Arcana - Julian

Witajmy serdecznie Patimiet !

Twoim zajęciem i sposobem życia było... Występowanie na ulicy. Miałaś stałą pracę ale oprócz tego często wychodziłaś na ulicę i zabawiałaś swoją stałą widownię. W jej skład wchodziły dzieci. Bogate, biedne, chłopy i dziewczęta. Może miałaś wrodzony dar? Dzieci cię uwielbiały za charakter, talent oraz niezwykle podejście. Potrafiłaś zaczarować je swoim małym teatrzykiem marionetek jak nie byle jaki magik. Poza tym dobrze sobie radziłaś ze sztuką leczenia. Dzieci ulicy często miały paskudne rany, którymi rzadko kto się zajmował. Na szczęście małe pociechy wiedziały, że pomoc mogą otrzymać w skromnym teatrzyku na kółkach.

Byłaś typem kobiety, który aż zarażał innych optymizmem. Miałaś także silny charakter jak matka wojowniczka. Nie oznaczało to, że rzucałaś się do walk, byłaś raczej typem skrytej dziewczyny o ogromnym sercu. Wolałaś dawać niż otrzymywać.

- Proszę pani! - grupka ulicznych urwisów podbiegła do ciebie po godzinach pracy. Zainteresowałaś się więc spojrzałaś na nich. Podbiegli do ciebie, jednak kilku z nich nie zdołało się zatrzymać na czas, więc wpadli na ciebie. Nie byłaś w stanie utrzymać równowagi więc jedyne co mogłaś zrobić to osłonić dzieci przed chodnikiem. Poświęcając swoje zdrowie byłaś przygotowana na upadek na plecy, jednak... Zamiast tego to ty na kogoś wpadłaś. Na kogoś kto właśnie przechodził obok. Cała wasza grupka upadła na ziemię.

- Proszę pani! - reszta chłopców ze strachem przypatrywało się tej scenie. Nikomu nic się nie stało... No może prócz osobnika na którym wszyscy wylądowali.

- Ach! Nic panu nie jest?! - spytałaś gorączkowo po upewnieniu się, że chłopcom nic nie jest. Dopiero wtedy spojrzałaś na nieznajomego. Okazało się, że upadłaś na wysokiego mężczyznę w czerni. Na oku miał opaskę. Włosy rdzawe, opadające na bok. - Bardzo pana przepraszam! - powtórzyłaś zawstydzona kilka razy.

- Cudownie, ale czy możecie ze mnie zejść? - spytał słabo, starając się nie wybuchnąć niepotrzebną złością. W dodatku na jego twarzy malował się ból. Coś mu się stało. Zgoniłaś z siebie dzieci i wreszcie wstałaś z nieznajomego. - Mogę oddychać - wysapał pod nosem podnosząc się powoli z chodnika. Zauważył, że jeden z dzieciaków trzyma coś w dłoni. - Kwiaty? - spytał, choć nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos. Wszyscy zwrócili przez to uwagę na małym chuliganie.

- Bo ja... Chciałem podziękować za uratowanie mojej siostry... Czy coś takiego - wyciągnął przed siebie kwiaty. Co prawda były poszarpane i połamane, mało efektowne, ale według ciebie ten gest był ogromny.

- Ach. Więc to ty jesteś starszym bratem Aurelii - przykucnęłaś przy łobuzie z czerwonymi policzkami. Przyjęłaś od niego podarunek szarpiąc w podziękowaniu jego ciemne, brudne włosy. Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Zaśmiałaś się rozczulona. Kątem oka zauważyła, że nieznajomy trzyma się za krwawiący bok. Postanowiła nie wszczynać alarmu przy dzieciach.

- Alan się zarumienił! - krzyknął rozbawiony kolega chłopca. Ten, jak na zawołanie uwolnił się spod twoich pieszczot i zaczął gonić wyśmiewających go przyjaciół. Wstałaś otrzepując się z brudu i spojrzałaś na poszkodowanego.

- Ciekawa grupka - skomentował z prychnięciem mężczyzna.

- Podobnie jak twój krwawiący bok - zwróciłaś uwagę wskazując dyskretnie na wymienione miejsce. Poszkodowany zakrył je jeszcze bardziej. - Jeszcze raz przepraszam. Mogę ci pomóc?

