyśle, chociaż to jedna z nich była najgorsza: co, jeżeli nagle stan matki się pogorszy, a ona dowie się jako ostatnia, skoro nawet nie będzie jej w domu?

Gdyby nie to, że klasowa konwersacja ożyła, a któryś z chłopaków odważył się zmienić jej nazwę, nadal trwałaby w zamroczeniu, wpatrując się bezmyślnie w jeden punkt na kanapie. Wiadomość do brata wysłała bez większego zastanowienia, wiedząc, że pewnie zmieniłaby do niej zdanie, jeżeli zawahałaby się chociażby na moment. Jednak musiała wiedzieć, jak dalej miała wyglądać sytuacja ze stanem matki. To wszystko ciągnęło się według niej zdecydowanie za długo, więc albo szło w dobrym kierunku, czego nikt nie potwierdził, albo...

Zadrżała, nie potrafiąc zmierzyć się jeszcze z tym podejrzeniem.

Jak wyglądałoby ich życie, gdyby zabrakło Charlotte? Tak, jak obecnie? Wypełnione strachem, niepewnością oraz pustką?

Nie czuła własnych nóg podczas pokonywania drogi na most, gdzie w ciągu kilku minut miała spotkać przyjaciół. Na przekór własnej blokadzie twórczej w ostatniej chwili przed wyjściem z domu zgarnęła szkicownik i zestaw ulubionych ołówków, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak na coś jej się przydały. Tamto lato nie było dla niej owocne jako artystki, no może oprócz słynnego obrazu namalowanego z bratem. Jednak ani odrobinę się sobie nie dziwiła: to, co miało miejsce przez te dwa miesiące, niemal całkowicie zmieniło jej życie.

Siadła na wilgotnej od nocnego deszczu ławce, kolejny raz zastanawiając się, co ona w ogóle wyprawiała. Skoro po alkoholu dotarła pod szpital, w którym pracował Victor, powinna była ostatecznie pokonać irracjonalny strach i wejść do środka. A skoro nie udało jej się to wtedy, ponowna próba na trzeźwo wyglądała jak odpowiednia alternatywa. To dopiero procenty sprawiały, że w ogóle rozważała jakiekolwiek zakazy ojca. Na trzeźwo znowu udawała obojętność oraz olewcze podejście. Bo co zrobiłby Gideon, jeżeli by mu się postawiła? Znowu ukarał bransoletą, którą potrafiła zdjąć?

– Pierwszy!

Nicholas przyspieszył kroku, wyprzedzając zaspanego Domenica, który kolejny raz ziewał i mruczał coś pod nosem. Tuż obok niego szedł Nick, żartując, że przecież rozmawiali poprzedniej nocy na temat wczesnego wstawania. Nicole poderwała się z zajmowanego miejsca, jednak jej znikomy entuzjazm dalszą trasą do szkoły zniknął, bo nie mogła doliczyć się pozostałej trójki znajomych. No i jakby tego było mało, nadal dziwnie czuła się, jak gdyby nigdy nic z samego rana spotykając chłopaka, który przecież miał być tylko rozrywką na jedną noc.

– Gdzie Gee? – Domenic niemal natychmiastowo się wybudził, nie zauważając nigdzie przyjaciółki.

– Musiała dobudzić Gabe'a, coś mu się zaspało. Iv do niej wydzwaniał, bo ma do nich najbliżej. Dołączą do nas pod szkołą. Wiedziałbyś o tym, gdybyś słuchał, jak gadałem z nią przez telefon, ale czaję, wszyscy jesteśmy wyjebani.

– Ja nawet nie wiem, co tu robię – wyznała Nicole, jednak szybko planowała skończyć ten temat, bo nie chciała wypadać na tą, która dodatkowo dowala szpilami w tak dramatycznym dniu jak ten, gdy rozleniwieni uczniowie mieli wrócić za szkolne mury.

– Jak to co? Stawiasz czoła nowym wyzwaniom, jak my wszyscy. – Nikt nie musiał spojrzeć na Domenica, aby zauważyć, jak wymownie się skrzywił na samą myśl.

– Czaicie, że za kilka miesięcy będzie już po wszystkim? Koniec z poprawkami, koniec z planami na przyszły rok, koniec listy przypałów – wyliczał Nicholas, dopiero wtedy pozwalając tym faktom do siebie dotrzeć. Podczas wakacji nie istniało słowo „szkoła", a każdą próbę poruszenia tego tematu szybko ukrócał. Teraz nie było jednak innego wyjścia, rzeczywistość dopadła ich wszystkich.

