Rozdział dwunasty

Olivia

Moja głowa dosłownie płonęła. Ja nie wiem, co oni serwują w tych barach, ale chyba więcej nie skorzystam.

Nie. Poprawka.

To koniec. Nie tknę już ani kropli alkoholu.

Bo to jest tak złe.

– Nie rozumiem... Dlaczego nikt nas przed tym nie ostrzega?

– Oh prawdziwe zło właśnie nadciąga. –Uniosłam sceptyczne spojrzenie na przechodzącą korytarzem Prudence. Złote loki zakręciła tuż przy samej twarzy, różowe obcasy wystukiwały hymn.

Jonathan zmarszczył brwi, wykrzywił wargi, tak jakby przed chwilą miał do czynienia z cytrusem.

Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej. Prudence powitała mnie uśmiechem.

Jej fałszywość nadchodzi.

–Olivio, mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, co się stało. Po prostu istnieją lepsi i...–cmoknęła i pomachała ręką w powietrzu, jakby odganiała muchę. – Jonathanie to nic osobistego.

Mój kolega wydał z siebie prychnięcie.

–Dobrze słyszeć, że przetrawiłaś moją odmowę, kiedy to zjawiłaś się w mojej pracowni gotowa aby pozozować mi nago.

Prudence zamrugała w szoku.

Wokół nas niosły się szepty.

Obserwowałam sytuację, w myślach notując, aby później wypytać o wszelkie szczegóły.

Blondyn nachylił się do niej. Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy.

– Jeśli nie chcesz, żeby każdy poznał twoją tajemnicę, zostawisz nas w spokoju.

– Nas? Zmieniłeś orientację i ja nic o tym nie wiem? – Szyderczość i kpina wybrzmiewała w jej tonie głosu.

Jonathan położył dłonie na jej biodrach, zahaczył zębami o płatek ucha, przelotnie muskając kark.

– Za to ja miałem pojęcie o tym, że lecisz na takich jak ja. Podobają ci się geje?

Prudence zesztywniała. Oprzytomniała, kiedy zobaczyła, że on sobie z niej żartuje.

Zepchnęła jego ręce i spojrzała się na mnie.

–Królowa może być tylko jedna.

Cofnęłam się do tyłu, mając w zasięgu wzroku otwartą szafkę.

– Masz rację.

Odrzuciła włosy do tyłu, rozległ się pisk. Drzwiczki szafki uwięziły jej pukle.

– To twoja sprawka. – wysyczała wściekła. Miotała się w miejscu, ciągnąc palcami za loki.

–Nie rób tak bo pogorszysz sprawę. – Zlitowałam się nad nią i rozchyliłam metalowe drzwiczki, dzięki czemu mogła się uwolnić. Przeczesywała palcami pasma, sprawdzając długość. Następnie wymierzyła palec w moją stronę.

–Nie zostawię tego tak.

– Racja. Powinnaś je skrócić. Nie chcemy, żeby to się powtórzyło, prawda? – Mrugnęłam do niej– To taka moja przyjacielska rada.

Zmrużyła oczy i ruszyła. Staranowała chłopaka, który poleciał z impetem na kosz. Pokrywka odpadła, huk dotarł do moich uszu. Zamknęłam oczy. Oparłam głowę na ramieniu Jonathana i cicho jęknęłam.

– Kac czy moralniak?

–Po trochu tego i tego.

– Cóż za przejaw naruszenia reguł moralnych. – zanucił.

– Brak dowodów, sprawa zamknięta. Tak to szło? –Jego palce wplotły się w moje włosy. Zaczął kolistymi ruchami masować karb. Wiedział, że to mnie odpręża. Tym razem też prawie odpłynęłam.

–Baletko nie myśl. Już za późno. – Jakby czytał mi w myślach, ponieważ mój mózg był na pełnych obrotach.

Mruknęłam coś w odpowiedzi, zaciągnęłam się jego zapachem.

No przecież niczego nie zrobiłam.

Nie potrafiłabym się zniżyć do jej poziomu.

Nie zaatakowałam jej z ukrycia, nie przyszykowałam żadnej pułapki. Pozwoliłam jej myśleć, że się z nią zgadzam.

Była przekonana o swojej niezachwianej pozycji. Nie wyprowadzałam jej z błędu.

W końcu Królowa Suk może być tylko jedna.

Mój spryt i jej pewność ją jednak zgubiły.

–Potrzebuję kawy i twoich wyjaśnień. –Odsunęłam się od niego, Wygładziłam mu koszulę w biało niebieskie paski, a następnie pociągnęłam za sobą.

***

–I wtedy powiedziałem jej, że zamiast różdżki w spodniach trzymam pędzel. I że jestem artystą, a nie jakimś tam marnym podlotkiem, którego można wykorzystać.

Oplułam się kawą. Kropelki poleciały na jego lniane jasne spodnie.

Chłopak spojrzał się na mnie z niesmakiem.

–Chodź raz. Prosiłem chociaż raz. Zachowuj się jak dama. Czy to ci przystoi?

Sięgnęłam w kierunku plamy i wytarłam ją chusteczką nawilżaną.
I po kłopocie.

