Rozdział siedemnasty
Gabriel
Przez większość czasu słuchałem tego co mówi. Opowiadał mi o tym jak ostatnio spędzał dnie. Wychodził rano z domu, niewiele wcześniej ode mniej, karmił gołębie przy fontannie, które się przy nim zlatywały. Potem zamiatał chodniki w parku i na swojej dzielnicy. Następnie zachodził do cukierni kupował swojej żonie to co zwykle, czyli: nowojorski sernik posypany na wierzchu cukrem pudrem. Następnie kupował w kiosku gazetę, aby miała co czytać.
W drodze zapamiętywał najciekawsze treści, a kiedy zachodził już do domu, przedstawiał je swojej żonie, robiąc to w umiejętny sposób, aby wyszło na to, że to w rzeczywistości ona je opowiada. Jego zona miała Alzheimera i choć choroba na szczęście nie utrudniała kobiecie funkcjonowania na co dzień, bo potrafiła wykonywać te same czynności, co kiedyś, to mimo wszystko postępowała. Kobieta miała problemy z pamięcią.
Potrafiła przypomnieć sobie swoje czasy młodości, ale często nie pamiętała, co zrobiła lub powiedziała przed chwilą.
Kiedy mi o tym powiedział po raz pierwszy zdumiał mnie nie tyle swoją otwartością, ale tym, że to właśnie ze mną się tym podzielił. Raczej marny był ze mnie kompan do dłuższych rozmów, ale jemu to kompletnie nie przeszkadzało. Wystarczyło mu w zupełności, że go słuchałem.
I tak oto wyjąłem wtedy paczkę fajek i go poczęstowałem mówiąc, że jeśli sobie buchnie, to zrobi mu się lepiej. Widać było po nim, ile go kosztowały wcześniejsze słowa o żonie, wyglądał jakby uszło z niego całe powietrze. No i jasne było, że musi teraz je przywrócić. Skupiając się na braniu bucha, był skoncentrowany, wyraźnie się tez odprężał, jakbym z dymem ulatywał też jego niepokój.
A tak serio to zyskałem kompana, z którym mogłem po kryjomu skracać sobie życie o czternaście minut.
— A wiesz, że moja żona zawsze wyczuwa ode mnie, że paliłem? I nawet nie omieszka się tego mi wypominać za każdym razem. Zawsze jej mówię, że jeśli chodzi o takie rzeczy to nie jestem asertywny. —Zaśmiał się chrapliwie, a potem zakasłał.
— Nie ma co uciekać, kiedy dają.
— Otóż to. — przytaknął mi.
Zaciągnąłem się jeszcze kilka razy, a potem zagasiłem peta o śmietnik, wyrzucając go.
— Spadam. Proszę pozdrowić żonę, panie Griffin.
Staruszek się uśmiechnął.
— Oj, Gabrielu ona ciebie też pozdrawia.
***
Zlustrowałem wzrokiem Kellera, parsknąłem śmiechem na widok niezapiętego rozporka w jego spodniach. Ktoś tu chyba się spieszył. A uprzedziłem go, że wpadnę.
Wysłałem mu SMS-a zaraz po tym jak zapukałem do drzwi.
—Spierdalaj, bo będziesz mi go ssał - burknął, ale zasunął rozporek.
—To już chyba miałeś —spojrzałem się na niego.
—Spierdoliłeś, bo już byłem o krok.
—Będzie następna. —Otworzyłem balkonowe drzwi. —Czujesz? —Zaciągnąłem się.
—Co?
—Jak, seks ci przebiegł koło nosa? —spytałem zaczepnie. —W odpowiedzi wystawił środkowy palec.
—Idź na kabareciarza. Nie marnuj innym miejsca w elicie co?
— Za bardzo w to wsiąknąłem.
— To była blondynka czy brunetka?
— A co?
— Bo jeśli blondynka, to nie dziwię się, ze jeszcze się tobą nie znudziła.
—Amen. — Odwróciłem głowę na dźwięk kobiecego głosu. Eva posłała mi szeroki uśmiech. — Tylko pusta barbie nabrałaby się na te twoje hokus pokus, ence, pece, takiego wielkiego kutasa to nie znajdziesz wszędzie.
