Wchodzić czy uciekać?
Obudziłam się w białym pokoju. Wszystko lśniło, było sterylne. Biała pościel otulała moje ciało, a zasłonięte okno nie dawało zbyt wiele światła. Jasny kolor aż bił w oczy, a brak jakichkolwiek elementów estetycznych sprawiał, że pomieszczenie nie wydawało mi się zbyt przyjazne. Panował tu chłód. Czy ja jestem w psychiatryku?
Podniosłam się i przetarłam oczy. Z pewnością nie był to szpital psychiatryczny. Była to po prostu sypialnia, urządzona przez kogoś, nie przywiązującego wagi do wystroju. Widocznie brakowało tu kobiecej ręki. No ale tak właściwie to co to za miejsce? Postanowiłam się rozejrzeć, sprawdzić czy właściciel też tu jest. Odkrywając kołdrę, zauważyłam, że jestem w piżamie. Nie byle jakiej, a mojej. Zmarszczyłam czoło, próbując się domyślić jakim cudem, ale nic mi nie przyszło do głowy. Ostrożnie zrobiłam krok w stronę drzwi. Podłoga choć nie wyglądała na starą, w jednym miejscu zaskrzypiała. Niegroźny dźwięk obudził domownika. Bicie serca przyspieszyło tempo, a ja nerwowo zrobiłam kilka kroków w tył. Uchylone drzwi rozszerzyły się bardziej, a zza nich ktoś wyglądał. Był wyraźnie przestraszony i tak samo niepewny. Kucnęłam, aby zdobyć jego sympatię. Piesek średnich rozmiarów przybliżył się niepewnie. Pogładziłam go po białej główce, na co zaczął machać ogonem.
- Jak się masz maleństwo? Chyba też jesteś tu nowy, hmm? – powiedziałam do zwierzaka z uśmiechem, a ten zaczął się cieszyć. W prawdzie, nie jestem znawcą psów, ale wydaje mi się, że gdyby był tu od dawna to czułby się pewniej. Skoro i on nie jest tu stałym domownikiem to postanowiłam, abyśmy wspólnie poznali to miejsce. Wzięłam go na ręce i wyszłam z pokoju.
- Halo? – odezwałam się, aby upewnić się czy jestem sama w mieszkaniu.
Nie uzyskałam odpowiedzi. Dalsza część wystroju nie odstawała od pomieszczenia, w którym dziś, niespodziewanie się obudziłam. Biel, harmonia i przestrzeń. Układ lokalu był prosty. Wchodząc, było się od razu w kuchni, salonie i przedpokoju na raz. Drzwi sypialniane były tuż obok łazienkowych, a te z kolei były zaraz obok wieszaków, które czekały na kurtki, zaraz po wejściu do lokum. Piesek na moich rękach zaszczekał, więc odstawiłam go obok miski z jego jedzeniem. Kiedy on sobie wcinał, uświadomiłam sobie, że też mam na coś ochotę. Do niedawna praktycznie każdy dzień zaczynałam kawą. Skoro ktoś zadbał o to, abym się wyspała w jego łóżku to chyba nie miałby nic przeciwko kubku mojego ulubionego napoju. Po drodze włączyłam radio i poczułam się jak w domu. Jak mam być szczera to o wiele lepiej niż w budynku, w którym się wychowałam. Nikt nie krzyczał, nie zakazywał, a jedyny towarzysz konsumował, machając ogonem śniadanko. No i fajnie.
Na blacie kuchennym zauważyłam kartkę. Była to skierowana do mnie wiadomość, a jej treść brzmiała: „Dzień dobry Katie:) Dostałem ważne zlecenie i tylko dlatego teraz nie ma mnie przy Tobie. Nie uciekaj mi znowu. Wracam za trzy dni. Nie udało mi się znaleźć Twojej torebki, a przy Tobie nie było telefonu, więc weź ten ze stołu. Będę pisać. Tylko tym razem odpisuj".