–Ta kawa jest za słodka. –skomentowałam, zwalczając w sobie odruch wymiotny.

– Z dodatkiem karmelu? Musisz im wybaczyć, że nie sypnęli ci czarnej, jak prosiłaś. –Uśmiechnął się cynicznie.

– Kiedy mówiłam, że potrzebuję wyjaśnień, nie prosiłam o każdy szczegół.

– No niemożliwe. Przecież tak przesadnie dbasz o każdy aspekt. Az do bólu.

Zacisnęłam wargi.

–Akurat na wasz temat nie chcę nic już więcej wiedzieć.

– O kim nie chcesz wiedzieć?

Dorian wyrósł nad nami. Pochylił się nad stolikiem, a ja odwróciłam głowę w bok, aby dać im chwilę prywatności. Dorian usiadł przy swoim chłopaku. Miał na sobie dżinsową kurtkę i czarne przetarte w kilku miejscach spodnie. Jego brązowe loczki spadały na czoło. Kiedy się uśmiechał, miało się wrażenie, że jego słoneczna poświata dotyka nas. Rozumiałam, dlaczego Jonathan obdarzył go uczuciem.

Bo kiedy żyje się w cieniu własnych ambicji, potrzebujemy kogoś, kto nie pozwoli, aby one nas pożarły.

Samych aplikujących na Wydział Plastyczny było 224, z czego tylko 8 studentów zostało przyjętych. Główna kadra była zachwycona niebanalnym podejściem Jonathana do sztuki. Wyróżniała go też niesamowita wrażliwość, choć po samym wyglądzie zewnętrznym nigdy byś tego nie powiedział. Jonathan w dniu dzisiejszym jest blondynem, jutro równie dobrze może być podobny do Smerfa. Farbował włosy tak często jak często dobierał ubrania pod swoje rysunki. Jeśli malował konar drzewa, był brązowy od stóp do głów. Tłumaczył to w ten sposób, że wtedy czuje swoją pracę i wie co ma przekazać.

Juilliard School jest bardzo selektywna i cieszy się reputacją jednej z najlepszych instytucji sztuk scenicznych w kraju.

Za zamkniętymi drzwiami Julliard School pod wieloma względami była ringiem.

Tutaj następowała selekcja. Już na samym początku było wiadomo kto przejdzie dalej. Rygorystyczny próg przyjęć z niskim wskaźnikiem akceptacji świadczył już o samej placówce. Słabsi nie mieli prawa bytu. Byli zgniatani na samym starcie zanim postawili jeden krok.

Tu nie było metody drobnych kroków. Albo byłeś najlepszy albo nie znaczyłeś nic.

Chęć zaimponowania staje się celem nadrzędnym, a prawdziwe przyjaźnie są tutaj rzadkością.

Pot i ciągła rywalizacja.

Oto co tu zastaniesz.

– Mówiłem o jej prudencyjności.

–A czyli o nikim wartym uwagi.–Dorian rozpostarł ramiona i mrugnął do mnie porozumiewawczo.

– Co to za mina?

– Upiła się. – pośpieszył z wyjaśnieniami Jonathan.

Dorian przyłożył teatralnie dłoń do serca.

– Jestem wzruszony. Nasza dziewczynka dorasta.

– No to już drugi rok studiów. Lepiej później niż wcale.

–No ja zawsze powtarzam, że studia to najlepszy czas w życiu. Mamy imprezować na potęgę. A o konsekwencje będziemy się martwić potem. Albo i nie. Wyjebane w to. Cieszmy się życiem. – Dorian postukał palcem w powierzchnię stołu.

–Ty i pojęcie impreza ostatnio za bardzo się rozrosło. Ja nie wiem jak ty sobie poradzisz jak ostatnio chodzisz nieprzytomny na zajęcia. –Jonathan skrzyżował ramiona.

– Właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę, że gdyby otworzyli nowy wydział to byłbym absolutnie bezkonkurencyjny...– Dorian przyjął minę myśliciela, a ja wykorzystując ich wymianę zdań podkradłam kawę malarzowi.

O wiele lepiej, pomyślałam przełykając większy łyk bez żadnych oporów ze strony trawiennej.

Zaraz potem zostałam trzepnięta w ramię.

– Ładnie to tak?

Posłałam Jonathanowi całusa w powietrze.

– Nie piłeś jej już. Zmarnowałaby się.

– Nie żałuj dziewczynie. To jej pierwszy raz. Każdy w końcu musi go mieć za sobą. –Dorian poruszył sugestywnie brwiami

– W czym byłbyś bezkonkurencyjny? – spytałam go.

– To oczywiste. W opierdalaniu się.

Jonathan parsknął.

– Ta, a te nowe teksty piszą się same?

–Tak. Wypływają z mojej głowy z każdym wchłoniętym procentem alkoholu.

Jonathan zmarszczył brwi.

– Talent– podsumowałam.

–W rzeczy samej– podłapał Dorian.

Odgarnęłam włosy do tyłu.

– Dobra, ja spadam.

– Do domu?

– Nie, na zajęcia.

To cóż powodzenia.

– Tylko się nie połam.

Krzyknęli w tym samym czasie.

– Poradzę sobie.

Jak zawsze. I wszędzie.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top