- Proponujesz pomoc podejrzanemu mężczyźnie o wieczornej porze? Odważnie - odparł jednoznacznie. Nie potrzebował pomocy.

- W razie potrzeby poradzę sobie - zaśmiałaś się machając beznamiętnie ręką. Włożyłaś kwiaty do kieszeni czekając na reakcję nieznajomego.

- Nie znamy się.

- (Imię). Już mnie znasz - odpowiedziałaś z uśmiechem podając mu dłoń do uścisku. Przez chwilę wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Ostatecznie jednak prychnął rozbawiony i podał jej rękę.

- Julian - po powitaniu szarpnęłaś go w stronę swojego domu gdzie miałaś wszystko potrzebne do opatrzenia paskudnej rany z jaką musiał sobie radzić Julian przez kilkanaście minut przed wpadnięciem na ciebie.

W skromnych progach twojej osoby Julian został sprawnie opatrzony dzięki czemu nie groził mu krwotok. Przy okazji poznaliście się o wiele bliżej. Okazjonalnie potrafił cię podrywać, ale przepuszczałaś to mimo uszom czerpiąc oczywiście wiele pozytywnej energii z okazji pomocy komuś. Julian oczywiście okazywał swoją wdzięczność za ratunek. Nie codziennie można spotkać w tej okrutnej rzeczywistości gotowego pomóc za darmo. Zapewne gdyby nie ty, mógłby w porę nie opatrzeć swojej rany.

- O wiele lepiej - skomentowałaś przyglądając się bandażom, które staranie owinęłaś wokół boków mężczyzny. Wreszcie opuścił koszulę zasłaniając opatrzone miejsce.

- Ciekaw jestem jak mogę się odwdzięczyć? - rudowłosy skrzyżował z tobą spojrzenia. Uśmiechnęłaś się do niego niewinnie i powędrowałaś dłonią do jego twarzy. Uniósł brwi obserwując z uwagą twoje poczynania. Zamiast zrobić coś o czym myślał przejechałaś palcami po jego włosach wyciągając z nich zabłąkany kwiat z bukieciku tamtego chłopca.

- Będzie cudownie jeśli będziesz uważał na przyszłość - odpowiedziałaś delikatnie obracając zgnieciony kwiat między palcami. Zapatrzona w jego kolory nie zauważyłaś subtelnego różu na policzkach Juliana kiedy się tobie przyglądał.

Ten niewinny gest skłonił waszą dwójkę do dania sobie szansy na bliższe poznanie. Julian zapamiętał drogę do twojego domu, a ty jego postawną sylwetkę oraz rdzawe włosy i opaskę na oko. Oboje liczyliście na następne spotkanie.

Od tamtej pory mijały dni. Devorak obserwował cię z ukrycia jak radośnie wypełniałaś swoją pracę a po niej rozweselałaś uliczne dzieciaki swoim małym teatrzykiem. Nie raz któreś opatrywałaś albo dawałaś jedzenie. Kochały cię a ty je. Ta atmosfera skłaniała twojego obserwatora do rozmyślań. Czy w tym miejscu znalazłoby się miejsce dla niego? Nie jest człowiekiem niewinnym jak te dzieci, dobrze wiedział, że nie zasługuje na to, ale nie mógł tego ukryć. Chciał poczuć ciepło miłości. Jak to jest kiedy druga osoba otacza cię swoją opieką i uwagą? Jaka osoba byłaby w stanie zrozumieć co leży za maską jego uśmiechu? Czy jest w ogóle jakaś osoba tego pokroju na świecie nie licząc jego ukochanej siostry? Mężczyzna czuł się zmieszany. Pragnął podobnie jak dzieciaki wokół ciebie abyś okazała mu swoją uwagę... Ale to byłoby dziwne. Nie jest dachowcem, który łasi się do każdego o kawałek jedzenia. Nie jest bezpańskim kundlem błagającym swoimi wesołymi podrygiwaniami o schronienie i ciepło... Prawda?

