Rozdział dziesiąty

tt:alexamrorers

#ojedenkrokzadaleko

ig:aleksandramrorers.autorka

tik tok:aleksandramrorers.autorka

Olivia

Wypuściłam z płuc długo wstrzymywane powietrze.

Nie czułam się zmęczona fizycznie, byłam sfrustrowana do granic możliwości i z trudem zachowywałam panowanie nad sobą. Czegoś takiego w życiu się nie spodziewałam.

Pomimo mojej niechęci do dzisiejszej partnerki tanecznej nie okazałam wobec niej ani szczypty złośliwości. To nie miało żadnego sensu.

Zamiast tego skupiałam się na poprawnym wykonywaniu ćwiczeń rozciągających i rozgrzewających, bo sprawowanie kontroli nad równowagą tłumiło moje myśli. Nie mogłam myśleć o czymś innym. Nie mogłam być rozkojarzona. Ani jeden błąd nie mógł zostać zauważony przez czujne oko.

-Battement tendu.

Pozycja wyjściowa, wysunęłam prostą nogę, pozostając całą stopą na podłodze. Zastosowałam przejście na palcach, a potem obciągnęłam palce.

Pomimo wypuszczenia liny ze swoich rąk, nadal usilnie ciągnęłam ją do siebie.

Nie pokazywałam, że ta próba upokorzenia w jakikolwiek sposób na mnie zadziałała. Balet wyrobił sobie ze mnie zawodniczkę. Nie straszne mi dwie godziny treningu. Byłam do tego przyzwyczajona.

Szybciej nauczyłam się tańczyć niż chodzić.

Balet miałam we krwi aż po palce u stóp.

Prudence nie wiedziała kogo ma przed sobą.

Byłam zahartowana i gotowa aby walczyć o swoje.

Urodziłam się, aby zatańczyć na deskach teatru, występując przed samymi mistrzami.

Zamierzałam zagrać Julię.

I choć czułam się zdegradowana, przerzucona na niższy poziom. Bo coś co było niemalże zapewnione nic już nie znaczyło.

Balet nie obchodził się z nikim łaskawie. Wiedziałam, że stąpałam po pokruszonym szkle, ale moja twarz pozostawała bez wyrazu.

Zakładałam maskę, wyciszałam się. Wnikałam w tło. Nie krzywiłam się, kiedy odczuwałam twardość kija pod swoimi plecami, którym była primabalerina przypominała mi o tym, że się nieświadomie garbię.

Bez słowa się prostowałam.

Kiedy podnosiła głos, nie zwracałam na to uwagi.

Przyzwyczajenie robi swoje.

Prudence była zaskoczona.

Moja życzliwość wobec niej była najskuteczniejszą bronią.

Nie spodziewała się tego. Nigdy nie byłam taka jak inni. Kiedy ktoś wykazywał wobec mnie nieuprzejmość, pytałam go, jak mu minął dzień i co się stało, że wstał dzisiaj lewą nogą. Dekoncentrowanie.

To była moja broszka.

Niestety, kiedy natrafiłam na górę lodową, trudno było mi zachować spokój.

Po prostu trafiła kosa na kamień. Nie było innej możliwości.

Ale Gabriel jeszcze się zdziwi.

Ochroniarz czekał na mnie pod budynkiem szkoły. Kiedy mnie zobaczył, uchylił drzwi po stronie pasażera.

- Ciężki trening? - zagadnął.

- Raczej towarzystwo.

I niespodziewana informacja, która niemalże zwaliła mnie z nóg.

- Coś się stało?

- Jeszcze kompletnie nic. Ale czekam.

Uniósł swoje krzaczaste brwi, na co machnęłam ręką, żeby się nie przejmował.

To nic, co powinno zaprzątać jego myśli.

Weszłam do swojego pokoju, rzuciłam torbę na łóżko. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie było Morte. Zajrzałam za firankę, bo lubiła przesiadywać w miejscach, gdzie można było poczuć ruch. No i rzecz jasna, o które łatwo zahaczyć. Już ją tego oduczyłam, ale jak była małym kociakiem jej pazurki wplątywały się dosłownie we wszystko, co delikatne.

-Gdzie jest moja Królowa Ciemności?