– To będzie intensywny rok. – Nicole wymownie poruszyła brwiami, zgadzając się z Nickiem. – Co wy w ogóle planujecie dalej? W sensie jak już ten rok się skończy? Szukam pomysłów.

– Ty pewnie wrócisz do życia w swoim uroczym apartamencie w Nowym Jorku. – Uśmiech mimochodem ponownie znalazł się na jej ustach, bo myśli odruchowo wróciły do nocy, którą tam ze sobą spędzili. – Ja kiedyś planowałam medycynę, ale teraz to po ptakach. No i mój brat ma rację, z moim podejściem do krwi to nie miejsce dla mnie.

– Mdlejąc na nic się tam nie przydasz. I hej, co za uroczy apartament? Skąd ty w ogóle... O czekaj. – Nicholas stanął nagle, bo lampka nad głową zaświeciła się, gdy dodał dwa do dwóch. – Jakie jest prawdopodobieństwo, że chłopak, który trafił na wymianę akurat do naszej klasy w jebanym Shayall Springs jest tym samym, o którego była drama z Victorem w Nowym Jorku?

– Jezu, Nick, przepraszam. Nie chciałam wypaplać. – Nicole skrzywiła się, czując rozlewający się po jej ciele wstyd.

– Nie martw się, przynajmniej nie wyjdzie to w praniu innego dnia. – Wzruszył ramionami i posłał jej uspokajający uśmiech.

– Co to za kręcenie dram o to, że ktoś się z kimś bzykał? Nie mamy przecież dwunastu lat, to nic takiego – zauważył Domenic.

– No chyba że wam się wpadło to wtedy...

– Skończ. – Nicole ostrzegawczo machnęła palcem w stronę Nicholasa. – Po prostu skończ.

Dalsza droga na miejsce minęła im błyskawicznie. Grace ledwo zdążyła dotrzeć tam z chłopakami i witała wszystkich mocnymi uściskami, nie oszczędzając nawet nowo poznanego Nicka. Gabriel wyglądał tak, jakby dopiero wstał z łóżka: rozczochrane włosy co chwila mierzwił dłonią, a oczy miał podkrążone. Ivan stanowił idealną kopię Domenica, bo przez zmęczenie kilkakrotnie trzeba było powtarzać zadawane mu pytania. Ten dzień nie wyglądał na odpowiedni na powrót za szkolne mury... tylko czy którykolwiek by taki był?

Nicole krążyła myślami wokół wiadomości, którą wysłała do brata z pytaniem o stan matki. Sen z powiek spędzały jej zmartwienia dotyczące tego, czy w ogóle była szansa, aby kobieta wróciła do zdrowia. Nie była głupia: czuła, że z każdym dniem ta szansa malała. Panicznie bała się jednak chwili, w której usłyszy najgorsze. Po takim czasie nie widziała już nadziei.

Nie powinno jej tu być, to wiedziała od samego rana, a cały świat upewniał ją w tym przekonaniu. Tak samo jak upewniła ją prośba o zostanie w sali po ostatnich zajęciach tego dnia.

– Poczekamy na ciebie na zewnątrz. – Grace uśmiechnęła się do przyjaciółki pocieszająco, jednak ta forma wsparcia nie wystarczyła na długo, bo zaledwie po chwili wszyscy opuścili pomieszczenie, zostawiając ją samą w towarzystwie mężczyzny. Duke Collins poprawił znajdujące się na nosie okulary i uważnie spojrzał na uczennicę.

– Victor dzwonił dziś rano do Moiry i powiedział, co się stało z waszą matką. Przykro mi – oznajmił, na co ona odruchowo zaczęła wykręcać palce. Za nic nie spodziewała się poruszenia tego tematu, chociaż czuła, że prędzej czy później wyszłoby, dlaczego jest tak rozkojarzona.

– Dziękuję.

– Jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebowała, po prostu powiedz, dobrze? – zaproponował, na co skinęła głową. – W razie jakichkolwiek problemów również nie wahaj się do mnie przyjść. Zauważyłem dziś twoje problemy z koncentracją i naprawdę ci się nie dziwię... patrząc na tę sytuację.

