Rozdział III
Dom Lewisów nieustannie rozbrzmiewał muzyką. Jeżeli wyjątkowo pani bądź pan Lewis nie ćwiczyli gry na kolejnym instrumencie, w tle pogrywała muzyka z radia. Tak też było ranka, w którym Rachel z wyczekiwaniem wpatrywała się w kominek. Trzaskający w rytm rockowej piosenki płomień nie chciał jednak przybrać szmaragdowej barwy, niezależnie od tego jak długo zaklinała go wzrokiem.
– Jesteś pewna, że mieli być o dziewiątej?
Kobieta, która wychyliła się z kuchni z widelcem w dłoni wyglądała jak starsza kopia Rachel. Blond włosy spięła w luźny kok. Jasnoniebieskie oczy wbiła ze zmartwieniem w zamarłą w fotelu córkę. U stóp nastolatki leżał zapakowany w pełni kufer. Futerał z ukulele trzymała na kolanach, gładząc go w zamyśleniu.
– Tak. Zawsze są o dziewiątej.
Judith zrobiła krok w stronę córki, ale nagły syk oleju skutecznie przyciągnął ją z powrotem w stronę kuchenki. Rachel została sama.
Zaczynało ją powoli martwić, że Lestera wciąż nie było. Chłopak nie miał w zwyczaju się spóźniać.
Na wpół świadomie jej palce podążyły w stronę otwarcia futerału. Już po chwili w dłoniach trzymała ukulele. Nie zdążyła jednak ruszyć żadnej ze strun, gdy z kuchni nadszedł głos jej ojca:
– Rachel, sowa do ciebie!
Czym prędzej odłożyła ukulele z powrotem do futerału. Brązowy puchacz stał na stole i mierzył podejrzliwym wzrokiem ojca Rachel, który przymierzał się do pogładzenia jego piórek. Serce Rachel zabiło mocniej, a czas zdawał się spowolnić, gdy zauważyła pieczęć na trzymanym przez sowę liście. Sięgnęła po niego i po otwarciu ze zdziwieniem zauważyła, że tekst falował. Potrzebowała chwili, nim zorientowała się, że to była wina jej drżących dłoni.
Poczuła ciepło dłoni ojca wspierającej jej dłoń. Razem odłożyli list na stół, a zza ramienia Rachel ciekawie zerkała Judith.
Minęły już dwa miesiące, odkąd Rachel zwróciła się z prośbą do Dumbledore'a o rozważenie możliwości praktyk u pani Pomfrey. Nie od dziś było wiadome, że pielęgniarka brała na praktyki najzdolniejszych uczniów dążących do zostania uzdrowicielami. Jednak zwykle byli to siódmioroczni, a ona za niecałe dwa tygodnie miała zacząć dopiero szósty rok. Nigdy nie odważyłaby się na taki krok, gdyby nie nieustanne namowy Lestera.
Teraz, gdy jej wzrok napotkał na słowa zgody z trudem hamowała okrzyk szczęścia. Wiedziała, że ma ogromne szanse na dopuszczenie do praktyk za rok, ale... Na Merlina!
Zwróciła rozpromienioną twarz w stronę rodziców, którzy otoczyli ją uściskiem gratulacji i wielkiej dumy. Łzy szczęścia popłynęły po twarzy Rachel, kiedy stali tak wtuleni w siebie.
– Rachel! Rachel, wszystko w porządku?
Tę scenę przerwał głos Lestera, który w pewnym momencie musiał przestąpić przez ogień kominka i teraz stał w progu wejścia do kuchni z wyrazem zmartwienia na twarzy. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie, by zrozumiał i w ułamku sekundy znalazł się przy jej boku, by wziąć ją w objęcia.
– Wiedziałem, że ci się uda.
– Co się uda? – zapytał ciekawie Jared, wchodząc do pomieszczenia. Zreflektował się w chwili, gdy jego wzrok padł na sylwetki rodziców Rachel. – Och, dzień dobry. Czyżbyśmy w czymś przerwali...?
Nastolatka otarła oczy i z dumą zwróciła się do najstarszego z rodzeństwa Moranów:
– Przed chwilą przyszła sowa. Od września zaczynam praktyki.
Gratulacje rozbrzmiały na nowo. Serce Rachel biło jak szalone. Czy ten dzień mógł być piękniejszy?
Dyskusja z praktyk szybko przeszła na temat pracy po Hogwarcie oraz uprzejme zapytanie, co słychać u Jareda. Chłopak opowiadał właśnie o swoim niedawnym awansie, kiedy nagle wykrzyknął:
– Fiuu zostanie zaraz odłączone!
Po tych słowach nastąpiło nerwowe zbieranie się. Jared z pomocą Lestera złapał kufer. Jeden po drugim zniknęli w promieniach szmaragdowego ognia, kiedy Rachel z szerokim uśmiechem żegnała się z rodzicami.
– Jesteśmy z ciebie naprawdę dumni – zapewniła dziewczynę Judith, zakładając niesforny kosmyk włosów za jej ucho. – Nasza córka leka... Uzdrowicielem. Nie mogę w to uwierzyć.
– Koniecznie przyślij nam sowę jak ci idzie – dodał miękko Robert. – A teraz leć.
– Dziękuję. Kocham was – zapewniła Rachel, pocałowała ich w poliki i z ukulele w dłoni wstąpiła w ogień. – Jak za machnięciem różdżki!
Uśmiechnięte twarze rodziców zniknęły, a ich twarze zajęły kolejne kominki i paleniska, które niknęły z zawrotną prędkością.
