Rozdział dwudziesty ósmy


Gabriel

Dotyk jej chłodnych rąk był przyjemny, tak inny od tego, co doświadczałem na co dzień. Zastygłem czujny, mając zamknięte oczy, choć wcale nie spałem. Jej dłonie poruszały się delikatnie, dokładnie wmasowując żel. Nie było w nich żadnego zawahania. Tylko zdecydowanie nastawione na cel. To już było dla mnie znajome. 

Brutalność zamknięta w ciosach, szybkie reakcje i jeszcze szybsze decyzje. Każdy mój dzień był zaplanowany, nie było żadnych odstępstw od reguły ani zmian. Wstawałem o tej samej porze, zaczynając dzień treningiem i tak samo go kończąc.

Zadania, których się podejmowałem i te, które sam sobie wyznaczyłem musiały być wykonane. Działałem o jeden krok do przodu. Zawsze o ten jeden krok. I do tej pory cała strategia, którą stosowałem w codziennym trybie życia działała. Do czasu.

Ktoś ewidentnie sobie na górze ze mną pogrywał. Wystawiał mnie na pierdolona próbę, stawiając ją przede mną. Dziewczynę o zamiarach tajemniczych jak jej myśli, które torowały sobie drogę przez jej umysł. I kiedy już wydawało mi się, że rozpracowałem ją do końca, ciągle mnie zaskakiwała.

Nie potrafiłem przyjmować od nikogo pomocy, ba ja jej nawet nie chciałem. Nie uważałem zresztą, abym jej potrzebował. To ja odpowiadałem sam za swoje czyny. I byłem ich świadomy.

To były i wyłącznie tylko moje sprawy. Moje problemy, moje nierozwiązane sprawy i moje kłopoty, w które się pakowałem nie raz. Nie chciałem, aby ktoś próbował mnie z nich wyciągać. I każdy kto mnie znał o tym wiedział.

Ona jednak zdawała się i tak robić po swojemu.

Poczułem chwilową ulgę, kiedy nałożyła żel na mój poobijany tors, która jednak nie wydała mi się być sprawiedliwa. Bo nie zasługiwałem na choćby jej namiastkę. Palił mnie wzbierający we mnie gniew wynikający z nieukończenia zadania. Nie mogłem sobie na to pozwalać

Choć czułem się jakby ktoś po mnie przejechał walcem drogowym, byłem gotów w każdej chwili stanąć na ringu przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ta miała nadejść niebawem.

Byłem wytrwały. A ból nie był dla mnie przeszkodą. Nie liczyło się to, dopóki ból fizyczny przyćmiewał ten stan bezsilnego gniewu na rzeczy, które już się wydarzyły...Którym nie zdążyłem jakkolwiek zapobiec. Mogłem zrobić wiele, a nie zrobiłem nic.

Dlatego już nigdy nie zamierzałem stać biernie.

I byłem gotów na wszystko nawet kosztem samego siebie.

W oczach Olivii widziałem troskę, za co miałem ochotę nią potrząsnąć. Bo kiedy patrzyłem na siebie w lustrze za każdym razem wciąż czegoś mi brakowało. Dziura w piersi wciąż ziała pustką. Spopielone części mojej wiary we własne idee było tym, co mnie trzymało. Bo choć żyłem i posuwałem się wciąż do przodu w zderzeniu z demonami przeszłości rozbijałem się tylko o betonową ścianę. Tak ja szesnaście lat temu, kiedy wydawało mi się, że mój świat się zawalił.

Nieubłagane wycie chciało wydostać się z mojej krtani, zamiast tego słyszałem jej głos i dotyk jej drobnych piąstek i zapach jej kwiatowych perfum. Dotarły do mnie jej narzekania, więc odsunąłem się, a Olivia poszła do łazienki, aby umyć ręce. Kiedy wróciła przystawiłem mały stolik do łóżka i zapaliłem światło. Nie chciało mi się już schodzić do jadalni. Olivia od razu dorwała się do papierowej torebki. 

–W życiu bym nie pomyślał, że będziesz miała taki apetyt.

Mruknęła coś w odpowiedzi i zajadała się nuggetsami, przymykając z zadowoleniem oczy.

 Nigdy jeszcze nie zostałem odtrącony na rzecz jedzenia i to było dosyć zastanawiające. 

Olivia spojrzała się na mnie po czym zgięła nogi w kolanach, kładąc sobie poduszkę, która zasłaniała jej uda.

–Nigdy jeszcze nie jadłem w sypialni. –rzekłem, biorąc dużego cheeseburger. –Właściwie to nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem śmieciowe jedzenie.

– Teraz wiesz, co traciłeś przez ten czas.

Ostatni kęs jedzenia zniknął szybko w jej ustach.

– Buldożer. –wyrwało mi się, a w odpowiedzi pokazała mi środkowy palec.

–Jem tyle ile potrzebuję, a jeśli będziesz nadal gadał, to zjem też ciebie.

– Ale będziesz gryzła? –musiałem się upewnić.

Piwne tęczówki zabłyszczały, a usta wykrzywiły się w ironiczno mrocznym uśmiechu.

– Skonsumuję dokładnie.

