Rozdział czwarty
Gabriel
Wcale nie ruszyła do wyjścia. Tylko do baru. Moja kurtka sięgała jej poniżej ud. Długie zgrabne, do nieba nogi i wysokie szpilki mówiły: cholerny seksapil od stóp do głów. Zbudowana pewność siebie. Szła tak, jakby się przechadzała po wybiegu. Nie upewniła się, że za nią idę, bo musiała słyszeć moje kroki. Albo czuć mój oddech na swoim karku.
- Boisz się, że się upije? To dlatego, nie zamówiłeś mi drinka? - spytała, sadowiąc się na skórzanym stołku z czarnego obicia.
- Twoja pełnoletniość budzi we mnie wątpliwości - przyznałem szczerze.
- W tobie tak. Ochroniarz jednak był innego zdania - Podwinęła rękaw, odsłaniając niebieskie logo klubu.
- Taki z niego ochroniarz, jak ze mnie spokojny człowiek. To o niczym nie świadczy. Nabrał się na twoją ładną buzię
- I urok osobisty - dodała.
Uniosłem minimalnie kącik ust ku górze.
- I wejście smoka.
- Masz rację. Kiedy czegoś, chce zrobię wszystko, żeby to dostać.
- A więc dążysz z determinacją do celu, nawet kiedy droga do niego nie jest łatwa i skomplikowana?
- Komplikacje to moje drugie imię. Poza tym przeszkody są po to, by je wymijać.
- Zdradzisz mi swoje imię?
- Nie.
- Nie teraz. Czy nie, że wcale?
- Po prostu nie.
Kobiety.
I ona myśli, że to "nie" załatwia już sprawę?
- Ile masz lat tak naprawdę?
- Dwadzieścia jeden.
Spojrzałem się na nią poważnie.
- To twoje ostatnie słowo?
- Jesteś jakimś stróżem prawa, że mnie tak wypytujesz?
- Nie wyglądasz mi na tyle - odparłem. - Makijaż może i trochę ci dodaje, ale mimo to, nie jestem skłonny w to uwierzyć. Tak samo jak w ten kaprys z pocałunkiem. Powiedz mi o tu chodzi?
- Byłeś pod ręką. Nie bierz sobie tego do siebie. To był po prostu... nagły impuls.
- Nie bawię się w żadne amory, chce żebyś to wiedziała. Jeśli to był twój sposób na zwrócenie mojej uwagi, to miernie ci to wyszło. I na przyszłość: nie próbuj tego nigdy więcej - powiedziałem, zimnym jak lód głosem. Ale musiała znać swoje ograniczenia.
Nikomu nie pozwalałem się do siebie zbliżyć. Żadna nie posmakowała moich ust. To była wyraźna granica, która nie mogła zostać przekroczona. Nie przywiązywałem się do nikogo, na tle emocjonalnym, nie wchodziłem w długoterminowe relacje z prostych powodów, żadna data nigdy nie była pewna. Życie przecież potrafi niemile zaskoczyć. Równie łatwo daje co odbiera. Związać się z kimś jest zbyt ryzykowne, bo nie wiadomo, kiedy nam ta osoba ucieknie. Na zawsze.
Utrzymywałem dystans w relacjach z kobietami i innymi ludźmi. Nie angażowałem się niepotrzebnie. Tak było zdrowiej. Ludzie w dzisiejszych czasach są zbyt chciwi. Biorą ciągle, ale nie potrafią okazać w żaden sposób wdzięczności. A niektórzy nie są warci nawet złamanego paznokcia.
- Nie obawiaj się. Nie spróbuje. Ale nie zamierzam cię za to przepraszać. Bo nasze usta minęły się o centymetry. A jak już wspominałam wcześniej, musiałam to zrobić.
- Chciałaś to zrobić.
- Ja, nie. Ale one... Lepiej się zacznij martwić o siebie, ponieważ te gazele właśnie rozpoczęły polowanie - Wskazała palcem na trzy siedzące kobiety, które wręcz obłapiały mnie wzrokiem.
