39 - „Nie ma czaru tak silnego, który pokonałby pragnienie zemsty"

Legenda głosi, że jest to pierwsza z trzech najmocniejszych części całego opowiadania. Wyjątkowo autorską notkę zostawiam więc tutaj, przypominając, że komentarze oraz zażalenia chętnie czytam poniżej lub na Twitterze pod #OJSZD. Tam również nieco milczę obecnie w związku z hipotetyczną kontynuacją, która powstaje bardzo powoli ze względu na to, że nie jestem pewna, czy ktokolwiek by ją czytał. Opinia czytelników jest dla mnie niesamowicie istotna, więc chętnie przeczytam chociaż kilka słów na temat mojej twórczości. 

Miłej lektury i do następnego (przedostatni raz)!

*****


Nicole jak przez mgłę pamiętała to, co działo się później na cmentarzu od końcówki uroczystości żałobnej po pożegnanie dalszej części rodziny, którą Gideon niemal wyrzucił, przysłaniając się kwestiami bezpieczeństwa. Była rozdarta, z jednej strony nie mogąc pogodzić się z ostatnim pożegnaniem Charlotte, a z drugiej pragnąc jedynie wrócić do domu i chociaż na chwilę o wszystkim zapomnieć. Prawie pokłóciła się z Gideonem, kategorycznie zabraniającym jej opuszczenie jego lub Victora i doskonale to rozumiała: sytuacja naprawdę była poważna, a jeżeli Charlotte była pierwszą ofiarą z wielu nadchodzących, ona sama pewnie też zajmowała miejsce na niechlubnej liście „do wybicia".

Tylko nadal była zbyt przytłoczona wszystkimi wydarzeniami. Do tego dochodził również fakt tego, że cały czas ktoś się przy niej kręcił, bo ochroniarze praktycznie nie znikali z pola jej widzenia. Więc nawet jeżeli ubłagałaby Gideona o samotny powrót do domu i tak nie zostałaby faktycznie sama. A desperacko potrzebowała chociaż chwili, w której mogłaby zedrzeć swoje gardło krzykiem, aby w ten sposób chociaż na moment zagłuszyć psychiczny ból bez ryzyka, że ktoś ją usłyszy czy będzie obserwował.

– Po prostu potrzebuję chwili, okej? – wytłumaczyła nadwyraz spokojnie. – Przykro mi z powodu twojej straty, naprawdę, ale pozwól mi chociaż przez moment zmierzyć się z moją, bez ciągłych spojrzeń, mówiących jak żałosne jest to, że za nią tęsknię, bo nawet nie była moją matką.

I właśnie tutaj spokój się skończył, bo pomimo znajdowania się na zewnątrz, czuła się osaczona i stłamszona, jakby zamknięta w klatce. Prawdą było to, że przez wydarzenia ostatnich dni wątpiła dosłownie we wszystko. Tylko własne instynkty chociaż w drobnym stopniu pomagały jej przetrwać. Teraz te same instynkty podpowiadały odsunięcie się przynajmniej na chwilę, a potrzeba zostania sam na sam z własnymi myślami oraz ciągłym żalem była wręcz obezwładniająca.

– To nie jest bezpieczne... – odparł, a ona przez moment miała wrażenie, że ważył słowa jakby w obawie, że jeszcze bardziej zrujnuje ich nieistniejącą relację. Czemu miałoby mu zależeć na jakiejkolwiek poprawie stosunków akurat teraz? Czy na niego śmierć Charlotte zadziałała niczym wiadro zimnej wody, udowadniając, że powinien być lepszy dla osób, które mu zostały?

– Wątpię, aby w ciągu połowy godziny coś mi się stało, skoro mamę śmierć dopadła dopiero po tylu tygodniach od wypadku. Serio, za jakieś trzydzieści, góra czterdzieści minut będę w domu i zmierzymy się z całą resztą rzeczy, które na nas czekają. Teraz dajcie mi po prostu odsapnąć. Poza tym... – dodała od razu, widząc, że Gideon już wymyślił kontrargument, dla którego nie powinna kręcić się po mieście bez ochrony – ostatnim razem, gdy groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, nie byłam w stanie odeprzeć ataku właśnie z twojej winy. Uznaj to więc za moment zadośćuczynienia i po prostu siedź cicho.

– Jeżeli coś pójdzie nie tak...

– To rzucisz „a nie mówiłem" i będziesz miał satysfakcję.

– W tym wypadku naprawdę wolałbym jej nie mieć, więc uważaj na siebie.

Gdyby nie znała go nawet w drobnym stopniu, naprawdę uznałaby, że się o nią martwił. Ale to przecież było niemożliwe, nie wtedy, gdy przez poprzednie lata pokazywał jej coś zgoła innego.

Myślała, że poczuje przynajmniej odrobinę ulgi, gdy wreszcie od nich odejdzie, oddalając się również od spojrzenia Victora, wypalającego w jej plecach dziurę. Mężczyzna doskonale wiedział, jak zły był to pomysł, jednak z uwagi na wydarzenia poprzednich dni oraz słowa, którymi wielokrotnie ją zranił, był jej winien chociaż tę chwilę samotności.