Najpierw wystawała czarna łapka, potem dojrzałam fragment czegoś różowego, co znajdowało się przy mojej kotce.

Nie, czy to możliwe?

Schyliłam się i spod jej leniwego puchowego ciałka wyciągnęłam swoje baletki, kotka skoczyła w moją stronę, usłyszałam niezadowolone miauknięcie.

A kosz pełen jej zabawek pozostawał nietknięty. Oczywiście, że musiała się zainteresować czymś, co nie było przeznaczone dla niej.

Odsunęłam od niej obuwie i posłałam jej pełne dezaprobaty spojrzenie.

Zmrużyła kocie oczy, podniosła ogon i odeszła wielce obrażona.

Resztę dnia spędziłam porządkując swoje ubrania, a raczej całej zawartości szafy. Przechodząca obok Morte dostała spódnicą po pyszczku. Rozdzwonił się telefon.

Morte, szukaj.

A gdzie tam. Nie ruszyła się ani o cal.

Trzeba było jednak mieć psa.

Rozpoczęły się poszukiwania. Jednak im bardziej kupka ubrań malała, tym robiło się jaśniej. Ubrania znalazły się na swoich miejscach, a ja znalazłam swój telefon, który jak się okazało przez cały czas był w mojej torbie.

-Dlaczego nie odbierasz moich telefonów?

Na dźwięk męskiego wściekłego barytonu, żałowałam, że nie sprawdziłam, kto dzwoni.

-Byłam nieosiągalna i bardzo zajęta.

-Tak bardzo, że nie miałaś ani sekundy czasu na to, aby dać mi jakiekolwiek znak ze swojej strony?

- Ależ dawałam ci znać i to bardzo dosadnie. Tyle tylko, że niczego nie zrozumiałeś. Mówiłam ci, że chcę wchodzić z tobą w żadne interakcje. A już na pewno nie zamierzam się bawić w odgrywanie tego teatrzyku.

- Ależ to nie jest zabawa, kochanie. To wszystko dzieje się na poważnie. Poza tym z tego co pamiętam zawsze chciałaś tańczyć na deskach Broadwayu. I tak sobie przypominam, że byłem świadkiem czegoś, co nie powinno być nigdy miejsca. Widziałem cię.

Pilnowałam, aby nie przełknąć śliny.

- Wiem co zrobiłaś.

Spojrzałam się w obicie lustra. Robiłam dobrą minę do złej gry. Przez cały czas trzymałam się, pomimo tego, że tak naprawdę leciałam do tyłu.

Po raz kolejny bezgłośnie.

Wiedziałam co powie.

Zamknęłam z rozmachem drzwiczki od szafy.

- Zejdź na dół. Czekam na ciebie razem z twoimi rodzicami. No chyba, że wolisz mieć niezapomniany spektakl. Ja ci mogę go załatwić, ale wtedy twoje marzenia tylko nimi pozostaną.

Rozłączył się.

Otworzyła się przede mną czarna dziura. A ja musiałam ją ominąć

Tak trudno było mi się powstrzymać od wbicia widelca w jego dłoń za każdym razem, kiedy przesadnie gestykulował podczas rozmowy z moim ojcem. Podkreślał tym jak bardzo jest wciągnięty w rozmowę w o interesach. Bo przecież wszystko tyczyło się tego.

Dosłownie był zdolny jeść z tego samego talerza, do którego mój ojciec wrzucił zużyte serwetki.

Fałszywość, sztuczność.

Ogrywany spektakl.

Zbywałam jego uprzejmości wobec mnie, pod stołem wbijałam mu swoją piętę, za każdym razem, gdy nazwał mnie" kotkiem"

Przystawiłam szklankę z wodą do ust i milczałam, kiedy Reinald wdawał się w kolejną ożywioną rozmowę z moim rodzicem. Riccardo Salvatore nie brał jeńców.

Dlatego niesamowicie bawiło mnie to jak Reinald niemalże wchodził mu do tyłka.

-Cebulowa. Pani Salvatore, skąd pani wiedziała, że to moja ulubiona?

White posłał mojej mamie pełen zadowolenia uśmiech. Przypominał mi w tym momencie kota z Alicji w krainie czarów.

Interesowny, obrzydliwy typ.

