Rozdział piętnasty
Gabriel
Wyglądała jak najeżony kot.
-Nie ma mowy. I nawet jeszcze nie zaczęłam krzyczeć. Jakiekolwiek plany snujesz, nie uwzględnisz w nich mnie. Nie jestem zainteresowana niczym co ma związek z tobą.
Uniosłem brwi do góry.
Skoro to powtarzała, dlaczego wciąż tu że mną była? To akurat było jasne.
Wypierała świadomość, że i tak musi się zgodzić na to co zaplanowałem. Grała twardą, ale wiedziałem, że w końcu się ugnie.
Jednak naprawdę miło było patrzeć na tę odmianę.
Brunetka nie lepiła się do mnie jak rzep, wyraźnie nie przepadała za mną, a jednak ja miałem coś co do niej należy.
Wiedziałem, że nie odpuści.
Wydeptywała swoimi trampkami chyba już kolejną dziurę, gdy opuściłem szatnię.
Przeczesałem palcami swoją czuprynę, napiłem się wody i ruszyłem do przodu wybierając drugie wyjście.
Byłem pewien, że pójdzie za mną, ale wyminęła mnie i ruszyła w prawo. Sprawiając wrażenie, że wie gdzie idzie ale nie wyglądała na taką co wyczynowo ogląda krwawe sporty.
Przypominała mi dziewczynę, żyjącą w różowej krainie wyłożonej cukrem na drodze, nie mającej pojęcia o tym co się dzieje po drugiej stronie.
Nawet pachniała tak niewinnie. Świeżo i nieskalanie. Jak mieszanka najdroższych perfum, których zapach wodził i zalegał innym w pamięci sprawiając, że go chcieli.
Ten nowy tester coś nieznanego, tajemniczego z nutką słodkości. To co słodkie szybko się rozpuszcza.
Błądziła, a jednak szła uparcie przed siebie
-Powinnaś skręcić w lewo.
-Wiem .
Oczywiście.
Trzymałem się za nią, a obok mnie kroczył jej ochroniarz. Przyglądał mi się spod byka, pozostawał nieufny względem mnie i vice versa, koleś. Jego oczy podążały za podopieczną wyraźnie zdawał sobie sprawę z tego że obrała zły kierunek ale nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Albo liczył, że sama to zrozumie.
Korytarz się zawężał, wykorzystałem ten fakt i pojawiłem się przed niczego nie spodziewającą się Olivią.
Dziewczyna za sobą miała kanciapę albo składzik na miotły kto jak woli.
Uderzyła nogą w rączkę mopa, odchyliła się do tyłu, ślizgając się na podłodze, ale złapałem ją za przegub łokci i przyciągnąłem do siebie.
-Lecisz na mnie czy na mopa? -spytałem, unosząc brwi do go góry. Prychnąła i odsunęła się zaznaczając między nami dystans.
-Wyłącznie na mopa. Już ci powiedziałam, że wolałabym... -urwała, bo zauważyła moje spojrzenie.
Mój następny ruch miał być banalny i nikczemny.
-Na co się tak patrzysz? Mam coś na twarzy?
Ściągnęła brwi.
Pokręciłem głową. Dotknąłem jej ramienia, a następnie przekierowałem jej spojrzenie na wiadro, które odsunąłem.
-Nie, po prostu na ramieniu chodzi ci pająk -rzuciłem totalnie zblazowanym tonem.
Jej krzyk, który wyrwał się z jej piersi, obudziłby chyba zmarłego.
Rzuciła się do przodu, wściekle miotając ramieniem, a potem nogą.
-Na ramieniu, nie na nodze. Choć chyba jednak wziął ze sobą towarzysza.
Kolejny raz pisnęła.
Nie zdarłem dodać nic jeszcze, bo usłyszeliśmy szybkie kroki.