Nogi jej drżały, gdy krok za krokiem oddalała się w stronę jeziora. Pomimo tego, że tamtego lata stanowiło ono dla niej definicję strachu, teraz uznała je za odpowiednie, żeby po prostu pozwolić wszystkim myślom w spokoju wyjść na powierzchnie. Oczami wyobraźni już siedziała na molo, a zwisające z pomostu nogi niemal dotykały wody, burząc idealnie odbijający się w tafli obraz. Dopiero po dojściu na miejsce dotarło do niej, że nawet na tym polu wszechświat postanowił z niej zadrwić, a chwila samotności spełznie na niczym.

– Nawet tutaj nie mogę mieć spokoju? – rzuciła, nie gryząc się w język po zobaczeniu Nicholasa. Była poirytowana, a tłumione emocje coraz bardziej dawały jej w kość. W dziwny i dość niezrozumiały sposób nie potrafiła przyjąć tego, że tylko jej życie stanęło w miejscu, bo tragedia Smithów innym ludziom mogła być zwyczajnie obojętna.

Nic dziwnego, że zastała całą trójkę właśnie w takim miejscu: tamten dzień był słoneczny i dość ciepły, chociaż ją chłód wciąż obejmował przez fakt tego, że od poprzedniego wieczora kompletnie nic nie jadła. Spędzenie czasu nad jeziorem po kolejnym dniu zajęć wyglądało dla Nicholasa, Ivana oraz Nicka na odpowiednią nagrodę. W szczególności, jeżeli zaopatrzeni byli w alkohol.

– Ej, smerfie ponuraku, byliśmy tu pierwsi.

Dziwny ścisk zelżał, a ona poczuła się tak, jakby ktoś w ciągu jednej sekundy odebrał wszystko, co miażdżyło ją od środka. To było jak mentalne przytulenie, przeczucie tak nieoczekiwane, że aż budzące niepokój. Gdyby nie fakt, że ostatnimi czasy znowu wątpiła we wszystko, a w szczególności w samą siebie, pewnie potrafiłaby rozgryźć, czy było to podejrzane, czy przesadzała.

Fakty jednak pozostawały takie same, boleśnie namacalne i uderzające niczym wiadro lodowatej wody. Charlotte Smith nie żyła, a jedna z osób podejrzanych o jej morderstwo właśnie obejmowała Nicole, dodając pytanie o to, czy wszystko było w porządku. Nie potrafiła odpowiedzieć, więc uniosła tylko kącik ust do góry, licząc, że Nickowi wystarczyło to za odpowiedź. Nie było nawet względnie okej, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić, skoro właśnie psuła znajomym popijawę.

– A ty z jakiej imprezy się urwałaś? – Ivan wysunął w jej kierunku otwartą butelkę piwa, którą przyjęła od razu, pociągając po chwili spory łyk. Nie przepadała za tym rodzajem alkoholu, ale w końcu należy brać, co dają. Mogłaby wypić całą butelkę, bo nadal bolesne było mówienie na głos o tym, co miało miejsce zaledwie kilkanaście minut temu. O tym, że pochowała kobietę, która pomimo braku więzów krwi nadal była dla niej matką.

– Z pogrzebu.

– Domenic mi mówił. Był z Grace, jak pisałaś im, co się stało. Przykro mi, słońce.

Prawie wylała piwo, kolejny raz zamknięta w uścisku, tym razem przez Nicholasa.

– I mam jakieś dwadzieścia minut na upicie się, więc przywalę się do waszych zapasów i najwyżej postawię następnym razem.

– Kończą się, więc wrócę ze sklepu w ciągu ośmiu minut. Starczy ci?

Nicholas Elmwood nie był osobą zbytnio wylewną, jednak miał w sobie to wyczucie i doskonale wiedział, jak zachować się w ciężkich sytuacjach. Podziękowała mu najszczerszym uśmiechem, na jaki było ją stać i kolejny raz go przytuliła, doceniając fakt, że chociaż zwykle stronili od bliskości, teraz potrafił okazać przynajmniej odrobinę wsparcia, którego naprawdę potrzebowała.

Zrobiła to, co planowała, zanim wpadła na chłopaków: usiadła na pomoście i pozwoliła stopom zwisać swobodnie, tym razem jednak dokańczając piwo w towarzystwie Ivana oraz Nicka.

– A Gabe'a gdzie wywiało? Myślałem, że będzie z tobą czy coś.

Odwróciła głowę, uważnie zerkając w stronę młodszego z braci Mitchell, nie zastanawiając się dwukrotnie nad odpowiedzią:

– Przyszłam tu, żeby pobyć chwilę sama... ale to było zanim wpadłam na was. Przy całej tej ochronie dosłownie wszędzie, naprawdę można oszaleć. W szczególności patrząc na to, co się stało.

– Więc co, tak po prostu cię puścili, jak gdyby nigdy nic? – do rozmowy szybko dołączył Nick, nieco zbyt entuzjastycznie podchodząc do tego tematu.