- Umiem o siebie dbać, ale doceniam twoją troskę.
-To żadna troska, stwierdzam fakt, bo po prostu widzą we mnie rywalkę.
- Zrujnowałaś ich marzenia. Właściwie to chyba powinien być ci wdzięczny - chrypnąłem, owiewając oddechem jej kark.
Zmarszczyła nos.
- Czujesz odrzucenie?- Przybliżyła swoje nagie kolano, które dotknęło mojego uda przez materiał czarnych spodni.
Uniosłem minimalnie kącik ust do góry.
Potrafiła być zabawna, ale wciąż pozostawała utrapieniem, na które skazałem się sam.
- A teraz zgadnij co? Zamówisz mi dokładnie to samo, co pijesz.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie.
Wzruszyłem ramionami.
- W porządku, ale nie mów potem, że cię nie ostrzegałem.
- Nie powiem.
Zamówiłem jej w końcu to co chciała, bo nie mogłem już znieść jej marudzenia. W ostateczności wolałem aby piła przy mnie niż w innym miejscu, w otoczeniu szemranego towarzystwa. Sam tak naprawdę nie wiedziałem dlaczego jej osoba zainteresowała mnie na tyle, że zapragnąłem nie opuszczać jej na ani jeden krok dzisiejszej nocy. Może potrzeba chronienia jej wynikała z usilnie zachowywanych pozorów, bo czułem, że to tylko poza do złej gry z jej strony. Ale było też coś jeszcze. Zwyczajnie pamiętam, co powiedział mi mój tata.
" Każda kobieta jest jak kwiat. A o nie należy dbać."
Nauczył mnie szacunku do kobiet, dlatego nawet do dziwek go miałem, bo dziwka to też kobieta. Pozwiedzana przez każdego kutasa świata, ale wciąż... kobieta. Być może nie miała innego wyboru jak tylko się stać nią. Nie oceniałem. Ani nie rozmyślałem nad tym.
Za największych szmaciarzy uważałem polityków. Potrafili dawać dupy każdemu, byleby tylko ratować swoją posadę i swój tyłek. Dyscyplina partyjna amerykańska była wyjątkowo słaba. Przeruchani przez rząd na milion sposobów, a oni jeszcze krzyczeli po więcej. W dzisiejszym świecie politycy to przecież korupcyjni mafiozi.
Sprzedawali się tak tanio.
Jeśli więc kiedykolwiek poczujecie, że sięgacie dna pamiętajcie, że od spodu puka polityczna szajka.
***
Przyglądałem się jak bierze dużego łyka. Wytrzeszczyła oczy, zamachała w powietrzu rękami i złapała szybko colę, która miłosiernie podsunąłem. Zaczęła łapczywie pić, niczym smok.
A jednak.
Pól szklanki później, oblizała swoje usta.
- Pierdolnęło porządnie, co?- spytałem.
O mało, a znowu by się zachłysnęła.
-Jezu - sapnęła.
- Wystarczy, Gabriel - sprostowałem.
- Gabriel - powtórzyła po mnie, zupełnie jakby sprawdzała jak moje imię brzmi w jej ustach. - A więc zasiadłeś na piekielnym tronie?
- Kto powiedział, że z niego zszedłem?
- Mówisz, że dostąpiłam tego zaszczytu...
-... spotkania z moją skromną osobą? Tak.
Przygląda mi się chwilę bez słowa, oblizując co raz swoje czerwone usta.
- Możesz tylko patrzeć - powiedziała zarozumiale.
- Właśnie to robię - odparłem. - Nie przekraczaj żadnych granic. Nigdy więcej, a jakoś się dogadamy.
- Czy to znaczy, że jeszcze mnie nie polubiłeś? Au... To zabolałoby mnie... tutaj, gdybym zwyczajnie w świecie go miała - Położyła dłoń blisko okolicy serca.
Coś mnie w tym momencie zmroziło, bo kiedy to mówiła, była śmiertelnie poważna. Ta powaga w jej tonie głosu była co najmniej niepokojąca. Nieznany chłód poraził moje zakończenia nerwowe.
