Rozdział czternasty
GABRIEL
– Gabriel, Daniel, Somer, Graycan i Keller. – Trener zaczął wymieniać naszą szóstkę jakbyśmy byli w ogólniaku i mieli zaraz zebrać burę od dyra. Obiegłem znudzonym wzrokiem jego twarz.
– Macie mnie posłuchać. Zasady nie są wam obce, ale jeszcze raz wam je przypomnę tak, żeby nawet niesłuchającym na treningach, coś w tych głowach zostało. Gabriel, widzę ciebie. Skoro słuchałeś wtedy, posłuchasz teraz.
Nie odezwałem się, ale w myślach wykalkulowałem na co wykorzystałbym te kilkanaście minut ze zbędnej pogadanki trenera, którą przecież dawno już przerabiałem. Taktyka, zręczność, chwyty, to wszystko miałem opanowane. Ale zawsze warto mieć plan B, bo ten pierwotny może nie do końca wypalić.
Musiałem być elastyczny niemal jak guma do skakania.
Przewidujący.
Miałem tylko jedną opcję: zostać niezwyciężonym albo pozwolić na to, by ktoś to zrobił za mnie.
Zwycięż albo zostań pokonany.
A o to chodziło praktycznie ciągle w życiu.
Bądź na samej górze, wyprzedzaj innych, aby żaden nigdy nie pomyślał nawet o tym, aby wbić ci pięść między oczy.
Skupienie w pełni.
Kontrola na ringu i wokół ciebie.
Boks tak naprawdę ma odniesienie do naszego życia.
Pozostawanie niezłomnym w dniach codziennych nie czyni cię najsilniejszym, tak jak te najczarniejsze dni, w których musisz wstać z kolan.
Najstraszniejsze chwile, to właśnie one cię budowały. Poczucie osamotnienia, strach pełzający jak robak tuż za tobą i ta ciemność nawet, gdy ktoś w pobliskich oknach zapalił światło.
Do mnie ono nie dochodziło. I wtedy odpaliłem płomień gniewu. To on mnie napędzał. Cała niesprawiedliwość do świata. Stop.
Nie mogłem tak w tym trwać. Bo choć wciąż nie potrafiłem wskazać palcem tego, który obrócił mój dziecięcy świat w pył, nie mogłem winić co drugiej osoby.
Zamiast tego w pełni poświęciłem się temu, co wyciskało ze mnie wszelkie siódme poty, uczyło cierpliwości, wyrabiało solidną formę i uczyło szacunku do samego siebie.
W dzisiejszych czasach ludzie sprzedawali się tak łatwo za złudne poczucie komfortu.
Wystarczy, że ktoś obiecał komuś milion dolarów, zapewniając go, że go to nic nie kosztuje, bo kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.
W tym samym czasie osoba, która zaproponowała te pieniądze pozbawiała tego człowieka najważniejszego godności do samego siebie.
Jeśli idzie zamienić swoje nędzne życie w złoto, nie wysilając się przy tym, znaczy, że ta prosta droga skrywa pułapki.
Nic co jest warte nie przychodzi łatwo.
–Macie do czynienia z zawodnikami pomiędzy wagą lekką a średnią. Przed wami jedno z ważnych starć.Gabriel, mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz.
Zmarszczyłem brwi.
– Nie zamierzam tego robić.
– Czego?
– Udawać, trenerze. Niech słuchają ci, którzy byli wtedy głusi.
Rozległo się parsknięcie.
–Jak zwykle w humorze.
– On wie co to jest humor?
—Ja to myślę, że on już taki się urodził. Z tym swoim poważnym wyrazem twarzy. I nagle nie rób takiej miny, bo Ci tak zostanie nabrało sensu. Ej, Gabriel ja mam dobrą radę na to twoje wieczne skrzywienie.
—Ty i te twoje rady. Ostatnio wysłuchałem ich nie będąc trzeźwym i żałowałem, że się wtedy upiłem, bo może bym się dwa razy zastanowił.
—Chciałeś mieć tatuaż, ale zabrakło Ci odwagi. No to ci trochę pomogłem—mruknął Daniel.
—Nigdy więcej mi nie pomagaj, ty dupomyju.
—Keller, teraz możesz powiedzieć to już jasno i wyraźnie.
—Spierdalaj.
—Wolisz kuta...
—Spierdalaj.
—Jestem tolerancyjny chłopaki, jak dla mnie możecie taplac swoje sprzęty w czym tylko chcecie, ale na miłość boską, skupcie się.
—Gabriel po prostu dawno tego nie robił. Czas postu robi swoje.
—A o ile czyściej jest w SMSach. Kiedy ostatnio zmieniałeś numer telefonu, bo obiecywałeś jej to czego nie mogłeś jej dać ?—odezwałem się.
Keller wzruszył ramionami.
—Najważniejsze dostała. Resztę sama sobie dopowiedziała.
—Bo nie postawiłeś granicy. Nie oczekuj, tego czego sam nie jesteś w stanie zatrzymać—rzekłem.