– I tak Charlotte nie była moją matką, więc nic mi się nie stanie. Dlatego to tak boli, wiecie? W chwili, gdy Gideon sra pod siebie o bezpieczeństwo swojej rodziny, ja będę zawsze gdzieś z boku, skoro nigdy nie byliśmy spokrewnieni.

Mogłaby przysiąc, że w tamtej chwili zauważyła ten sam błysk i zawahanie się, które widziała u niego już wcześniej. Zakochanie robiło z niej kogoś zupełnie innego, a o na była pewna, że doskonale zapamiętała niemal każdy wyraz jego twarzy. Oprócz tego, który według niej można określić jako dość niespotykany.

Zupełnie tak, jakby jakieś trybiki przeskoczyły, a fakty połączyły się w odpowiedni sposób, odkrywając coś, czego dotychczas nie wiedział.

Zupełnie tak, jakby czekał na ten moment od dawna.

– Jeżeli nie byli twoimi rodzicami, to kim oni są?

– To zagadka na inny dzień.

Cały świat wydawał się stać w miejscu, a jedynie chmury kontynuowały swoją wędrówkę po niebie. Tylko nazbyt uważny obserwator dałby radę dostrzec nerwowe podrygiwanie stopy Ivana, bo stres poprzednich tygodni, a nawet miesięcy właśnie sięgał zenitu. Wraz z zachodzącym słońcem kończył im się czas. Jeżeli nie uderzą teraz, kolejnej okazji może po prostu nie być.

– Dam sobie głowę uciąć, że Nicholas wpadł na kogoś po drodze i się zagadali. Powiedzcie mu, że możemy dokończyć innego dnia.

Nicole podniosła się i otrzepała tył swetra oraz sukienki z drobinek brudu. Wcisnęła się akurat w moment, gdy chłopcy rozmawiali o plotkach zasłyszanych na szkolnym korytarzu, zahaczając o temat Nicholasa, który zaskakująco długo nie wracał.

– Idziesz już? – Nick również wstał, dopijając od razu resztę swojego piwa.

– Powinnam, jeżeli nie chcemy żadnej sceny.

Uśmiechnęła się słabo, wdzięczna za ich towarzystwo, nawet jeżeli na dobrą sprawę nie rozmawiali o niczym szczególnym. Dzięki poruszeniu tak przyziemnego tematu i bycia obserwatorem, w jakiś sposób naprawdę poczuła drobną ulgę oraz zalążek powrotu do chociaż względnej normalności. Czuła coś, co możliwie omyłkowo zinterpretowała jako nadzieję. Jeżeli świat nie zatrzymał się ani na chwilę przez śmierć Charlotte, oni prędzej czy później również ruszą do przodu. Cierpienie w końcu zelżeje, tak samo jak ścisk w gardle. Ból nigdy tak naprawdę całkowicie nie zniknie, jednak żywiła ogromną nadzieję, że w pewnym momencie stanie się przynajmniej odrobinę znośny.

To dość zabawne jak szybko zmianie może ulec dosłownie wszystko. Ostatnie dni doskonale jej to pokazały, jednak to dopiero tamten konkretny wystawił ją na największą próbę.

Żegnała się z chłopakami, ignorując fakt, że za duży sweter znowu zsunął się z jej ramienia. Alkohol, chociaż podany w minimalnej dawce, skutecznie rozgrzał schłodzony przez nerwy organizm. Przez cały ten pogrzeb oraz rzeczy, których dowiedziała się od Victora pod szpitalem, całkowicie straciła poczucie jakiejkolwiek stabilności. Była przerażona tym, że największa obawa, która spędzała im sen z powiek przez poprzednie tygodnie od czasu wypadku matki, w końcu stała się rzeczywistością.

Strach o to, jak poradzą sobie przez najbliższe dni, tygodnie czy nawet lata był zbyt paraliżujący, aby pozwalała mu zająć miejsce w swoich myślach.

– Odprowadzę cię.

To nie było pytanie, a stwierdzenie i Nicole była rozdarta, ponieważ w jakimś stopniu naprawdę potrzebowała towarzystwa przynajmniej przez następne kilka minut. Niestety, musiała mu odmówić, wiedząc, że w najgorszym wypadku wpakuje Nicka w niepotrzebne problemy. Gideonowi odwaliło na punkcie ciągłej ochrony i choć tak naprawdę wcale nie była z nim spokrewniona, jego zakazy również ją obejmowały. Philip został wyjątkiem, zyskując zgodę na udział w pogrzebie jako jedyna osoba niezwiązana jakkolwiek z magią. Restrykcje jednak zostały wzmocnione. Nikt, oprócz Philipa, Grace i Gabriela, nie mógł przekraczać progu domu Smithów, dopóki sprawa z morderstwem Charlotte nie zostanie wyjaśniona.

– Nie chcę, żebyś miał przez to kłopoty. Gideon nie zaryzykuje tym, że znowu coś się stanie i nie ufa kompletnie nikomu. Ten jeden raz kompletnie mu się jednak nie dziwię. Nawet jeżeli przez całe życie miał mnie gdzieś i nie jest moim ojcem.