Dziwnie się czuła, wychodząc z klasy po zapewnieniu, że w razie czego wie, do kogo powinna się zgłosić. Rozmowę ze szkolnym psychologiem odrzuciła od razu, chociaż obiecała rozważnie jej tak dla świętego spokoju. Westchnęła głośno, chociaż w taki sposób pozbywając się tego dziwnego ciężaru towarzyszącego jej podczas rozmowy z nauczycielem. Jednak ciężar powrócił, gdy usłyszała dźwięk nadchodzącej wiadomości, na którą czekała od rana.

Nie miałem ani chwili, żeby odpisać, Philipa nie ma dziś w pracy, a jest totalny zapieprz. James chce porozmawiać ze mną jutro rano.

Odpisała mu od razu, chociaż nie spodziewała się szybkiej odpowiedzi:

Myślisz, że Phil nie przyszedł przez to, co mu powiedziałeś?

– Okej, więc nie panikuj. – Nicole spojrzała na Grace ze zniecierpliwieniem, zastanawiając się, co jeszcze tego dnia pójdzie nie tak. Patrząc na to wszystko, naprawdę żałowała, że jednak nie została w domu. Przynajmniej uniknęłaby puszczenia pary na temat swojej wcześniejszej znajomości... o ile tak to można nazwać... z Nickiem. Jemu pewnie też nie do końca było na rękę bycie szufladkowanym jako chłopak, który zaliczył jedną z tutejszych licealistek.

– Ludzie zwykle panikują, gdy tak mówisz, Gee – zauważył Domenic zgodnie z prawdą.

– A chuj, wy jej powiedzcie, nie dam rady. – Machnęła ręką, ukrywając się za chłopakiem i szukając czegoś namiętnie w plecaku. Nicole uważnie powiodła wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, których twarze wyrażały albo czyste niedowierzanie, albo dziwne rozbawienie. Dopiero trafiając na chłopaka z wymiany dostała wyjaśnienie nakręcanej dramy:

– Podobno poszła plota, że jesteś w ciąży.


***


Victor długo bił się z myślami, co powinien zrobić. Miał ogromne wyrzuty sumienia w związku z Philipem i chciał możliwie naprawić tę sytuację. Problemem było jednak to, że nie wiedział, jak tego dokonać. Nie żałował wyznania mu prawdy, ba: sam pewnie zachowałby się identycznie w takiej chwili. Tylko niesamowicie mu go brakowało, a obawa o zmianę w ich relacji po tym, co usłyszał od niego przyjaciel, dawała mu pragnienie wymiotów.

Całą zmianę chodził podminowany, chociaż próbował to ukrywać. Wciągnięty w wir pracy nawet nie zarejestrował końcówki zmiany, która tego dnia stała pod znakiem drobniejszych, jednak częstszych, urazów przyjmowanych właśnie na ostry dyżur. Odpinał identyfikator z poczuciem dobrze wykonanej pracy, jednak nie musiało minąć wiele czasu, zanim dopuścił do siebie odrzucane przez cały dzień obawy. Wyjeżdżając spod szpitala, nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować. Co chwilę odtwarzał swoją rozmowę z Philipem oraz rzeczy, o których ten wreszcie się dowiedział. Czy to było za dużo jak na jeden raz? Owszem, nie był w końcu aż tak głupi, chociaż popełnił błąd postawienia wszystkiego na dosłownie jedną kartę. Nie żałował tego jednak, ponieważ wiedział, że jeżeli nie wyrzuciłby tego z siebie w całości, do tematu raczej nie wróciłby już nigdy.

To tamten właśnie dzień dał mu potrzebną nadzieję. Beztroskie leżenie w ramionach Philipa pozwoliło mu chociaż w minimalnym stopniu skupić się na dobrych rzeczach: na promieniach słońca wpadających przez okno, na fakcie, że zamiast witać kolejny poranek w przytłaczającej wręcz samotności, teraz miał jego... chociaż na chwilę.

I za nic nie chciał tego tracić. Byli ze sobą blisko od naprawdę dawna, jednak teraz coś nieodwracalnie uległo zmianie.

Nie był pewien czy nagabywanie go było odpowiednim rozwiązaniem. Tylko że miał dość czekania kolejnego dnia, miał dość liczenia na cud oraz na jakąkolwiek wiadomość. Pewnym krokiem wchodził na klatkę, akurat trafiając na jednego z lokatorów, a potem stanął pod odpowiednimi drzwiami. Dopiero wtedy zalała go fala obaw, bo co, jeżeli Philip faktycznie nie chciał go widzieć? Co, jeżeli ich rozmowa skończy się jego ostatecznym wyjściem zupełnie tak, jak po ich ostatniej kłótni sprzed lat?

