Stój
- Stój! – głos podążał za mną. - Po co tak pędzisz?
Zaczęłam walić w drzwi i krzyczeć imiona chłopaków, którzy niedawno weszli do środka. Klamka, mimo najszczerszych starań, nie dawała za wygraną, więc jedynym ratunkiem wydawało mi się wołanie o pomoc Lucasa i Justina.
- Lucas! Luc! Justin! – Waliłam w drzwi i nerwowo przebierałam nogami.
Krok... Krok... Krok... Wyobraźcie to sobie. Stoję tu pozostawiona sama sobie (niby na własne życzenie, ale dlaczego ten los tak się na mnie uparł?!), a za mną nieubłaganie, zbliżający się mężczyzna. Marszczę brwi i zamykam oczy, kiedy ściska moje ramiona. Szarpię się, ale to na nic. Jedną ręką chwyta moje dwa nadgarstki. Ma mnie. Drugą ręką otwiera wrota. Nagle działają? No świetnie, albo on ma nadnormalną moc, albo ja mam tyle siły co trzyletnie dziecko. Chyba zapiszę się na siłkę po powrocie do normalności – o ile będzie mi on dany.
Pchnął mnie z impetem przed siebie.
- Ałaa... - jęknęłam, co niezbyt przejęło osiłka.
Moim oczom ukazała się opuszczona szkoła. Zdecydowanie nie szpital psychiatryczny – drzwi sal były podpisane, choć stare i wyblakłe, widniały znaki „klasa V", „biblioteka" i tak dalej. Nie chciałabym tu uczęszczać – chyba, że dawniej było tu ładniej. Co się stało z tym miejscem, że dziś jest tak przerażające? Szare, spłowiałe ściany to jeszcze nic. Przed moimi stopami właśnie przebiegł szczur. Wzdrygnęłam się i zrobiłam zniesmaczoną minę, nie widziałam gryzonia tak blisko, nigdy wcześniej. Przeszliśmy kilka kroków dalej, a mężczyzna puścił moje nadgarstki, po czym zdjął kaptur.
O kur... no nie. Nie wierzę.
Uśmiechnął się żałośnie. To znaczy, w jego odczuciu pewnie wyglądał jak bóg piękności i cudowności, ale w moich oczach stracił przez to z kim się zadaje i jak czarny ma charakter. Coś w tym jest, że ludzie stają się jacyś tacy... brzydcy, kiedy tracimy wobec nich sympatię.
Jakiś czas temu nazwałam go przystojnym. Właśnie tak, przystojnym mężczyzną, mówiłam nawet, że jakbym była starsza to pewnie bym się za nim obejrzała, a teraz? Brzydzi mnie, wiedząc, że to człowiek Ashtona i przeraża mnie myśl, że on – Patrick, wiózł mnie kiedyś samochodem na spotkanie z Ashem, a nawet w jego imieniu płacił za moje szpilki. Choć myśl o nich jest najprzyjemniejszą rzeczą na jaką mogłam sobie teraz pozwolić. Ach, jakże byłoby cudownie, jakbym tylko mogła je teraz ubrać, założyć uroczą sukienkę i wyjść na kolację z Lucasem, jak każda normalna para.
Drzwi z napisem „sekretariat" zostały uchylone, a Patrick niezgrabnie zaprosił mnie do środka. Wydobył z siebie niezbyt gustowne „właź", ale przynajmniej dodał „ślicznotko". Choć w jego ustach nie brzmiało to jak komplement, a przynajmniej nie czułam, żeby było to choćby odrobinę miłe. Odrzuca mnie ten typ.
Pomieszczenie było kompletnie dziwne. Skórzane kanapy i fotel (odwrócony) i drewniane biurko – chyba nie najtańsze, a na nim laptop, także miękki dywan i obraz. Przerażający, lecz zachwycający. Przedstawiał plamy ciemnych kolorów – głównie zieleni i czerni, na których malowała się czaszka. Z czaszki wydobywał się dym. Sztuka mnie zachwyca, więc to on przykuł moją największą uwagę. Któż z tak parszywego grona mógłby zachwycać się obrazami?
Jak już wspomniałam, fotel był odwrócony. Patrick wyszedł, oznajmiając wcześniej, że już jestem. Tajemnicza postać zaczęła wyłaniać się, powolnym okręcaniem się fotela. Zrobiłam krok w tył, choć nie miałam dokąd się cofnąć lub gdzie się schować. Był to raczej ruch mimowolny, podświadomie, nie chciałam tam być.
- Kate, Katie, moja droga Katherine. – Powiedziała postać, która już w pełni była w zasięgu mojego wzroku, szeroko otwierając oczy.
Katherine... Nikt tak na mnie nie mówił od dawna, zazwyczaj wolę zdrobniałą formę i każdy ją stosuje.
- Wolisz Kate, prawda?
- Skąd wiesz..? – Szepnęłam i zrobiłam krok, tym razem w przód, zaciekawiona.
- Usiądź - zaleciła.