Posłała mu przepraszający uśmiech, licząc, że naprawdę to zrozumie. W odpowiedzi objął ją, ostatni raz oferując ten rodzaj wsparcia. Tym razem jednak wyczuła, że coś było nie tak. Tym razem jej intuicja nie zawiodła. I może winę ponosiła jej naiwność, bo pewnie każda inna osoba połączyłaby tak jasne kropki bez większego wysiłku. Nicole jednak dopiero wtedy ujrzała oczywisty obraz, zupełnie jakby gęsta mgła spowijająca jej umysł opadła, ukazując prawdę.

Odrobina magii, która do tej pory była uśpiona, teraz przypomniała jej wydarzenia z Nowego Jorku, a w szczególności moment, gdy została namierzona zaklęciem.

Wtedy była zbyt przerażona, żeby zwrócić na to uwagę, jednak teraz dodała dwa do dwóch, bo resztka rzuconego na nią czaru jeszcze przez chwilę błyszczała nad hotelowym łóżkiem.

I miała odcień tej samej magii, która unosiła się nad Strzygołakiem podczas jego ataku na nią.

Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby Nick to zrozumiał, więc słowa, które potem wypowiedziała były tak naprawdę czystą formalnością:

– To naprawdę byłeś ty. To ty stoisz za tym wszystkim. – Jej głos drżał, a prawda boleśnie ślizgała się na języku. – Namierzyłeś mnie zaklęciem w Nowym Jorku, a to, że tego samego wieczoru wpadliśmy na siebie w klubie, nie było przypadkowe. Potem pojawiłeś się tutaj kompletnie znikąd, raptem kilka tygodni po moim urodzinowym wyjeździe...

Jakaś egoistyczna część miała nadzieję, że zaprzeczy, że wyprze się wszystkiego i faktycznie znowu wyjdzie to tak, jak w przypadku, gdy podejrzewała o swoje koszmary Gabriela. Tylko teraz w jakiś sposób widziała wszystko zbyt wyraźnie, a pełne niepewności kwestie ewoluowały w ogromną, czerwoną flagę.

– Już myślałem, że nigdy się nie domyślisz.

Gideon próbował wmówić jej, że jakiekolwiek podejrzenia skierowane w jego stronę nie mogły być prawdziwe. Jednak był w ogromnym błędzie. Tylko czy naprawdę ignorował oczywiste przesłanki sugerujące, kto stał za tym wszystkim? Może była to po prostu część większego planu...? Albo Nick Donovan pokonał sprytem nawet kogoś tak wysoko postawionego, jak Gideon Smith.

Miała zbyt wiele pytań i nie wiedziała, które powinna zadać jako pierwsze. Nadal uważała wszystko za ogromny, nieśmieszny żart, bo w tym wszystkim było zbyt wiele dziur. Tylko im intensywniej o tym myślała, tym jaśniejszy obraz wychodził zza chmur.

Nick bawił się nią w najlepsze, dawkując wygodną dla siebie prawdę, i krok po kroku manipulując tak, żeby nie przeczuwała niebezpieczeństwa, które teraz było zbyt realne.

– Chodzi o twoje rodzeństwo – zauważyła, bo tylko to przyszło jej na myśl jako jego motyw. – Chciałeś zemścić się za wypadek twojego brata, ale nadal nie rozumiem...

Gorączkowo szukała odpowiedzi, ale żadna nie nadchodziła. Czuła, że w całej tej historii nadal brakowało wielu znaczących faktów.

Powinna wziąć nogi za pas i wiać, bo fakt, że poprzednie tygodnie, a nawet miesiące to był jeden wielki spisek, aż za dobrze pokazywał jego przebiegłość. Tym razem musiała jednak poznać prawdę, która teraz była dosłownie na wyciągnięcie ręki. Poza tym w dziwny sposób łudziła się, że skoro dotychczas jej nie skrzywdził, nie ulegnie to zmianie. Ufała mu nawet pomimo wszystkich wypowiadanych słów.

Jakim cudem nadal nie bała się na tyle, aby zauważyć, że nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel? Nigdy nie zależało mu przecież na niczym innym, jak zemsta za krzywdę swojej rodziny.

– Od dziecka ojciec pielęgnował we mnie żal po odejściu Jeremy'ego – tłumaczył Nick z przerażającym spokojem. – To była straszna śmierć, zginął na miejscu, potrącony przez pijanego studenta. Jednak, gdy myśleliśmy, że los nas oszczędzi, potem do tego wszystkiego doszła choroba mojej siostry. Mama już traciła zmysły, bojąc się, że straci również ją. To ona stwierdziła, że Bóg musiał mieć większy plan. Namówiła nas, żebyśmy pozwolili Victorowi odkupić swoje winy. Jeżeli przysięga Hipokratesa miała dla niego jakiekolwiek znaczenie, musiał to udowodnić.

A więc naprawdę chodziło o Victora.

