2 - „Mama nie musi o niczym wiedzieć"
Gdy Charlotte Smith wróciła do domu po udanym weekendzie spędzonym w towarzystwie jednej ze swoich sióstr, była odprężona. Wypita na trzy osoby butelka wina, wizyta w restauracji i długie wieczory rodzinnych plotek wypełnione śmiechem, wystarczyły, aby chociaż na chwilę odsunąć otaczające ją zmartwienia oraz wprowadzić odrobinę spokoju. Za nic nie spodziewała się, że jej dzieci mogły zmówić się w ukrywaniu przed nią pewnych faktów, a raczej w odraczaniu wystawiania ich na światło dzienne. I chociaż nie zastała ich w salonie, jednocześnie doskonale wiedząc, gdzie indziej mogli się znajdować w niedzielny wieczór, była zaskoczona tym, że wbrew własnym spekulacjom nie leczyli właśnie spektakularnego kaca, a dom wciąż stał i nawet znajdował się w niemal identycznym stanie jak wtedy, gdy opuszczała go przed kilkoma dniami. Swoje rzeczy zostawiła w przedpokoju, decydując o zrobieniu prania już niedługo. Uważnie rozglądała się w poszukiwaniu rzeczy odstających, które mogłyby upewnić ją w podejrzeniu dzikiej imprezy zorganizowanej przez Nicole. Nie znalazła jednak zupełnie nic i właśnie to w dziwny sposób przeraziło ją najbardziej.
W tym samym czasie rodzeństwo Smith spędzało czas w piwnicy. Oboje wstali z samego rana, budząc się niemal o tej samej porze i chociaż zaklęcie łączące przestało już dawno działać, wiele rzeczy tego dnia robili identycznie. Byli zgodni co do śniadania, ilości wypitej kawy oraz podziału szybkiego sprzątania przed przyjazdem matki, a potem bez najmniejszego wahania przyznali, że warto pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji poprzednich dni z pomocą treningu. Nie liczyli czasu, który upływał jak szalony i pomimo drobnego zmęczenia spowodowanego ciągłą walką, nie poruszali tematu możliwej przerwy.
– Wiem, co myślisz – zauważyła Nicole, ignorując podstawowe błędy brata i dając mu widoczne fory. Cofnęła się do pozycji wyjściowej, kończąc w ten sposób rozpoczętą przed chwilą serię wyćwiczonych ruchów, które do znudzenia wpajane mieli członkowie zgromadzenia już od czasów dziecięcych w ramach treningu sprawności fizycznej „gdyby miejsce miało coś na tyle strasznego, co unicestwiłoby wszystkie istniejące źródła, a członkowie zostaliby odcięci od magii". – I nie, mama nie musi o niczym wiedzieć. A przynajmniej na razie. Na dobrą sprawę ja nie mówiłabym jej w ogóle, ale ty to ty, więc...
– Po prostu – Victor wcisnął się siostrze w zdanie, opierając dłonie o kolana. Ledwo mógł złapać oddech, chociaż wiedział, że nie powinien męczyć go tak podstawowy trening. Zwalał wszystko jednak na zmęczenie fizyczne oraz psychiczne, z którym borykał się od ostatniej zmiany w szpitalu. – Sam nie wiem. W dziwny sposób czuję się jak kłamca na samą myśl o tym, że na pytanie „jak minął wam weekend" odpowiem „okej", gdy dwa dni temu zszedł mi pacjent.
– Ale to nie była twoja wina i doskonale o tym wiesz. Wszyscy ci to mówili, prowadzący, ordynator, nawet Phil. Nie zabiłeś go specjalnie, tak? Zgony się zdarzają, nie ty zatrzymałeś mu pikawę.
– Ale ja mogłem dłużej go resuscytować. Może te kilka sekund coś by zmieniło?
