Rozdział trzeci


Gabriel


—Z pana to jest twardy zawodnik. Założyłam kilka szwów, a pan nie poprosił o znieczulenie.

Ona nie miała pojęcia o tym, że wyczekiwałem kolejnej fali bólu i odetchnąłem z ulgą, że nadeszła w momencie, kiedy igła zatańczyła przed moją powieką, wbijając się w skórę i przeszywając moje ciało nieprzyjemnym doznaniem.

Nie skrzywiłem się, kiedy odkażono moje dłonie ani kiedy, na moją dolną wargę założono dwa szwy. Byłem po prostu wobec takich czynności nieczuły. Nie utrudniałem pracy pielęgniarkom, wyszedłem po wszystkim z pokoju zabiegowego, a następnie ze szpitala i udałem się do auta.

Otworzyłem bagażnik, wyjąłem czystą parę ubrań, te przepocone wrzuciłem do reklamówki, którą położyłem na tylnym siedzeniu. Zostawiłem tylko kurtkę, którą wcześniej miałem na sobie. Przebrałem się w szpitalnej łazience, chcąc być blisko w razie czego, gdyby coś się zadziało, ale nie brałem takiej możliwości pod uwagę.

Kiedy wróciłem na salę, zobaczyłem, że Olivia miała gości. Dorian stał przy Jonathanie, który ze zdegustowaną miną przyglądał się białym ścianom, dodając, że nie dziwi się, że Olivia czuje się źle, skoro jemu od tej nagości robi się słabo. Na co Dorian skomentował, że kiedy ostatnio sprawdzał, to odnosił wręcz przeciwne wrażenie. Jonathan zarumienił się i oznajmił, że miał na myśli tą paskudną biel, a nie prawdziwą nagość. Dorian wzruszył ramionami z zarozumiałym uśmiechem i pocałował swojego chłopaka w policzek, wspominając, że tylko się z nim droczy.

Cordelia mruknęła tylko, że z tej słodkości to się zaraz porzyga.

I wtedy napotkałem wzrok Olivii, który błądził po pomieszczeniu, jakby czegoś szukała, aż w końcu rozchyliła lekko wargi, kiedy mnie zobaczyła.

—Myślałam, że już tu nie przyjdziesz—odezwała się niepewnie.

—Potrzeba czegoś więcej, by mnie przegonić —odparłem, na co lekko przewróciła oczami.

— Czy to oznacza, że mogę liczyć na to, aby ponownie użyć cię jako poduszkę?

Zmarszczyłem brwi na jej słowa.

—Ranisz moje uczucia. Myślałem, że jestem ci niezbędny, a ty tylko mnie wykorzystujesz —mruknąłem, na co przewróciła oczami.

—Co ja poradzę na to, że tak się dajesz mi wykorzystywać.

—Chwila, Gabriel był tu z tobą przez całą noc? —spytała Cordelia, a usłyszawszy odpowiedź przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko do mnie.—Miałaś bardzo dobrą opiekę.

—No, faktycznie nie mogę narzekać. Naprawdę było mi wygodnie i ciepło—Olivia posłała mi lekki uśmiech.

— Chciałbym powiedzieć to samo, ale tak się do mnie przykleiłaś, że czasem nie mogłem oddychać.

—Bo byłeś na krawędzi łóżka—wytłumaczyła—Ja tylko nie chciałam, żebyś spadł, bo narobiłbyś huku i mnie obudził.

—Proszę, proszę jaki przemyślany akt dobroci. —zacmokałem.

—Specjalnie dla ciebie —odparła.

Czułem na sobie przeszywające spojrzenie Cordeli, która w końcu się odezwała do mnie:

—A ci co się stało?

Uśmiechnąłem się mrocznie w odpowiedzi.

—Lepiej spytaj o to tego drugiego.

Zmarszczyła brwi, wpatrując się w moją twarz, jakby starała się coś wyczytać, ale jej się tu nie udało. Sięgnęła w głąb kieszeni swoich dżinsowych spodni i wyjęła telefon, który podetknęła mi pod twarz

—Czyli Internet kłamie? Nie dałeś swojemu przeciwnikowi wygrać?

Usłyszałem świst wciąganego powietrzna.

—No coś ty—prychnął Jonathan—Gabriel w życiu by czegoś takiego nie zrobił. Ten facet to jeden z najlepszych zawodników wagi średniej. Poza tym, nie zapominajmy o tym, ile ludzi postawiło tamtej nocy na niego. A o to czymś świadczy. —zaintonował Jonathan, patrząc to na mnie, na Doriana i Cordelię.—Plus chce dostać się do federacji bokserskiej więc takie poddanie się nie wyglądałoby za dobrze.