– Tylko że ona zmarła – przypomniała Nicole, czując w gardle dziwną gulę. – A po jej śmierci postanowiliście zemścić się na Victorze, chociaż nie mogliście go dopaść zgodnie z prawem, bo oddalono zarzuty o błędzie w sztuce. Dlatego za cel objęliście Charlotte.

– Najpierw celem byłaś ty – sprostował. – Twój urodzinowy wyjazd do Nowego Jorku? Gdybyśmy nie mieli kogoś w środku od samego początku, nigdy by do tego nie doszło.

Zamrugała gwałtownie, próbując pozbyć się reszty szoku.

– Myślałam, że to był Gabe... Że to on stoi za moimi koszmarami i to jego winiłam za to wszystko.

Od dawna wiedziała, że podejrzewanie przyjaciela nie było słuszne. Za nic jednak nie spodziewała się, jak mimo wszystko bliska prawdy była jej teoria.

– Co mogę powiedzieć? – Spięła się, gdy do rozmowy dołączył milczący dotychczas Ivan. Deski pomostu zaskrzypiały pod naciskiem jego stóp podczas zmniejszania dystansu od pozostałej dwójki. – Dobra próba, ale jednak zły brat. Wystarczyło wyjść na chwilę i szepnąć słówko o możliwości fajnego weekendu akurat w Nowym Jorku. W mieście, od którego wszystko się zaczęło. A te koszmary? To był pierwszy krok do tego, żeby magia Gideona przestała skutecznie cię chronić przed jakimkolwiek wpływem.

– Stąd te sto tysięcy, o których mówił mi Gabriel – przypomniała, czując gęsią skórkę. – Zapłacili ci za to, że udało ci się to wszystko zorganizować tak, że wyjechaliśmy właśnie do Nowego Jorku i to w tamtym momencie.

– Potrzebowałem kasy, oni oferowali całkiem sporo za znalezienie jednej czarownicy i sprowadzenie jej do miejsca, w którym mogliby przejąć pałeczkę. Reszta to były mniejsze zadania... bułka z masłem.

Im więcej kart było przed nią odkrywanych, tym bardziej Nicole była przerażona. Nigdy nie spodziewała się, że pewnego dnia całe jej życie będzie stało pod znakiem tak skomplikowanego spisku. Wszystko po to, aby zemścić się za błędy przeszłości. I za coś, do czego ona sama nawet nie przyłożyła palca.

– W tym wszystkim akurat to nie było najtrudniejsze, bo nawet nie wiesz, jak ciężko było cię tam złapać – wyznał Nick z czymś w rodzaju podziwu. – Przez moment serio myślałem, że gdybym działał sam, bez kogoś w środku, nie dałbym rady, bo zwyczajnie nie wiedziałbym, kogo szukać. Gideon to wrzód na tyłku. Robił wszystko, żebyście byli niemożliwi do znalezienia. Ale nawet on w pewnym momencie zawiódł, a my znaleźliśmy dziurę. A cała reszta? To już historia.

Obrazy wirowały jej przed oczami, a serce zakuło. Zacisnęła mocniej palce na pustej butelce, licząc, że może użyć jej do ochrony, jeżeli zostanie do tego zmuszona.

Przerażające było to, że jeszcze chwilę temu trwała w błogiej, acz przerażającej nieświadomości, ufając im obu. Teraz coraz więcej kart zostało wyłożonych na stół, jednak nadal nie potrafiła całkowicie w to uwierzyć. Z wyczekiwaniem liczyła na obrócenie wszystkiego w żart, bo poprzednie tygodnie, a nawet miesiące pokazały tylko, jak łatwowierna była. Jak głupia i naiwna...

– To ty przywołałeś tego Strzygołaka, który zaatakował mnie po imprezie, prawda? Twoja magia nie była podobna do tej, która go stworzyła przez to, że mi pomagałeś. Przez cały czas był pod twoją kontrolą.

– Szybko łapiesz.

– A ten, który zaatakował, gdy mama miała wypadek? To też...

– Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź?

Żółć podeszła jej do gardła, a łzy zapiekły pod powiekami. Wiedziała, że jeżeli zada to pytanie na głos, nic nie będzie już nigdy takie samo, jednak wolała poznać gorzką prawdę, niż dopowiadać sobie coś, co mogło być jej dalekie. I tak długo żyła iluzją, która teraz obrywała ją z resztek wytrzymałości.

– Zrobiłeś to? – wyszeptała z trudem. – Zabiłeś ją?

– To było prawie tak satysfakcjonujące, jak twój obecny wyraz twarzy i fakt, że sama odkrywasz wszystkie karty. Najpierw chcieliśmy skończyć to szybko, ale najlepsza zemsta to ta, dawkowana stopniowo. Słodka, jednak niszcząca, zatruwała twoje życie od środka, krok po kroku.

Zdradliwy szloch wyrwał się z jej gardła. Był zaskakująco głośny oraz bolesny, bo właśnie w tamtym momencie wszelka nadzieja została obrócona w proch. Nogi jej drżały i czekała tylko na własny upadek. Skoro ten psychiczny właśnie miał miejsce, fizyczny stanowił zaledwie kwestię chwili.

