Justin

Można by rzec, że to miejsce jest idealne - ja, zwolenniczka miast, przekonałam się, że poza betonowymi murami może być pięknie. I tak naprawdę jest. W sumie, mogłabym tak mieszkać, co prawda zdala od KFC, budek z fastfoodem, ulubionej cukierni, ale tak na prawdę dałoby radę bez tego przeżyć. Wygoda miasta to jedno, ale piękno tej okolicy wynagradza wszystko. Ten dom to cud świata. Do takich wniosków doszłam wychodząc spod prysznica, kiedy zakładając krótki, biały ręcznik na mokre ciało, miałam przed oczami widok na las. Podeszłam do okna i przeczesałam palcami wilgotne blond włosy. Odświeżona od razu poczułam się lepiej. Wypadałoby się ubrać, ale... Moje ciuchy są zbyt sfatygowane. Starannie owinięta materiałem zabierającym wodę z powierzchni ciała, uchyliłam drzwi i gdy miałam wołać chłopaka, zostałam wyprzedzona. Był na końcu korytarza, układał książki na półce. 

- Ah, zapomniałem! - wiedział o co chcę poprosić. 

- Jeżeli to dla Ciebie nie problem to jakaś koszulka i spodenki byłyby mile widziane - uśmiechnęłam się, trzymając mocno ręcznik przy sobie 

- Jak dla mnie tak jest świetnie, ale dobrze, przyniosę Ci coś - wzruszył ramionami, a ja zarumieniłam się onieśmielona jego szczerością. 

Nie minęło dużo czasu, a sympatyczny przystojniak podał mi upragnione rzeczy. Przejęłam rzeczy i zamknęłam się ponownie w łazience. Ubrałam się w wygodny strój, po czym przeprałam brudne rzeczy. Powiesiłam je w wyznaczonym do tego miejscu i wyszłam z pomieszczenia. Mieszkańca domu nie było już na tym samym piętrze, co skłoniło mnie do zejścia na dół. Nieziemski zapach sprawił, że mimowolnie wydałam z siebie głośne "mmm" przymykając przy tym oczy. 

- Kawa? - spytał, nalewając już do kubka 

- Poproszę - podeszłam bliżej. 

Znajdowałam się w kuchni, naprzeciwko kucharza 

- Może coś pomóc? - dodałam, wdychając pyszny aromat. 

- Żartujesz sobie? Zawsze przygotowuję jedną porcję, daj mi się nacieszyć. Lepiej usiądź i się przygotuj na najlepsze śniadanie w swoim życiu - odparł nieskromnie. Wierzyłam mu całym sercem. Nie jadłam od tak dawna, że będę wdzięczna za wszystko. 

Posłuchałam chłopaka i odeszłam z jego miejsca pracy. Otwarte drzwi tarasowe sugerowały, że mam udać się właśnie w tym kierunku. Powolnym krokiem dotarłam do otwartej przestrzeni. Po raz setny byłam zachwycona widokiem. Na stoliku stały już przygotowane talerze, sztućce i szklanki z nalanym sokiem. Zajęłam miejsce, jednak nie usiedziałam na nim zbyt długo. Moją ciekawość przyciągnął zeszyt leżący na podłożu tarasu. Widocznie spadł z hamaku, pod którym właśnie się znajdował. Aż się prosił, żeby go podnieść, ktoś tak ułożony jak ja, musiał to zrobić. Obudzona we mnie perfekcjonistka wstała i wzięła do ręki zbiór kartek. Całkiem przypadkiem otworzyła się miejscu przedzielonym ołówkiem. Obejrzałam się w stronę kuchni, aby spojrzeć czy teraźniejszy kucharz nie zbliża się w moją stronę, aby nie zauważył, że ta strona całkiem przypadkiem nie chciała się zamknąć. Tym samym przypadkiem zajrzałam na tą stronę. Wiele skreśleń, niedopisków, podkreśleń. Najbardziej dopracowany fragment rzucił mi się w oczy. Przynajmniej taki mi się wydawał. Był to poetycki opis straty, ale pełny miłości. Nie do końca się rymował, ale mimo to był spójny. Niespodziewanie ktoś przerwał mi lekturę. 

- A to chyba nie jest pani - sprawnym, jednak nie porywczym ruchem autor zabrał mi zeszyt sprzed nosa.

- Eej, czytałam. Przerwałeś mi - mówiąc, wskazałam na przedmiot. 

- To jeszcze nie jest dopracowane. Może... Może kiedyś o tym jeszcze usłyszysz - uśmiechnął się delikatnie. 

- Mhmm, czyli mam tu do czynienia z przyszłą gwiazdą? Ten tekst o tym, żeby się nie poddawać jest naprawdę niezły. Chociaż nie wiem, ktoś mi nie dał dokończyć - przymrużyłam oczy z przekąsem 

- To nie powinno w ogóle znaleźć się w twoich rękach moja droga. Zapomnijmy o tym i przejdźmy do śniadania. - Z promiennym uśmiechem odsunął mi krzesło, po czym usiadł naprzeciwko. 

