Rozdział drugi
Gabriel
Przemierzałem szpitalny hol z duszą na ramieniu. Stawiałem pewne i szybkie kroki, a kiedy tylko znalazłem się przed właściwymi drzwiami, pchnąłem klamkę. Od razu powitał mnie zapach środków antyseptycznych i cisza. Głucha i niepokojąca.
Szedłem jednak prosto przed siebie, starając się złapać ostrość, gdy mój wzrok się lekko rozmazywał, przez co przegapiłem salę, w której leżała Olivia. Przegryzłem wargi ze złości i syknąłem natrafiając zębami na rozcięcie, z którego lała się ciągle krew. Nasunąłem kaptur kurtki bardziej na twarz, aby nikt z przechodzącego personelu czasem nie zobaczył, w jakim stanie byłem.
W końcu odnalazłem salę i po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma żadnej pielęgniarki, która zapewne zwróciłaby uwagę na moją pękniętą wargę i obitą twarz, wszedłem do środka, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi.
Pomieszczenie było zalane jaskrawym światłem, pierwszym na co zwróciłem uwagę to kobieta siedząca przy łóżku Olivii . Jej mama, z którą do tej pory udało mi się zamienić tylko kilka krótkich słów, bo przychodziłem tutaj zawsze przed walką, więc nie miałem za bardzo dużo czasu. Bo za każdym razem skupiałem się tylko na Olivii.
Przywitałem się krótko, lecz zamarłem kiedy kobieta się odwróciła, bo miała czerwoną twarz i wyglądała tak, jakby płakała. Olivia była do niej bardzo podobna, te same kości policzkowe, kształt ust, kolor oczu, które patrzyły się w moje z wypisanym bólem na twarzy.
—Co się stało?—spytałem, podchodząc do niej. Kobieta przetarła rozedrganą ręką twarz, starając się uspokoić.
— Wszystko było w porządku, a przynajmniej tak się wydawało, ale nagle pojawiła się wysoka gorączka, którą lekarze starają się zbić. Przez postępujący stan zapalny, trudno jednak ocenić, co będzie dalej—Jej głos zadrżał.
Musiało być dobrze, nie było innej opcji.
Uniosłem wzrok na leżącą w białej szpitalnej pościeli, Olivię. Jej twarz była zroszona potem, na policzkach pojawiły się rumieńce, oblizała spierzchnięte usta, zanim się odezwała.
—Dlaczego nie podejdziesz bliżej?—spytała cicho, a ja się skrzywiłem na jej zachrypnięty głos. Bo wiedziałem, że krzyczała. Zlustrowałem wzrokiem zaschnięte łzy na jej policzkach, na jej zaciśnięte palce na rombku odsuniętej kołdry.
—Wiesz przecież, że nie gryzę.
Nie, ty mnie parzysz.
Nie odezwałem się jednak, zbliżyłem się, tak, aby być w zasięgu jej wzroku, sam nie patrzyłem jej w oczy. Bo wiedziałem, co w nich ujrzę.
Cierpienie, na które nie mogłem nic poradzić.
Ból, którego byłem główną przyczyną.
Opuściłem spojrzenie w dół, na jej nogi, które od kolana, do ud, były zabandażowane, spod białego materiału widoczne było zaczerwienienie. Na samo wyobrażenie tego, jak musiało ją to boleć, zacisnąłem pięści.
—Dlaczego nie zdejmiesz kaptura? —spytała, a ja wyczułem jej uważny wzrok na sobie.
—Jak się czujesz? —spytałem, ignorując jej pytanie.
—Słabo—przyznała szczerze.
—Jak mogę ci pomóc? —Ledwo spytałem, wiedziałem, że popełniłem błąd. Patrzyłem się na niewinną istotę, której absolutnie nie wziąłem pod uwagę w moim planie zemsty. Bo nie chodziło przecież o nią.
Miałem do wyrównania rachunki, z Riccardo Salvatore, w końcu to on stał za zniszczeniem moich beztroskich lat dzieciństwa. To przez niego zgubiłem dawnego siebie, zamknąłem się na wszelkie uczucia. To przez niego każde jedno wspomnienie z tamtego okresu wywoływało w mojej klatce piersiowej ból.