Jej brat zmierzył ją wściekłym spojrzeniem.
— Sory, ale mózgu to one nie mają. Te dziewczyny, z którymi się spotykasz. A w sumie to...— zlustrowała go wzrokiem— trafił swój na swego.
— Jeszcze się będziesz śmiała, jak wyjdzie z tego coś prawdziwego.
— No. Będę się wręcz tarzała ze śmiechu.
Keller pokręcił głową.
— Dobra, to spadamy nie?
Eva uśmiechnęła się słodko do niego.
— Nie tym razem, bracie. Tym razem Gabriel poszedł po rozum do głowy, bo wiedział że jestem... — zrobiła znaczącą minę i położyła dłoń na moim torsie. — jedyną słuszną opcją. — zacmokała i spojrzała mi głęboko w oczy.
— Chwila... co to ma znaczyć? Gdzie ty się z nim wybierasz?
— Ah, muszę sama o wszystkim myśleć, bo mój przyszły wybranek serca nie wie nawet co będzie najlepsze dla mnie.
— Wybranek czego? Nie, żartuj siostra, on nie wie nic w tych tematach. Jest wygotowany z uczuć. Mówię poważnie.
— Idziemy, Gabrielu.
— Idziemy.
Uniosła wysoko głowę.
— Myślisz, że uda się zorganizować przyjęcie zaręczynowe w tym tygodniu?
— A dlaczego nie dzisiaj? Wesele będzie last minute. — Wzruszyłem ramionami.
Keller podszedł do mnie.
Jego oczy ciskały gromami.
— Moja pięść w twoim kierunku zaraz też będzie last minute.—Wysyczał, a ja w tym momencie polubiłem go jeszcze bardziej.
— No tak mi mów. Dawaj— Zamachnął się, ale zrobiłem unik. Uniosłem pięści, gotowy by odeprzeć następny atak. Ale on nie nadszedł, bo Eva stanęła między nami.
— Co wy robicie? Uspokójcie się. Ty stop, nie musisz urządzać sobie za każdym razem pięściarstwa, to robi się niebezpieczne. — zwróciła się do mnie, a jej dłoń była ułożona płasko na moim torsie, jakby starała się powstrzymać gorącą lawę. Byłem nią, kiedy ktoś dawał mi powody do tego, aby się nią stać. W tej chwili nie czułem się do końca pobudzony, ale zawsze mogłem się taki stać. — Jesteście przecież kumplami. A ty, wyluzuj, bo żartowaliśmy.
—Pojeb, no. — skomentował Keller.
— Obaj jesteście pojebami. — prychnęła dziewczyna. — A ty, co zapomniałeś, że mam tylko siedemnaście lat? — Obejrzała się na brata. — Nie myślę nawet o takich rzeczach, ale... to naprawdę miłe wiedzieć, że nie zawahałbyś się obić buzi mojego ukochanego, gdyby takowy się pojawił. Zraz, czy to powinno być miłe? — Skrzywiła się i złapała za głowę.
— O nie, wychodzimy zanim na serio zacznie mi się to podobać.
Dogoniłem ją na dworze.
Wystawiła palec w moim kierunku.
— Nic nie mów.
Otworzyłem przed nią drzwi do auta, podałem jej pas, a ona mi krótko skinęła głową.
— Właściwie to, gdzie jedziemy? — spytała po chwili ciszy.
— Podobam ci się nadal, prawda?
— Gdzie jedziemy?
— Do jubilera.
Spojrzała na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.
— Myślałam, że żartujesz i...
— Muszę naprawić pewną rzecz, która jest ważna dla pewnej nieznajomej. Potrzebuję abyś wpisała adres najlepszego salonu jubilerskiego.
Pochyliła się nad GPS.
— Zamierzasz jej kupić jakąś błyskotkę na przeprosiny?
— Wpisałaś adres?
Skinęła głowa.
— Zaraz, skąd wiesz, że ta rzecz jest dla niej ważna, skoro jej nawet nie znasz dobrze?