Znowu? Byłam prawie pewna, że to on wypisuje do mnie od paru dni. A ja teraz, właśnie w tym momencie, stoję sobie w jego kuchni i wstawiam wodę na kawę. Chwilę później była już gotowa, ja jednak postanowiłam szybko skoczyć pod prysznic. Tak właśnie zrobiłam. 15 minut później piłam letni napój. Mimo tego, że nie była gorąca, smakowała świetnie. Odstawiłam kubek i pomyślałam, że cały dzień w ręczniku paradować nie będę. Postanowiłam się trochę rozejrzeć i pożyczyć jakąś luźną koszulkę czy coś. Może akurat coś się nada. Podeszłam do dużej szafy z lustrem, gdy tylko zauważyłam, że coś na niej jest napisane. Była to mała, żółta karteczka, a na niej strzałka w dół. Znak mi się wyjaśnił po otworzeniu drzwi dużego mebla. Ku mojemu zaskoczeniu na dole leżała moja walizka, a w niej wszystkie spakowane na wyjazd rzeczy. Założyłam najwygodniejszą buzę i legginsy jakie miałam, po czym wzięłam kartkę z kuchni, a do drugiej kubek kawy i usiadłam na wygodnej kanapie. Przeczytałam całość jeszcze raz. Nie miałam pojęcia komu mogę ufać, a komu nie. Uznałam także, że skoro nie będzie go przez trzy dni, to na ten czas tu zostanę, a później się przemieszczę. Chciałabym przenieść się pod wskazany przez ciotkę adres, aby poszukać biologicznej mamy, ale właśnie zorientowałam się, że mój telefon, był w torebce, która została w klubie. Ahh no tak, był w etui komórki. No świetnie. Będę musiała albo wrócić do klubu, albo poprosić ciotkę ponownie o adres. Zobaczymy jak to rozwiążę. Kolejnym aspektem jest piesek, który nie może pozostać bez opieki na ten czas. Albo koleś jest miłośnikiem zwierząt, albo miał genialny umysł. Doskonale wiedział, że nie będę miała serca uciec i zostawić bezbronne zwierzątko same sobie.
- To co Nemo, mieszkamy razem?
Zamerdał ogonem i donośnie dał głos. Był mądry i wyuczony, gdy chciał wyjść, stanął przy drzwiach. Spięłam włosy w wygodny kok, założyłam trampki i wyszłam z mieszkania, poprzednio przyodziewając psa w smycz. Kiedy przekręcałam klucz od drzwi, zatrzymała mnie starsza pani. Mieszkała obok, co sugerował fakt, że wychodziła z równoległego lokum.
- Przepraszam panią, czy mam przyjemność z Kate? – spytała z pogodnym wyrazem twarzy.
- Zgadza się, a skąd pani wie?
- Ohh, taka piękna, no teraz to się absolutnie nie dziwię młodzieńcowi hihi – zachichotała kobiecina.
- Co pani ma na myśli? – dociekałam, nie rozumiejąc znaczenia słów kobiety.
- No chyba nie sądzisz, że zdradzę tajemnicę. – poważnie odparła, momentalnie zmieniając ton.
Miałam wrażenie, że poczuła się urażona pytaniem, w każdym razie nie zamierzała na nie odpowiadać.
- Ależ skąd, wierzę, że jest pani osobą godną zaufania. Jednak czuję się niezręcznie, bo jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, ja nie wiem praktycznie nic o tym „młodzieńcu".
- Oh Kate! Wiesz o nim więcej niż ci się wydaje – zapewniła, jakby znała mnie całe życie – no leć już, bo Nemo się nie doczeka. Do widzenia!
- Miłego dnia, do widzenia.