Całe moje ciało przeszył prąd.

Olivia uśmiechnęła się szeroko pokazując równe białe zęby.

Jej się to podobało. Anielica w skórze diablicy.

–Jak zjesz, to weźmiesz tabletkę.

Uniosłem do góry brwi.

–Jak zjem, to cię odwiozę do domu. –zaznaczyłem i sięgnąłem w kierunku kubków z herbatą stojących na ciemnej komodzie. Pierwszy podałem jej. 

–Wolisz cierpieć. Dlaczego? – spytała.

– Bo ból to mój cień, który noszę ze sobą.

Obserwowała mnie uważnie.

–Cóż nie spodziewałam się, że mi odpowiesz.

Ja też nie– przyznałem w myślach i mrugnąłem do niej, kiedy zauważyłem, że się wpatruje nawet nie mrugając.

–I co znajduje się na twojej fantazyjnej liście mrocznych mężczyzn?

– Nie prowadzę żadnej listy. –parsknęła. – Ale znam dziewczyny, które to robią. Wśród nich moja przyjaciółka.

–Wystarczy mi jedna. Aż jedna, o którą nawet przez sekundę nie prosiłem–westchnąłem ciężko i rzuciłem długie spojrzenie w jej kierunku.

–Przybiję z tobą mentalną piątkę, bo jest taki jeden jeden, którego się nie można pozbyć.

Pokręciłem głową z rozbawieniem na to, jak usilnie stara się sobie wmówić to, że nie czuje w stosunku do mnie żadnej sympatii, ani tym bardziej pożądania. Trzeba jej przyznać to, że jej maska obojętności, jaka przybrała trzymała się dobrze na jej twarzy.

– Jesteśmy kwita. Ja opłacę ten mandat.

– Nie musisz...–zmieszała się.

– Ale ja wcale cię oto nie pytałem.

Przewróciła oczami, a ja podetknąłem jej świstek papieru.

Zrób zdjęcie na pamiątkę.

–Jaką pamiątkę? –Przekręciła głowę na bok, a nasze ramiona się ze sobą zetknęły. Pasma jej brązowych włosów opadły swobodnie na lewe ramię.

Oblizałem swoje wargi i wstałem z łózka.

–Jestem zawiedziona, bo nie dostałam zabawki happy meal. –Wargi jej wygięły się w podkówkę.

–I dobrze, bo dzieci potrzebują jej bardziej.

–Ale nachodzi era Barbie. A ja jestem wielką Barbie. –Poprawiła poduszkę na wezgłowiu łózka, obciągnęła spódniczkę i dołączyła do mnie biorąc kubek w dłonie.

Zgasiłem światło i udaliśmy się na dół.

Przeszliśmy do holu, zgarnąłem z wieszaka czarną skórzaną kurtkę

– A ty gdzie? –zatrzymała mnie.–Mój kierowca już na mnie czeka. 

Wyszedłem z nią na dwór, brama przed nami zaczęła się otwierać. Szliśmy ramię w ramię.

–Dlaczego akurat róże? –spytała po chwili–Nie wyglądasz mi na typa romantyka.

Była obrócona przodem do żywopłotu, tyłem do bramy. Ochroniarz w samochodzie nas obserwował przez szybę więc kiwnąłem mu głową na powitanie. A potem zamknąłem ją w pułapce swych ramion i wyszeptałem:

– Bo może właśnie za pomocą tych róż oszukuję piękne niewiasty? –mruknąłem i docisnąłem ją do żywopłotu. Pędy kwiatów oplatały nas z obu stron. Wyczuwałem krzywiznę jej bioder, dłonie nadal trzymałem płasko. – A w rzeczywistości tylko jestem draniem bez serca, któremu zależy tylko na tym, aby je wykorzystać niecnie i zostawić ze złamanym sercem? –mruknąłem i owiałem jej policzek swoim oddechem.

 – Co jeśli te piękne niewiasty wyprzedzą cię w swoich działaniach i to ty będziesz miał złamane serce? –Patrzyłem się na nią, jakbym chciał zajrzeć w głąb jej myśli. Ona z kolei patrzyła na mnie tak, jakby nie zamierzała mi odpuścić. Jakby nie przyjmowała do wiadomości moich wcześniejszych słów. Patrzyła na mnie tak jakby już wiedziała...jaki będzie jej kolejny krok. A może tylko tak dobrze udawała?

–Żadna się do tej pory nie ośmieliła wedrzeć w moje serce– – przyznałem szczerze. i odgarnąłem ręka kosmyk jej włosów, który wpadał jej do oka. –  Żadnej na to nie pozwoliłem– dodałem niskim szeptem i zwolniłem uścisk ramion, a Olivia się z nich wyplątała.

Patrzyłem jak znika mi ono z zasięgu wzroku.

Dźwięk smsa oderwał mnie od myśli. Odczytałem wiadomość od nieznanego numeru.

Był to plik jpg.

Na białej kartce były cyfry. Piknięcie.

Kolejna wiadomość. Plik jpg, na którym widoczny był sejf. Tym razem pojawiła się wiadomość tekstowa.

Szukaj, a znajdziesz.

Zaczynamy zabawę, kochane!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top