Rozdział drugi

Gabriel 

Nowy Jork, Brooklyn

  Postawiłem kołnierz czarnej skórzanej kurtki, upewniłem się, że zamknąłem auto i podszedłem pod drzwi klubu. Zerknąłem za siebie, zmarszczyłem brwi, widząc młodych chłopaków stojących przy moim mrocznym pojeździe. Obserwowałem rozwój sytuacji, ale oni zwyczajnie się przyglądali z otworzonymi szeroko oczami ze zdziwienia i minami wyrażającymi niemy zachwyt.

  Spodobała mi się ich adoracja mojego auta, ponieważ kiedyś byłem taki sam. Nie mogąc sobie pozwolić na zakup, po prostu podziwiałem kolekcję mojego szefa w garażu. Moim ulubionym modelem auta był czarny bugatti. Zawsze przechodziłem obok niego, wyobrażając sobie, że jestem jego właścicielem

  Walki na ringu z początku nie przynosiły mi kokosów. Walczyłem, by mieć za co jeść, bo choć Leopoldo przyjął mnie pod swój dach, nie chciałem na nim żerować, bo dał mi więcej niż sądził.

   Oprócz bycia moim trenerem, był też mentorem i w pewnym sensie... ojcem. Ludzi nie można zastąpić i ta prawda była dla mnie bolesna do przyjęcia, bo mimo tego że mówi się, że nikt nie jest niezastąpiony, to gówno. Moi rodzice byli cudownymi osobami, takich zdecydowanie brakuje na tym świecie.

 Podobno z czasem tęsknota za bliskimi przemija, czas płynie przecież dalej. Ale rzeka wspomnień ciemnych wód wciąż ciągnie do siebie, sprawiając, że czas nic tu nie zaradzi. Wszystko jest zakorzenione w naszej psychice, to od niej wiele zależy.

  Jedno jest pewne, że trzeba mieć solidne jaja, żeby funkcjonować w świecie pełnym przemocy, fałszu, zatargów i wyłaniającego się zza rogu zła, które tylko czeka, aby pochwycić kolejną ofiarę w swoje macki.

  Nikt mnie do tego życia nie przygotował. Sam musiałem zasięgnąć lekcji, szczęśliwie u boku samego niegdyś słynnego boksera. Dzięki niemu zrozumiałem, że najpewniejsze jest postawienie na siebie, bo zaufanie to suka, która prędzej czy później cię wyrucha. Raz się przejedziesz, więcej na to nie pozwolisz.

  Leopoldo codziennie mnie trenował, często było tak, że gdy zjadłem śniadanie, on już rzucał mi rękawice bokserskie. Prawdopodobnie wyczuwał, gdy płomień złości się we mnie tlił, dążył do tego, bym wyładowywał się w worek bokserski treningowy, a dopiero potem, zbliżał się do ludzi.

  Zaczął od podstaw, choć sam musiałem wyrobić w sobie postawę bokserską, a przy tym znaleźć swój indywidualny styl.

  Boks to sztuka mięśni i całego ciała sama w sobie. Dla mnie to również wyrzucanie emocjonalnej chmury, która się w środku zbiera. To jeden ze sposobów wyrażania tego, co czuję. Również chwila, kiedy przebudzam się z tego odrętwienia, pozwalając na to, aby złość dyktowała moje zamiary. Chwila, kiedy czuję, że żyję. TAK NAPRAWDĘ.

  I choć toczę walki na śmierć i życie paradoks tego jest taki: gdy trzymam w swoich dłoniach pętelkę życia drugiej osoby, daje mi to chorą satysfakcję. Barwiąca krew, która spływa na ziemię pokazuje, że jestem niezwyciężony. Dążący nieustępliwie do celu, uzbrojony w siłę, którą wytaczam za pomocą pięści. ŻYCIE ZMIENIŁO MOJĄ POSTURĘ.

  Teraz byłem tylko twardym kamieniem, który w zderzeniu z przeszkodami napotkanymi na drodze przekładał je w swoją siłę.