– To idź oddaj fartucha i powiedz, że każda śmierć na oddziale to twoja wina, bo przecież mogłeś coś zrobić w każdym wypadku, nie? Wyjmuj swój zakurzony już dyplom i napluj na niego, tak samo, jak na wszystkie papierki, które przyprowadziły cię tu, gdzie jesteś. Gwarantuję, że na pewno ci ulży – powiedziała z sarkazmem. – Serio, Vic, to ty z naszej dwójki myślisz tu logicznie, nie każ mi się tak wysilać. Jeśli cała sprawa wciąż tak bardzo cię męczy, a nie dziwi mnie, że tak jest, to po prostu dzwoń do tych z góry, umów się na spotkanie i poproś ich ładnie, żeby uspokoili twoje wyrzuty sumienia, bo sam nie dajesz rady. Każdemu się zdarza.
– Czemu z twoich ust wszystko brzmi tak łatwo? I to kitel, tak przy okazji.
– To wrodzony talent czy coś w ten deseń.
Dziwny ciężar spadł jej z serca, gdy usłyszała jego śmiech... a raczej coś, co go przypominało. Martwiła się o niego i takie były fakty, bo chociaż w wielu sytuacjach to właśnie Victor udowadniał, że był tym silniejszym ogniwem, nie miała żadnej pewności, że tym razem role mogły gwałtownie się odwrócić. Pomimo poruszania dość trudnego tematu, który ciążył Victorowi z każdą chwilą, sam nie wiedział, co czuł. Początkowo opanowała go złość, wściekłość tak bolesna, że nie umiał sobie z nią poradzić. Próbował posłuchać własnych słów, rzuconych przed kilkoma dniami siostrze, bo liczył, że właśnie to przyniesie mu upragnioną ulgę. Prawda była jednak taka, że o wiele łatwiej jest dawać dobre rady innym, niż samemu się do nich stosować.
– O, tu jesteście.
Charlotte Smith odetchnęła z ulgą, uśmiechając się do swoich dzieci. W najgorszym scenariuszu przewidywała odnalezienie ich na ostrym dyżurze (co głównie dotyczyć mogłoby Nicole oraz jej słabej głowy) i już gotowa była wsiąść w samochód, aby jak najszybciej tam dotrzeć, gdyby faktycznie miejsce miało coś niepokojącego. Nie spodziewała się jednak, że mogli spędzić niedzielne południe na ćwiczeniach, ale to nie zapaliło w jej głowie żadnej czerwonej lampki. Wręcz przeciwnie: ucieszyła się z ich postępowania, kolejny raz zauważając w myślach, jak dobry wpływ miał na Nicole jej starszy brat.
– Cześć, mamo. Jak tam wyjazd? – spytała nastolatka, odkładając używany wcześniej drewniany drążek na swoje miejsce wśród podobnych, ale o innym rozmiarze.
– W porządku – odparła zdawkowo, nie bardzo chcąc zdradzać szczegóły nieco zbyt mocno zakrapianych alkoholem wieczorów, które kończyły się długimi spacerami do najbliższych sklepów po uzupełnienie zapasów oraz niemal nieskończonymi dyskusjami na temat żali przeszłości, o których jakoś łatwiej było rozmawiać po tym dodatkowym kieliszku. Charlotte spadł wtedy z serca ogromny ciężar i chociaż po tym krótkim czasie zaczęła uważać to za dziecinne oraz wręcz żałosne, potrzebowała wyrzucić z siebie wszystkie obawy, ból oraz usłyszeć zapewnienie, że ostatecznie podjęła słuszną decyzję, odchodząc od męża, który wybierał pracę ponad ją i rodzinę. Obowiązki zawsze stanowiły dla Gideona największy priorytet, a ona dość miała zasypiania z poczuciem, że w jakiś sposób ograniczała go przed spełnianiem się zawodowo.
– Odgrzewam obiad – poinformowała kobieta, na koniec głowy odrzucając wydarzenia tego weekendu, aby znów zacząć skupiać się na problemach codziennego dnia. Wiedziała, że tylko tak uda jej się trzeźwo oceniać każdą sytuację oraz trzymać głowę wysoko, czego zdecydowanie potrzebowała w świetle nadchodzącej wizyty byłego męża w mieście. – Lećcie się wykąpać i spotkamy się na górze.
– W sumie to nie jestem głodna.
– To nie była prośba.
