Rozdział 2

Zamarłam w bezruchu, gdy poczułam unieruchamiający ciężar na moim brzuchu i zobaczyłam wpatrujące się we mnie oczy.

Wielkie, złowrogie, ale też pociągające. Źrenice prawie w całości pokrywały tęczówkę, jednak można było dostrzec błękitny kolor. Na bladej, wręcz białej twarzy chłopaka kontrastowały rany cięte, zadane w ten sposób, aby przedłużały jego uśmiech. Patrzył na mnie z wyższością i lekceważeniem. Przyłożył zimną stal do mojej szyji. Przełknełam ślinę, jednak nawet nie drgnełam, zafascynowana ową postacią. Ten przejechał dłonią po moim policzku, zatrzymując się przy ustach. Uśmiechając się bezczelnie, próbował otworzyć usta kciukiem. Szarpiąc się, zacisnełam szczęke na jego palcu. Gryzłam do krwi.Czarnowłosy syknął, ale natychmiast się otrząsnął. Oblizał czerwoną ciecz z palca.
-Zadziorna. -stwierdził i jednym ruchem przygwoździł mnie do łóżka, łapiąc za szyję. Oddychałam ciężko, walcząc o powietrze. Nachylił się nademną, zmuszając do wdychania zapachu krwi, bijącej z jego bluzy i udaremniając próbę ucieczki. I tak jestem tak drobna, że nawet nie zrzuciłabym chłopaka z siebie. Zaczełam panikować.
-Ciii, idź spać. -uniósł nóż i skierował go na klatkę piersiową.
-Zaczekaj!-krzyknełam. Nie wiem czemu, ale zaaregował.
-Czego chcesz?-warknął. No właśnie, czego chciałam? Cóż, chciałam żyć. Ale żeby jeszcze trochę pożyć, musiałam coś wykombinować. Czarnowłosy zwolnił uścisk na szyji. Milczałam jak grób. Widziałam, że chłopak traci cierpliwość, a jednak po chwili w jego oczach zagościło rozbawienie.
-Boisz się? -wyszeptał. Całkowicie zwolnił uścisk. Zaczełam spazmatycznie łapać hausty powietrza. Nawet nie zauważyłam, kiedy skierował trzonek noża w stronę mojej głowy i mocno uderzył. Potem tylko ciemność.

Obudziłam się około szesnastej. Zwlokłam się z łóżka, próbując przywołać wspomnienia. Czułam, że w mojej głowie, w miejscu, gdzie powinny być wydarzenia dnia poprzedniego, jest wielka, ziejąca, czarna dziura. Ignorując ową dziurę, zeszłam na dół. Przygotowałam sobie kanapki i siadłam przed telewizorem, oglądając jakąś kreskówkę.

Z.P.W Jeff'a
Siedziałem na biurku jakieś młodej dziewczyny z głową zwróconą w stronę okna. Patrząc na mokre smugi, spływające po szybie, nie zauważyłem jak brunetka się budzi. Podniosła głowę, wpatrywała się we mnie niebieskimi oczami. Podeszłem do niej, wyciągając nóż. Cofnęła się na skraj łóżka, zasłaniając usta dłońmi. Próbowała postrzymać łzy, płynące po jej policzkach. Zagrodziłem jej drogę ucieczki, wchodząc na łóżko.
-Cii, idź spać. -wyszeptałem dziewczynie do ucha. Przejechałem ostrzem po linii brzucha. Krew prysnęła na granatową pościel i na moją bluzę. Brunetka kaszlnęła czerwoną cieczą, osuwając się po ścianie. Ciepłe wnętrzności spływały powoli z kołdry na podłogę. Wsunąłem ręce w żebra i zacisnąłem uścisk na jeszcze lekko pulsującym sercu. Wyrywając je z klatki piersiowej cicho zaśmiałem się do ucha martwej już niebieskookiej. Rzuciłem organ gdzieś w kąt pokoju i wyszedłem z niego, ciągnąc za włosy dziewczynę. Na schodach spotkałem jej matkę. Starsza kobieta rozszerzyła zielone oczy i zasłoniła usta dłońmi. Zrzuciłem dziewczynę po schodach.
-Radziłbym pani uciekać.-powiedziałem, przekrzywiając głowę w bok. Kobieta zaczeła panikować i pobiegła, chyba zadzwonić na policję. Z rękami w kieszeniach podeszłem do okna i wyszedłem.

