W lesie
- Daleko jeszcze? – spytałam sennym głosem.
Lucas zaśmiał się, zbywając moje pytanie.
- Daleko jeszcze? – powtórzyłam dobitniej, żądając natychmiastowej odpowiedzi.
- Czy ja Ci, moja droga, wyglądam na Shreka?
- Hmm, jakby się przyjrzeć... - zaczęłam, na co chłopak udał oburzonego.
- Jakby się przyjrzeć to ja tu jestem kierowcą i chyba ktoś tu chce wysiąść – spojrzał na mnie, uśmiechając się szyderczo, jego wyraz twarzy żartobliwie podkreślał poziom jego władzy.
- Patrz na drogę! – przechyliłam dłonią jego twarz, wskazując jezdnię pośród lasu, na co w odpowiedzi uzyskałam minę obrażonego pięciolatka.
- Wolałbym na ciebie – dodał cicho.
Był idealny. Taki jak kiedyś. Błagam, niech tak już będzie na zawsze. Przypomniałam sobie pewną listę. Dokładniej, listę pytań nieustannie pojawiających się w moim życiu, na które muszę poznać odpowiedzi. Kim był nieznajomy już wiem, najważniejsze rozwiązane. Jednak bardzo często zdarzenia w życiu, mają swoje konsekwencje. Sam fakt, że okazał się być nim Lucas, nie daje mi satysfakcji. Znam odpowiedź, ale co z tego, skoro na miejsce zagadki: „nieznajomy, kim jesteś?", wkradło się: „Lucas, zostaniesz?". Mam nadzieję, że nie zwieje jak ostatnio. Z drugiej strony, może za bardzo się w to angażuję. To co znalazłam w jego mieszkaniu i fakt, że ma kontakt z niebezpiecznymi typami, nie daje mi powodów do bezgranicznej ufności. Chciałabym móc powiedzieć, że wszystko co złe, jest już za mną. Niestety, takiej pewności nie mam.
Drzewa, krzewy, nieoświetlona latarniami droga i samochód, w którym byliśmy. Tajemniczy krajobraz przystrajała zbierająca się mgła. Gdzie on mnie wywozi?
Nagle pojazd się zatrzymał. Oczywiście, jak to w moim życiu bywa, nie tak normalnie. Można powiedzieć, że wybuchowo. Nie jestem znawcą mechaniki, ale sądząc po dobitnym „kurwa", wydartym z gardła kierowcy, sądzę, że coś się zepsuło. Ups. No ale co dalej? Spojrzałam na chłopaka, uderzającego w kierownicę ze złością.
- To już niedaleko, przejdziemy się kawałek. Ten złom nie ruszy.
Zaśmiałam się głośno, słysząc jak o aucie na bardzo wysokim poziomie, mówi złom. Chyba zaraziłam tym Lucasa, bo momentalnie zmienił nastrój na pogodny. Wyszliśmy z auta. Niepewnie, delikatnie, tak jak na parkingu, złapał mnie za rękę. Nie protestowałam, choć głowę miałam wpatrzoną w dolną część świata. Nie chciałam pokazać, jak bardzo się cieszę. Prawie płakałam ze szczęścia. Jarałam się jak polonistka ukochanym poetą, czy też dziecko zabawką.
- Tęskniłem.
Ścisnęłam jego dłoń mocniej, dając sygnał „ja też". Zrozumiał, czułam to po odpowiedzeniu identycznym gestem. Po kilku chwilach, ujrzałam światło. Nie umierałam, to jeszcze nie to światło, była to najzwyczajniejsza w świecie uliczna latarnia, która wywołała we mnie taką euforię, jak żadna inna dotąd. Przynajmniej miałam pewność, że nie zabłądziliśmy. Byliśmy nieopodal wsi w centrum lasu. O ile las, ma własne centrum. Moja głowa tak to widziała, w każdym razie. Kilka domów, sklepik dla lokalnej ludności, stadnina koni i takie tam. Bardzo ładny widok. Byłam zaskoczona, gdyż większość życia spędziłam otoczona betonowymi ścianami miasta, a tu proszę. Jest pięknie. Po prostu.