Spojrzałam na psa. Z wywalonym językiem spoglądał w stronę wyjścia. No to idziemy. Czas poznać okolicę. Może akurat dowiem się czegoś przydatnego, może podczas spaceru wpadnę na jakiś trop. Nowoczesne osiedle okazało się niezbyt odległe od mojego poprzedniego miejsca zamieszkania. Kojarzyłam je, nie raz tędy przechodziłam, jednak nie byłam w stanie skojarzyć żadnego z moich znajomych, który by tu mieszkał. Nieopodal znajdował się park. Był dość duży, ale do Central Parku mu dużo brakuje. Właśnie tam skierowałam cel swojej drogi. Niejednokrotnie chodziliśmy tam „ekipą", kiedy lekcje ciągnęły się w taki sposób, że nie było możliwości wysiedzenia w ławce. No way. No i właśnie wtedy przysiadaliśmy w części skateparkowej. Fakt, nie zdarzało to się często, ale wspominam to jako najbardziej szalona i łamiąca zasady czynność w moim (jeszcze do niedawna) poukładanym życiu.
- Hej Nemo! Nie tak szybko! – wydałam komendę, jednak pełen energii maluch miał się do niej nijak. Dzięki niemu byliśmy na miejscu w oka mgnieniu. Kilka kroków na głębokie wdechy, przemyślenia, ułożenia planu działania... Mhm! Nic bardziej mylnego. Moją ciekawość podsycił widok Jess i Ashtona. Nie miałam ochoty podchodzić. Nie chciałam go widzieć. Nigdy więcej. Miałam ochotę chwycić Jessie i wyrwać ją z rozmowy z tym dupkiem, ale widząc go, moje nogi zrobiły się momentalnie miękkie, a oddech stawał coraz bardziej płytki. Bałam się go. Teraz – bardziej niż tego całego psychola, który do mnie wypisywał. W końcu uratował mnie, przed obrzydliwym czynem, do którego zmierzał Ash. Kątem oka spojrzałam, że rozmawiali poważnie. Żadne z nich się nie uśmiechało, Jess co jakiś czas kiwała głową. Nic mi wcześniej nie wspominała, że odnowiła kontakt z naszym wspólnym znajomym. Cały czas miałam przed oczami jego podły uśmieszek, kiedy... Kiedy chciał to zrobić. Nie mogłam dłużej na niego zerkać. To dla mnie za dużo. Przetarłam oczy, które powoli zaczęły wypełniać się łzami i odwróciłam się. Ruszyłam w stronę powrotną. Miałam tylko nadzieję, że moja przyjaciółka nie była w żadnej pieprzonej zmowie z Ashem. Błagam, nie ona. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę wątpić w jej lojalność i zaufanie. „Kate! To jedyna bliska Ci osoba!" Przypomniałam sobie i powtarzałam, aby nie stracić zaufania także wobec niej. Postanowiłam zadzwonić do niej, kiedy będę w domu i objaśnić prawdziwe oblicze Asha. Chciałam ją ostrzec.
Powrót do mieszkania zajął mi stanowczo mniej czasu, niż droga do parku. Odległość ta sama, a czas jakby krótszy. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Koniec spacerku, pewnie jesteś głodny, co Nemo? – mówiłam do pieska, zbliżając się do drzwi.
Wsadziłam klucz do otworu, przeznaczonego do tego, jednak coś było nie tak. Byłam pewna, że je przekręcałam, a jednak teraz nie mogłam ruszyć kluczem. Nie mogłam, bo ktoś już to zrobił. Drzwi były otwarte. Ktoś wszedł do mieszkania i może nadal znajdować się w środku. Zadałam sobie jedno, ważne pytanie: wchodzić czy uciekać?
Witam:D dzisiaj jednak jeden rozdział, ale za to prawie dwa razy dłuższy niż ostatnio, więc mam nadzieję, że nikt nie poczuł się zawiedziony:) Wybaczcie, że tak późno, ale moja druga pasja pochłonęła mi na tyle wolnego czasu, że dopiero teraz byłam w stanie skończyć rozdział i wstawić go na spokojnie. Dziękuję, że czytacie i dajcie motywację do dalszego pisania. Mam nadzieję, że rozdział nie był nudny, że się podobało i wrócicie do kolejnego. Miłego czytania! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top