Nie odzywałem się, czując na sobie wzrok Olivii. Cordelia podniosła się z krzesła, zawiesiła torebkę na ramieniu, kierując swoją całą uwagę na Olivię.

—Muszę iść, bo mam zaraz ćwiczenia z projektowania, ale jestem i będę cały czas pod zasięgiem. Masz pisać i dzwonić. Gdyby coś się działo, to...

—nie będzie się już nic dziać —przerwałem jej ostro. Odwróciła się w moją stronę, kiwając stanowczo głową, zgadzając się ze mną. Po chwili jej wyraz twarzy złagodniał—W końcu masz przy sobie prywatnego Anioła. —posłała mi uśmiech, cmoknęła Olivię w policzek, poczochrała włosy Jonathanowi, na co ten zareagował z oburzeniem, przytuliła Doriana, a do mnie skinęła głową na pożegnanie.

Chłopaki wyszli niedługo po niej, mama Olivii zapytała się mnie, czy już jadłem śniadanie. Skłamałem, że tak. I to był chyba jeden z moich najbardziej lżejszych grzechów. Kobieta miała jakieś pilne sprawy związane ze swoją pracą i widać było, że jej się spieszyło, więc po upewnieniu się, że jej córka jest w dobrych rękach, zostawiła nas samych, mówiąc, że postara się wrócić jak najszybciej. Posłała zatroskane i zmartwione spojrzenie córce, cmoknęła ją w czoło, głaszcząc czule po głowie. Kiedy myślałem, że już sobie pójdzie, ona wyciągnęła w moim kierunku rękę z zapakowaną w papier śniadaniowy kanapkę z logo Subway.

Nie zareagowałem, na co pani Salvatore przewróciła oczami i szturchnęła mnie w bok, na co zmrużyłem oczy.

— No śmiało. Bierz, chłopaku. —zachęcała mnie, a widząc mój opór dodała—Zawiera niezbędne wartości odżywcze. Nie wiem, czy lubisz pomidory, ale zaryzykowałam.

—W takim razie, jak są pomidory to biorę.. —mruknąłem, a na jej twarzy zagościł chwilowy uśmiech.

—To się cieszę. Smacznego—rzuciła i zostawiła nas samych.

—Biłeś się wczoraj...—To było stwierdzenie. —Dlaczego?—spytała Olivia

—Bo to moja praca. Bo to lubię. Bo ...—zacząłem, ale mi przerwała.

—Bo lubisz ból i to mi już mówiłeś. Ale nie rozumiem... dlaczego tak jest.

Nie odpowiedziałem, zamiast tego wpatrywałem się w jasno określony punkt przed sobą, choć czułem, że mi się przyglądała.

—To o czym mówiła Cordelia to prawda? Przegrałeś walkę?—spytała z lekkim wahaniem w głosie.

—Pozwoliłem ją wygrać komuś innemu. —przyznałem szczerze.

Usłyszałem szybkie wciąganie powietrza.

—Dlaczego ? Przecież ty nigdy ...—

—Zawsze musi być ten pierwszy raz. —mruknąłem.

—Dlaczego to zrobiłeś?—naciskała na mnie

—Bo, kiedy dowiedziałem się, że twój stan zdrowia uległ znacznemu pogorszeniu, wybór był w tamtym momencie oczywisty—Podzieliłem się z nią prawdą, którą musiała usłyszeć.

—Oh, Gabe—jęknęła i pociągnęła nosem, na co uniosłem na nią wzrok. Wyglądała lepiej, ale nadal wzrok miała zmęczony, a teraz dodatkowo w jej kanalikach łzowych lśniły łzy.

—Gdyby nie to... nie zatrzymałbyś się? —Zabrzmiała tak żałośnie, że coś zakuło mnie w pierś.

Nie zasługuję na jej litość, ani troskę.

Nie musiałem odpowiadać, bo to było oczywiste. Boks był dla mnie ważny, ale ...jej zdrowie było najważniejsze.

—A znasz mistrza, który by się zatrzymał w drodze na szczyt?—zapytałem retorycznie.

—Przez ciernie i krew do gwiazd, tak to szło?—spytała—A mimo to przerwałeś walkę. Zatrzymałeś się. Dla mnie.

— Dla ciebie —potwierdziłem.

—Już się nie od tego nie wykręcisz Gabrielu —rzuciła cwanym tonem głosu i uniosła się na łokciach, przysuwając się na brzeg łóżka, sprawiając tym, że nasze uda się ze sobą stykały.

—Od czego?—spytałem, kiedy nagle pochyliła się w moją stronę.