Dzwonił do drzwi, czując stres zupełnie taki, jak kilka dni wcześniej, gdy pod wpływem chwili podjął decyzję o najszczerszej rozmowie, jaką kiedykolwiek przeprowadzili. Częściowo łudził się, że Phila nie będzie, jednak otwierane drzwi skutecznie pozbawiło go tej myśli.

– Cześć – powiedział, wykręcając w nerwach palce. – Mogę wejść?

Wpuszczony od razu wszedł do środka, mając nadzieję, że przyjaciel nie będzie miał ani chwili na rozmyślenie się. Po tym kroku scenariusz nie przewidywał cofnięcia i powrotu do domu bez wyjaśnienia tego wszystkiego.

– Nie było cię dziś w pracy, więc chciałem upewnić się, czy wszystko w porządku – zaczął niepewnie, zdejmując buty. Tak naprawdę nie wiedział, czy w ogóle był tu mile widziany. I czy nie powinien sobie zaraz iść, jeżeli jednak ta rozmowa nie przebiegnie tak, jak w jego mniemaniu powinna.

– Wiem. I serio, chciałem tam być, ale jednocześnie spędziłem całą noc, zastanawiając się nad tym wszystkim... Tak samo jak poprzednią i jeszcze noc wcześniej. – Philip opadł na kanapę, skinając potem na Victora, aby bez krępacji zrobił to samo. – To po prostu nie ma logicznego sensu...

– Nie wszystko musi go mieć.

– Ja po prostu nie wiem, co uderzyło mnie bardziej – wyjawił mężczyzna po dłuższej chwili uciążliwego wręcz milczenia. – To, że najwidoczniej zawód lekarza jest chuja warty, skoro istnieje magia, która może wszystko załatwić, czy jednak fakt, że facet, który mi się... że mój najlepszy przyjaciel – poprawił się natychmiast, ledwo gryząc w język przed dokończeniem myśli – ma dziecko. I tu nie chodzi o sam fakt, Victorze. Tylko o to, że dowiaduję się o tym ostatni. Zupełnie tak, jakby lata naszej znajomości nie istniały, jakbym dopiero teraz udowodnił ci, że naprawdę możesz mi zaufać. Do sobotniego poranka widziałem pewien obraz ciebie i wydawało mi się, że właśnie taki jest Victor Smith. – Przerwał na moment, aby wziąć głęboki oddech, podczas gdy ten przesuwał się nieco bliżej niego. – Więc serio nie chodzi o tajemnice, które ukrywałeś, a o to, że w ostatecznym rozrachunku nie wiem już tak naprawdę, kim jesteś. Nie wiem, czy zaraz znowu nie wyjdzie coś, co zmiecie mnie z planszy bardziej niż to, co do tej pory mi powiedziałeś. I chyba właśnie tego boje się najbardziej, wiesz? Że naprawdę wyjdzie coś nowego. A ja cholernie cieszę się z tego, jak wygląda nasza relacja. Nie chcę, aby cokolwiek ją zmieniło na gorsze.

Zdenerwowanie tą rozmową sprawiło, że mimowolnie opanowało go przerażające wręcz zimno. Oboje drżeli, chociaż nie byli do końca pewni, jaki był tego powód. Ogromną rolę odgrywało tu emocjonalne napięcie, które sięgało zenitu. Słowa, które padały i od których nie było już powrotu. Takie, które ostatecznie miały zmienić definicję ich relacji.

­– Jestem tym samym facetem, którego znasz od lat, Phil – zapewnił Victor, ostrożnie kładąc swoją dłoń na jego. Przyjaciel nie odsunął się ani nie zabrał ręki, co uznał za dobry znak. – I wyznałem ci prawdę, bo zależy mi na tym, co mamy. Zależy mi na nas. Spieprzyłem w życiu zbyt wiele rzeczy, takie są fakty. Któregoś dnia konsekwencje tego wszystkiego mnie dopadną i nawet nie wiesz, jak strasznie się tego boję. Jednocześnie bałem się utraty ciebie, bo to dzięki tobie i temu, co zbudowaliśmy przez poprzednie lata, dotarło do mnie, że jednak da się inaczej, że jednak nie muszę obawiać się kolejnego dnia.