Sięgnęłam ręką do przodu, tym samym trącając jego łokieć. Usłyszałam tylko brzdęk sztućca uderzającego o dno naczynia. Spojrzałam w górę. Żółta plama na jego koszuli wyglądała dosyć interesująco....

- Chleb był za daleko, a ty za blisko. - wyszeptałam nisko, tak, by tylko on usłyszał.

Ojciec zmarszczył brwi, więc wstałam i złapałam Reinalda za dłoń, proponując, by udał się do łazienki, ale pociągnął mnie za sobą.

- Pomożesz mi.

- A sam sobie nie poradzisz?

Jego próby sprania tej plamy tylko ją powiększyły. Przykro, że to jego biała koszula, że aż wcale.

Zacisnął wargi w cienką linię i przeklął. Nie miał zapasowej koszuli, więc zmuszony był zrezygnować z obiadu. Jego pedantyzm nie pozwalał na ani jedno zagniecenie na kancie koszuli, na ani jeden brudny ślad na wypastowanych skórzanych butach.

Przyglądałam mu się w ciszy, jak zakręcał kran.

- Nazwałeś mnie" kotkiem" chyba zapominając o tym, że mam pazury, których nie zawaham się użyć. Musisz się z tym liczyć, że nie pozostanę obojętna na tego typu zachowania.

Nasze spojrzenia w lustrze się skrzyżowały ze sobą.

- Jestem skłonny przymknąć oko na to. Musisz tylko powiedzieć mi to, na co czekam, kochanie.

-W porządku. Wynoś się. Patrz jak ładnie otworzyłam dla ciebie drzwi.

Wykonałam ręką gest wypraszający.

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, ze wstrzymałam oddech dopóki nie zniknął z mojej linii wzroku.

Po załatwieniu potrzeb fizjologicznych, opłukaniu twarzy, wróciłam do stołu.

W jednej chwili wrócił mi apetyt.

- Gdzie Reinald?

Ojciec patrzył się na mnie tak, jakbym ja była temu wszystkiego winna.

- Podobno miał jakieś ważne spotkanie, ale myślę, że wyszedł przez twoje niestosowne zachowanie. Nie życzę sobie więcej takich scen. Nie możesz być taką niezdarą. Na Boga jesteś Salvatore! - Zabrzmiał donośnie.

-Nie prosiłam go do nas.

- To ja mu kazałem przyjść. Ale zrobiłem to dla ciebie. Aby jakoś zainicjować wasz kontakt. Wiesz jakie to dla mnie ważne. To bardzo inteligentny człowiek. Może wiele wnieść dobrego dla firmy.

- Sam mówiłeś, że najpierw kariera, a potem czas na rozrywkę i miłość. -Cyniczność wypłynęła z moich ust przy ostatnim słowie.

I ja i on wiedzieliśmy o co tu biega. Ostatnio przestał się z tym kryć.

-Oh nie mówmy o czymś tak głębokim. Córko to tylko interesy. Co do uczucia no być może przyjdzie z czasem, kto wie. Daj temu czas. Skupmy się na czymś poważnym. Taniec to tylko drobnostka. Nic znaczącego. A życie polega na tym, by nie marnować swojej energii, na coś, co nie przyniesie ci żadnej korzyści. Czas to pieniądz. Nie wiem, dlaczego dalej w to brniesz.

Wbiłam paznokcie w zewnętrzną skórę kolana. Przez materiał spodni nic jednak nie poczułam.

- Pomyśl o tym, że kiedy wykonujesz obrót, w tym samym czasie mogłabyś przysłużyć się środowisku i społeczeństwu.

To była jego taktyka.

Zepchnąć cię do samego betonu, wykazując przy tym dobroduszność ze swojej strony, że uświadomił cię wcześniej o możliwości popełnieniu karygodnego błędu. Powolne wyprowadzenie na właściwą drogę, postępowanie według własnego schematu.

Wszystko musiało układać się według jego wytycznych.

Działał według określonego planu.

Był gotowy na wszystko, aby podbić rynek.

Bo wszystko sprowadzał tylko do jednego.

Biznes.

„Jego jedyna miłość".

Żył inwestycjami, podbudowywał sam siebie, że miał władzę w obszarze globalnym.