Tęsknota za rodzicami rozdzierała mnie na pół, że bywały dni, kiedy nie mogłem sobie z nią poradzić. Zostałem stworzony z ognia, który nieustannie mnie parzył, ilekroć tylko pozwalałem sobie czuć coś innego niż złość.
Tak, jak w tym momencie, kiedy czułem bierność, której nigdy więcej już od czasu zabójstwa moich rodziców, nie pozwalałem gościć w moim życiu.
Obiecałem sobie, że zawsze będę o krok od wszystkich i wszystkiego. A szczególnie od tego parszywego losu, który mi to zgotował. Będę przewidywał, analizował, nie pozwolę się zaskoczyć. Będę chronił moich najbliższych i nie odmówię im pomocy. Nie dam się zwieść złudnej ciszy, nie uwierzę na słowo, że "jest wszystko dobrze", dopóki sam tego nie zobaczę na własne oczy. Moje zmysły nie poddadzą się otępieniu.
Nie mogłem ...nie mogłem kurwa jej pomóc.
Miałem ochotę coś z tej rozpaczy rozpierdolić, ale nie na jej oczach. Bo już wystarczająco przeżyła. Teraz musiała po prostu wrócić do zdrowia.
Takie myślenie było z mojej strony hipokryzją, bo gdybym się nie pojawił w jej życiu, nigdy by do czegoś takiego nie doszło.
Olivia nie musiałaby cierpieć, nadal szukałabym zabójcy moich rodziców, co w efekcie i tak doprowadziłoby do tego samego. Ricardo robił interesy z niebezpieczną osobą, a każdy jego sprzeciw i próba ratowania firmy tylko bardziej wszystko pogorszyła. Bo ucierpieli jego bliscy, córka.
Zdałem sobie sprawę, że jesteśmy do siebie podobni. Oboje byliśmy zawzięci i gotowi na wszystko byle tylko osiągnąć cel. Różniły nas nasze wartości moralne, przekonania i dążenia. Bo ja chciałem tylko sprawiedliwości, wiedząc, że w tym świecie trudno o nią. Chciałem jej dla moich rodziców, bo oni zawsze dążyli do prawdy. W każdej sytuacji. I nigdy się nie poddawali.
Miałem to po nich, tą nieustępliwość, determinację i tworzenie sobie nowych rozwiązań, tam, gdzie ich nie było. Teraz też zamierzałem ich poszukać.
—Dostałaś antybiotyk? —spytałem Olivii, ale zanim zdążyła mi odpowiedzieć przerwał mi inny kobiecy głos.
—Tak, pacjentka dostała antybiotyk—Spojrzałem się na lekarkę, która zapisywała coś w plikach kartek, które ze sobą przyniosła.
—I kiedy się lepiej poczuje? —Nie ufałem medycynie, ale w tej chwili byłem gotów zacząć wierzyć, że leki zadziałają.
— To zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od samej reakcji organizmu i tego, w jakim stopniu wdało się zakażenie.
—Nie powinno go być wcale. Ten szpital jest renomowany, a Olivia miała mieć zapewnioną jak najlepszą opiekę. Uzgodniłem to z dyrektorem szpitala. Jak trzeba była wyłożyć więcej pieniędzy, aby zachciało się wam działać, trzeba było mówić od razu. —Warknąłem ostro i sięgnąłem do kieszeni, przypominając sobie, że zostawiłem torbę w aucie.
Kobieta zrobiła się cala czerwona ma twarzy. Pokręciła stanowczo głową i położyła dłonie na moich ramionach.
—Niech pan się uspokoi.
—Nie było mnie tylko pół dnia, a ona jest w takim stanie. Jak mam to rozumieć?!
—Proszę pana o ciszę. Tu są inni pacjenci.
— Sala jest oddalona od innych po to, aby Olivia miała zapewniony komfort.
—Tak, to prawda, ale mimo to pana krzyki z pewnością nie pomogą pacjentce w zdrowieniu.
Zmroziłem ją wzrokiem, ale odetchnąłem, kiedy zrozumiałem, że miała rację. Przycisnąłem palec do nosa, starając się uspokoić. Ale cały wrzałem od środka.