Nicole już miała wywrócić oczami, dodając odpowiedni komentarz, jednak powstrzymała się od razu po uchyleniu ust, uświadamiając sobie, co stało za takim tonem wypowiedzi u jej matki. Znała ją bowiem nie od dziś i apodyktyczność kobiety często kończyła się domowymi awanturami, jednak teraz w grę wchodziło coś innego. To stwierdzenie mogło bowiem oznaczać tylko jedno: miała zamiar poruszyć ciężki temat.
Dlatego od razu poszła na górę, chwilowo wahając się, czy zostawienie Victora samego było dobrym pomysłem. Liczyła jednak, iż potrafił sam o siebie zadbać, trzymając język za zębami, bo w końcu był dorosły. I jeżeli miał zamiar wyznać matce prawdę na temat wydarzeń z piątku, ona musiała mu na to pozwolić. Na kąpieli spędziła więcej czasu, niż przypuszczała. Początkowo zakładała szybkie wyjście, aby śledzić postęp sprawy z jej bratem, ale przepadła od razu po odkręceniu gorącej wody. Trzeźwość oraz świadomość pośpiechu zostały oddzielone obezwładniającym gorącem, a ona rozłożyła się w wannie, wzdychając przeciągle.
Zaklęła, a soczysta kurwa sprawiła, że przez moment poczuła się lepiej. Miała już dość nerwów i kłamstw jak na jeden weekend. Miała świadomość bycia na ostatniej prostej, jednak wciąż mroziło ją na myśl o nieprzychylnych komentarzach ze strony matki. Kiedy to wszystko się zaczęło? Czy kiedykolwiek nastanie koniec? I czy zawsze Charlotte Smith była oziębłym sędziom, zamiast wspierającą matką? Nie, nie zawsze, jednak rozstanie z Gideonem wstrząsnęło nią w niewyobrażalny sposób. I również ogromnie ją zmieniło.
Przebrana w legginsy i pierwszą lepszą koszulkę Nicole schodziła na dół z nadzieją na przeprowadzenie normalnej rozmowy. Zajęła przy stole miejsce, gdzie jeszcze wczoraj wieczorem siedział Gabriel i zdusiła nerwowe westchnienie. Gdyby mogła, cofnęłaby czas i pozbawiona zmartwień, jadła domową pizzę rozmawiając o wszystkim oraz niczym w przemiłym towarzystwie. Ale nie mogła, a tykający zegar uświadomił, że tylko drobne chwile dzieliły ją od wyłożenia kart na stół.
Charlotte opowiadała o anegdotkach sprzedanych przez ciotkę oraz wujka rodzeństwa i uśmiechała się łagodnie, przekazując informację o ich przyjeździe pod koniec przyszłego tygodnia. Oczami wyobraźni Nicole już widziała, jak spędza z Kathlyn godziny późnowieczorne na próbowaniu alkoholi z domowego zbioru niegdyś należącego do jej ojca. Kamień spadł jej z serca, gdy myślała o przyjemnych chwilach, które miały nadejść i postanowiła trzymać się ich, aby jakoś przetrwać. Patrząc na to z większej perspektywy, jej problem był błahy i praktycznie bez znaczenia. W końcu ludzie na świecie rozstają się niemal bez przerwy. To o brata powinna się martwić, chociaż wiedziała, że matka wesprze go bez względu na wszystko.
Bawiła się resztą swojego posiłku, wyczuwając w powietrzu kłopoty. Kiwała głową, zdawkowo opowiadając o piątkowym zwiedzaniu miasteczka z przyjaciółką i nowym znajomym, ale omijała najważniejsze szczegóły. Oczekiwała, że Victor dołączy do tematu, ale przerażająco milczał, powolnie kończąc obiad.
Widziała jego uchylone, spierzchnięte usta i wiedziała, że z drżeniem przygotowywał się na zdradzenie ciążącego mu sekretu. Odliczała w myślach sekundy do wybuchnięcia bomby i rozważała wszystkie za i przeciw, egoistycznie przez chwilę licząc na to, że Victor wyrwie się pierwszy, a ona dalej ukryje odejście Williama. Poczucie winy jednak nie pozwoliłoby jej spać w nocy, więc poprawiła się na zajmowanym miejscu, mówiąc:
– Will mnie rzucił.