Kroił bakłażana, po czym nadział go na widelec. Skrzywił się, popił, przełknął i odchrząknął.

-Nie mówiłaś, że popsuł się piekarnik. -Moja mama uśmiechnęła się do niego przepraszająco.

- Oh, nie.. jest dobry. Może niewystarczająco dobrze się podpiekło. Może.

- Może powinnaś sobie odpuścić gotowanie, bo nas zatrujesz.

Mama próbowała obrócić to w żart.

- Do tej pory nic ci nie było. Nie narzekałeś. - Głos pod koniec lekko jej się zachwiał.

- Rzadko jadałem w domu. Może trzeba było tak to zostawić -odburknął.

A dla mnie to był finisz.

Kiedy Amanda zaczęła się mu tłumaczyć, że to na pewno wina zbyt krótkiego czasu pieczenia, że pewnie źle ustawiła parametry, miałam dość.

Zupę zjadłam prawie całą, ale drugie danie musiało się niestety zmarnować.

Nie byłam w stanie oddychać w tej duszącej atmosferze.

- Straciłam apetyt. Będę u siebie.

- O no widzisz.

Już go więcej nie słuchałam.

Ochroniarz tylko zerknął na mnie jak go wymijałam w drodze na górę.

Odpisałam Corelli, że jestem chętna na spotkanie w tej nowej miejscówce i zaczęłam się szykować.

***

- No wiesz! Przyjaciółce nic nie zdradzisz? Miał motor? Znasz już imiona dzieci? Też chcę dwójkę? Ma tatuaż?

Właśnie tak to się kończyło. Moja przyjaciółka żyła światem marzeń, w których priorytetem było posiadanie przy sobie mężczyzny. Uważała, że z drugą połówka jest lżej. Miałam odmienne zdanie. Nie uważałam, że do pełni szczęścia potrzebny jest mi ktoś. Chciałam żyć dla samej siebie.

Jednak, kiedy mówiłam o tym znajomym patrzyli się na mnie tak, jakbym plotła największe bzdury albo absurd w jednym.

Jakby kobiecie nie wolno było spełniać się samej. Jakby mężczyzna miał być przepustką dla lepszego jutra.

-Nic nie było! - podniosłam swój głos, bo zaczęła mnie wkurzać swoim fantazjowaniem. Bo żadna z rzeczy przez nią wymienionych nie będzie miała nigdy miejsca.

Jednak nadal Gabriel zaprząta ci myśli- głosik powrócił.

Czy mi się wydawało, czy kazałam ci odejść? Hmm?

Jestem w twojej głowie i nigdzie się nie wybieram.

No super rozmawiam sama z sobą!

Do tego walczę z natrętem i złodziejem. Obaj się do mnie przyczepili, z czego ten drugi był wyjątkowo nieznośny.

-Jak to nic nie było?

-Normalnie...

-Ale, że nic, a nic...?

-Nic. - Pociągnęłam łyk drinka za pomocą słomki. I kolejnego, czując jak przyjemnie słodkie uczucie wypełnia moje podniebienie. Zanim się obejrzałam, a poprosiłam barmana o dolewkę.

Miałyśmy szczęście, że nie sprawdzali dowodów. Złym samopoczuciem będę się martwić jutro.

Dzisiaj jeszcze uciszę ten negatywizm w swojej głowie.

Rozluźnię się.

Miłość jest dla słabych, bo czyni ciebie nieodpornym. A ja chcę być silna.

- Olivio, Julio Salvatore czy ty mi o czymś nie mówisz? - jej głos był poważny.

Tylko pominęłam trzydzieści procent z ostatnich dni, ale to taki szczegół.

Pozostawałam bezpieczna, jeśli trzymałam, to co działo się u mnie przy sobie.

To nie tak, że nie ufałam swojej przyjaciółce, to raczej była kwestia wygody.

Dla niej.

Im mniej wiesz tym lepiej śpisz.

Poza tym to, co działo się u mnie w domu, w nim pozostawało.

Moje rozmyślania przerywa dźwięk znajomej piosenki OMG Camilia Cabello(feat Quavo)

Pomknęłyśmy na parkiet.