  Przydługa kurtka opinała jednego ze stojących chłopaków niczym płaszcz. Widać, że jest porządnie znoszona. Nie zastanawiając się nad tym co robię, idę w ich stronę. W ich oczach jest widoczny strach, niski blondyn zamiera, kiedy sięgam ręką do kieszeni, z której po chwili wyjmuje portfel.

  Młodzieńcze oczy świecą się oczy, gdy obdarowuje ich pięćdziesięcio dolarowym papierkiem. Dla mnie to nic, ale dla nich ... Znałem biedę bardzo dobrze, więc jeśli mogę odmienić czyjś los i powstrzymać przed popełnieniem głupiego czynu, to robię to. Może i budzę strach na ringu, ale nigdy nie atakuję bezpodstawnie. Niech się boi ten, kto zawinił.

  Biedota przyciąga kłopoty jak magnes. Nie definiuje ludzi poprzez pryzmat pieniędzy, ale co krótko rzec: pieniądz kręci tym światem. Człowiek jest w stanie zrobić dużo dla pieniędzy tym bardziej, gdy ich prawie nie ma.

  Widywałem w biedniejszej dzielnicy Nowego Jorku ludzie zbierających szklane butelki na skup, wśród nich byli dzieci. Odarte dachy domów, które ledwo się trzymały, wystarczyłby tylko lekki podmuch wiatru, który strąciłby górę.

  Miejsca zwane slumsami wciąż się mija. Nowy Jork znany z blasku bogactwa, który odbija się w szklanych wysokich wieżowcach posiada mroczną stronę życia tętniącego po zmroku. Choćby dzielnica Queens. Lepiej nie zapuszczać się w te tereny jeśli ci życie miłe.

  Dziękują mi wielokrotnie, nieprzyzwyczajony do takiej ilości słów na raz po prostu, skinąłem im głową.

  – Ile lat trzeba zbierać na takie cacko? – Uśmiechnąłem się na słowa tego najodważniejszego. Reszta stała jak zamurowana. Plotki robiły swoje. Zresztą w nich można znaleźć prawdę. A oni zdawali sobie dobrze sprawę z tego przed kim stoją.

  – Co najmniej kilka dobrych lat walk na ringu. Na początku walczy się za nic, ale z nadzieją, że z braku narodzi się więcej – odpowiedziałem mu.

  – Ale nie ma żadnej pewności w tym.

  Zgodziłem się z nim, bo moje pierwsze walki wyglądały w ten sposób, że przede wszystkim chciałem udowodnić coś, nie tyle komuś co sobie. Schodziłem z ringu z wypłatą, niewystarczającą nawet do kół bugatti samego mistrza świata Floyda Mayweathera, ALE ROBIŁEM TO, BY POKAZAĆ, ŻE POTRAFIĘ.

  Wiedziałem, że droga bywa trudna i kręta, a wokół tyle zawiłych labiryntów, mylnych drogowskazów i fałszywych ludzi, więc jeśli nie postawię na siebie, to przegram zanim cokolwiek zacznę.

  " Gabrielu, jeśli nie uwierzysz w siebie, to nikt za ciebie tego nie zrobi. Jedynym pewnikiem w życiu jesteś ty. Znajomi przychodzą i odchodzą, spotykamy w życiu tyle ludzi, ale nie wiadomo, kto z nich zostanie z nami na zawsze."

  Trzymam się słów Leopoldo.

  – Wracajcie do domu. Nocą nie jest tu bezpiecznie. Bogaty świat przywołuje problemy. Lepiej od nich strońcie.

