Rozdział ósmy

WESOŁYCH MIKOŁAJEK!

Olivia

Stałam się jedną wielką trzęsącą się galaretką, bo dotarło do mnie, że gdyby nie on, zostałaby po mnie tylko czerwona breja, a gdybym miała "więcej szczęścia" skończyłoby się na wstrząśnieniu mózgu i złamaniu jakiejś części ciała.

Nie wiem, gdzie miałam mózg, ale chyba zrobił sobie wychodne.

Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. On z wyraźnym wzburzeniem, z chmurą gniewu, która przebiegała przez jego krzaczaste brwi. Mięśnie mimiczne zarysowały jego zmarszczone czoło. Jego twarz była napięta, czarne jak węgiel tęczówki były tak ciemne, że spokojnie mogłyby robić za obramówkę dzisiejszej nocy. Palce nadal ściskały moje ramiona, jednak z każdą sekundą uścisk był lżejszy aż w końcu, nie czułam go wcale. Wzięłam głęboki wdech i powoli zsunęłam się z mężczyzny, a potem wstałam na nogi. Starałam się ukryć drżenie, jakie odczuwałam w swoim ciele, przecież ostatecznie nic się nie stało. Ale mogło.

Ja i ten mój pośpiech. Przecież wiadomo, że jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. No, ale temu daleko było do takiego stanu. Złość w jego oczach była niemal namacalna. Zaraz to ja powinnam być wkurzona, a nie on.To ja jestem pokrzywdzona.

 – To wszystko przez ciebie  – mruknęłam, patrząc na niego spod byka.

–  Powinnaś wiedzieć, że słowo parking, oznacza miejsce postojowe dla pojazdów, a nie wybieg dla słoni  – rzucił od razu.

Aż się we mnie zagotowało.

 – Wypraszam sobie. Nie dość, że jesteś złodziejem, to jeszcze okropnym bucem.

Jego kąciki ust minimalnie uniosły się ku górze.

–  No i dlaczego się uśmiechasz? To nie był komplement– uświadamiam go, ale ten odchyla głowę do tyłu, rozluźnia swoje ciało i kręci głową teraz już z wyraźnym rozbawieniem. Znaczy, bardziej śmieją się mięśnie jego twarzy, onyksowe oczy błyszczą się jakby kamienie wystawione na promienie.

Przestępuję z nogi na nogę, bo powoli tracę rezon.

 – Mówiono o mnie gorzej. To niemal jak słodycz z twoich ust. Masz w zanadrzu jeszcze jakieś piękne określenia na mnie?

–  Jak dasz mi więcej powodów, aby je wymyśleć, to gwarantuję ci, że wykaże się wielką kreatywnością.

–  W to nie wątpię.

 – I prawidłowo.

Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, ze zwyczajnie w świecie się ze mnie nabija. Przystępuję bliżej niego i mam już go trzepnąć w ramię, ale nagle jego spojrzenie pada na mnie, jakby przejrzał mój zamiar.

No nie... teraz to nie wyjdzie. Nici z elementu zaskoczenia.

Schował rękę w kieszeń spodni, gdzie po chwili wyciągnął dowód, z którego zaczął czytać.

–  Cynthia Capaldi lat dwadzieścia siedem, urodzona w Cambridge, mężatka od trzech lat. Hmm, nie wyglądasz mi na czyjąś żonę. A już z pewnością nie jesteś Cynthia.

 – A skąd taka pewność?

Wykrzywia swe pełne usta w grymasie.

Jezu, na starość już nie będzie taki piękny jak tak dalej się będzie krzywił.

Zaraz.. co?

Jaki piękny? Przecież to okropny, irytujący mężczyzna, skamielina chodząca no i jeszcze będę miała przez niego siniaki, bo zachciało się mu bawić w bohatera.

Drogi Świecie, żyło mi się naprawdę dobrze. Dlaczego musiałeś zsyłać tego oto śmiertelnika? No dobra- ciutek miałam z niego korzyści przy pierwszym spotkaniu. W końcu dostałam się do klubu, potem uchronił mnie upadkiem, a teraz przed wypadkiem. Ale dość. Nie potrzebuję żadnej obrony.

Czy mówiłam, że jest inaczej?

Nie. Wykonał swoją niby robotę-teraz możesz go zabrać.