Ale ona nic więcej nie dodała.
Uniosłem w górę kieliszek, który został napełniony ponownie przez barmana.
- W takim razie wypijmy za nasze zwęglone serca, czy inne organy, w których zanikło czucie.
Stuknęliśmy się szkłem. Tym razem miała kolorowego drinka.
Rano pewnie się obudzi w niezbyt dobrym samopoczuciu, ale dzisiaj niech się dzieje co chce.
- Zdradzisz mi w końcu swoje imię?
- Ludzie poznają siebie nawzajem w ciągu jednego wieczoru, a drugiego udają, że siebie już nie znają. Przelotne znajomości przecież są takie łatwe. Zapamiętujesz imię, a potem ci ono gdzieś umyka wśród setek innych. Nie chcę być kolejna na twojej liście. Powiedz mi, Gabrielu, gdzie wylądowałoby moje imię?
Cholera. Ta dziewczyna mnie przejrzała.
Rzeczywiście nie przywiązywałem do tego wagi. Jak nie ta, to kolejna. Litery ich imion lądowały w czarnej dziurze. Same kobiety nie były nawet wart ani jednego wspomnienia. Wszystko było szybkie. Bez łączności zupełnej.
I to było w tym wszystkim najlepsze. Paradoks tej sytuacji polegał na tym, że po raz pierwszy to ja zapragnąłem znać i zapamiętać imię, a ona nie chciała mi tej informacji udzielić.
Rzeczywistość naprawdę gryzła mnie w dupę.
- Jestem pewien, że gdybym już je poznał, nie zapomniałbym.
Uniosła powątpiewająco brwi.
- Myślisz, że znajdę gdzieś taką dobrą tancerkę?
- Nie - odparła pewnie.- To akurat jasne jak słońce.
- Więc czym się zajmujesz? -spytała po chwili.
- Walczę.
- Na ringu?
- Nie, w sklepie, tocząc bitwę o papier toaletowy -odparłem z wyraźnym sarkazmem.
Wtedy się roześmiała. Tak dźwięcznie.
- To ci się udało - przyznała.
Widać było, że się czuła swobodnie w moim towarzystwie. Na tyle, że kazała barmanowi doliczyć kolejnego drinka do mojego rachunku.
Po czwartym straciłem już rachubę. A ona orientację.
***
Przytrzymałem ją w pasie i uchroniłem przed upadkiem. Objęła mnie za szyję rękoma, a jej włosy połaskotały moją twarz. Ciepły oddech rozbił się na mej skórze, palce zacisnęły się.
- Nie puszczę cię - zapewniłem.
Zaprowadziłem ją do czekającej taksówki. Usadziłem ją, a następnie podałem jej pas.
- Co mam z tym zrobić?- spytała, trzymając pas w dwóch palcach i machając nim. Miała minę zagubionego dziecka.
No rozbroiła mnie tym.
Nachyliłem się, ale wtedy złapała mnie za nadgarstek.
- Czekaj... twoje... twoja...-plątała się.
- Zatrzymaj ją.
Pokręciła głową.
- Ogrzeje cię.
Ściągnęła ją z siebie, z trudem i mi podała.
Uparta.
Złapałem pas, ocierając się o jej klatkę piersiową. Rozległ się odgłos kliknięcia. W ogóle na to nie zareagowała.
-Jedziesz teraz do domu. Ten pan zawiezie cię na miejsce. Bez żadnych numerów, Dzieciaku, dobrze?
- Yhm.
Zamknąłem drzwi i odwróciłem się. Na chodniku coś dojrzałem. Podniosłem tą rzecz, która okazała się być srebrną bransoletką. Pogładziłem kciukiem zawieszkę z literką w kształcie O, która po bokach miała małe diamenciki.
Omg! Nie spodziewałam się tylu przemiłych komentarzy! Przeżyłam szok, kiedy weszłam na Wattpada i zobaczyłam te powiadomień ! Dziękuję bardzo! Uśmiechałam się czytając, każdy jeden komentarz😍 💖Trzymajcie się ciepło 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top