—Nie wykręcisz się od tego, że stałam się kimś ważnym w twoim życiu. Czekaj, muszę to przetworzyć. Stałam się ważna dla Gabriela Ridello. —skrzywiła się po chwili, na co od razu zareagowałem.

—Co się dzieje?—spytałem, czujny, badając jej postawę ciała i mimikę twarzy. Przyłożyłem dłoń do jej czoła, ale nie była rozpalona. Temperatura była normalna.

—Zabrzmiałam jak fanka—wydusiła z siebie szeptem.

—Ty nawet nią nie jesteś—sprostowałem, na co przytaknęła.

—Racja, bo ja nawet cię nie lubię—oznajmiła, to takim tonem głosu, jakby sobie to przypomniała.

—A w nocy chciałaś mnie udusić z tej miłości, kiedy wbijałaś pięści w każdą część mojego ciała, jak zapaśnik sumo.

—No widzisz, jakie sprzeczne uczucia wywołujesz u kobiet. Jedne będą cię kochać, drugie nienawidzić—wzruszyła ramionami.

—A trzecie staną się po prostu moim cholernym wrzodem na tyłku—skomentowałem, na co przewróciła oczami..

—No jedz—dodała, kiwając głową na kanapkę, którą nie zaczętą nadal trzymałem w dłoniach.

—A ty?

—Będę na ciebie patrzeć—oznajmiła.

Odwinąłem papier, ułamałem jedną część kanapki i jej podałem. Nie wyglądała na zaskoczoną, raczej zadowoloną.

—Skąd wiedziałeś?

—Bo jestem domyślny—odparłem. —I już trochę cię znam, aby stwierdzić, że fastfoodem nigdy nie pogardzisz.

—To prawda—przytaknęła, mrucząc z zadowoleniem.

Przyglądałem się jej, jak je, rozkoszując się każdym kęsem pochłanianej przez siebie połówki kanapki, jakby to było najlepsze, co w życiu jadła.

—Nie ma nic lepszego na tym świecie niż jedzenie—potwierdziła moje myśli, przymykając oczy.

Między jej palcami, skapywał sos, pochyliłem się i zlizałem go językiem, na co otworzyła oczy, wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami. Nawet nie mrugała.

—Nie mogło się przecież nic zmarnować—odparłem.

Przyznała mi rację, po chwilowym zawieszeniu stwierdzając, że tęskniła za tym" normalnym "jedzeniem.

—Subway lepszy od Mcdonalda?

—Niee, ale Mac Donald ma u mnie minusa za brak zestawu happy meal.

Prychnąłem.

—No co? Nie rozumiem jak mogli z niego zrezygnować? —westchnęła sfrustrowana.

—Wszystko co dobre, kiedyś się kończy—odrzekłem.

—Niech się lepiej kończy ten mój pobyt w szpitalu. Dawno się nie widziałam z Morte, biedna pewnie się o mnie martwi.

—Myślę, że dopóki ma jej kto dawać saszetki, twoja nieobecność nie robi jej różnicy.

—Jesteś dupkiem—mruknęła, na co wzruszyłem ramionami.

—Kimś muszę być.—stwierdziłem filozoficznie, po czym zerknąłem na dziewczynę. Widziałem, że przymykały się jej oczy ze zmęczenia, ale starała się grać twardą.

—Kładź się.—zarządziłem, na co przewróciła oczami.

—Nie jestem zmęczona.

—Wspaniale kłamiesz...— zacząłem, na co jej kąciki ust się uniosły i po chwili dokończyłem—że ci to nawet nie wychodzi.— Złapałem za brzeg kołdry i nasunąłem ją na nią. Opadła plecami na materac i westchnęła ciężko.

— Gabriel, to co mówiłam przez sen,  a to co naprawdę myślę, to nie było tak. —zaczęła mówić, a ja nakryłem ją w odpowiedzi  bardziej kołdrą pod samą szyję.

—Śpij.—mruknąłem stanowczo i miałem już zabrać rękę, którą trzymałem na brzegu kołdry, ale mnie za nią złapała.

— W takim razie jeszcze do tego wrócimy. —oznajmiła, już na wpół sennie.—Zostaniesz tu ?—spytała cicho.

—Zostanę.—potwierdziłem.

—Przy mnie?

—Nie ruszę się stąd dopóki nie zaśniesz.—zapewniłem. —Będę patrzył, jak śpisz.

—To trochę creepy.—mruknęła, na co zmarszczyłem czoło.

—Creep, co?—spytałem, ale już nie odpowiedziała.

Zasnęła. A ja cieszyłem się z tego, bo te chwile odpoczynku i regeneracji były dla niej zbawienne.








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top