– Po prostu nie mogę zrozumieć, czemu byłeś z tym wszystkim sam, skoro pozornie cały czas tu byłem. I po to tu jestem, wiesz? Żeby wspierać cię w takich momentach. Żeby ci powiedzieć, że pomimo tego, jak faktycznie będzie później, pomimo możliwych zgrzytów jest ktoś taki jak ja, kto stoi po twojej stronie. I zawsze będzie.

Nie umiał rozgryźć, co sprawiło, że w gardle poczuł suchość tak wielką, iż uniemożliwiła ona jakąkolwiek odpowiedź. Przecież znali się od zawsze, a pocieszające słowa rzucali niemal tak często jak „cześć", które z czasem niemal wyblakło, bo zachowywali się tak, jakby spędzali ze sobą każdą chwilę. Witali się na dobrą sprawę tylko sporadycznie i w wyjątkowych chwilach niezręczności takiej, jak dziś, gdy Victor nie był pewien, z jakim zamiarem postanawiał odwiedzić swojego najlepszego przyjaciela. Ich przeszłość, pełna oddziałowych wzlotów i upadów, ostatecznie nakreśliła z pozoru tak różne charaktery. I z mijającym czasem pokazała, kim tak naprawdę dla siebie byli.

– Boję się, wiesz? – wyznał Victor, samemu nie wierząc w to, że takie słowa w ogóle opuściły jego usta. – Boję się tego, co będzie, gdy to wszystko wypłynie... jak wyglądała będzie wtedy przyszłość.

– Przy mnie nie musisz się bać niczego. – Obietnica zawisła w powietrzu, gdy Philip nie dał mu ani chwili na rozważenie usłyszanych słów. Bariera dotyku, który do tej pory uważali za całkowicie naturalny, teraz stanęła w ogniu. Dystans między nimi całkowicie zniknął, gdy Carter pod wpływem impulsu nachylił się, jakby próbując w jakiś sposób udowodnić przyjacielowi, że mówił prawdę. Myślał, że był panem sytuacji, jednak nie mógł być w większym błędzie: niemal zderzyli się nosami podczas pokonywania ostatnich centymetrów przed tym, jak to Victor pocałował go jako pierwszy. Obaj nie wiedzieli, co zrobić z dłońmi, które błądziły najpierw po twarzach, aby potem coraz odważniej przekraczać kolejne granice czegoś, co jedynie z pozoru powinno zostać nazwane przyzwoitością. Jednak czy w ich wypadku była ona w ogóle istotna?

Kanapa wydawała się niewiarygodnie mała, a spędzali na niej sporo czasu, wielokrotnie nawet zasypiając w zbyt ciasnych uściskach. W tamtej chwili nie mogli znaleźć sobie miejsca, czując, że było go po prostu za mało. Pierwszy pocałunek przerodził się w kolejne, które oprócz ust dosięgały również policzków i szybko schodziły niżej. Gęsia skórka objęła Smitha z każdej strony, gdy język przyjaciela dotarł do okolicy ucha. Przygryzienie go wyrwało z jego ust jęk, a on nie wierzył w to, jak szybko posuwali się dalej.

– Nie musimy robić niczego więcej, jeżeli nie jesteś tego pewien. – Philip spojrzał na niego w sposób, w jaki nie robił tego wcześniej, chociaż tak naprawdę sam Victor nie umiałby określić zmiany, jaka nastąpiła. Gdyby nie fakt, że znali się od zawsze oraz ufali w każdej kwestii, pewnie dwa razy zastanowiłby się nad słowami przyjaciela. Tylko że przy nim jakiekolwiek obawy znikały, dając miejsce odwadze oraz otwierając drzwi do nieco zbyt nieodpowiednich myśli. A to pieprzone spojrzenie, które otrzymał, wcale nie polepszało sytuacji. I miał wrażenie, że dosłownie widział płonący w nim ogień.

– Wyglądam, jakbym nie był czegoś pewien?

– Wyglądasz, jakby ci się to podobało. – Philip nie ukrywał uśmiechu satysfakcji, bo nawet w najśmielszych snach nie czuł tego, co w tamtej chwili. Czasami niektóre noce pełne intensywnych snów obfitowały w erotyczne obrazy z udziałem ich dwójki, które wybudzały go z szybko bijącym sercem, wrzącą w żyłach krwią oraz potężnym wzwodem. Żaden sen ani jego konsekwencje jednak nie równały się rzeczywistości: dotyku drżących dłoni Victora na jego ciele, gdy podjął kolejny krok, pomagając mu ściągnąć przez głowę koszulkę. Nie równały się też faktowi, że sam z siebie przeszedł pocałunkami niżej, sięgając potem zapięcia spodni.