Mimo to po kilku następnych dniach spotkaliście się ponownie. Tym razem zdołałaś go zauważyć w uliczce obok swojego przedstawienia. Wyglądało na to, że był przez kogoś ścigany. Gdy skrzyżowaliście spojrzenia posłałaś mu uśmiech, lecz szybko zauważyłaś, że coś było nie tak. Trzymał się za tył głowy i wydawał się tracić przytomność. Po chwili z przeciwnej strony nadbiegła grupa mężczyzn. Niemal nie staranowali dzieci i twojego teatrzyku, ale w porę przystanęli.

- Gdzie pobiegł złodziej?! Ubrany na czarno z maską twarzy! - spytał lider grupy z wściekłym wyrazem twarzy. Niektóre z dzieci przytuliły się do ciebie albo ukryła za tobą.

- Pobiegł w tamtą stronę - wskazałaś inną uliczkę niż tą w której znajdował się Julian. Mężczyźnie nie tracili czasu na podziękowania i szybko wbiegli w pokazany przez ciebie kierunek. Odetchnęłaś z ulgą podobnie jak dzieciaki. Pogłaskałaś dwójkę z nich najbliżej ciebie po włosach. - Nic się nikomu nie stało? - spytałaś badając każdego wzrokiem. Twoja mała widownia była cała i zdrowa. - Dobrze, na dzisiaj wystarczy już przygód. Zmykajcie zanim ci panowie wrócą - poleciłaś zanim wszyscy rozbiegli się do swoich kryjówek. Następnie przejechałaś wózkiem z teatrzykiem do Juliana.

Okazało się, że został uderzony w tył głowy czymś twardym. Z pomiędzy włosów ciekła krew. Nie traciłaś czasu i zabrałaś go w bezpieczniejsze miejsce. Do siebie. Starał się coś powiedzieć, ale szum i ból skutecznie mu to uniemożliwiały.

Na miejscu odstawiłaś teatrzyk na bok i całą swoją uwagę przeznaczyłaś dla rannego. Mówiłaś do niego, aby nie tracił przytomność i czuwał z tobą podczas oczyszczania rany. Usadowiłaś go wygodnie na swoim łóżku pod ścianą. Tak było ci wygodniej na stojąco opatrywać jego głowę.

- Co się stało? Czemu cię gonili? - spytałaś, aby utrzymywać go przytomnego. Powoli, z przerwami wyjaśniał ci, że wdał się w bójkę z nimi o przegrany zakład i pieniądze. Nie byłaś zadowolona słysząc te wyjaśnienia, ale postanowiłaś nakrzyczeć na niego potem jak wydobrzeje.

Z pochyloną w dół głową Julian widział swoje łokcie oparte o nogi oraz twoje buciki wystające spod materiału (spodni/spódnicy). Stałaś tuż obok niego, bez obrzydzenia jego osobą pomagałaś mu w ciężkiej sytuacji po raz kolejny. Kim jesteś, że masz tyle dobroci w sobie? Przechylił się do przodu padając czołem na twoje ciało na wysokości przepony. Na moment wstrzymałaś oddech oraz pracę nad raną, ale postanowiłaś szybko do niej wrócić mimo lekkich wypieków na twarzy.

- Myślałam, że już ci mówiłam, że masz o siebie dbać - wydukałaś pod nosem zaczynając owijać bandażem jego głowę. Chciałaś, aby podniósł czoło, ale zamiast tego powiódł rękami w górę obejmując twoje nogi wciskając do twojej koszuli twarz.

- Zostań ze mną... - wymamrotał. Westchnęłaś odchylając głowę do tyłu a czystą, nie zakrwawioną dłonią zakryłaś twarz. Dlaczego on musi być akurat teraz taki... Słodki? Chyba na prawdę za mocno został uderzony w głowę. Ciekawe czy będzie potem pamiętał te słowa. Dalej trzymając bandaż w drugiej dłoni pogłaskałaś jego ramię.

- Zostanę, Julian. Zostanę...

Wybaczcie, że mogłam trochę zepsuć jego charakter? Chyba? Sama nie wiem czy to zrobiłam... Niby wydaje mi się, że dobrze go napisałam, ale jednocześnie wydaje mi się zepsuty w tym zamówieniu. Jak oceniacie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top