Nie patrzyła matce w oczy, odwracając ze wstydem wzrok. Stukanie sztućców sprawiło, że zacisnęła zęby, przygotowując się na komentarze pełne pogardy. Ciężka cisza wisiała nad stołem, a jej było słabo. Czekała na jakąkolwiek reakcję, na złość przypominając sobie wszystkie kłótnie z kobietą, która próbowała obarczyć ją winą za każdą kłótnię z chłopakiem, jednocześnie upominając, że komuś takiemu jak on nie powinna pozwolić odejść pod żadnym pozorem.
– No cóż, kobiety w tej rodzinie chyba naprawdę nie mają szczęścia do partnerów – zauważyła, doskonale pamiętając liczne deklaracje oraz cały plan przyszłościowy córki, która miała studiować na tej samej uczelni co William. Chłopak obiecywał nie spuszczać jej z oka i pilnować na studiach, jednocześnie zasypując komplementami i podnosząc morale Nicole, a ona na moment uwierzyła, że jeszcze coś osiągnie, jeśli tylko będzie miała go obok. Teraz cały domek z kart runął, pozostawiając ogromny bałagan. Oraz tykającą bombę dorosłych wyborów dotyczących studenckiego życia.
– Tak w ogóle to rozmawiałaś z tatą? Czy znowu zapadł się pod ziemię? – zapytał Victor, zmieniając temat, póki matka nie dawała Nicole popalić za sprawę z byłym chłopakiem. Miał nadzieję, że nie wykorzysta tego do wypominania oraz pretensji, które kiedyś rzucałaby, gdy tylko Nicole nie postąpiłaby po jej myśli albo złamała którąś z jej zasad.
– Do mnie się nie odzywał – poinformowała Nicole, udając obojętność. Prawda była taka, że miała ogromny żal do ojca, który przy przeprowadzce obiecywał utrzymywanie kontaktu oraz pomoc, jeśli tylko będą czegokolwiek potrzebować. Słowa dotrzymał przez pierwsze dwa tygodnie, żeby potem kolejne „zadzwonię jutro" zakończone zostało brakiem kontaktu oraz zdawkowymi wiadomościami na skrzynce pocztowej. Victor nie reagował już na wymówki, przeplatane żartobliwym „nawał pracy, przecież wiesz, jak to jest", a zapewnienia zmiany postępowania ignorował, kasując wiadomości. Nawet gdyby Gideon zjawił się w drzwiach, wypytując dzieci o brak wiadomości, zignorowałby go tak, jak sam czuł się ignorowany. Brakowało mu wsparcia ze strony mężczyzny, a dodatkowo uderzało go to w dniu taki, jak ten, gdy zamiast męskiej pogawędki i zapewnienia podjęcia słusznej decyzji, dostawał niepewność oraz prawdopodobieństwo przymusu zostawienia wiadomości po usłyszeniu sygnału.
Komoda w salonie dumnie dzierżyła stare wspomnienia idealnej i pełnej niegdyś rodziny. Kolorowe ramki ożywiały pomieszczenie, a uśmiechnięte twarze z fotografii przynosiły utęsknione wspomnienia, które nigdy nie miały prawa wrócić. Tak samo, jak z każdym dniem według rodzeństwa malało prawdopodobieństwo powrotu ojca, który pewnego dnia po kłótni z matką spakował się w małą walizkę i wyszedł, nie oglądając za siebie.
Victor uważnie obserwował matkę, której zachowanie nagle uległo zmianie. Bawiła się palcami, obracała niepostrzeżenie widelec i poprawiała pozycję, próbując dodać sobie odwagi.
– Przyjeżdża za kilka dni do miasta. Podobno chodzi o jakieś sprawy w związku ze zgromadzeniem – urwała, napinając się i westchnęła. – Nalega też, żebym wróciła do panieńskiego nazwiska.
– On tak w ogóle może? – Nicole zmarszczyła brwi w zaskoczeniu.
– Poprosić zawsze może, ale to chyba od mamy zależy, jak się to skończy.
– Nie byłam Charlotte Lewis od jakichś... trzydziestu lat – wyznała kobieta, po chwili śmiejąc się nerwowo. – To po prostu dość nieoczekiwana sytuacja, o której Gideon chce porozmawiać, jeśli znajdzie kilka chwil pomiędzy spotkaniami.