—Oparzenia stopnia II a, jakich doznała pacjentka są powierzchowne, dotyczą naskórka. Stan zapalny (reaktywny) występuje w odpowiedzi na uszkodzenia naczyń krwionośnych organizm aktywuje kaskadę krzepnięcia oraz komórki uczestniczące w procesach regeneracji. —Tłumaczyła nam objaśnienia, z których wyłapałem tylko dwa najistotniejsze słowa. Powierzchowne, czyli nie głębokie. I regeneracja.
Pani Salvatore z uwagą wsłuchiwała się w słowa lekarki, nie puszczając dłoni swojej córki, którą coraz głaskała w czułym geście.
— Na całe szczęście nie doszło do uszkodzenia zakończeń nerwowych, ponieważ w odpowiednim momencie trafiła na oddział. A my zajęliśmy się nią od razu, zapobiegając najgorszemu.
Najgorszemu...
—Wiem, że to dla Państwa wygląda strasznie i doskonale rozumiem, że się martwicie, ale zapewniam, że Olivia jest naprawdę w dobrych rękach, a my robimy wszystko, co tylko w naszej mocy, by przyspieszyć proces powrotu do zdrowia.
Skinąłem głową w milczeniu, przyglądając się jak lekarka sprawdza temperaturę ciała i wszelkie parametry stanu ogólnego Olivi. Odchyliła bandaż, a ja ponownie zacisnąłem pięści, zauważając grymas bólu na twarzy Olivii.
Lekarka powróciła spojrzeniem do mnie, skinęła na moje zdarte do krwi kostki.
—Ktoś powinien to panu opatrzyć, inaczej może się wdać zakażenie.
—Złego diabeł chroni—odparłem tylko.
—Proszę, mnie zawołać, gdyby coś się działo—Po tych słowach zwróciła się do Pani Salvatore. —Niech pani pójdzie coś zjeść.
Poparłem jej słowa, po zapewnieniu, że zostanę w tej sali, kobieta odpuściła, pocałowała Olivię w czoło i opuściła salę razem z lekarką.
Usiadłem na białym krzesełku, które przysunąłem do łóżka Olivii, ale zesztywniałem, kiedy wyciągnęła do mnie rękę.
—Chodź do mnie.
Nie ruszyłem się ani o krok, wpatrując się w jej piżamkę z Hello Kitty, byle nie w jej oczy.
— Zapytałeś, jak możesz mi pomóc,jest mi zimno, a ja potrzebuję kaloryfera. Ta kołdra szpitalna jest taka sztywna. Nie lubię jej. —wytłumaczyła.—
—Tylko na chwilę —zgodziłem się.
Położyłem się na szpitalnym łóżku, starając się nie uderzyć swoimi kolanami o jej nogi, ani nie zahaczyć ramieniem o jej, ani właściwie nie dotknąć jej wcale. Olivia położyła dłonie na moim torsie, psując tym samym moje plany. Musiałem unieść bark, aby mogła się wygodnie ułożyć, co po chwili zrobiła.
—Zim—mo—zadrżała, na co przyłożyłem dłoń do czoła. Była rozpalona. Delikatnie wysunąłem ramię z rękawa kurtki i okryłem nim Olivię, której głowa leżała na mojej klatce piersiowej.
—Mogłem cię ostrzec, że wróciłem prosto z walki i nie zdążyłem się przebrać, przez co pewnie nie pachnę różami.
Nie odpowiedziała nic na moje słowa, usłyszałem jej ciężki oddech, zerknąłem na nią i spostrzegłem, że zasnęła. Nawet sam nie zauważyłem kiedy moje powieki zaczęły opadać.
Wybudził mnie jakoś ruch. Otworzyłem oczy, w sali paliła się tylko lampka przy łóżku, rzucając cień na ścianę. Od razu rzuciłem spojrzeniem na Olivię, która mamrotała coś pod nosem. W pierwszej chwili, nie zrozumiałem co.
Kiedy tylko się wsłuchałem, moje ciało obleciał chłód.
—Proszę.... Gabriel. Błagam, nie rób tego... Zostaw mnie...—wpatrywałem się w dziewczynę, a moja ręka wylądowała na jej czole. Gorączka powoli spadała, ale mimo to drżała na całym ciele. —w tych płomieniach. —Wtuliła się we mnie, a z jej ust wypadł szloch.