Zanim to w ogóle dotarło do Philipa, był niemal całkowicie nagi, a erekcja wyraźnie się odznaczała, przyciągając wzrok. Victor szybko do niego dołączył, gdy i jego ubrania wylądowały na podłodze. W pierwszym odruchu chciał przerwać to, co ledwo rozpoczęli, bo doskonale znał pedantyzm przyjaciela. Nawet pognieciona poduszka sprawiała mu niemal fizyczny ból. Nie mówiąc już o masie ubrań, którym daleko było od idealnie złożonych.

– Stresujesz się – bardziej stwierdził, niż zapytał, zauważając skrzywienie blondyna. – No przestań, przecież w ciebie nie wejdę, to takie gejowskie.

Parsknięcie śmiechem było jedynym, co dostał w odpowiedzi. Właśnie za takie teksty uwielbiał Philipa, który zawsze znajdował sposób, aby podnieść go na duchu. Żałował, że nie wyznał mu prawdy wcześniej, jednak skoro skończyło się to właśnie w taki sposób i tak uważał to za odpowiednie wyjście. W duchu dziękował mu za ponowne przejęcie pałeczki, bo stąpał po naprawdę kruchym gruncie, nie wiedząc tak naprawdę, co zrobić dalej. Miał tak po prostu spytać go o to, czy idą do sypialni?

Mężczyzna posłał mu uspokajający uśmiech, a potem zaprowadził do doskonale znanego pomieszczenia. Teraz jednak stanowiło coś więcej niż tylko miejsce, w którym zwykli zasypiać po pracy lub miło spędzonym czasie. Czuł jego dłonie niemal w każdym zakamarku swojego ciała. Dziwił się własnej reakcji, bo przecież to był Philip, z którym pozornie łączyła go tylko przyjaźń. Nie powinien nawet myśleć o nim w innych kategoriach, chociaż jego myśli szalały, tak samo jak spragniona dotyku skóra.

Nie spodziewał się tego, jak głośny w rzeczywistości okaże się jęk, który opuścił jego usta, gdy kolejny raz poczuł lekkie ugryzienie, tym razem na szyi. Carter upewnił się, czy wszystko było w porządku i z satysfakcją zauważał, że Victorowi raczej podobało się to, co właśnie miało miejsce. Podniecenie owocowało słodkim bólem między jego nogami, a ten wzrastał podczas gdy Philip pocałunkami wyznaczał drogę do jego bokserek. Popłynął: wyobraźnia podsuwała mu obrazy tego, co pewnie będą robili lada chwila, co jak do tej pory pojawiało się w jego myślach jedynie pod postacią nierealistycznych pocałunków po alkoholu, do których miał wrażenie, że mogło dojść po ich ostatnim wyjściu, a jednak skończyło się na pustych obietnicach. Wtedy nie miał odwagi dotrzymać słowa, które złożył Philipowi. Teraz, pomimo drobnej niepewności, był gotowy na wszystko.

Wszystko to jednak zbyt duże stwierdzenie.

W szczególności, że coś, co zapowiadało jedynie postawienie kolejnego kroku ku naprawdę dobrze zapowiadającemu się stosunkowi, skończyło się nie tylko na poczuciu dotyku ust przyjaciela na udach, ale również nagłym, nieoczekiwanym i pełnym wstydu orgazmem. 


******

Zabawnie czyta się wcześniejsze rozdziały przed wrzuceniem, pisząc właśnie 34 rozdział. Tutaj jeszcze sporo Was czeka, ale w oficjalnym pliku dzieje się tyle, że sama ledwo nadążam... Jedno jest pewne: jestem na ostatniej prostej, a jeżeli niedługo faktycznie skończę to opowiadanie to chyba będę opijała ten sukces przez tydzień. Coś mi się w końcu należy, patrząc na to, że ta historia ciągnie się za mną już dobre lata (z jakieś osiem chyba będzie? Szczerze nawet nie pamiętam). Jestem podekscytowana, przerażona, ale cholera, nie mogę się doczekać końca. 

Fragmenty oraz spoilery dodaję na Twitterze pod #OJSZD, gdzie i Wy możecie wrzucać kilka słów o rozdziałach, a nawet snuć swoje teorie, do czego mega zachęcam!

Widzimy się niedługo, bo na pewno przyspieszę z publikacją, jak już będzie po wszystkim.

Buziaki.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top