Dokąd jedziemy?
Stałam, zupełnie jakbym nagle zamieniła się w posąg. Oddanych strzałów było kilka. Już nie jeden, a więcej. Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego, tym bardziej, że Lucas jeszcze nie wrócił. Może powinnam też tam wrócić? Może potrzebuje pomocy? Chyba sama siebie oszukuję. Przecież w czym taka ja, mogłabym mu pomóc? Już teraz miałam nogi jak z waty. On mnie uratował wcześniej, mam u niego dług wdzięczności, który chyba należałoby spłacić. Teraz. Jestem odważna, dam radę, wiem, gdzie trzyma broń w razie czego i umiem poruszać się bez hałasu. Idę.
Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam czy robię dobrze, ale działałam pod wpływem impulsu. Kiedy byłam już u progu miejsca, do którego zmierzałam, zatrzymał mnie niespodziewany widok. Nie musiałam już iść na górę, musiałam jednak podjeść bliżej. Szedł, powoli, z głową wpatrzoną w podłogę, nie ciężko było zauważyć, że łzy mu ciekły po policzkach strumieniem. Nie uznałam to za brak męskości, a za ogromną wrażliwość, z powodu błahej sprawy, na pewno by tak nie zareagował. Podbiegłam do niego, nie mogąc się doczekać, aż zbliżę się na tyle blisko, by wesprzeć ciemnowłosego chłopaka. Będąc naprzeciw niego, usłyszałam ciche:
- Kate, ja nie chciałem...
Przytuliłam go mocno, a gdy poczułam odwzajemnienie, cała wcześniejsza złość, pretensje, wszystko, dosłownie wszystko przestało się liczyć. Przypomniało mi się, że tak samo było przed jego wyjazdem, kiedy był razem z Jess, bliską mi osobą, na której mogłam bezwzględnie polegać. Aż do tego jednego, pieprzonego dnia, kiedy zniknął. Nie miałam ochoty jednak wracać teraz do tego, wolałam te przyjemniejsze wspomnienia.
- Najważniejsze, że tobie nic się nie stało – odetchnęłam z ulgą.
- Stało się coś o wiele gorszego – powiedział, a ja z ciekawością oczekiwałam relacji zajścia – kiedy miałem już do Ciebie schodzić, oni wywalili drzwi... Ashton zaczął mi grozić i ...
- Zastrzeliłeś go? – przerwałam wypowiedź, myśląc, że znam rozwiązanie.
- Nie. Nie zrobiłem tego, choć powinienem. Jego ludzie na początku pomylili mieszkania i weszli do pani Basi. To do niej strzelili. A ja nic nie zrobiłem. Byłem za daleko. Ale gdyby się nie pomylili, to ja bym teraz leżał martwy. Ashton mi to zasugerował i wymachiwał bronią. Jest pojebany.
- A co z tamtymi ludźmi? Oni się pomylili i co, nie wrócili do twojego mieszkania?
- Jeden z nich, jest ponad Ashem. David działa bez skrupułów. Zastrzelił ich za błąd. Potem już tylko słyszałem jak wychodzi z budynku, pewnie wierząc, że Ash sobie ze mną poradzi. Ten frajer zaczął bajerować jaki to on nie jest i że mnie zniszczy, więc wykorzystałem moment i strzeliłem. Nie miałem odwagi go zabić, ale dostał w nogę, tak, że nie był w stanie się ruszyć. No i na koniec wróciłem do Ciebie. Ale najgorsze, że ona nie żyje. Przeze mnie. To ja powinienem tam leżeć, nie ona. Rozumiesz Kate, nie ona... - mówiłam coraz ciszej, a ja nie wiedziałam jak zareagować, aby nie pogrążyć jego cierpienia.
- Nie obwiniaj się tak. To wspaniała kobieta, ale już i tak u progu swojego życia.
Lucas spojrzał na mnie unosząc jedną brew. Doszło do mnie, że to co powiedziałam, było delikatnie nieczułe. Może nawet troszkę bardziej niż delikatnie.
- Nie to chciałam powiedzieć – próbowałam wytłumaczyć swoją specyficzną odpowiedź.
- No to słucham panno Kate – odparł wyraźnie miej załamanym tonem, lecz w jego oczach wciąż widziałam łzy – ale może po drodze do auta, dobrze?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc tak dostojny ton. – Luc, nie obwiniaj się za coś, na co wpływu nie miałeś. A ten Ash.. to ten Ashton, którego znam?
- No tak. To on mnie w to wszystko wkręcił. Brak słów... - widziałam, że nie był dumny z tego co mówi. Przecież nie zapomniałam przez te wszystkie lata, tego co do niego czuję. Chcę mu pomóc, jest dla mnie ważny. Ja dla niego także, a to najważniejsze. Może jeszcze uda nam się, obojgu, wyjść na prostą i zacząć szczęśliwe, normalne życie.
- Przynajmniej będzie co wspominać – posłałam uśmiech w jego stronę, na co on delikatnie złapał mnie za rękę. Czaił się na to jakby to była nasza pierwsza randka, a zamiast parkingu, otaczał nas park, oświetlony wieczornym światłem. Według mojej opinii ten gest był bardzo uroczy.