– Ja się w tobie, do cholery, zakochałam.

– A ja cię do tego popchnąłem – wyjawił, zmniejszając dzielący ich dystans niemal do minimum, chociaż ona usilnie próbowała go powiększyć. – Nawet teraz widzę, jak ze sobą walczysz, bo część ciebie nie chce w to wszystko uwierzyć. Nie chcesz widzieć prawdy, bo całkowicie zmieni ona sposób, w jaki mnie postrzegasz. I taki właśnie był plan.

Nicole przez całe życie wielokrotnie słyszała o tym, że magia bywała brutalna, jeżeli użyta zostanie do nieodpowiednich celów. Latami dyskutowano, próbując znaleźć jedną, konkretną definicję mówiącą, czy była ona zła, czy jednak dobra. To nie było jednak takie proste: magia sama w sobie była zawsze neutralna, jednak to dopiero rzucone zaklęcia oraz ich intencje pozwalały określić szkody lub aspekty pozytywne. Ratowanie życia lub jego odbieranie... To był tylko wierzchołek góry lodowej.

Zawsze wpajane miała, że nieodpowiednie użycie magii równało się karą. Tylko czy ta kara sięga również osób, które działy bez nadzoru Zgromadzenia? I to takich, które nie cofną się przed niczym?

– Ty mnie przekląłeś.

– Magia potrafi zdziałać cuda, prawda?

Zamrugała gwałtownie, marząc o tym, aby ktoś wcisnął pauzę i dał jej moment, aby wszystko na spokojnie przetrawić. Tylko było to niemożliwe, a porozrzucane kawałki całej historii piętrzyły się, potrzebując ułożenia.

– To było wtedy, gdy zaprosiłeś mnie do siebie, prawda? – spytała, bo kolejny fragment układanki został dopasowany do odpowiedniego miejsca na planszy. – Stąd ta migrena, która zwaliła mnie z nóg...

Nie musiał tego potwierdzać, jednak coś dodatkowo ścisnęło ją w środku, gdy skinął głową, przyznając jej rację.

– Nadal nie bardzo to wszystko rozumiem – kontynuowała. – Czemu jestem w to wszystko zamieszana, czemu w ogóle zawracałeś sobie mną głowę, skoro nie jesteśmy z Victorem rodzeństwem, a Charlotte i Gideon nie są...

– No właśnie – wcisnął jej się w środek zdania. – Charlotte i Gideon nie są twoimi rodzicami. Ale nadal w obrazku był ktoś, kto kochał cię ponad jakąkolwiek logikę. Ktoś, kto zrobiłby wszystko, żeby jego przeszłość cię nie dopadła.

Odruchowo przed jej oczami stanęła scenka sprzed kilku dni, a rozmowa z Philipem na nowo się rozegrała, jakby jakaś część umysłu samoistnie została odblokowana. Słowa wypowiedziane przez mężczyznę okazały się kluczem, chociaż wtedy wyglądały na wierutne kłamstwo. Skoro była dla niego najważniejsza, dlaczego przez całe życie ją okłamywał?

– Victor – szepnęła.

Nie chciała w to wszystko uwierzyć, nie mogła w to uwierzyć. Tylko im intensywniej myślała o tym wszystkim, tym bardziej logiczne to było... przynajmniej w jakimś stopniu. Zachowanie Gideona względem niej, a nawet jego słowa. Stwierdzenie, że to Victor wiedział najwięcej i ukrywał najwięcej sekretów.

– Jakie to uczucie? – zapytał Nick po dłuższej chwili przerażającego wręcz milczenia. – Jak to jest czuć, że grunt osuwa ci się spod nóg, a całe życie traci sens? Mam nadzieję, że to kurewsko boli.

– Kłamiesz... To nie ma najmniejszego sensu.

Cofała się, potrzebując fizycznej przestrzeni, bo tego wszystkiego było po prostu za dużo. Pożałowała tego, że nie wróciła do domu od razu. Miała wrażenie takiego odcięcia od rzeczywistości, że w ciemno uwierzyłaby, gdyby ktoś inny zaprzeczył jego słowom. Gdyby to był sen, mogłaby uznać go za najgorszy koszmar, jaki kiedykolwiek ją nawiedzał.

Niestety to była rzeczywistość.

– Próbował cię chronić... Jako twój ojciec – mówił dalej, a każde kolejne słowo pozostawiało w niej coraz głębszą ranę. – Ale nie ma czaru tak silnego, który pokonałoby pragnienie zemsty.

Gdyby Victor mógł przewidywać przyszłość, właśnie to by ujrzał: swój rychły koniec, a raczej upadek osoby, na której zawsze najbardziej mu zależało, której dobro było dla niego największym priorytetem. Widział już ten wyraz na twarzy Nicole i to jak na ironię całkiem niedawno, bo sam i to całkowicie świadomie wbił jej w serce nóż, który teraz dodatkowo obracał, jeszcze bardziej barwiąc swoje dłonie krwią. Poprzednie lata skłaniały go do refleksji, jednak tak naprawdę dopiero tamtego wieczoru przekonał się, jak daleko to wszystko zaszło.