Jak za machnięciem różdżki było nazwą warsztatu prowadzonego przez ojca Lestera, Hectora. Od dziecka zainteresowany samochodami mugolak nie porzucił swojej pasji nawet po poznaniu tajników czarodziejskiego świata. Wspierany przez swoją żonę, również czarownicę, założył własny warsztat samochodowy i - wspierając się w wyjątkowym wypadkach magią - niósł pomoc nawet najbardziej zniszczonym autom oraz ich mugolskim właścicielom.
Ów warsztat był połączony z domostwem na tyle dużym, by zdołał pomieścić całą familię Moranów; rodziców Hectora, jego samego z żoną oraz ich czwórkę dzieci, do których grona należał najlepszy przyjaciel Rachel – Lester.
Kiedy tylko nastolatka wyłoniła się z nagłym błyskiem płomieni, cała ta ogromna rodzina przystąpiła do niej z kolejną dawką gratulacji, równie rzewną jak tą wydaną przez jej rodziców. Nawet zawsze skąpy w uczuciach Kieran wysilił się na poklepanie jej po ramieniu i krótkie słowa pochwały.
To radosne zamieszanie ściągnęło w końcu z piętra ciekawską buzię dziesięcioletniej dziewczynki. Oglądając się kilkukrotnie, czy aby na pewno nikt jej nie zauważył, przemknęła po schodach i schowała za ciężką kanapą o brunatnym okryciu. Wstrzymywała oddech, obserwując jak po upomnieniu Kierana rodzina zbiera się do wyjścia. Niesione magią kufry wyleciały za Jaredem i Hectorem. Miała zamiar wychylić się dopiero, kiedy w pomieszczeniu zostanie jedynie najmłodszy z braci i Rachel, jednak niemożliwy do stłumienia kaszel opuścił młodą pierś, od razu zwracając uwagę nie tylko nastolatków, a – na jej nieszczęście – także babki.
– Powstrzymam się od komentarza na temat tego, że powinnaś właśnie leżeć w łóżku, ale na miłość boską, dziecko, mogłabyś chociaż założyć skarpety! – fuknęła Charlotte.
– Spieszyłam się... – Maisie wydęła wargi, a w jej oczach błysła szczera skrucha. – Chciałam tylko dać to Rachel i...
Oskarżające spojrzenie wbiła wpierw w pierś Lestera, a następnie w jego oczy. Chłopak od razu pojął, czego oczekiwała młodsza siostra. Wyciągnął z kieszeni spodni niewielką przypinkę i przymocował ją do swojej koszulki.
– Wszyscy już je mają. Tylko ja i Jared schowaliśmy je do kieszeni, żeby nie wypadły podczas podróży Fiuu. Zaraz mu przypomnę – powiedział, co Maisie przyjęła z pewną dziecięcą ulgą.
– O czym mówicie?
Rachel z ciekawością nachyliła się w stronę piersi Lestera, jednak chłopak uniemożliwił jej przyjrzenie się przypince zasłaniając ją dłonią. Niezadowolona dziewczyna spojrzała na Maisie, która z tupotem bosych stóp przybiegła do niej i wcisnęła w dłoń niewielką sakiewkę oraz jedną osobną przypinkę.
– Maisie i Jared wytrzasnęli skądś stos guzików i agrafek. Wpadli w okropny szał robienia przypinek – wyjaśniła Charlotte, wskazując na metalową broszkę z wizerunkiem babeczki, dumnie przypiętą do jej bluzki.
Rachel spojrzała na wręczoną jej przypinkę. Biała tarcza była przyozdobiona jasnozieloną, czterolistną koniczyną. „Irlandia górą" – głosił kaligraficzny napis przy krawędzi broszki.
– W sakiewce są jeszcze inne. Będziesz je mogła nosić nie tylko podczas mistrzostw – powiedziała z dumą Maisie, po czym przestąpiła z nogi na nogę. – Podoba ci się?
– Jest śliczna. Ty rysowałaś?
Maisie pokiwała głową.
– Jared pisał i sklejał. Ma ładniejszy charakter pisma, ale obiecał, że zdradzi mi kilka sztuczek po mistrzostwach co robić, aby literki wyglądały tak ładnie. Sama też się uczę i chyba...
Tu zmuszona była przerwać, wstrząśnięta kolejnym napadem kaszlu, co postanowiła wykorzystać jej babka, wskazując na drzwi. Hector, Jared i Kieran zdołali właśnie upchnąć wszystkie kufry do bagażnika (niewątpliwie wspierając się przy tym magią) i teraz sami pakowali się do samochodu. Chwilę później podwórkiem wstrząsnął dźwięk klaksonu, mający przywołać nastolatków.
– No już, starczy tych pogaduszek. Wszyscy na was czekają. Chyba, że postanawiacie nie jechać i dotrzymać towarzystwa mnie i tej małej chorobie – potargała po głowie wnuczkę, która burknęła coś na znak niezadowolenia. Nie zabrała jednak głowy, pozwalając, by babcia zamieniła jej jasny warkocz w rozczochrany kłębek włosów.
Rachel i Lester wymienili uśmiechy i pożegnawszy się z Maisie oraz Charlotte (Rachel dodała do tego podziękowania za broszki), ruszyli w stronę samochodu. Już chwilę później siedzieli ściśnięci na tylnym siedzeniu auta, którym wstrząsał grupowy fałsz przy akompaniamencie bębniącego o szyby deszczu.
To miała być naprawdę długa podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top