Wyciągnęła długie i zgrabne nogi na stół, po czym odpaliła papierosa. Skierowała paczkę w moją stronę i choć zwykle nie palę, wręcz jestem tego przeciwniczką, nie odmówiłam. Zajęłam miejsce na skórzanej kanapie. Wygodna, ale nie czułam się komfortowo. Kaszlnęłam. Cholera, mocne te fajki. Kobieta parsknęła śmiechem. Wyglądała na czterdziestolatkę, ale zachowywała się z mniejszą klasą niż kobiecie w tym wieku wypada. Postanowiłam przerwać chwilę ciszy, wiedziałam, że czeka aż coś powiem. Oblizywała usta i przyglądała się mojej twarzy. Czułam się tak nieswojo, że miałam ochotę spytać o co jej chodzi, ale bardziej zainteresowana byłam losem chłopaków.
- Co z dwoma chłopakami, którzy tu weszli?
- Kate... – Mówiąc, odpalała kolejnego papierosa – Jakby Ci to powiedzieć...
- Słucham. – Pragnęłam usłyszeć prawdę.
- Potraktujmy to jak grę.
Zdjęła nogi z biurka i przysiadła się bliżej, zajmując miejsce obok mnie na kanapie. Pomyślałam sobie „odsuń się babo!", wzbudzała we mnie podobną niechęć co Patrick, lecz nie chciałam, by to zauważyła'.
- Jaką grę? To popieprzone, chcę konkretnej odpowiedzi.
Kobieta uniosła brew i pokiwała głową.
- Charakterna jesteś...
Milczałam, patrząc w jej lekko obłąkane oczy. Zdaje mi się, że była pod wpływem czegoś. Nie wiem czego, nie jestem znawcą narkotyków, ale nawet pięciu redbullach czy kilku litrach kawy, ludzie nie powinni mieć tak obłąkanego wzroku i podejrzanych ruchów, co mnie przeraża – wydaje się nieobliczalna.
- Powiem Ci prawdę.. Nie mogłam się doczekać, aż tu dotrzesz, aż cię zobaczę – mówiła i dotykała moich blond włosów, a mnie przechodziły dreszcze. – Nie znalazłaś się tu przypadkiem, wiesz o tym?
Kiwnęłam przecząco głową. Do tej pory nie zastanawiałam się, czy ktoś chciał, bym trafiła w jej ręce.
- Nie? No proszę, a wydawałaś się być taka mądra. Może tym razem lepiej ci pójdzie myślenie i zdecydujesz mądrze. Otóż... Jakby Ci to...
- Mów. – Syknęłam, sparaliżowana, błagająca w myślach, by się odsunęła. Nie miałam odwagi poprosić o to, bałam się, że wtedy nic mi nie powie, a ja nie mam chwilowo żadnego wsparcia. Muszę zachować spokój.
- No więc ktoś cię zdradził. Ktoś kto tu jest... Ktoś kogo kochasz i kto złamie ci serce.
Oczy napełniły się łzami, zagryzłam dolną wargę i poczułam ukłucie w sercu. Mój Lucas..?
- Kłamiesz! – Krzyknęłam.
- Uspokój się kurwa! – Kobieta wstała, a usłyszawszy krzyki, do pokoju wszedł Patrick, by skontrolować, czy wszystko w porządku.
Ona wygląda mi na ich szefową. Kontynuowała:
- Nie kłamię, wiem co mówię, ta osoba pracuje dla mnie! – mówiła, przechadzając się po pokoju. – Ktoś jest niewinny, a ktoś inny zakłamany i perfidny. Niech los zdecyduje po czyjej stronie stanie szczęście. Powiedz mi – kogo oddasz na stracenie, a kogo ocalisz, moja droga?
- Na jakie stracenie?
- Musimy komuś podłożyć trochę towaru. Policja go zgarnie i pomyśli, że nas ma, że koniec z naszą ekipą i dragami. Proste. Ale cała zabawa leży po twojej stronie. Jestem ciekawa czy odziedziczyłaś inteligencję po matce.
Spojrzałam na dłonie i zacisnęłam pięści. Lucas, którego teoretycznie znam od lat, lecz ostatnio przyłapałam go z bronią w porachunkach narkotykowych czy może Justin, którego dopiero co poznałam, który w sumie sam pierwszy chciał tu wejść, może zna to miejsce i chciał mnie tu zwabić? Osoba, którą kocham? Skąd ona może wiedzieć kogo kocham. To nie może być Lucas, lecz w winę Justina także nie wierzę.
- Kim właściwie jesteś? – Zapytałam.
- Ja? Jestem Lucy, dziecinko. Nazywam się Lucy.
Serce zaraz stanie mi w gardle.
Hej! Nie mogę uwierzyć, że minęły prawie dwa lata odkąd dodałam ostatnią część:o napisanie tego rozdziału wymagało ode mnie ponownego przeczytania całości (naniesienia gdzieniegdzie poprawek) i na nowo zagłębiania się w historię, którą stworzyłam... Mam nadzieję, że ktoś o niej jeszcze pamięta i że znajdę wenę, by nie zniknąć znowu na tak długo i doprowadzić historię do końca. Każdemu kto tu zajrzy - dziękuję. Za każdy komentarz, gwiazdkę i wyświetlenie. Miłego dnia kochani:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top