Zostałem powalony w jednej sekundzie, przeleciałem przez każdy sprzęt, zapoznałem się z nimi bardzo dobrze. A raczej zrobiłem to, w momencie gdy metalowe wiadro i pięść trafiła mnie w podbródek. Szczęka się zacisnęła, odruchowo przejechałem językiem po siecznych, w ustach wyczułem lekko metaliczny smak. Oblizałem wargi, natrafiłem palcem na rozcięcie.
Uśmiechnąłem się, rozchyliłem ramiona jakbym zapraszał po więcej. Nie broniłem się, nie oddałem mu, po prostu czekałem.
Ochroniarz Olivii nagle się zatrzymał. Usłyszałem jej prośby aby mnie zostawił. Wytłumaczyła mi, że nic się stało, że nic jej nie zrobiłem.
Wyglądał na takiego, który raczej nie szukał pierwszy szumu bez powodu i potrafiłby zakończyć go w ostateczności.
Podnosiłem się już, ale zobaczyłem wyciągniętą rękę. Wstałem, olewając tą nagłą pomoc z jego strony. To było u nas mężczyzn typowe.
Mogliśmy się lać po ryju, sponiewierać się wzajemnie, załatwić własne sprawy wyłącznie siłą, nie robić sobie wrogów jeśli nie było potrzeby.
Takowej nie było. A po wszystkim obrócić to w żart, lub w zapomnienie.
-Synek, co tak lekko? -rzuciłem.
-Przestańcie oboje. W tej chwili.
Wydawała się roztrzęsiona. Z kieszeni dżinsowej spódniczki wystawał kabel od słuchawek, które były podłączone do jej odtwarzacza mp3.
Dopiero teraz zorientowałem się, że nie wzywała pomocy. Czekała, trwając w napięciu. Przeczekiwała jakby ufała temu, że to się skończy. Lub nie miała żadnej nadziei.
Wychwyciłem słabe dźwięki dochodzące z jednej słuchawki. Zorientowała się, że patrzę, więc szybko wyłączyła muzykę.
Zagłuszała nią to co się wcześniej działo.
-Wyszliśmy już z przedszkola-odparłem aby podkreślić, że dla mnie nie była to żadna walka.
-Chyba dopiero co - warknęła i przeczesała włosy mnąc swoją wargę, a następnie nas wyminęła.
-To co teraz przyjaźń?
Zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.
-Połamałbym cię.
Wzruszyłem ramionami.
-Gdybyś miał do tego powód, nawet bym się przed tym nie bronił.
-Nie było żadnego powodu, a i tak...
-Niedojebanie zawodowe. Nie dostałem na tyle, żebym był usatysfakcjonowany. Bez obrazy-Uniosłem dłoń. -Ciężko mnie zadowolić.
***
Odetchnąłem podchodząc do swojego auta. Zasiadłem, odpaliłem silnik, ale drzwi od strony kierowcy się otworzyły. Nawet nie musiałem unosić głowy w górę aby wiedzieć, kto zakłócił mi spokój.
-Czy ty jesteś normalny?
-A nie ustaliłaś tego jeszcze?
Podparłem się łokciem o kierownice. Odchylił się kołnierzyk mojej kurtki, zarys cierni powoli stawał się widoczny. To na nich zawiesiła swój wzrok. Ale nie dała niczego po sobie poznać. Nie wyglądała jakby zrobiły na niej wrażenie.
No tak na trzeźwo się pilnowała aby nie zdradzać swoich prawdziwych myśli.
-Nie możesz tego robić. Nawet się za bardzo nie znamy. Gdyby coś ci się stało z mojego powodu, czułabym się winna.
-Nie oglądałaś walki. Nie masz do czynienia z nowicjuszem.
- I to mnie miało uspokoić? Dlaczego sprowokowałeś mojego ochroniarza?
-Ludzi poznaje się po ich działaniach. Człowieka wtedy kiedy trzeba zareagować, a nie tylko stać i się przyglądać.
Patrzyła na mnie uważnie. Następnie wetknęła głowę do auta i poprosiła abym odsunął lekko siedzenie do do tyłu.
Zrobiłem to.