Ale w ogóle to chcę złożyć reklamację. Bo ten chodzący pewniak zabrał mi moją własność i nie chce jej oddać. W dodatku nie chce się przyznać, że ją ma. No szczyt bezczelności.

Zabieraj go.

– Bo sama jesteś jeszcze dzieciakiem.– przypomniał mi z politowaniem. – W dodatku twoje imię zaczyna się na „O". Masz zawieszkę z tą literą.

On ją ma.

On ma moją bransoletkę.

– Ty przeohydny gadzie!– warknęłam i rzuciłam się w jego kierunku gotowa do ataku. Wtedy on wystrzelił pierwszy niczym gepard. Odsunął mnie do tyłu i obrócił tak, że moja twarz stykała się z jego klatką piersiową zasłaniając mnie przed wszystkimi.

Był jak tarcza przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Wyczuwał go wcześniej niż inni, rozpoznawał tą złowrogą aurę. Próbowałam się wychylić, ale on docisnął moją głowę do siebie.

Wtedy usłyszałam jakieś trzaski. A potem jęki. Aż wreszcie jakiś łomot. Zadrżałam i odruchowo wyrwałam się do przodu.

–  Ani drgnij –usłyszałam  zdecydowany tembr męskiego głosu przy uchu.

–  Ale ...Nie możemy tak po prostu...– mamrotałam lekko rozedrganym tonem głosu.

 – Oni nas nie widzą.

 – Przecież tak to lubisz.

Wyczułam, że zerka na mnie.

– Co?

– To całe popisywanie się. Możesz się teraz wykazać.

– Ich jest czterech. Ja jeden, plus wrzód na tyłku. Mierzę realną siłę na zamiary.

– Jesteś...– zaczęłam mówić, ale nie skończyłam, gdyż drugą ręką otworzył drzwi od auta. Dla pasażera również.

– Jeśli jesteś sam ratujesz siebie. Jak z kimś starasz się ochronić oboje. To właśnie robię. Wskakuj. Tylko cicho zamknij drzwi.

Miał rację z tym, że nie znajdowaliśmy się na polu widzenia. Już nie. Bo on oto zadbał. Mogłam zostać tutaj i podzielić los tego kogoś, kto był aktualnie w tarapatach. Albo mogłam też się go posłuchać.

–  Chcesz zostać i sama pobawić się w bohaterkę? Nie radzę, ty dla nich to owieczka na rzez. Sama dama. W środku nocy. No i nieoczekiwany świadek, który widział za dużo. Dokończ sobie zakończenie I ZASTANÓW SIĘ. Liczę do trzech.

Obeszłam szybko samochód w momencie kiedy zaczął otwierać trzeciego palca, nie pozwalając mu na policzenie do trzech. Nie powiedziałam nic, wsiadłam do samochodu, a on zamknął za mną drzwi i niespodzianka, bo wnętrze auta również było ciemne. Wszystkie elementy począwszy, od kierownicy, przez dźwignię zmiany biegów, aż po różne przełączniki i zdobienia zostały utrzymane w ciemnych tonacjach zarówno błyszczących jak i matowych. I musiałam przyznać, że to robiło ogromne wrażenie. Miałam takie uczucie, jakbym siedziała w aucie samego diabła, bo wnętrze auta było bardzo mroczne. Jak on sam.

Zerknął na mnie i nachylił się w moją stronę przez co, swoim torsem otarł się o moją klatkę piersiową, a ja wstrzymałam oddech. Sięgnął po coś w prawo i poczułam jak, to coś oplata moje ciało. Zerknęłam w dół. To był pas. Dba o mnie!

  Poczułam rozczarowanie kiedy wrócił na swoje miejsce. Zapiął pas, usłyszałam kliknięcie w aucie, sięgnęłam w kierunku klamki chcąc, pociągnąć za nią i nic. Zablokował drzwiczki. Super. Przekręcił kluczyk w stacyjce, a potem ruszył.

Odgłosy szamotaniny stawały się coraz to cichsze i wtedy popełniłam błąd. Uniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. Na parkingu tuż za wyjazdem kasyna rozlewała się mała rdzawa plama, a on klęczał w niej. Mężczyzna, a nad nim stało trzech innych. Coś do niego mówili. Popychali go.