—Może niepotrzebnie zawracasz sobie nią głowę, co?
— A może niepotrzebnie to tobie zwracam głowę?
— Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało... Przecież kiedyś mi pomogłeś. I chwilę temu też, bo nie miałam ochoty napotykać się na: kolejną dziewczynę mojego brata".
— Ale przecież już mi się odwdzięczyłaś, czyż nie?
Wzruszyła ramieniem.
—Może lubię to robić. Być z tobą i...
— Posłuchaj., chyba nigdy nie dawałem ci odczuć, że cokolwiek z tego będzie, prawda? — Obróciłem głowę w jej kierunku, gdy zatrzymaliśmy się przed pasami.
— Nie.
Skinąłem głową.
— To moja wina.
— Raczej nie.
— A co ty możesz o tym powiedzieć, wielki znawco, co? Zobacz, zatrzymaliśmy się na chwilę, a te kobiety zamiast przejść na drugą stronę, patrzą się nas. No, co zamurowało je, czy je co? — Eva potrząsnęła głową, aż jej kocyk o mało nie zwęził mi pola widzenia.
— Otwórz okno z mojej strony.
Zrobiłem, jak chciała.
—Słuchajcie, jeśli chcecie popatrzeć na tego oto pana, to muszę was poinformować, że ten chłop ma fioła na punkcie zabijania. Przysięgam, nie wiem, czy nie stanę się jego kolejną ofiarą, bo on upatruje sobie tylko te, które przyciągnie wzrokiem. No, ale stójcie i gapcie się dalej. — Wzruszyła ramieniem.
Młode dziewczyny zapierniczały tak szybko po tych pasach, że o mało nie zgubiły zakupowych toreb.
Zasunąłem szybę z powrotem, bo do środka zaczęło wpadać chłodniejsze powietrze, a Eva miała na sobie krótkie spodenki.
— Zabijam?
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile kobiet doprowadzasz do stanu przedzawałowego.
—Cóż mamy szpital po drodze. Chcę mieć pewność, że mi sama tutaj nie padniesz na zawał.
Prychnęła.
— Słuchaj, nie to, nie. Jak tak teraz patrzę, to kiedy marszczysz tak brwi, to już mi się średnio podobasz. Poza tym stanowczo za bardzo oddałeś się temu boksowi, a ja chcę aby mój przyszły chlop poświęcał większość chwil mi. Wiadomo niech ma jakieś pasje, ale żeby nie zamykał się całkowicie. Chodzi mi oto...
— Aby poza nimi widział też ciebie?
— Jasny, gwint, Gabrielu. Nie rób tak, bo znowu zaczniesz mi się podobać. — Pogroziła mi palcem, ale skinęła zaraz głową.
— Tak.
— No to chyba nici z twoich planów, Evo.
— Dlaczego nie?
— Bo twój brat będzie pilnował teraz z jakiego drzewa zamierzasz zjeść jabłka.
— Drzew jest dużo, wybór jest ogromny, a kolejna gala niedługo. Co się napatrzę, to zostanie ze mną. Poza tym skoro sam zapraszał bokserów, niech się nie dziwi, ze sama w nich gustuje.
Zdała sobie sprawę z tego jak to zabrzmiało.
— OH, Boże, nie w tym sensie" zapraszał" —Przyłożyła dłoń do ust.
— Nie moje lóżko, nie moje sprawy.
Zdzieliła mnie ramieniem.
— No przestań! Wiesz, że nie to miałam na myśli. A poza tym ty się lepiej skup na drodze. Zaraz skręcamy.— Co ty robisz?! W prawo, mówię. —krzyknęła.
— Kurwa. Było w lewo, chyba widzę.
— Nie, bo się zmieniło.
— Twoje myślenie się zmieniło chyba.
Zgromiła mnie wzrokiem.
Kurwa, baby.
Ah te baby.
— Było mnie słuchać wyraźnie.
Nie wierzę, no nie wierzę.
Dajcie mi cierpliwość, bo jeszcze wyrzucę to wrzeszczące coś przez okno, choć w sumie to szkoda ulicy.