Przymknąłem oczy, ruch wywołał ból opuchniętej skóry powiek i zacisnąłem wargi, bo słowa, które wypadły z jej ust, sprawiły, że naprawdę nabrałem przekonania, że dzisiejsze obrażenia, jakie odniosłem w walce nie bolały tak, jak to co usłyszałem:
—To przez ciebie. To przez ciebie. Wszystko to twoja wina. Dlaczego nie mogłeś tego zostawić? Dlaczego...była najważniejsza dla ciebie... A teraz patrz, jak płonę. Nie ratuj mnie z płomieni, które sam wywołałeś. Odejdź....—wyszeptała na bezdechu. Jej palce na mojej kurtce się zacisnęły, a ona sama, przestała płakać.
"Odejdź"
Kiedy tylko poruszyłem się z zamiarem wstania, przylgnęła do mnie, nie chciałem jej budzić, więc zostałem do rana, zamierzając wyjść, kiedy tylko będzie już w miarę wyspana. Wiedziałem przecież, że ostatnio o spokojny sen było u niej trudno. Nie chciałem jej go zakłócać.
I nawet moje zdrętwiałe dłonie, których Olivia użyła jako podpórki dla swojej głowy, albo poduszki, nie miały nic przeciwko ponownemu wykorzystaniu ich, choć zarówno dłonie jak i palce mnie bolały, nie protestowałem.
Pani Salvatore posłała mi delikatny, choć zmęczony uśmiech.
—Była tutaj lekarka, ale kazałam jej was nie budzić. Oboje potrzebowaliście snu.
Prawdę mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio udało mi się spać całą noc, nie mówiąc już o budzeniu się rano, bo zazwyczaj rano już dawno miałem otwarte oczy.
A o tej porze to już rozpoczynałem trening, pomyślałem zerknąwszy na zegarek, bo było parę minut po szóstej.
—Ymm—mruknięcie wydobyło się z ust Olivii, która się powoli rozbudzała. Odsunęła się ode mnie w pełni przytomna i zmarszczyła brwi.
—Krwawisz—Szept wydobył się z jej ust, a palcem ostrożnie powiodła po mojej wardze.
—To nic.
—Musisz to komuś pokazać, bo może trzeba będzie szyć i...Szarpnęła za kaptur, ściągając go ze mnie, a jej usta rozchyliły się—Gabriel, spuchła ci powieka! Boże, twoja twarz...—Jęknęła.
—Nie martw się o mnie.—odpowiedziałem sucho.
—Wstawaj, i to już, bo zacznę krzyczeć—pogroziła, na co przewróciłem oczami, ale zszedłem z łóżka, rozprostowując swoje kości. Strzeliłem karkiem, na co się skrzywiła.
— Byłeś tu ze mną całą noc?—spytała po chwili, zastanawiając się nad czymś.
Skinąłem głową i zerknąłem na jej mamę.
—Zawołam lekarkę. Zaraz przyjdę, dobrze?—spojrzała się w kierunku Olivii, która wolno skinęła głową.
Zostaliśmy sami.
—Co ci się śniło?—spytałem nagle, na co się spięła.
—Nie pamiętam, a co? Krzyczałam przez sen?
—Płakałaś i mówiłaś coś.
Spojrzała się na mnie uważnie, ale zerwałem nasz kontakt wzrokowy.
—Co mówiłam?—spytała cicho, wpatrując się w swoje kolana.
—Prawdę. —odpowiedziałem krótko.—Masz rację. Powinienem zniknąć z twojego życia—odparłem bez żadnych emocji w głosie.
—Gabriel... . Przecież o tym wiesz. Nic z tego, co przed chwilą usłyszałeś, to nie...—Jej głos zadrżał.
Pokręciłem jednak głową, posyłając jej wymuszony uśmiech.
—Nie kłam. Oboje wiemy, że to prawda. Nic z tego, przez co teraz przechodzisz nie powinno mieć miejsca. To przeze mnie teraz cierpisz, choć nigdy nie chciałem być przyczyną twojego bólu —Przełknąłem te słowa, jakbym miał w ustach gorące żelazo, a potem skierowałem się w stronę drzwi, w których pojawiły się Pani Salvatore i lekarka.
Mogłem, więc ją zostawić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top