Jeżeli każdy człowiek był głównym bohaterem swojej historii, jego opowiadała o tchórzu, który całe życie uciekał, nie oglądając się w tył. Teraz jednak miał tego wszystkiego dość: wysługiwania się innymi... kłamania. Poniekąd był wdzięczny Nickowi za to, że w jakiś sposób sam ściągnął z jego barków ogromny ciężar. I tylko czekał na więcej, bo w egoistyczny sposób przywykł do tego, jak wysługiwał się innymi osobami. Ojciec ratował mu tyłek, odkąd wybełkotał do słuchawki telefonu, że potrącił człowieka i to on uspokajał go, przysięgając opanowanie sytuacji, jeżeli Victor zrobi to, co Gideon mu każe.

Robił to do dziś. Do chwili, gdy karma wreszcie go dopadła, przypominając o zapłacie.

– Nigdy nie powiedziałem, jak strasznie mi przykro – podjął, zwracając na siebie w ten sposób uwagę całej trójki. Nie wiedział, czy ktokolwiek go śledził, gdy już po pierwszym impulsie wyczuł, że coś było nie tak i całkowicie zignorował wszelkie zakazy, stawiając wszystko na jedną kartę, postanawiając odnaleźć Nicole. Usłyszał w ciągu tej chwili wystarczająco. Nawet gdyby miał taką możliwość, za nic nie cofnąłby czasu, kolejny raz ukrywając prawdę. Gdyby to był teatr, największego złoczyńcę właśnie dotykałaby bolesna ręka sprawiedliwości, na jaką zasłużył. – Przepraszam, że go potrąciłem, a potem uciekłem. Przysięgam, że żałuję tego każdego dnia.

Nicole mrugała gwałtownie, próbując wziąć się w garść i jakkolwiek zareagować. Zamroczenie spowodowane pozyskanymi informacjami było jednak za duże: nie wydała z siebie nawet pisku, pozwalając się przyciągnąć jak szmaciana lalka. Było jej niedobrze, jednak dotarła do momentu, gdy nie potrafiła określić, z jakiego powodu. Myślała, że nie będzie umieć wskazać, do którego z nich miała większy żal. Nick mydlił jej oczy, bawiąc się jej kosztem, ale to Victor był jej rodziną, to na niego zawsze mogła liczyć. To on wbił jej w serce największy cierń.

Czas jakby stanął w miejscu. Nicole w ogóle nie słyszała słów Nicka, który odpowiadał na wcześniejsze wyznania Victora dotyczące śmierci jego brata. Próbowała powrócić na powierzchnię, jednak sprawiało jej to coraz większą trudność. O dziwo jednak to właśnie Donavan wyciągnął ją z otchłani własnego umysłu, unieruchamiając za pomocą magii. Kolejny raz w ciągu zaledwie kilku minut mentalnie dał jej w twarz, a dotyk, który zwykle kojarzyła jako kojący, teraz powodował jej ból.

– To prawda? On nie kłamie? Ty naprawdę... – urwała, nie potrafiąc zdobyć w sobie tyle siły, aby dokończyć tę myśl. Patrzyła Victorowi w oczy, jednak nie odnalazła w nich zupełnie nic znajomego. W ciągu tej chwili osoba, której ufała najbardziej na świecie, stała się jej całkowicie obca.

– Nie, Nick nie kłamie. Jestem twoim biologicznym ojcem.

Była w błędzie, myśląc, że do tej pory wiedziała, jak brzmiał dźwięk jej pękającego serca. Tak naprawdę całkowicie pękło ono właśnie wtedy, obracając się w pył.

– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś? – zapytała szeptem, przez moment nie wiedząc nawet, czy w ogóle ją usłyszał. – Miałeś na to lata. Ten teatrzyk ciągnie się od... od zawsze.

– Bo się bałem – przyznał z bólem. – Nie chciałem, żebyś spojrzała na mnie właśnie w ten sposób, więc szukałem odpowiedniego momentu, który nigdy nie nastąpił. Podjąłem jednak decyzję. Przysiągłem, że wyznam ci prawdę po powrocie z weekendu za miastem, ale wtedy to wszystko potoczyło się tak szybko...

– I kiedy byś to zrobił, co? – wyrzuciła, czując niewyobrażalny żal. – Po tym, jak przeszłabym żałobę po osobie, która nigdy nie była moją matką? To jest... kurwa, Victor.

– Wiem, że to pojebane i naprawdę cię za to przepraszam, ale chciałem... Chciałem cię chronić.

– Tak naprawdę wcale nie musiałeś tego robić. – Nicole niemal poczuła na karku oddech Nicka, gdy wtrącał się do ich rozmowy. Nie miała siły walczyć z magią, którą ją unieruchamiał, ale mimo wszystko próbowała wyswobodzić się z jego uścisku. – Daliśmy ci szansę na odkupienie win. Myśleliśmy, że z Ivy będzie inaczej, że ją uratujesz.

– Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy – poinformował Smith. – Walczyłem o nią, zanim dowiedziałem się, czyją jest siostrą.