- Pizza na śniadanie? Czy ja jestem w niebie? 

- Haha z pewnością nie, u mnie to coś normalnego. A tak na poważnie... - zaczął chłopak, choć widać było zakłopotanie na jego twarzy.

- Wal śmiało - puściłam mu oczko, choć nie było to w zalotny sposób. Miał on go jedynie ośmielić. 

- Kim jesteś? 

- Jestem Kate. Mam osiemnaście lat i popieprzone życie - przerwałam jedzenie, aby mu odpowiedzieć. Kiedy chciał się odezwać dodałam - a co tutaj robię? Już tłumaczę - wzięłam porządnego kęsa. 

- Jestem strasznie ciekaw.

- Możesz mi nie uwierzyć, albo uznać, że coś mi się przyśniło, ale to co Ci teraz powiem to całkowita prawda. A więc... 

I tak zaczęła się nasza długa konwersacja. Nie chciałam nic ukrywać, powiedziałam wszystko, nie myśląc nawet czy to dobrze. Nie znałam go, jednak czułam, że tylko wyjawiając prawdę, zrozumie mnie i moje wybory, to że uciekłam z tego samochodu i to w jakich okolicznościach mnie znalazł. To chore, a mimo to realne. Zszokowany nie dowierzał w niektóre wątki. 

- Nie okłamujesz mnie? - podniósł jedną brew podejrzliwie. 

Przechyliłam głowę i zrobiłam minę typu "Are you serious? Serio?". 

- Jak mam Ci to udowodnić? 

- Okej, wierzę Ci. Wierzę. To chciałaś dzwonić, tak? 

- Tak. 

Podał mi komórkę, którą trzymał w tylnej kieszeni. Niestety, nie miałam pamięci to liczb czy numerów, jedyne jakie znałam należał do mnie i mojej przyjaciółki. Tak dawno jej nie słyszałam... Mam nadzieję, że się nie obraziła, pewnie myśli, że się nie odzywam, bo nie chcę, a to przecież zupełnie nie tak. Wybrałam numer dziewczyny. Pierwszy sygnał... Drugi sygnał... Cisza. Błagałam w myślach, aby odebrała, kiedy usłyszałam jej głos. 

- Halo? 

- Jessie! - nie sądziłam, że wzruszę się głupim "halo" .

- Oh my God! Kate! Co u ciebie? I z jakiego numeru ty dzwonisz? Wszystko okej? 

- No więcej pytań proszę, przecież właśnie je notuję i każde zapamiętam - odparłam z pełną ironią.

- Przepraszam kochana, słucham cię.

- Jestem... Ymm... - skierowałam wzrok na chłopaka, kończącego śniadanie - Gdzieś w lesie... 

- Wyślesz jej adres smsem, będziesz miała pewność, że zapamięta, trafi - zaproponował szeptem 

- Racja. Jessie, zaraz ci wyślę adres smsem. Czy dałabyś radę podjechać jakoś po mnie? Jakkolwiek? Nie mam nikogo innego kto mógłby mi pomóc.. 

- Nic się nie martw, później pogadamy. Czekam na wiadomość. Bye! 

- Okej. Dzięki, do zobaczenia! - zakończyłam rozmowę, po czym odetchnęłam z ulgą.
Podziękowałam chłopakowi i oddałam mu telefon. 

- Boże! - olśniło mnie nagle - przecież ja nawet nie wiem jak ty masz na imię. Ciągle mówiłam tylko o sobie. Twoja kolej. 

Rozbawiony tym faktem rzekł:

- Jestem Justin. Mam dwadzieścia lat i przyjmuję pod swój dach zbłąkane dziewczyny. 

- Przezabawne.

- Uwierz, że tu nic nie jest zabawne. Rozejrzyj się! Zero żywej duszy wokół. Może nie narzekałbym gdybym nie mieszkał sam, a w takim układzie to strasznie dołujące. Jedyne co mi pozostaje to internet. 

- Okno na świat XXI wieku 

- Zgadza się. Ostatnio nawet słyszałem, że znaleziono ciało jakiegoś chłopaka w okolicy. A ja myślałem, że mieszkam w najbezpieczniej okolicy świata. 

Serce zaczęło bić mi szybciej z obawy, że chodzi o Lucasa. 

- Wiadomo coś więcej? - spytałam przejęta

- Spokojnie Kate, to jedyny taki przypadek o którym słyszałem, a mieszkam tu naprawdę wiele lat. A jak coś to cię obronię - próbował mnie uspokoić, na co ja nawet nie odpowiedziałam uśmiechem. 

Pierwszy przypadek? Oby ostatni.


Witam po dłuższej przerwie :) mam nadzieję, że nie zapomnieliście o Kate i jej przygodach! Jeśli rozdział się podobał to nie zapomnij zagłosować, to naprawdę ogromna motywacja! Dziękuję, za każdą oddaną już gwiazdkę, komentarze i wyświetlenia <3 W razie jakichkolwiek sugestii, komentarze jak najbardziej mile widziane. Miłego dnia:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top