Staliśmy tuż przed czarnym samochodem. Dżentelmen otworzył mi drzwi, a ja wsiadłam do środka. Chwilę później z piskiem opon ruszyliśmy. Ktoś tu się chyba chciał pochwalić jakim to świetnym kierowcą nie jest. Radio cicho grało, nie wpasowywało się w klimat szybkiej jazdy. Jednak było mi to na rękę, chciałam porozmawiać z przystojniakiem za kierownicą.
- No to się tłumacz – zażądałam z przekąsem.
- Haha, słucham? – widocznie nie zrozumiał mojej sugestii.
- No opowiedz mi wszystko. Wiesz, niebyt często dostaję tajemnicze wiadomości, po których widuję znajomych sprzed lat. Dlaczego nie wróciłeś... normalnie?
- Może ja nie jestem normalny? – spytał i spojrzał na mnie robiąc zaskoczoną minę, wyglądał przekomicznie, w wyniku czego się roześmiałam.
- A uzyskam poważną odpowiedź?
- Katie – jego ton momentalnie się zmienił – ja nie mogłem inaczej, bałem się, że mnie znienawidziłaś i chciałem wymyślić coś ekstra, takiego, no wiesz... Wow!
- No to ci się udało! Ale wolałabym zwykłe „cześć, wróciłem!", a nie „hej, znam cię i obserwuję, ale nie powiem nic więcej... Niespodzianka!" nie sądzisz, że to dziwne? – teraz wydawało mi się dość zabawne, choć niedawno umierałam ze strachu.
- Widziałem twoją pracę w tym konkursie i było mi mega przykro, że nie wygrałaś, więc napisałem fałszywy list i na tym lotnisku chciałem cię złapać i zrobić taką romantyczną scenę... - nie dałam mu skończyć.
- Zaraz, zaraz – przymrużyłam oczy, układając sobie zdarzenia w logiczną całość – ty jesteś walnięty!
- Oczywiście. Na twoim punkcie. – Uśmiechnął się w moją stronę tak pięknie, że wiedziałam, że nie chciał źle. Konkursu nie wygrałam, ale mam Lucasa. To jest sto razy lepsze. Nie będę się na niego gniewać. Normalnie pewnie bym go udusiła, ale nie dzisiaj. Doceniam, że się starał, w bardzo oryginalny sposób, ale zawsze. No i do tego jest teraz taki kochany. Nagle dotarło do mnie, że nie możemy się oddalić. - Zatrzymaj się! - Wypaliłam niespodziewanie.
- Co jest? - Odparł zaskoczony.
- Nemo! Wracamy po pieska!
- Nie zauważyłaś, że nie było go w mieszkaniu, gdy uciekaliśmy stamtąd?
- Wybacz, ale byłam w takim szoku...
- Spokojnie, zaniosłem go do sąsiadki z mieszkania wyżej. Jest młodą dziewczyną, czasami go wyprowadza, gdy ja nie mogę za jakieś drobne. -Uspokoił mnie i zaniepokoił jednocześnie. - Podrzuciłem jej psa już nie pierwszy raz, lubi zwierzęta i dostaje większą wypłatę za kilka dni z moim pupilem.
- Kolejna, którą prześladowałeś smsami, czy do niej normalnie zagadałeś? - Dopytywałam, sama nie wiem skąd we mnie takie zaciekawienie.
- Słońce, nie bądź zazdrosna. Pani Basia i ta dziewczyna to jedyne osoby, z którymi ostatnio utrzymywałem kontakt. Jedyne, które były wobec mnie w porządku. Jestem tylko jakby jej pracodawcą. - Delikatnie się uśmiechnął, a jego oczy były nadal przeszklone od łez, choć te już nie leciały.
Ważne, że chociaż to małe stworzenie jest bezpieczne.
Po dłuższej chwili spytałam:
- A tak właściwie to dokąd jedziemy?
- Jeszcze nie zauważyłaś, że lubię niespodzianki? Ta ci się powinna na prawdę spodobać.
Wiedziałam, że nie powie nic więcej, jeśli nie zacznę naciskać. Ja jednak byłam na to zbyt zmęczona i przytłoczona zdarzeniami. Wolałam sama się zorientować, badając teren, może chce jechać w znane mi miejsce? Wyjrzałam przez okno. Zauważyłam, że jechaliśmy przez jakiś las. Wokół same drzewa, ciemność i my. Moje obserwacje na nic. Las jak każdy inny. Co więcej, było dosyć chłodno, więc postanowiłam zwiększyć ogrzewanie w samochodzie. Wyciągnęłam rękę, aby wcisnąć odpowiedni przycisk. Jak na ironię, chłopak akurat chciał zmienić stację w radiu, w wyniku czego nasze ręce się spotkały. Zachichotałam, a mój kierowca pokazał szereg białych zębów. Słodko. Ciekawa teraz tylko jestem dokąd jedziemy. Mam tylko nadzieję, że jak najdalej od Asha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top