– A więc prawdopodobnie zostawi ci wiadomość na skrzynce i temat odejdzie w zapomnienie. Widzisz tu problem? Bo ja nie.
– Coś w tym jest.
– No ba.
***
Gabriel zaniemówił. Z zaskoczeniem patrzył na wujka, który skończył wywód na temat niespełnionych oczekiwań, mówiąc, że nie tego spodziewał się po bratanku i to Ivana podejrzewał o tak skrajną nieodpowiedzialność. Nastolatek stawał z nogi na nogę, żałując, że nie usiadł od samego początku, ale wtedy czuł się jak gówniarz, któremu właśnie wlepiano szlaban za pierwszą niepoważną ucieczkę z domu. Nie sądził, że zrobił cokolwiek złego. Równało się to z niemożliwością brania ochrzanu na poważnie, co wuj doskonale zauważał. Mężczyzna machnął lekceważąco ręką, siadając na oparciu skórzanej kanapy i milczał, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony podopiecznego.
– Wiem, że nawaliłem – przyznał zgodnie z prawdą. – I powinieneś teraz nakablować na mnie rodzicom...
– Ale? – obrzucony zmarszczonymi brwiami i cichym mruknięciem wuj dodał: – No musi być jakieś „ale".
– Ale to poczułem – wyznał. – Tę iskrę, to coś, co myślałem, że na zawsze już zostanie w Newark. Najarałem się... dosłownie i w przenośni... no i po prostu. No sam wiesz, jak to jest. Nie chciałem tego zostawiać za sobą.
– Ja to rozumiem, Gabe, naprawdę. Musisz mieć jednak na uwadze, że Smithowie to specyficzna rodzina. Wielu mówi, że sprowadzają kłopoty, zwłaszcza z powodu Gideona, który jest członkiem rady tutejszego zgromadzenia. Chcąc czy też nie, ma na plecach cel. Nie chcę, żebyś oberwał rykoszetem.
– Naprawdę wierzysz w plotki? Szkoda, że rodzice nie wiedzieli o tym, zanim pozwolili nam z tobą zamieszkać – zażartował, ale mina mu zrzedła, gdy został obrzucony poważnym spojrzeniem. – Okej, okej, nie patrz tak na mnie. Będę uważał, słowo harcerza. Mogę już iść?
– Gabe, ja mówię poważnie.
– A ja poważnie ci odpowiadam – odparł dobitnie. – Sam mówiłeś, że muszę znaleźć sobie jakichś przyjaciół, no to mam.
– Pierwszego wieczora wdałeś się w bójkę, drugiego wróciłeś do domu totalnie późno i nie dość, że zjarany to jeszcze bez dania jakiegokolwiek znaku życia. Wybacz, że to mówię, ale materiał na przyjaciół to ty masz średni. Dobra – ciężkie westchnienie opuściło usta czterdziestodwulatka – idź do pokoju. I tak nie mam już siły na kłótnie.
– I co? To wszystko?
– No a co ja mam zrobić? Klapsa ci przecież nie dam. Jesteś już prawie dorosły, przed tobą ostatnia klasa, a potem studia, ucz się na swoich błędach. Tylko unikaj bójek, chlej z jako takim umiarem i zawsze wracaj do domu, okej? A jeśli nie, to dawaj znać. To ważne.
– Jasne. Mówiłeś już to wszystko Ivanowi, czy to tylko ja zgrywam teraz czarną owcę?
– On jeszcze nie przegiął.
– Kluczowym słowem jest tu „jeszcze".
Zmęczony już chwilę później niemal wtoczył się do pokoju, od razu opadając na łóżko. Wcześniej obiecał wujowi uważanie na siebie, gdy jego nie będzie w domu i życzył dobrej nocy, myśląc tylko o położeniu się spać. Niby cały dzień spędził w domu, ale rozmowa z wujem wystarczająco go zmęczyła, a pewne jej części przyniosły masę pytań. Należał do osób ciekawskich – od razu chciał wiedzieć dosłownie wszystko o Smithach, ale posiadał jednak świadomość tego, że nie mógł mieć niczego podanego na tacy. Wpatrywał się w sufit, próbując nie zasnąć i ostatecznie zmotywował się, aby wstać i pójść pod prysznic. Zabrał zmiętą koszulkę oraz bokserki, a potem wyszedł z pokoju, zachodząc jeszcze do brata, który oglądał na laptopie jakiś film.
