Rozdział piąty
Gabriel
Uniosłem hantle, ramiona trzymając prostopadle do podłogi, zadbałem, by kciuki były skierowane ku sobie. Cofnąłem łopatki, napinając mięśnie. W pozycji wyjściowej powolnym ruchem upuściłem ciężarki, w okolicy części klatki piersiowej na wdechu.
Nie spieszyłem się zbytnio, tutaj chodziło przede wszystkim o zaangażowanie głównych docelowych mięśni i poprawne wykonanie ćwiczenia.
Skupiłem się na kolejnym wdechu, czułem, jak rozciągały się, pompujące krew, serce dawało o sobie znać tylko – w takich chwilach przeważnie. Zrobiłem serię powtórzeń, a potem przeszedłem do wyciągu. Nie podrywając się, wypchnąłem ciężarki ku górze, przybliżając je do siebie, podczas podnoszenia. Po serii powtórzeń, przeszedłem do kick-boxingu.
***
Zniżyłem bark, napiąłem mięśnie i zamachnąłem się. Worek zahuśtał się na żelaznym łańcuchu, pod wpływem mojego uderzenia. Wyprowadziłem kolejny cios.
I kolejny, wkładając swoją całą siłę. Jak za każdym razem. Spływający pot, z mojego karku, otarłem przegubem dłoni. Ani myślałem się zatrzymać. Byłem jak w transie. Niczym narkoman. Brałem nieoczywisty narkotyk, który solidnie obejmował moje dwie półkule, zagnieżdzał się w mięśniach, przepływał przez żyły, docierając do krwiobiegu.
Nie chciałem przestać. Nawet na chwilę. Bo kiedy już spróbowałem, wciąż chciałem więcej.
Wyprowadzone ciosy były płynne i szybkie. Ale nie dosyć. Zawsze mogły być lepsze.
Dźwięk otwierających się drzwi do klubu, sprawił, że na na chwilę przeniosłem tam wzrok. Zgromiłem spojrzeniem osobę, za którą zatrzasnęły się z hukiem.
– Mówiłem, żebyś je przetrzymywał.
– Są automatyczne.
– I co z tego? Wkurwia mnie, kiedy za każdym razem robisz mi na złość, wiesz dobrze, że tego nie znoszę – wytknąłem mu.
– Dzień bez zrobienia na złość Gabrielowi, to dzień stracony.
Przemilczałem to.
– Załatwiłeś?
– Ta. Zaparkowałem go, tam gdzie chciałeś. Spokojnie. Jest cały.
– Spróbowałbyś, żeby było inaczej.
– To brzmi...
– Nie próbuj – ostrzegłem go.
Marcello schował dłonie do kieszeni luźnych, szarych dresów. Patrzył się na mnie z bezczelnym uśmieszkiem.
– Coś ty taki kąśliwy, dzisiaj? Nie udało się wyrwać ci żadnej sztuki?
– Wręcz przeciwnie. Kleiły się do mnie jak muchy, ale to ja nie byłem chętny.
Zmarszczył brwi, zrobił kilka kroków i po chwili był już przy mnie. Dotknął dłonią mojego czoła.
– Nie masz gorączki, ale z pewnością nie jesteś zdrowy. Co więcej ci powiem, dopada cię kryzys, Gabrielu wieku starczego. Rozum już nie ten sam co kiedyś.
– Zdecydowałem, że chcę zmiany –wzruszyłem ramionami.
–Oho! Od tego się właśnie zaczyna.
– Nic się nie zaczyna. Nachalność z ich strony była wręcz przytłaczająca. Rościły sobie do mnie prawa, których nie miały. Uważały że skoro jedna noc, to może być też kolejna. A potem następna.
– Blondynki już tak mają.
– Większość tak ma – zauważyłem.
Musiał wyczytać coś więcej w moim spojrzeniu, bo na jego ustach pojawił się zalążek szerokiego uśmiechu.
– Czyli... jednak coś się wydarzyło – wyperswadował.
– Coś na pewno. Noc na przykład zamieniła się z dniem, jesteśmy dzisiaj starzy o jeden dzień niż byliśmy wczoraj. Ale jedno wciąż pozostaje niezmienne – spojrzałem się na niego znacząco.
– Niby co?
– Zadajesz wciąż tak samo pytań, a to przypomina mi o...–zawiesiłem się na moment, ale po chwili szybko dokończyłem. – że nie nauczyłeś się niczego. Wiesz, że nie lubię wścibstwa.
– Robisz się zrzęda. Gabrielu, faktycznie się postarzałeś tej nocy. Mógłbym przysiąc, że widzę nawet jeden siwy włos.
Nie zdążył dodać niczego więcej, bo rzuciłem się na niego, otoczyłem jego gardło ramieniem, Spomiędzy złapaniem przez Marcello oddechu, a zrozumieniem tego co mówi, poczułem za sobą czyjąś obecność.
– Nie znudziło się wam chłopaki?
Grace Toress, żona Leopoldo i jednocześnie osoba, dzięki, której wszystko stoi i jest tak, jak być powinno. To ona odpowiada za cały ład i harmonię panującą w klubie i poza nim. Stukanie obcasów rozeszło się tuż za nami.
Przydusiłem swego towarzysza, zmuszając go do pochylenia się nad podłogą. Zaciskałem swoje palce na szyi, pomiędzy łapaniem przez niego oddechu, a wściekłe rzucanymi przekleństwami, wyłapałem też słowa.