Muzyka tchnęła mnie do życia. Wypite procenty rozgrzewały mnie od środka, czyniąc bardziej śmielszą w tańcu.

Wirowałam, a kolorowe światła odbijały się na mojej czarnej dopasowanej do ciała sukience. Wyczułam z tyłu czyjaś obecność. Nie odwracałam się. Nawet kiedy ten ktoś położył rękę na moich biodrach. Docisnęłam się do jego klatki piersiowej. Wyczułam jego tchnięcie w moją szyję. Otoczyła mnie aura jego zapachu. Pachniał jak najlepsze połączenie. Kusząco i gorzko.

Przypomniało mi się, że skoro Reinald miał świadomość tego, co zrobiłam, powinnam mu dać bardziej do zrozumienia, że nic z nas nie będzie.

Zapewne jego pieski mnie teraz obserwują.

Za to mój ochroniarz naiwnie myśli, że śpię.

- Jak ci na imię?

Zmarszczyłam czoło, bo wydawało mi się, że skądś znam ten ton głosu.

- Bo wyglądasz tak dobrze, dzisiaj.

Tańczyliśmy bez słów. Chyba pojął, że nie zamierzam mu odpowiadać.

Wpasował się w słowa piosenki, a następnie chwycił mnie za nadgarstek i obrócił przodem do siebie.

I nagle zrozumienie spłynęło na mnie, kiedy ujrzałam jego twarz.

Ale język zadziałał szybciej niż moja głowa.

- Za to ty przypominasz mi mój koszmar.

-Lubisz się bać? Bo sama to przyciągasz. Nachylił twarz do mojego ucha, a ja przysięgam, że zamarłam w tej sekundzie.

- Lubię czuć adrenalinę. Wiec zniknij mi z oczu, abym mogła porozkoszować się tym, co my tancerki lubimy najbardziej.

Coś kazało mi jeszcze wyjaśnić pewną kwestię.

- Chwila? Sądziłeś, że cię śledzę? Gabrielu, będziesz musiał jakoś przełknąć to, że nie interesujesz mnie ani w jednym procencie. Może i jesteś nielegalnie przystojnym draniem, ale to kompletnie nic nie znaczy. - dodałam, a to zwróciło jego uwagę.

Brawo za kreatywny tekst. Cała sala klaszcze...

Nie, ja nie powiedziałam tego...

Nachylił twarz do mojego ucha, a ja przysięgam, że zamarłam w tej sekundzie.

- To stwierdzenie oczywistości. Jesteś pijana? -spytał z leciutką męską chrypką, a mi aż ścisnęło się coś w żołądku.

- Nie wyciągniesz ode mnie mojego imienia, ty intrygancie- Pogroziłam mu palcem, a on westchnął.

- Tak, jesteś.

- Wcale nie. Nie jestem aż tak naprocentowana...Możesz już spocząć.

Machnęłam ręką i wróciłam do przyjaciółki.

- Jestem spragniona.

Szatynka podniosła głowę znad telefonu i posłała mi zarozumiały uśmiech.

- Też bym była. Czy to ten...

-Nie wymawiaj jego imienia.

Wzruszyła ramieniem.

- Idę do łazienki. Czeekaj- zanuciłam.

Droga do niej zajmowała mi jednak zbyt dużo czasu. Korytarze zaczęły mi się ciągnąć. Złote ornamenty były do siebie podobne, a ja miałam wrażenie, że już mijałam je. Ciemność rozjaśniały czerwone światła. Zaczęło mi się robić duszno z zupełnie nieznanego powodu. Pociągnęłam za klamkę i wypadłam na zewnątrz. Widziałam maski samochodów.

Jakim cudem znalazłam się na parkingu?

Dochodziły mnie śmiechy i głosy męskiego grona.

Dobra. chwilę tu postoję i...

Odwróciłam się z zamiarem zaczerpnięcia powietrza i natrafiłam twarzą na kamień.

Jęknęłam cicho.

Był zły.

Nie kamień. Gabriel.

Jego szczęka była mocno zaciśnięta, linie żuchwy widoczne, a w oczach tańczyły diabelskie ogniki.

-Teraz jesteś całkiem nietrzeźwa.

- Wcale. Jestem Olivia i szukałam łazienki.

