Strzał



Dłoń zasłaniająca moje usta, wydawała mi się męska. Byłam tego pewna, gdy się zbliżył, a mój płytki oddech nie przeszkodził w wyczuciu mocnych perfum. Kocham męskie zapachy kosmetyków, ale teraz nie było to dla mnie nic przyjemnego. Choćbym czuła BigMaka albo najlepsze ciasto świata, to bym była przerażona i nic by nie pomogło. Co mi po tym, skoro zaraz mogę się nie ruszać, mogę nie czuć nic... Przecież jego zamiary były mi nieznane. Łzy napływające do oczu i przyspieszone bicie serca nasilały się. Czułam, że cała się trzęsę, ciężko było mi się uspokoić, a zza pleców słyszałam jedynie „ciii". Przyprawiało mnie to o bardzo nieprzyjemne uczucie. Kazał mi się uciszyć, uspokoić, kiedy byłam już tak czy inaczej sparaliżowana. Chwilę wcześniej obok narkotyków wyczułam broń. Ktoś, trzymający takie zbiory w szafce łazienkowej nie ma prawa być zrównoważony psychicznie.

- Nie tak chciałem cię przywitać...

Oznaczało to, że definitywnie nie byłam mu obojętna. Sprawa stała się jasna. On po prostu wrócił do siebie. Zaczął mówić:

- Katie, zaraz Cię puszczę, tylko cię proszę, nie rób nic głupiego. Tu nie jest bezpiecznie, musisz mi zaufać... Nie wyrywaj się, nie uciekaj, ani przede wszystkim nie krzycz. Tak? – mówił spokojnie. 

Niby godnie zaufania, ale generalnie psychopaci są opanowani, więc nie czułam się lepiej. Jego głos był charakterystyczny, podobny do pewnej znanej mi osoby, jednak wewnętrzne niedowierzanie nie pozwoliło mi na pewność, że to właśnie on. Nie, to nie może być on... Nie bałabym się go, a teraz czułam wyraźny niepokój. Pełna obaw skinęłam głową, potwierdzając jego słowa. Po policzkach wciąż spływały mi łzy. Młody mężczyzna puścił mnie i wyszedł bez słowa, gwałtownie z pomieszczenia. Odwróciłam za nim głowę, jednak twarzy nie zdołałam ujrzeć. Miał silnie zbudowaną sylwetkę, był wysoki, ale nie jakoś wyjątkowo bardzo. W szpilkach myślę, że bylibyśmy na równi.

Cała roztrzęsiona podniosłam się z podłogi i zamknęłam drzwi. Przypominam, iż byłam w samym ręczniku, przecież właśnie kończyłam cudowną kąpiel. Na całe szczęście ubrania znajdowały się niedaleko, więc niedługo byłam już w legginsach i luźnej koszulce. Zdążyłam tuż przed jego powrotem. Gdy tylko usłyszałam kroki, nie wiedząc czemu, schyliłam głowę. Nie chciałam łapać z nim kontaktu wzrokowego. Wir emocjonalny nie pozwolił mi czuć się ani pewnie, ani do końca wystraszona, ani nie wiem... No sama nie wiem co czuję. Chyba, każdy z nas czasem był tak wewnętrznie zagubiony, że nie był w stanie się nawet określić. To właśnie ja aktualnie. Potrzebowałam od niego jakiegoś znaku, jaki on jest i potwierdzenia kim właściwie jest. Nie byłam przekonana co do jego intencji, lecz nie chciałam go od razu skreślać. Miałam mętlik w głowie.

- Będzie ci w tym zimno – po tych słowach, narzucił mi na plecy swoją, czarną bluzę. Była dużo za duża, ale ten fakt czynił ją „fajną". Byłam oparta o pralkę, więc mógł spokojnie mnie objąć. Spytałam cicho:

- Dlaczego..?

On na to delikatnie chwycił jedną ręką moją dłoń, a drugą uniósł podbródek kierując wzrok, na swój cieplutki uśmiech.

- Bo cię kocham.

Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Jeszcze parę lat temu – rzuciłabym się temu panu na szyję i skakała z radości. Dzisiaj byłam w szoku i nic poza tym. Czy go kocham? Głupie pytanie. Zgubiłam się w tym wszystkim. Jedno czego byłam pewna, to to, że pani Basia miała rację. Doskonale go znam. Był to Lucas. Mój Lucas. Te same oczy, ten sam uśmiech, urocze dołeczki. Teraz jednak, wyglądał doroślej. Lata rozłąki, choć było ich stosunkowo niewiele, jednak swoje zrobiły.

- Kate, nie cieszysz się? – spytał, wydaje mi się, widząc moje zakłopotanie. Nie ukrywałam emocji.