—One wyobrażają sobie nie wiadomo co. A potem, że niby my jesteśmy winni. A kwas sam powstaje.
—Ale tamta blondynka był niezła. —szturchnął go Daniel.
—Daj spokój. Cipek jak bułek w piekarni. Jest w czym wybierać.
—I w kim—uzupełnił Graycan.
Chłopaki wybuchnęli śmiechem.
—A walcie się.
—To zaproszenie?
Rozległ się rechot. Nie zamierzałem się z nimi wdawać w nie przynoszącą żadnych mądrych przemyśleń dyskusję.
Moje słowa na ich bezsensowne pieprzenie było zbędne. Oni myśleli swoje, a ja swoje.
Kiedyś zapewne dałbym sie w to wciagnac, ale od jakiegoś czasu wolałem inwestowac czas w coś pewnego.
Nie chciałem aby cokolwiek zaprzątało moje myśli oprócz tego co od dawna ryło ciemne korytarze w mojej głowie. Zero rozpraszania, marnowania czasu, którego nie wiadomo ile nam pozostało.
Opracowywanie każdej sekundy, która przybliży mnie o ten wyznaczony cel.
Nie pozwalałem sobie aby coś odwróciło moją uwagę.
Jeśli sie czegoś trzymałem to do samego końca.
***
—Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Dokąd ty mnie zabierasz?
—Halo? Ej, mówię do Ciebie!
Ściany stały się zbytnio cienkie, bo jej głos odbijał się jak natrętne echo.
—Co ty robisz?No to chyba jakieś żarty.
No, a nikt się nie śmieje.
Prowadziłem nas przez wydłużony korytarz, pchnąłem jedną parę drzwi i nagle zalało nas światło i ryczące głosy.
Tym żyłem, tym oddychałem. Niemal czułem jak rozpiera mnie siła. Gdyby pojawiła się przede mną jakaś betonowa ściana runełaby w sekundę.
Głosy niosły się z trybun.
Rozejrzałem się czujnie i zerknąłem na dziewczynę.
—Słyszysz to?
—Te buczenia na Twój widok?
Zbliżyłem się do wyznaczonego pola.
Organizator, który pełnił funkcję cutmana, zabezpieczył mnie bandażem odpowiednim długością. Kierownik ringu przekazał wstępny instruktaż sędziom.
Założyłem rękawice wyściełane specjalnym materiałem.
Nadal pozostawałem poza wyznaczoną linią oddzielającą ring. Czułem w żyłach adrenalinę.
W głowie ustaliłem własną taktykę, choć doceniłem sugestie trenera, któremu zależało na tym bym pokazał się z jak najlepszej strony.
No przecież z tej mnie znał.
Już teraz moja masa mięśniowa, szybkość ruchów i precyzja w wyprowadzaniu ciosów znacznie wyprzedzała moją kandydaturę na samym starcie.
Ale nigdy nie zamierzałem się zatrzymywać.
Nie osiadałem na laurach, wciąż pracowałem więcej i więcej.
Spojrzałem na niego tak sugestywnie, że kiwnął głową jakby do własnych myśli.
Nade mną zawisł mały cień, od którego trudno się było opędzić. Podążał za mną krok w krok, gdzie się nie ruszyłem tam on.
—Masz tryb łazika, czy o co chodzi?
Zmrużyła oczy na moje słowa.
—Próbuje wydeptać dziurę w tej podłodze, żeby mnie pochłonęła. Wszystko jest zdecydowanie lepsze od ...
Jej urocze słowa przerwał człowiek odpowiedzialny za zabezpieczenie zawodników przed walką.
Tym razem stawka była większa. Kiedy uda mi się wygrać to nabierze innego znaczenia. Będę wtedy bliżej niż dalej kandydowania do IBF. Wtedy ktokolwiek na mnie spojrzy będzie doskonale wiedział z kim ma do czynienia.
To co było we mnie nigdy się nie zatrzymywało.
Demony wiecznie były nasycone.
A ja popuszczałem im lejce.
Nie mogłem się zatrzymać.
Nie mogłem też zwolnić.
Musiałem nieustannie brnąć do przodu. Odpierać wszelkie ataki. Nie zamierzałem zjadać przeciwników na śniadanie —wręcz przeciwnie zamierzałem pozwolić im ulec tej myśli, że są na równi ze mną, a potem powoli sprawdzać ich do betonu.
Rzeczywistość to nie bajka. To pieprzony krąg piekielny. Jak znaleźć z niego wyjście? Po prostu nie daj się sparzyć.
—A to kto?
— Kolejna fanka—odpowiedziałem na zadane pytania przez człowieka, który był odpowiedzialny na tym turnieju za ład i skład.
—O nie. Wolałabym wysprzątać publiczną toaletę niż być tu z tobą.
—Jest taka nieśmiała—mruknąłem.