Myślenie w stanie upojenia alkoholowego można porównać do wspinania się na szczyt Mont Blanc. Jest to ogromna trudność.

Po załatwieniu potrzeby fizjologicznej, podczas której czekał na mnie przed drzwiami, ruszyłam z powrotem na parkiet ciągnąc go za sobą, a raczej taki był mój zamiar, ale on uparcie stał w miejscu. No, co za zgredek z niego. Przewróciłam oczami na jego upartość i spróbowałam znowu

Stanowczość przebijała z jego oczu tym samym, odganiając moje zbliżone marzenia. Chwycił stanowczo moje ramię, kierując się ze mną w kierunku wyjścia.

Zaparłam się.

Moje brązowe oczy rzucają mu swego rodzaju wyzwanie

Toczył wewnętrznie ze sobą walkę. Zamknął oczy i po chwili je otworzył, wzdychając ciężko. Spojrzał się na mnie z dziwnym błyskiem w oku i zanim zdążyłam zareagować, chwycił mnie i przerzucił sobie przez prawe ramię, traktując, jak worek kartofli.

-Postaw mnie na ziemię, słyszysz? Goblinie! -wypaliłam i zaczęłam się motać na jego ramieniu, bo niespecjalnie podobało mi się to, że wiszę głową w dół. Oczywiście nic sobie nie robił z moich krzyków. Muzyka w klubie była dosyć głośna i tłumiła wszelkie rozmowy ludzi oraz dźwięki.

Ale coś przebijało te wszystkie odgłosy.

Obok mojej głowy przeleciała butelka. Stłumione przekleństwo odbijały się niczym piłeczki pingpongowe po stole.

Ale on szedł niewzruszony.

Ludzie jakby na zawołanie usuwali mu się z drogi. To wyglądało w ten sposób, jakby wiedzieli, że należy mu udostępniać wolną i otwartą przestrzeń. Ale halo, czy naprawdę nikogo, nie zdziwił widok dziewczyny przerzuconej na ramieniu mężczyzny? Czy naprawdę nikt nie zwrócił na to uwagi? Może uznali, że to całkowicie normalne.

Chyba, że na filmach z tym to bym się zgodziła.

W końcu po kilku długich minutach mężczyzna, postawił mnie delikatnie na ziemi. Z racji tego, że wcześniej wisiałam głową w dół, zakręciło mi się w głowie i wpadłam prosto na niego.

Szpilka utknęła mi w klatce kanalizacyjnej, stopa zaczęła mi się niebezpiecznie wykręcać mi się niebezpiecznie, ale jedno szarpniecie, muśnięcie chłodnych palców na mojej łydce, załatwiło sprawę.

Podparłam się na jego bucie, ale pokręcił głową i ukląkł.

- Dawaj nogę.

- Królewicz by poprosił.

Uniósł głowę w górę.

- A to pech. Scenarzysta obsadził mnie w roli czarnego charakteru. Nie wybrzydzaj. Bo lepiej nie będzie.

Położyłam dłonie na jego szerokich barkach w celu utrzymania równowagi, a on zdjął buta z mojej prawej nogi.

A następnie wziął mnie na ręce.

- Stój! Co robisz z moją przyjaciółką? Natychmiast ją postaw!

Corellia zaczęła okładać Gabriela swoją torebką.

Z jego ust dało się słyszeć przekleństwo. Odepchnął jej ręce, a z moich ust wyszedł chichot.

Natomiast Corellia wyglądała, jakby się zastanawiała, czy w pierwszej kolejności mnie uwolnić, czy ponownie na niego nakrzyczeć i użyć siły, czy dać sobie spokój.

Zmarszczyłam brwi, kiedy Gabriel podszedł do auta od tylniej strony.

- Ale jaa...

- Z przodu. Muszę mieć na ciebie oko.-odburknął takim tonem, jakby ciężko mu było się do tego przyznać.

Zrobiłam głupią minę.

- Ale jednym wszystko będziesz widział?

Pociągnięcie pasa w dół uciszyło mnie.

- Od tego momentu, kiedy uruchomię silnik: cisza wy obie. Inaczej wrzucę was do pobliskiego śmietnika. Zrozumiano?

Corellia zasalutowała, a ja oparłam głowę na miękkie siedzenie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top