"Nie no skaczę z radości" - ironicznie odpowiedziałam sama sobie w myślach.

- A dziwisz mi się? Lucas. Mam ochotę ci nakopać. Przytulić i nakopać. A zaraz po tym znowu..

- Cii – przerwał mi głośną, ekspresyjną wypowiedź.

- Ty mnie tu nie uciszaj – zaprotestowałam.

- Nie Kate, serio. Ohh fuck. Oni już tu są. – skierował wzrok na okno. Widok za nim nie był oczywisty. Czterech przypakowanych mężczyzn świeciło w okna mieszkania latarkami. Po zobaczeniu tego incydentu, Lucas szybko pociągnął mnie w dół. O co tu chodzi?

- Wychodzimy sypialnią.

- Że co proszę? – nie rozumiałam, dlaczego tak zareagował. Nawet nie chciałam myśleć, że coś nam grozi.

- Nie mogą nas teraz zobaczyć. Chociaż zaraz i tak tu wparują, ale nie podpadaj im.

Bez tracenia czasu na wyjaśnienia, kierowałam swoje ruchy po drodze przebytej przez chłopaka. Kilka kroków później, w sumie sunięcia na kolanach byłam obok łóżka w pozbawionej gustu sypialni. Spojrzałam pytająco na teraz już znajomego. Co teraz? Przeniesiemy się jak Harry Potter na Pokątną? Oj, tu nie ma kominka. Damn. No ja innego pomysłu nie miałam. Na szczęście wybawca, będący jednocześnie powodem moich trosk, miał już plan. Do drzwi ktoś zaczął się dobijać i z pewnością nie był to dostawca pizzy. Było to przeraźliwe walenie, nie pukanie, któremu towarzyszył krzyk z różnego rodzaju wulgaryzmami. Oznaczało to, że mamy coraz mniej czasu. To co ujrzałam, wydało mi się absurdalne i w życiu bym się nie spodziewała takiego widoku. Po odsunięciu łóżka, moim oczom ukazało się jakby przejście. Były to drzwiczki w podłodze, które po otwarciu prowadziły do piwnicy. Nie zachęcał mnie ten widok, ale myśl, że mam zostać sama w mieszkaniu, do którego za moment mogą wbić, dosłownie wbić, jakieś niebezpieczne typy, każda opcja wydawała mi się bardziej spoko.

- Za mną – polecił Lucas.

Tak też zrobiłam. Zeszłam po drabinie, a gdy byłam już bliżej, pomógł mi chłopak. W sumie nie było to konieczne, ale nie będę uciekać od oferowanej pomocy. Wręcz przeciwnie. Chcę w końcu poczuć się bezpieczna. Jak na razie jestem na złej drodze do tego, więc chociaż tym małym gestem się ucieszyłam. Zawsze coś.

- Kurwa. Zapomniałem. Spluwa została na podłodze... Masz kluczyki i wejdź do pierwszego samochodu w ostatnim rzędzie - BMW, pamiętaj. Raczej stoi tam tylko jedno. Z resztą, jak otworzysz to da znać, który to on. Błysną lampy. Zaraz będę – przekazał najważniejsze informację, po czym zostawił mnie samą w piwnicy.

Duży napis „exit" sugerował przejście na parking. Okej. Już tu jestem, widzę auto. Teren pozornie czysty. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Będziemy daleko stąd, ja mu nakopie, a potem się zobaczy. Pilot obok kluczy do samochodu, okazał się zepsuty. Nie sądzę, że mogłam, źle go użyć, a żadne z aut, nie dało znaku. Czy Luc mógł mnie wystawić na niebezpieczeństwo celowo? Miałam nadzieję, że zaraz tu będzie. Stałam sama na parkingu, wypełnionym samochodami, a ciszę, przerywał znikomy szum. Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Uznałam, że zaczekam obok filara, żeby nie stać jak idiotka na samym środku. Oddychałam głęboko, będąc w szoku, co los wyprawia. Dopiero zaczynało wszystko do mnie docierać, a adrenalina spadać.

Strzał. Wyraźny i szybki. Znowu strach powrócił. Choć dźwięk dochodził z góry, wiedziałam, że strzelanina obejmowała ten sam budynek. Co więcej, był tam Lucas, a jakby jemu coś się stało to już po mnie. Chyba, że on też coś knuje i wcale nie jest po mojej stronie. Chciałabym być w tym momencie wszechwiedząca. Ale nie jestem, muszę opierać się na swojej intuicji, ta jednak mówi mi, że stało się coś złego. Mam nadzieję, że tym razem się myli. Lucas, błagam, nie idź w ślady Ashtona, bądź w porządku... A tym czasem, uciekajmy. Proszę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top