Nie Idź Tam..

Justin obejrzał się za siebie i spojrzał na nas. Ja tylko pokiwałam przecząco głową. Pewność siebie wyleciała ze mnie natychmiastowo. 

- Kate, jak mamy dostać się do miasta inaczej? Ktoś nam musi pomóc - tłumaczył chłopak, stojący przed drzwiami.

- Chyba wolę iść pieszo niż tu wejść. A jeśli to jakiś nawiedzony psychiatryk? - mówiąc to rozglądałam się po murach budynku, który wydał mi się idealną scenerią do nakręcenia horroru.

- Nie wygłupiaj się, to tylko stary... Nie wiem nawet co to. Nie ma czego się bać - zwracał się do mnie odważny, młody człowiek. Mnie to jednak wciąż nie przekonywało.

- Sama nie wiem, mam złe przeczucia.

Wtedy Lucas zrobił coś co na sekundę zatrzymało czas. Poczułam wsparcie i pomyślałam, że będzie dobrze. Nic nie powiedział, lecz chwycił mnie za rękę, następnie spojrzał na mnie i szepnął "kocham Cię". Dlaczego akurat teraz? Czy to miało mnie uspokoić? Nieważny powód, ani sytuacja, ale fakt, że właśnie to wypowiedział. Do takich małych gestów nie potrzeba specjalnego święta, a tysiąc słów może zmieścić w te dwa, pod warunkiem, że padają z ust właściwej osoby. 

Nagle usłyszeliśmy pukanie. Trzy odnoście odbicia palców o drewniany obiekt. Spojrzałam na chłopaków. Stali przez chwilę, zaraz natomiast rozglądali się po przestrzeni, która była dla nas obca. Ta obcość przejawiała się nie tylko tym, że nie znaliśmy tego terenu, ale samo to poczucie i wszechobecna atmosfera tajemniczości sprawiała, że wszystko było jakieś takie... Nie swoje. 

- Co to było? - spytałam sama nie wiem od kogo oczekując odpowiedzi. 

Lucas ścisnął mnie mocniej za rękę. Strach zlewał mi się z każdą inną emocją, nie umiałam opanować złych myśli, kiedy stało się to. Nagle, niespodziewanie i w najgorszym momencie zgasły światła w mrocznym domu. Pozwolę sobie nazwać to domem, bo nie jestem w stanie powiedzieć czym jest budynek. Nie było ciemno, ale szaro, niepogodnie, natomiast mroczno. Chmury na niebie sprawiły, że było jeszcze ciemniej. Pukanie znów dobiegło do naszych uszu. 

- Jest tu ktoś? - krzyknął donośnie Lucas, kiedy Justin jedną nogą przekroczył próg wejścia. 

Mój ukochany, chcąc wziąć z niego przykład, pociągnął mnie za rękę i chciał iść za kolegą. Opór mojego ciała nie pozwolił mu na to. Zdezorientowany spytał czemu nie idę, a to chyba jasne. Zawsze oglądając horror mówimy do telewizora "nie idź tam, stój!", a ja się czułam jak bohaterka jednego z filmów tej serii, tylko, że zamiast głosu powstrzymującego, ktoś mnie ciągnął w tym podejrzanym kierunku. 

- Mam złe przeczucia, nigdzie się stąd nie ruszam. Daj mi kluczyki, poczekam w samochodzie. 

- Wolisz zostać tu sama? - mocno zaakcentował ostatnie słowo Lucas. 

- W sumie, myślę, że to nienajgorszy pomysł - wtrącił się Justin. 

Widziałam, że Luc nie jest zachwycony przebiegiem rozmowy. Też nie chciałam się rozdzielać, ale miałam zbyt mocne opory. Postanowiłam ufać już tylko sobie i swojej intuicji. Ukochany puścił moją rękę niechętnie, kiwając głową. Nie chciał mnie zostawiać. W sytuacji większego zagrożenia, mogłabym ich jakoś blokować, dwóch silnych chłopaków poradzi sobie lepiej. Swoją drogą, dlaczego ja od razu zaczęłam tworzyć same czarne scenariusze? Chyba na prawdę ze mną źle. Zdecydowanie lepiej będzie jak na spokojnie zaczekam i odetnę od siebie chociaż jedno źródło stresu. 

- Idźcie już - powiedziałam bez większych emocji i odwróciłam się.

Idąc w kierunku pojazdu, nie obejrzałam się na chłopaków, a mimo to wiedziałam, że tam wchodzą. Stare drzwi były niesamowicie głośne, a trzask zamykania wręcz przerażający. Założyłam ręce na klatce piersiowej, czując chłód. Nieprzyjemne uczucie sprawiło, że przyspieszyłam tempo, kroki robiłam większe, jakbym przed kimś uciekała. Kilkuminutowy spacer nie był najprzyjemniejszym w moim życiu. Nagle dobiegło mnie wołanie. Dochodziło do mnie jakby zagłuszone, nie rozumiałam go, było zbyt ciche. Odwróciłam się. Nikogo nie było. Śmiech. Cichy i szyderczy. 

- Halo? Jest tu ktoś?! - krzyknęłam. 

Byłam zmieszana i niepewna siebie. Przyszło mi do głowy, że może sama już sobie wkręcam i wymyślam zdarzenia, które w ogóle nie mają miejsca. Przystanęłam, kiedy zorientowałam się, że w drzwiach jednego z budynków okropnego miasta ktoś stał. Nie ruszał się. Przekręcił powoli głowę, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. To znaczy, spotkałyby się, gdybym widziała jego oczy. Duży czarny kaptur zasłaniał większą część twarzy. Serce zaczęło mi walić, jakby miało zamiar zaraz wyskoczyć, nogi chciały się ugiąć, a jednocześnie biec, uciec stąd. Ostatecznie zaczęłam wycofywać się odruchowo. Mój widnokrąg nie obejmował auta, do którego zmierzałam, natomiast nie kontynuowałam drogi, bo wtedy musiałabym iść w kierunku gościa w drzwiach. Nie dziękuję. Nie miałam ochoty na spotkanie kimkolwiek był. Z przyspieszonym biciem serca wracałam się do budynku, do którego weszli chłopaki. Nie zdziwiłam się, kiedy postać ruszyła za mną. Ja zaczęłam biec, on szedł szybkim krokiem. Ja się bałam, a on wydawał się opanowany. Nie zaszłam zbyt daleko, więc nie trzeba było długo czekać aż znajdę się przed wejściem tego... Strasznego czegoś. Już prawie tam byłam, już prawie. 

- Stój!


Hej! Nie pisałam tego opowiadania od wakacji, ten rozdział zajął mi naprawdę dużo czasu, nauka, treningi, a na dodatek brak energii sprawia, że czasem choćbym chciała to nie umiałam pisać na siłę. No ale się udało! Rozdział krótki, ale treściwy, mam ogromną nadzieję, że nie wypadłam z formy i że się podoba. Dziękuję każdemu kto to czyta, głosuje czy komentuje. Już pracuję nad kolejną częścią:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top