Jego pokój był nieco mniejszy niż Gabriela, ale zdawał się nie zwracać na to szczególnej uwagi. Uważał wszystko za kwestię umeblowania, które na obecną chwilę obejmowało rozpakowanie przywiezionych pudeł z rzeczami oraz wstawienie szafy... No i wymianę łóżka, przy czym tak strasznie upierał się wuj, ale jemu to wcale nie przeszkadzało. Nie lubił poczucia nowości, rozpakowywania i składania mebli, których nikt wcześniej nie używał. Wolał poznać czyjąś historię, wcisnąć się w nią, pochłonąć, aby przejąć chociaż część przyzwyczajeń, które musiał poznać. Prawda jest taka, że pogubił się w tym wszystkim, a żal nieustannie ściskał jego wnętrzności, gdy zapracowani rodzice nie wysłali nawet jednego esemesa z pytaniem, czy wszystko okej. Miał wsparcie Gabriela, jednak on nie mógł zastąpić mu rodziców. Rodziców, którzy pod pozorem „lepszego życia" odprawili synów z kwitkiem.
– Cześć, śmierdzielu. Co tam? – zapytał Gabe, z uśmiechem wspominając podróż do Shayall Springs, która dla Ivana stała pod znakiem niemal nieskończonych wymiotów i ciągłych zawrotów głowy.
– Jeszcze ci się to nie znudziło? No weź, odpuść. Zabawiłeś się w bohatera, nie starczy ci? Musisz mi jeszcze bardziej dopierdalać. – Wywrócił oczami, tłumiąc narastającą złość. Za pierwszym razem takie docinki mogły być nawet zabawne, ale teraz brat przekraczał pewną granicę.
– No przecież się droczę, wyluzuj.
– I co? W skali od jeden do w chuj jak bardzo wujek chce wcisnąć cię do okna życia? – Ivan zmienił temat, przymykając klapę laptopa.
– Zabawne.
– Ja się śmieję.
– Uratowałem ci dupę, powinieneś być wdzięczny – zauważył Gabriel, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
– To był twój braterski obowiązek. W końcu jesteś starszy, nie? No właśnie.
– Ja się na to nie pisałem.
– Rodzice pewnie też nie.
Zaśmiali się, kończąc w ten sposób temat. Gabe miał już wyjść, ale zatrzymał się, słysząc głos brata:
– Hej i tak w ogóle to dzięki... No wiesz, za tę dramę z imprezy i w ogóle.
– Teraz mi to mówisz? Powtórz jeszcze raz, bo naliczyłem już odsetki.
Uchylił się, gdy Ivan rzucił w niego poduszką i mruknął coś na jego temat, wychodząc z pomieszczenia. Poczuł ulgę, wchodząc do łazienki, gdzie rozebrał się, wzdychając. Zazdrościł bratu podejścia do życia, bo chłopak zwykle machał lekceważąco ręką, przyjmując wszystko na klatę. On nie potrafił tak po prostu odpuścić, dlatego długo stał oparty o umywalkę, obracając w dłoni telefon i wahając się przed wysłaniem wiadomości do rodziców.
Wszedł pod prysznic, a zimna woda powodowała u niego gęsią skórkę. Drżał, czekając aż puści ciepła. Wprawdzie mógł poczekać poza kabiną, jednak wolał posiadać złudzenie niemarnowania wody, które automatycznie łączyło się z dziwnym poczuciem winy, bo wujek przyjął ich pod swój dach, nie prosząc w zamian zupełnie o nic. Czuł się źle z faktem, że napsuł mu tyle nerwów. Wcześniej nie myślał jednak o tym wszystkim racjonalnie, robiąc dosłownie wszystko, aby dzięki magii, której iskrę dostał u Smithów, znowu poczuć się jak w domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top