Po dziesięciu minutach usłyszałem wyjące syreny. Wytarłem krew o niegdyś białą bluzę i ruszyłem czarną ulicą.

Zatrzymałem się w pół kroku, patrząc na dom, który odwiedziłem wczorajszej nocy. W oknie, przez ciemno pomarańczową żaluzję przebijało się lekkie światło. Ciekawe, co u czarnowłosej panny, której darowałem życie? Wdrapałem się na drzewo rosnące obok balkonu dziewczyny. Zdecydowanie za daleko. Przykucnąłem na cienkiej gałęzi, przygotowując się na skok. Głęboki wdech i...skoczyłem. Skok byłby idealny, gdyby nie to, że zahaczyłem stopą o barierkę balkonu. Walnąłem głośno o ziemie. Wstałem, rozmasowując obolałą szczęke. Drzwi balkonu były lekko uchylone. Chociaż tyle...wszedłem cicho do środka. Dziewczyna siedziała do mnie tyłem. W telewizji leciała jakaś marna kreskówka. Skradałem się cicho, uśmiechając się lekko, gdy ujrzałem w myślach jej przerażoną twarz. Stawiałem cicho kroki, ale nie zauważyłem torby leżącej na ziemi. Runąłem jak długi. Co do cholery, dziś piątek trzynastego?! Podniosłem głowę, przeszywając wkurwionym wzrokiem właścicielkę szarych oczu. Patrzyła na mnie, nie wiedząc, co myśleć. Z jednej strony powstrzywała śmiech, z drugiej potwornie się bała. Pierwsza reakcja wygrała i po chwili zwijała się ze śmiechu. Wstałem mocno wpieniony i przyłożyłem nóż do jej szyji.
-Nigdy, ale to przenigdy nie waż się ze mnie śmiać.-wycedziłem. Czarnowłosa natychmiast przestała chichotać. W kąciku oka można było dostrzec łezki szczęścia, a jej oczy były niezwykle błyszczące i szczęśliwe. Ale trwało to tylko chwilę. Potem były one znów matowe i przygaszone. Odbijał się w nich strach. Przyznam, lubiłem to, ale chyba tylko u innych ludzi. Jej było do twarzy z uśmiechem. Uśmiechnąłem się na tą myśl.
-Co tak przygasłaś? Zaraz namalujemy ci piękny uśmiech.-przyłożyłem nóż do kącika jej ust.
-Ty tam byłeś.-wyszeptała, patrząc w moje oczy.-byłeś tamtej nocy.
-Brawo, księżniczko. Jeszcze jakieś spektakularne news'y?-odpowiedziałem sarkastycznie.
-Krwawisz.-powiedziała cicho. Na początku myślałem, że chodzi jej o rozcięcia na policzkach, ale wtedy poczułem ciepłą ciecz spływającą po policzku. Kropla szkarłatu przebywała właśnie drogę z rozcięcia na brwi, przez policzek, kiedy została starta.
-Przeżyję.-mruknąłem, wycierając ranę w rękaw bluzy.
-Czekaj!-krzykneła-bo wda się zakażenie.-złapała mnie za rękaw, odciągając ręke od rozcięcia.
-Siadaj, opatrzę ci to.-rozkazała, wskazując miejsce na kanapie. Oszołomiony stanowczością dziewczyny - no bo, przecież miała przed sobą seryjnego mordercę -usiadłem w wyznaczonym miejscu i czekałem naburmuszony na nią. Wróciła z wodą utlenioną, watą i plastrem. Obmyła ranę, a ja wpatrywałem się tępo w końcówki jej kręconych włosów. Zauważyłem, że lekko trzęsą się jej ręce. Boi się? Poza tym, co chwilę jej ręka, albo noga lekko drgały.
-Nie chcę.-prawie krzyknąłem, odpychając jej rękę z plastrem. Wzruszyła ramionami i odwróciła się zanieść rzeczy. Upewniając się, że nie usłyszy wybyłem z tamtąd. W drodze dotknąłem obmytej, lekko klejącej rany. Na moje usta wtargnął lekki uśmiech.
**********************************
Jeffreyu, ty niezdaro XD
Jeny, długi ten rozdział. Ale gratulacje czytelniku, dotarłeś do końca! Więc w nagrodę dajesz vote/,komentarz/vote i komentarz. XD
To...do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top