  Znajdując się już w klubie, zająłem swój stolik z tyłu z dala od ciekawskich oczu, ale jednocześnie mając doskonałe pole widzenia na wszystko, co się dzieje za mną i przede mną. Pozostaję dobrym obserwatorem

  Niebieskie światła w Blue Lagoon tematycznie dopasowane rzuciły poświatę na szkło, które obracam pomiędzy palcami. Przechyliłem kieliszek i przełknąłem palącą ciecz, która spłynęła w dół mojego przełyku. Obserwowałem ludzi i rozwój sytuacji, jakie się działy tuż przed moimi oczami. Zawsze zwracałem uwagę na szczegóły, czasem może byłem zbytnio uprzedzony na tym punkcie, ale lepiej być przezornym niż żałować, że zareagowało się za późno.

  Widziałem mijane twarze dziewczyn lecz żadna nie przyciągnęła na dłużej mojego wzroku. Blondynki były bez wyrazu, sztuczna tapeta niemalże rozpływała się, mocny makijaż upodabniał niektóre do czarownic z sabatu. A nie mówiąc już o tym, że znacząco je postarzał. Co najmniej o kilka lat.

  Kopia na kopii. Nic ciekawego.

  Znudzonym wzrokiem prześlizgiwałem się po sylwetkach kobiet, które posyłały mi powściągliwe spojrzenie, a niekiedy prowokacyjne. Kiedy jedna z nich, blondynka o kocich czarnych oczach i wylewającym się biuście, dotknęła okolic mojego kolana, a jej palce niebezpiecznie szybko zbliżały się do paska moich spodni, warknąłem i strząsnąłem jej rękę, jak oślizgłego robaka. Miałem dość.

  Zdecydowanie potrzebowałem odmiany. Wygrałem walkę i choć każda z nich, w tym klubie, czekała tylko na okazję aby spotkać się z moim penisem i doświadczyć chwili spędzonej ze mną w łóżku, żadna na nią nie zasługiwała.

  Miałem swoje zasady i nigdy nie schodziłem poniżej siódemki. Wyznawałem też jedynkę; znaleźć, zaliczyć, zostawić.

  Jeden raz nie mógł się już nigdy więcej powtórzyć.

  Niczego nie obiecywałem moim wybrankom łóżkowym, a nawet zaznaczyłem, żeby nie myślały o czymś więcej. Łączył nas tylko seks. Jedna chwila, która szybko mijała. Nawet nie pamiętam imienia żadnej. Zwyczajnie nie przywiązywałem do tego wagi.

  Momenty. Sekundy. Przyjemność. Wyładowanie.

  Oto w tym chodziło.

  Oczywiście kobiety myślały kompletnie innymi kategoriami. Niektóre z nich, sądziły, że skoro są ze mną, to mogą być już na wieczność. Ta kategoria nazywana jest kwasami, ponieważ zdecydowanie źle działają na środowisko, obniżają mój nastrój jak i podniecenie. Faceta odstraszają takie słowa. Unika ich, jak diabeł święconej wody.

 Na sam myśl przeszły mnie dreszcze, a w klubie było przecież ciepło. Zresztą, czułem się rozgrzany po walce, więc nawet, gdyby temperatura była inna, nie odczułbym tego.

 Leniwie przejechałem językiem w kąciku ust, dopiłem pozostałość trunku i zdecydowałem, że na dzisiaj to koniec.

  Znałem tradycję pięściarzy po wygranej, ale zwyczajnie nie miałem ochoty na siłę szukać sobie kolejnego przereklamowanego plastiku, posiadającego na zbyt wybujałą wyobraźnię i potencjalną roznosicielkę HIV.

  Zdrowie i życie ma się tylko jedno. Nie miałem zamiaru za chwilę przyjemności płacić później jakimś syfem. który zadomowiłby się na stałe w moim organizmie.

  Wstałem, poprawiłem mankiet kurtki i opuściłem klub. Odprowadzające mnie spojrzenia, nie sprawiły, że zdecydowałem się zostać. Nie chciałem powtarzalności. Nie kolejny raz.

  Poczułem jak czyjeś ciało odbija się od mojego. Wyciągnąłem ręce i przytrzymałem nieuważną osobę. Wyczułem wanilię docierającą do moich nozdrzy. I coś słodkiego, co unosiło się w powietrzu. Poczułem się zaatakowany dwukrotnie. Spojrzałem w dół i zauważyłem drobne brązowe coś.