Wsiadłam do auta z zupełnie obcym facetem. I co z tego, że znałam jego imię to przecież tyle co nic. Jednak sytuacja mnie do tego zmusiła.

Podczas drogi zadawałam mu dalsze pytania, a kiedy zauważyłam, że jedziemy trasą, której nie znałam przestraszyłam się.

–  Co to znaczy? Zabierasz mnie na Sycylię?  – spytałam się na co w odpowiedzi parsknął krótkim śmiechem.
– A co tylko Sycylia ci w głowie?–   posłał mi krótkie spojrzenie i wrócił spojrzeniem na drogę.

 – Ja nie wiedziałam...– wyjąkałam cicho, ale on usłyszał.

– O tym jaki świat potrafi być brutalny?

Potrząsnęłam głową.

–  Nie... raczej, że to, że kasyno nie służy tylko wygrywaniu ogromnych sum pieniędzy. zdawałam sobie sprawę, że tutaj rzecz rozchodzi się o coś innego, ale. oni go prawie zabili. Bo nie zrobili tego prawda? Ktoś go uratuje?

– Poradzi sobie sam. To hazardzista. Narobił sobie długów. Przychodząc, musiał wiedzieć co go czeka.

Kiwnęłam głową.

– Ale jednak przyszedł, nawet jeśli wiedział. Może powinniśmy zadzwonić po policję?

–  A oni go tylko bardziej dobiją. Ten człowiek okradał, pewnie robił wiele innych rzeczy.. To nie nasze zmartwienie– uciął twardo.

Coś w jego spojrzeniu pociemniało, a on jakby zastygł.

Chciałam zrobić na złość ojcu, ale wyszło, że o mało nie zaszkodziłam sobie.

I wtedy to powróciło. Uczucie cofania się zawartości żołądka.

– Wypuść mnie. Chcę stąd wysiąść– powiedziałam donośnie, czując, że już nie wytrzymam. Odwróciłam gwałtownie głowę w stronę Gabriela, jeśli tak faktycznie się nazywał. – Długo tak będziemy krążyć zanim mi podasz swój adres? Musiał coś zauważyć, bo niecałą minutę później hamuje.

Usłyszałam odblokowywanie zamków w drzwiach. Uwolnił mnie. Chłodny powiew wiatru wybudził mnie z moich chwilowych myśli.

– Wyłaz – Stał przy otwartych drzwiach, a ja się uśmiechnęłam, żeby zachować JAKIEŚ POZORY, ŻE WCALE, A WCALE SIĘ KIJOWO NIE CZUJĘ.

–  Wyglądasz na tle tej nocy jak pan ciemności  – powiedziałam, a potem wypadłam z auta szarpnięta przez jego silne ramię. To chyba nie była dobra reakcja. Powiedziałam coś nie tak? Nie miałam czasu na zastanawianie się, ponieważ poczułam, że wszystko mi się cofa. Padłam na kolana i zwymiotowałam. Pod palcami czułam zimną ziemię.

Tak jak wtedy zapewne on.

Po moim policzku spłynęła pierwsza łza, ale szybko ją otarłam ręką, nie chcąc, żeby zobaczył. Kiedy wyrzuciłam treść z mojego żołądka poczułam się lepiej. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam wstawać, kiedy nagle zobaczyłam przed moją twarzą butelkę wody.

– Trzymaj. – przyjęłam ją bez słowa. Woda przyjemnie ochłodziła moje gardło, a wraz z nią zniknął okropny posmak w ustach. Wyciągnęłam rękę z butelką, ale jej nie wziął.–   Zatrzymaj ją.

– Tak jak ty moją bransoletkę?

Parska.

– Możesz ją odzyskać.

Wstałam i poczułam dziwną słabość w nogach. Poleciałabym do przodu, gdyby nie jego ręce.

– Uratowałeś mnie – szepnęłam.

– Taa, a nie prosiłem się o robienie za czyjąś opiekunkę.

–  Widocznie miałeś za dużo wolnego czasu ostatnio. " Uważaj co mówisz, o czym myślisz i czego sobie życzysz.

Będę wdzięczna za jakiekolwiek udostępnianie mojej twórczości❤️

Twitter:alexamrorers
Instagram:aleksandramrorers
#ojedenkrokzadaleko
Tik tok :alexamrorers

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top