- Ten trzeci dom jest nasz. – Oznajmił Luc.
- Nasz? – powtórzyłam.
- Yy... Przepraszam. No mój, ale chwilowo nasz.
- Chwilowo? Czyli jestem tylko na chwilę? – zgrywałam typową laskę z fochem – Aha? – Chłopak jak zwykle się nabrał. Dodałam po chwili:
- Oj żartuję głupku, chodźmy.
Odetchnął z ulgą, a ja pociągnęłam go w stronę, wskazanego wcześniej budynku.
- To tutaj, tak? – upewniłam się, gdy tylko się zbliżyliśmy.
- Dokładnie, zgadza się – przyznał mi rację.
Podeszliśmy do wejścia domu. Kiedy chciałam złapać za klamkę, zostałam zatrzymana. Lucas chwycił moją rękę i zmusił do spojrzenia prosto w oczy. Chciałam coś powiedzieć, spytać, co robi, dlaczego, halo, ale nie udało mi się. Otworzyłam usta, aby wydobyć z siebie kilka słów, ale rozległo się jedynie „cii". Dołeczek stał się jeszcze bardziej widoczny, przez malujący się na twarzy mego wybawcy uśmiech. Nie podejmowałam kolejnej próby konwersacji. Zahipnotyzowana chwilą, wyłączyłam się. Nie myślałam o niczym negatywnym, topiąc się w jego oczach. Miałam cichą nadzieję, że Lucas przeżywa to samo, bo było to tak cudowne uczucie, że byłaby ogromna szkoda, jakby go to ominęło. Dalej chyba wiadomo co się stało. Choć, wtedy, było to totalny szok, nie sądziłam, że się na to zdobędzie, a jednak. Zrobił to. Przysunął się do mnie i namiętnie połączył nasze usta. Choć nie był to mój pierwszy pocałunek, to po raz pierwszy przeżywałam go w taki sposób. Czysta przyjemność, a czynność jakby trwała wieczność. Zaraz po przerwaniu, wrażenie, że to było tak dawno i chęć powtórki. Odgarnął mi włosy, przytrzymując je jedną ręką, drugą natomiast miał na mojej tali. Ja zmieniłam pozycję rąk, dotykając jego twarzy, tak jakby miał mi zaraz uciec, a ja mu na to nie pozwalam. Tak właściwie było, nawet gdyby chciał przerwać, to ja o tym decydowałam. Po dłużej serii przyjemności, przytuliłam go mocno. Pocałował mnie troskliwie w czoło. Słodko.
- A teraz kochanie, wejdźmy już do środka.
- Jasne – odparłam.
Nic mnie już nie zaskoczy. Zamknięte drzwi i brak kluczy. Naciskanie na klamkę nic nie dało. Widząc jak Lucas, cały zdenerwowany przeszukuje kieszenie, ponownie się zaśmiałam. Losie, nie mam już na Ciebie siły! Co teraz? Może atak zombie? Tego w moim życiu jeszcze nie było.
- Kuźwa. Co teraz... - powiedział, mniej rozgarnięty chłopak, niż myślałam.
- Coś wymyślimy. Znasz kogoś w okolicy? – zaczęłam rozważać opcje dalszego działania.
W sumie, mogę nawet spędzić tą noc pod jednym z tych drzew. Nie obchodzi mnie to, jest idealnie. Oby tylko nie było to chwilowe, pozorne szczęście.
Cześć! Bardzo przepraszam, że tak późno! Niestety, sytuacja niezależna ode mnie, nie pozwoliła mi pisać wcześniej. Dziękuję za cierpliwość i za każde wejście. Do następnego rozdziału!:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top