  – Patrz przed siebie, człowieku – Zdziwiony tą ostrością, odchyliłem się. Patrzyły na mnie wściekłe brązowe tęczówki.

  – Dziwny sposób przeprosin – skomentowałem.

 Dziewczyna prychnęła pod nosem, a zdając sobie sprawę z tego, że jest w moich objęciach, wydostała się z nich.

  – Za co miałabym cię przepraszać niby? To ty jak wicher wyleciałeś z tego klubu.

– To ty zaatakowałaś mnie niczym pocisk nuklearny.

  Zmarszczyła gniewnie brwi. Odsunęła się trochę do tyłu, zlustrowała wzrokiem moją postać. Ja nie pozostałem dłużny. Poleciałem od dołu do góry, omijając piersi, a zatrzymując się na oczach, w których paliło się światło dające więcej blasku niż latarnie i neony razem wzięte. Biała sukienka sięgała jej za kolana. Na głowie miała złotą opaskę z powtykanymi brylantami, ale nie znałem się specjalnie na tym. Brązowe włosy otulały jej piękną twarz. Delikatny makijaż podkreślał jej urodę, a czerwone usta kusiły swoją doskonałością.

  Z pewnością nie pasowała tutaj. Wyglądała jakby się urwała z jakiegoś przyjęcia u nadzianych rodziców, lub z balu, na którym wystawił ją chłopak. Bo innych opcji nie brałem pod uwagę.

  Była młoda, ta niewinna buzia wskazywała, że absolutnie nie powinna tutaj być sama. Zaraz jakby usłyszawszy moje myśli, zrobiła kroki naprzód.

  – Nie pasujesz tutaj, Dzieciaku – podkreśliłem ostatnie słowo.

  – Kim ty jesteś, żeby mi mówić, gdzie pasuję, a gdzie nie, co? – warknęła.

  – Kimś, kto wie, że jesteś białą owcą. Kiedy tam wejdziesz, zostaniesz pożarta – wskazałem głową drzwi klubu. W Blue Lagoon, roiło się od mężczyzn, którzy tylko czekali aż dziewczyny takie jak ona, wpadną w ich ręce. Wśród nich byli brutale, których nie interesowało czy ktoś ma ochotę, czy nie.

  – Jestem duża i umiem się sama obronić. Możesz grać rycerza, gdzie indziej.

  Uniosła wysoko podbródek, po czym pewnie podeszła do ochroniarza, który przybijał pieczątki z niebieskim smokiem, ale nie sprawdzał dowodów ludziom, dzięki czemu każdy głupi mógł się tutaj dostać. Podekscytowana wystawiła rękę, a kiedy dostała niebieską przepustkę, spojrzała się na mnie wyzywająco. Po czym weszła do zakazanego miejsca.

  Ścisnąłem nasadę nosa bijąc się z myślami. Przecież ona tam przepadnie.Wsiąknie. Z drugiej strony, co mnie to obchodzi? Ja jej nawet nie znam. Jest dla mnie obojętna.

  Jest też biała. A kolor ten kojarzy się z anielskością, czystością harmonią i.. niewinnością. Z czymś co jest delikatne samo w sobie i prawdziwe.

  A ona nie była fałszem. Sądząc po tym jak odważnie się wypowiadała w mojej obecności, kompletnie nie miała pojęcia, kim jestem. Nie skomplementowała mojego wyglądu, nie śliniła się do mnie i nie nie wychwalała mnie za piedestał. Nie ona potrafiła mnie zrugać.

  Była przeciwieństwem kobiet, z którymi miałem przelotne relacje.

  I dlatego czułem, że muszę chronić takiego emblematu.

Witajcie w drugim rozdziale! Nie macie nawet pojęcia, jak ogromnie mi miło, gdy widzę te wszystkie gwiazdki i wspaniałe komentarze od Was. To mega motywuje i daje kopa do dalszej pracy💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top