– Gówno prawda. Zostawiłeś ją na pastwę losu zupełnie tak jak Jeremiego.

– Reanimowałem ją, dopóki nie zaczęli mnie odciągać. – Spiął się, mimochodem wracając myślami do tamtych wydarzeń i do nocy, która mogła wszystko zmienić. Czy Charlotte by żyła, jeżeli w jakiś sposób ocaliłby zmarłą tego lata pacjentkę? Czy Donovan tak po prostu by odpuścił, zapominając o wypadku brata?

– Kłamiesz – powiedział Nick przez zaciśnięte zęby, podkreślając w ten sposób odczuwany żal. – Zapłacisz za wszystko, co nam zrobiłeś. Będziesz błagał, żebyśmy z tobą skończyli, żebyśmy dobili cię jak psa.

– Nie będę, bo wiem, że na to wszystko zasłużyłem. – Nikt nie podważył jego słów, jakby cały świat wiedział, że mówił prawdę. – Ale ona jest niewinna. Wystarczająco namieszałeś jej w głowie i skrzywdziłeś po to, aby odegrać się na mnie. Cokolwiek chcesz zrobić, pamiętaj, że to ja jestem winien ich śmierci. To ja rozbiłem waszą rodzinę.

Wypowiadał na głos wszystkie myśli, które od naprawdę dawna zatruwały umysł Nicka. I to w jakiś sposób zadziałało jak zapalnik. To i fakt, że Gideon mógł przybyć w każdej chwili... Uświadomienie sobie tego, że Smith tak naprawdę grał na czas, było jak porażenie prądem i wyzwoliło w nim najgorsze instynkty.

To wszystko, każde jego słowo, to było przeciąganie chwili do czasu, aż znajdą się w pułapce, z której nie będą mogli uciec.

– Daję ci to, czego ty nie dałeś mojej rodzinie – wyznał Donovan, przygotowując się do ostatecznego kroku. – Możliwość pożegnania, bo przysięgam, że już nigdy jej nie zobaczysz – dodał natychmiast, a Nicole dosłownie poczuła obejmującą ją gęsią skórkę przez tę groźbę.

Porozumiewawcze spojrzenie z Ivanem miało zaprowadzić ich do ostatniego aktu tej konfrontacji, jednak coś poszło nie tak. Gabriel pojawił się w środku zamieszania, materializując dosłownie kilka metrów od swojego młodszego brata.

– W cokolwiek się wjebałeś, nie musisz tego robić – powiedział, patrząc na niego z czystym współczuciem. Ivan poczuł dziwny ścisk w środku, ten sam ścisk, który kazał jego wspomnieniom powrócić do dobrych chwil z bratem, gdy byli nierozłączni, a nie podzieleni przez jakąkolwiek moralność czy pieniądze. – Jestem po twojej stronie... poradzimy sobie z tym wszystkim.

– Ty siebie chyba nawet nie słyszysz. – Młodszy z braci Mitchell pokręcił głową z politowaniem.

– Możesz to jeszcze odkręcić. Uciekniemy, nikt nas nie znajdzie i cokolwiek zrobiłeś... Poradzimy sobie z tym. Tylko mi zaufaj, okej? Jestem twoim starszym bratem, zaufaj mi. Obiecałem rodzicom, że będę o ciebie dbał i zawiodłem. Nie mam zamiaru popełnić tego błędu drugi raz...

Głos Gabriela drżał, a ciało było spięte z nerwów. Wewnętrznie przygotowywał się do podjęcia własnej decyzji, bo za wszelką cenę nie miał zamiaru pozwolić bratu odejść.

Przez ułamek sekundy Ivan naprawdę to rozważył. Samolubnie zapragnął powrotu do przeszłości, jednak wiedział, jak to teraz wyglądało i jak wiele zmieniło się w jego życiu od wyjazdu z Newark. Jedna zła decyzja przynosiła kolejną. I tak naprawdę to w Nicku miał o wiele większe wsparcie oraz zrozumienie. To jemu był winien powstanie z popiołów własnej przeszłości.

– Na to już trochę za późno, Gabe. Ja już podjąłem decyzję.

To był moment, który zaważył nad wszystkim. Nicole skupiła całą swoją siłę w pchnięciu, które okazało się tak nieoczekiwane, że Nick nawet nie zareagował, dopóki oboje nie zniknęli pod taflą wody. Cały czas jednak mocno ją trzymał, zupełnie tak, jakby pokazywał, że oboje pójdą na dno.

Tym razem jednak jego plan zawiódł, a ona dała radę się wyswobodzić. Pomimo wcześniejszych komplikacji powodowanych jego magią, bez trudu znalazła się wystarczająco daleko, wynurzając na powierzchnię, a następnie biorąc łapczywy wdech.

Dopiero po chwili dała radę rozejrzeć się na tyle, aby ocenić sytuację. Zamarła, a jesienny chłód przeciął ją na wskroś, docierając do serca.

Oprócz niej i biegnącego w jej stronę Gabriela w pobliżu jeziora nie było już nikogo. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top