Wykonałem krótką rozgrzewkę i stłumiłem chęć sięgnięcia po papierosy. Nie mogłem. Cholera. Nie mogłem.
—Nie ruszasz się stąd ani o krok. Twoje oczy mają być wpatrzone w jeden punkt. Nie robisz żadnego bałaganu wokół siebie, nie uciekasz. Nie mylisz toalety z wyjściem, ani niczym innym, bo nie będę Cię szukał — zaznaczyłem. Mówiłem głośno tak aby nie zaszła konieczność powtórzenia.
— Nie dałabym Ci takiej możliwości. Świetnie umiem radzić sobie sama. Zostaję tu, bo nie chce mi się łazić. W tej. chwili.
Oczywiście tego nie skomentowałem.
Po wejściu na ring pozostawiam wszystko za sobą. Wyłączałem się. Przechodziłem w tryb zaprogramowany do walki. Choć za trybunami niosły się liczne głosy, nie słyszałem ich.
Organizator dał znak. Rozległ się dźwięk gonga.
Rozpoczęła się runda pierwsza.
Uniosłem pięści przygotowany na atak.
Prawy sierpowy kompletnie nie zrobił na mnie wrażenia. Jedynie lekko mnie ogłuszył, ale wciąż pozostawałem w pełni sił.
Wyprowadzilem lewy prosty powodując tym samym, że mój przeciwnik poleciał do tyłu.
Jednak równie szybko się podniósł. Mężczyzna próbował z drugiej strony, ale wyprzedziłem go.
Zablokowałem ramieniem jego cios, a sam wyprowadziłem ten w wątrobę używając lewej ręki.
To przesądziło o wyniku. Mój konkurent opadł na kolana. Mieliśmy jednominutową przerwę. Potem wróciliśmy do gry.
Już od pierwszych sekund walka była naprawdę dobra. Oboje nie chcieliśmy się dać zaskoczyć. Choć było widać, że wcześniejszy cios go osłabił.
Wyprowadziłem cios osłaniając, osłaniając barkiem szczękę. Uderzyłem płynnie i szybko, skręcając swój tułów.
Nie dałem mu szansy na to, aby zareagował. Wyprowadziłem kolejny cios.
Arbiter przygotowywał się aby zapowiedzieć drugą rundę.
Pięści znowu poszły w ruch. Tutaj nie było żadnych pomyłek, bo za każdą z nich mogłeś słono zapłacić uszczerbkiem na zdrowiu. Mimo że turniej był w stylu zawodowo podobnym niektórzy nie przestrzegali zasad.
Boks był naprawdę brutalny, ale nie tym razem.
Tym razem pod koniec obszedłem się łagodnie z moim przeciwnikiem.
Sędzia dał nam znak oznaczający koniec.
Znowu to zrobiłem.
Utrzymałem kontrolę.
Demony przeszłości nie zapanowały nade mną. Nie dałem się im.
Przejąłem butelkę z woda, opróżniłem całą, wytarłem przegubem czoło i w akompaniamencie krzyków przeszedłem nad linkami.
Zerknąłem tylko raz na trybuny. Ale była tam.
Ignorując wszystkich, ruszyłem w jej stronę.
—Uważaj —szepnąłem jej do ucha i przytrzymałem ja za przegub kiedy przerzucała jedną nogę przez drugą. Zachciało się jej wspinaczek po trybunach. Byłem pewien, że usadzilem ją bliżej.
—Ja mam uważać? Przeciez to ty trzymasz mnie za rękę, kiedy one patrzą. Potrzebujesz ochrony, Gabrielu? A może zabezpieczenia
—Dziewczynko, jedna twoja bransoletka w zupełności wystarczy. Ale skoro juz o tym rozmawiamy, to zasady się zmieniły. Ile jesteś w stanie zrobić aby ją odzyskać?
Zlustrowała mnie wzrokiem i aż sie wzdrygnęła.
—Próbujesz sie w ten sposób dowartościować? Zawsze po wygranej proponujesz to każdej łasce?
Prychnęła zła i wyminęła mnie.
Usłyszałem za nami kroki.
Zerknąłem w bok. Ten typ wyglądał podejrzanie.
—I na cholerę za nami łazisz co?Jak chcesz autograf dla swojej żony, to powiedz.
Odwróciłem się.
—I tak go nie dostaniesz dla jasności.
—Jestem ochroniarzem.
—Jestem chińskim cesarzem—odpowiedziałem w tym samym tonie co on.
—Gabriel... On nie ma żony i mówi prawdę.
Ciekawe.
—Na pewno go znasz?
—Tak.
—Dlaczego?
—Oto samo niemal codziennie pytam.
Przyjrzałem się jej uważnie.
— Nie nadaje się do odnajdywania rzeczy zaginionych.
Zmrużyła oczy.
—Nie myśl sobie, że spędzę z tobą noc! Ty seksi.... —Położyłem palec na jej wargach, uciszając ją.
—Mam bardziej kreatywne plany co do ciebie. I nie krzycz, bo było tak miło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top