—Nie rozumiem czemu jesteś na mnie obrażony, skoro masz GPS. —Wzruszyła ramionami.
Spojrzałem się na nią chłodno.
— Zamilcz, koleżanko.
— Ale, słuchaj, skoro zawsze jesteś taki nieufny wobec innych, to dlaczego zdecydowałeś się zaufać moim słowom? Nie, no obraź się, ale chyba na samego siebie.
— Cicho, bo spowoduję wypadek.
— To go spowodujesz. Dlatego, mówię skup się na drodze. — dodała już spokojniej.
Kobieta to na pewno dzieło szatana. Ktoś musiał go niezłe wkurwić.
Skupiłem się na drodze, ignorując jej kolejne słowa, dziękując samemu sobie, że miałem wyrobioną cierpliwość, bo dojechaliśmy na miejsce nieco godzinę później w jednym kawałku.
Budynek Tiffany& Co wyglądał bardzo ekskluzywnie. Wielki podświetlany napis marki na niebiesko biało- morskim tle, na środku którego pokazane byłe trzy wielkości diamentu, zrobiły na Eve wrażenie.
Dziewczyna stała z rozdziawionymi ustami, a jej oczy błyszczały.
—Możesz tu stać do zamknięcia salonu, ja mam sprawę do załatwienia. —Ruszyłem w kierunku wejścia.
— Facet, który kupowanie biżuterii nazywa 'jakąś tam sprawą'—prychnęła, ale weszła zaraz za mną do środka.
—Kremowe ściany, złoto, sztuka, piękno. Boże ja chcę tu zamieszkać. Czy ty widzisz te schody?
Nie dało się ich przeoczyć.
Ledwo wszedłem, a już miałem dość.
Kręciło się tu tyle ludzi. Czułem się w jak muzeum. Nie wiadomo było na co się patrzeć, bo wszystkiego było od cholery i trochę.
—Ekskluzywne niebo. Albo morze. Albo jedno i drugie. — sapnęła z zachwytem. Wygięła szyję, aby spojrzeć w górę, na kręte schody.
— Chcę zwiedzić wszystkie piętra.
— To nie wycieczka. —przypomniałem jej.
Spojrzała się na mnie wilkiem.
— Tak zdecydowanie mi przeszło, to coś, co czułam do ciebie.
— Świetnie, to chodź pozwiedzać pierwsze piętro.
— Psujesz zabawę. —mruknęła, ale szła posłusznie przy mnie.
—Witam. W czym mogę państwu pomóc? —powiedziała jedna z pań, które stały przy szklanych gablotach kiedy tylko do niej podeszliśmy.
— Czy jest pani dobra, w tym co pani robi?
Kobieta wydawała się zbita z tropu.
— Słucham?
— Gabriel...—syknęła Eva.
— Może zapytam inaczej. Czy jest pani najlepsza w swym fachu? Bo potrzebuję tylko takiej osoby. Sprawa jest pilna.
— Dobrze.
Wyłożyłem bransoletkę przed nią.
— Ah, tak widzę. Rzeczywiście, jest od nas, ale... już takich nie produkujemy. Mimo to postaram się panu pomóc.
— To nie wszystko. Proszę też pomóc wybrać coś dla tej pani. —Wskazałem na swoją towarzyszkę.
— Gabriel, nie wygłupiaj się...
— Do trzystu dolarów. — zaznaczyłem.
— Też mi. —prychnęła.
Uniosłem brwi.
— Nie chcesz?
— Nie chcę. Znaczy, chcę. Chcę. —Złapała mnie za ramię.
— Ale pod jednym warunkiem. W drodze powrotnej będziesz cicho jak makiem zasiał. Czy to jest jasne? — Brunetka skinęła głową.
Dziękuję za to, że jesteście. Za to, że swoimi komentarzami wielki uśmiech na moich ustach wywołujecie. Za to, że nieraz poprawiacie mój pochmurny dzień. Za mega motywację, którą dostaję od was.
Ja piszę, ale to dzięki Wam wznoszę się coraz wyżej.
Życzę miłej nocy!❤🌌
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top