Pochyliła się, głowę miała na wysokości moich kolan, uniosłem brwi, a ona zmierzyła mnie spojrzeniem. Oblizałem wargi, usłyszałem jakieś szurnięcie.
Czy ona szukała czegoś w moim aucie?
Czy nie za bardzo się rządziła?
-Gdzie masz apteczkę?
Zmarszczyłem brwi.
-A po kiego grzyba mi ona? Do wesela się zagoi.
- Czyjego?
Obdarzyłem ją krzywym spojrzeniem.
Podniosła się, jej kosmyki włosów ułożyły się na moim torsie. Jej oczy padły na moje usta. Uniosła dłoń, środkowym palcem przejechała po dolnej wardze, jej dotyk był delikatny.
-Boli? -Czujnie badała moją reakcję.
-To ma mnie boleć?
- Chcesz mi powiedzieć, że to dla ciebie chleb powszedni?
W jej wzroku czaiła się złość i jawne niedowierzanie.
Sięgnęła ręką do kieszeni swojej spódniczki, skąd wyjęła chusteczkę. Papier wsiąkał krew, a ona była skupiona na tym zadaniu.
-Nie rozumiem dlaczego ludzie lubią boks. Nie da się lubić czegoś, co powoduje uszczerbek na zdrowiu.
Odezwała się.
- To samo tyczy się praktycznie wszystkiego. Ale co cię nie zabije to, tylko pozwoli Ci trwać.
Docisnęła mocniej róg chusteczki, zastanawiała się nad moimi słowami. Ale ich nie skomentowała. Gdzieś w jej oczach odbijało się wahanie. Otworzyła usta, żeby zapytać, ale tego nie zrobiła.
-To błąd, że nie masz apteczki. Chodź w sumie zastanawiam się czy on wygląda dużo gorzej....-nawiązywała do walki, której nie widziała mimo, że na niej była.
-Na co dzień pewnie i tak nie widzi różnicy.
Parsknęła cicho, ale zaraz się wytłumaczyła że swojej reakcji.
-To ze stresu. Serio nie znam drugiego takiego idioty, który zrobiłby coś takiego.
Niemal się obruszyłem.
Ale dostrzegłem na jej twarzy cień uśmiechu i wyraz wdzięczności.
-Ojciec płaci mojemu ochroniarzowi i dlatego mnie ochrania, ale ty podszedłeś go, wystawiając jego zawód na próbę. Jaki był tego cel? Dlaczego to zrobiłeś?
Drążyła, a ja nie zamierzałem jej na to odpowiadać.
-Dlaczego?
Zlustrowałem ją wzrokiem, zatrzymałem się na dole jej prawej ręki,w której niezmiennie trzymała chusteczkę dbając oto aby zmieniać jej położenie i czystość.
- Nie musisz tego robić. -Odsunąłem jej rękę, a potem dałem jej do zrozumienia, żeby się przesunęła.
Wpatrywała się w chusteczkę, jakby chciała się upewnić, że już nie będzie dłużej potrzebna.
-Nie będzie już potrzebna.
-Oby więcej nie była potrzebna.
To była aluzja, albo nawet atak.
-Czego oczekujesz? Nie dostaniesz żadnego zapewnienia-rzuciłem chłodno.
- Po prostu to nie było potrzebne. Wiesz, przecież... My tylko na siebie wpadamy...
Nie czuła się z tym komfortowo.
-Wiem, że w większości w tym świecie liczą się tylko zyski i profity ze znajomości zawierane na czas bliżej określony. Moje działanie miało jednak podstawę.
-Okej -odpuściła.
- Co miałaś na myśli mówiąc, że jestem jedynym, który się tego podjął? Który to taki mądry, że cofnął się z mężczyzny w chłopaczka?
-To znaczy, że...
-Dobrej nocy-ukróciłem jej rozważania. Skinąłem głową jej ochroniarzowi, który cały czas był blisko nas.
Dobrze.
Też bym nie ufał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top