Rozdział 5
Wpadłam do przedpokoju w obawie, że kolejny psychol zaczął mnie nachodzić. Oczywiście się nie myliłam. W drzwiach stał lekko pijany ojciec. Wysoki mężczyzna przeczesał ułożone żelem czarne, trochę kręcone włosy i oparł się o framugę. Z błękitnej koszuli bił zapach alkoholu i potu. Wytarł ręką świecące się kropelki potu, a następnie włożył ręce do wytartych jeansów.
-Gdzie jest matka? - zapytał nawet nie patrząc w moją stronę.
-Mama jest w delegacji. - wydukałam. Za pleców ojca wybiegł na oko dziesięcioletni chłopak, wypychając tym samym mężczyznę przez próg. Miał złote, kręcone włosy i niesamowicie niebieskie oczy. Podchodząc do mnie wystawił rączkę w geście powitania.
-Jestem Ben /nie, nie Ben Drowned, po prostu lubię to imię xd -dop. aut./ -przedstawił mi się. Nie potrafiąc wysilić się na coś oryginalnego wyjąkałam tylko:
-Kim ty jesteś?
Blondyn zmarszczył nosek i westchnął głośno.
-To mój tata - wskazał palcem na niechcianego gościa, który już zadomowił się na kanapie - i to twój tata, więc jestem twoim bratem, ale moja mama nie jest twoją mamą, a moja mama, która nie jest twoją, wyrzuciła nas, bo...-zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć -...nie pamiętam, ale teraz będziemy mieszkać razem! - krzyknął, kończąc historie.
-Macie wolny pokój? -zapytał.
Nie jesteśmy hotelem. - pomyślałam.
-Nie. - warknełam.
-W takim razie Ben będzie musiał spać z tobą. - powiedział beznamiętnie. - i zadzwoń do matki, powiedz, że przyjechałem.
-Tak, David. - powiedziałam wkładając do słów więcej jadu, niż zamierzałam. Momentalnie zniknełam za drzwiami mojego pokoju. Natychmiast złapałam za telefon i zadzwoniłam do mamy. Odebrała za trzecim sygnałem.
-Co się stało, kochanie? - usłyszałam jej zaspany głos.
-On tu jest. - szepnełam, powstrzymując łzy.
-Kto?
-David.
W słuchawce zapanowała głucha cisza.
-Skarbie, pojutrze będę w domu. Błagam, wytrzymaj. Kocham cię.
-Ja ciebie też. - rozłączyłam się w momencie kiedy Ben wparował do środka z małą walizką. Rozsypał jej zawartość na środek pokoju. O podłoge uderzały kolejno zabawkowe samochody i roboty.
-Masz tylko tyle? - zapytałam, kiedy chłopiec rzucił walizkę w kąt.
-Mam jeszcze piżamę. - powiedział, nie odwracając wzroku od zabawek.
Jeszcze dwa dni, Evalyn - powtarzałam sobie w duchu - dwa dni.
Dwa dni później
Do domu wparowała wkurzona mama, kiedy robiłam śniadanie. Drzwi niemal wypadły z zawiasów, kiedy wpadła do pomieszczenia, zostawiając walizki w przedpokoju. Pewnym i szybkim krokiem ruszyła do pokoju i stanęła przed Davidem z założonymi rękami, zasłaniając mu telewizor. Ten uśmiechnął się bezczelnie i rozłożył ręce.
-Sara, jak miło cię widzieć!
-Bez wzajemności, co ty tutaj robisz? - warkneła mama, marszcząc brwi. David opuścił ręce i mina mu zrzędła.
-Tak się teraz wita męża? - zapytał z wrogością.
-Nie jesteś moim mężem! - mama krzykneła tak głośno, że stwierdziłam, że należy zabrać Bena i ulokować się w bezpiecznym pokoju na górze. Blondyn zabrał swoje ulubione zabawki i poszedł ze mną na górę.
Kiedy ja kuliłam się na łóżku za każdym razem, gdy na dole rozległ się czyjś krzyk, Ben siedział spokojnie na podłodze i wpatrywał się w drzwi.
Ciekawe, ile kłótni przeżył w tamtym domu. - pomyślałam, wtulając twarz w poduszkę. Usnełam, wsłuchana w kłótnie na dole.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top