Zwolniłem trochę swój chwyt.
– Powiedz to.
– Jesteś...
– ... nieokrzesany. – Puściłem go. Marcella palce powędrowały na szyję. Pomasował kciukiem zaczerwienione miejsce, patrząc się na mnie z niedowierzaniem. Klatka piersiowa unosiła się szybko.
– Jak widzisz, nadal mam siłę. I mam się dobrze. Ale, ty zdecydowanie powinieneś popracować nad zręcznością.
Klaśnięcie w dłonie przerwało naszą rozmowę.
– Ja wiem, że trening czyni mistrza, ale nie chciałabym oglądać wojny między wami.
Prychnąłem.
– Marcello za dużo gada i nie wie, kiedy się zamknąć.
– Nie masz w sobie cierpliwości. Trochę więcej opanowania – wyszczerzył się. To gówniarz w porównaniu do mnie, ale i tak potraktowałem łagodnie to wyszczekane osiemnastoletnie zwierzę.
– A ty masz skłonności samobójcze.
– Może – wzruszył ramionami. Wyminął mnie, pożegnał się z panią Toress i wyszedł.
Podszedłem do torby treningowej i wyjąłem z niej butelkę wody. Odkręciłem nakrętkę, pociągając długi łyk. Przelotnie spojrzałem na cyfrowy zegar. 6: 06. Mimo półtorej godziny treningu wcale nie czułem zmęczenia. Nie odczuwałem też skutków wczorajszego alkoholu, być może dlatego, że wysiłek fizyczny zdecydowanie poprawia samopoczucie. Odłożyłem butelkę z powrotem. i spojrzałem się wyczekującą na żonę mojego trenera.
– Gabrielu, mielibyśmy do ciebie prośbę razem z moim mężem. Nic się nie martw, na pewno temu podołasz. To tylko mała prośba.
Ściągnąłem nieznacznie brwi, kiedy odgłos małych biegających stópek rozległ się po hali.
– To jest ta mała prośba?– spytałem, choć znałem odpowiedź. W myślach, kląłem na swoje dotrzymywanie obietnic. Mogłem być diabłem na ringu, człowiekiem, który jest na językach innych, kłamcą, jeśli jest to konieczne, alepozostawałem tym, który po prostu dotrzymuje danego słowa. To było dla mnie święte. Dlatego mimo moich kolejnych słów, znałem już swoją decyzję. Podjąłem ją wewnętrznie. Poza tym prawdą było, że zwyczajnie w świecie nie potrafiłbym odmówić tej dwójce osób. O cokolwiek by mnie nie poprosili, zrobiłbym to bez zastanowienia.
– Marcelo ostatnio się obija, może on móg...
– ... Nie zleciłabym mu nawet dopilnowania gotujących ziemniaków – przerwała mi. – Ty jesteś idealny.
– Nie mam nic wspólnego z małymi dziećmi – wyznałem szczerze.
– Poradzisz sobie. To tylko jeden wieczór.
To jest aż jeden wieczór.
– To nie jest najlepszy pomysł... – mruknąłem i podrapałem się po karku. Na twarzy Amandy wpłynął szeroki uśmiech.
Poczułem jak coś ciepłego dotyka moich łydek. Zerknąłem w dól. Małe brązowe ślepia patrzyły się na mnie uważnie, a bezzębny uśmiech pojawił się na twarzy małego szatana w sukience. Zmiąłem w ustach przekleństwo. Z opresji uratowała mnie kobieta. Wzięła dziewczynkę na ręce, która niepocieszona zaczęła płakać.
– Jeszcze spędzisz czas z Gabrielem, kochanie. A teraz chodźmy cię nakarmić – powiedziała łagodnie po czym cmoknęła w czoło córkę. – Do zobaczenia w sobotę – puściła do mnie oko.
– Ale niech nikt o tym nie wie – Odwróciła się na moje słowa.
– Bez obaw, nadal pozostaniesz tym agresorem dla innych.
Mam aż trzy dni na przygotowanie swojej psychiki, uzbrojenie się w stalowe nerwy, zestaw zatyczek do uszu i relaksującą muzykę Beethovena. Zbliżyłem się do worka, okręciłem się, unosząc kolano i wbiłem stopę w materiał.
Po treningu udałem się pod prysznic. Woda z deszczownicy skutecznie zmyła całe napięcie. Nie chodziło o sam fakt zajęcia się dzieckiem. Tylko to, że to było dziecko. Dorosły człowiek nie wymaga takiej uwagi jak to. A przy tej małej, trzeba będzie mieć oczy z tyłu głowy. Jednak uznałem, że to nie może być aż tak trudne. Poza tym jeszcze nie było niczego, w czym nie byłbym dobry. Na pewno sobie poradzę.
Postałem jeszcze chwilę w kabinie, a potem złapałem za ręcznik, którym wytarłem się do sucha. Sięgając później po T-shirt , z torby wypadła mi bransoletka. Wpatrywałem się w nią, wymieniając w głowie imiona na O, ale było ich od cholery i więcej. Poza tym nic mi to nie da. Nie pozostaje mi nic innego jak przeczekać aż właścicielka zaginionej rzeczy sama się odnajdzie. Przecież nie będę za nią latał.
Dziękuję. Jesteście cudowni. Uśmiech, wywołuje na mojej twarzy każdy wasz komentarz. Co sądzicie o Gabrielu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top