Żywioł
- To my będziemy się zbierać Justin, dziękuję za wszystko - powiedziałam, szczerze czując wdzięczność
- Nie ma sprawy.
Stałam koło Lucasa, a naprzeciwko nas Justin. Mieliśmy zupełnie inne perspektywy. Dlaczego o tym mówię? Bo nagle właściciel domu wbił wzrok w coś co znajdowało się za nami, głośno przy tym przeklinając. Powoli oboje odwróciliśmy wzrok. Byłam pewna, że nie ujrzę dostawcy pizzy ani jednorożca czy chociażby górę z ciastek i lodów, ale liczyłam, że przynajmniej nie będzie tragicznie. Pamiętaj, ciesz się tym co masz, bo w końcu zawsze mogło być gorzej. Tym razem, wyjątkowo - nie mogło. Przerażające, nieprzewidywalne i silniejsze od nas. Płomienie szły jak burza. Las płonął. Moje ruchy ograniczyły się do kilku kroków w tył. Przyglądałam się chwilę domu, znajdującemu obok mnie. Świadomość, że zaraz zostanie po nim tylko ślad, była okropna. Justin oddychał szybko, po czym opadł na kolana. Świat zaczął kręcić się wolniej, nie widziałam co robić. Z nieświadomości i zagubienia wyrwał mnie ukochany. Lucas złapał mnie za dłoń i przyspieszył:
- Kate, do samochodu!
Wykonałam polecenie bardziej świadomie, choć czułam się jakbym dopiero co wstała z głębokiego snu, a to co robię, było nie do końca przemyślane.
Lucas pomógł wstać Justinowi i chwilę później byliśmy już wszyscy w pojeździe. Młody kierowca nie był zwolennikiem wolnej jazdy co sprzyjało dzisiejszym wydarzeniom. Ruszyliśmy z nadzieją oddalenia się od płomieni. Odwróciłam się, aby spojrzeć ostatni raz na dom w tak dobrym stanie. Zobaczyłam pustkę w oczach jego mieszkańca. Siedział spoglądając w podłogę. Oparł głowę na dłoniach, po czym spojrzał na mnie, gdy tylko zorientował się, że patrzę w jego stronę. Wyszeptałam "będzie dobrze", na co odpowiedział nieśmiałym uśmiechem. Nie byłam pewna czy jest wymuszony, czy też nie. Nie znałam go na tyle. Jednakże w tej sytuacji chyba nikt szczerze by się nie uśmiechał. Sama byłam w szoku. Słychać było cichy dźwięk wozów strażackich. Zamknęłam oczy i powstrzymałam się od płaczu. Oparciem dla mnie okazał się Luc. Zdjął na chwilę rękę z kierownicy i położył na moim udzie. Teoretycznie powinnam czuć spokój i poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że miał dobre zamiary, ale przed oczami miałam obraz Asha. Nie tak dawno temu zrobił to samo, ten sam gest, a później... Później było tylko gorzej, aż w końcu dotarłam do Justina, myśląc, że będzie lepiej. Bolesne wspomnienia wróciły w zupełnie nieodpowiednim momencie. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Nic nie powiedziałam, ani nie zrobiłam.
- Wszystko okej, Katie? - spytał zaniepokojony kierowca.
- Przestań - odpowiedziałam, gdy delikatnie wodził ręką po części mojego ciała.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej, bojąc się myśli, że tak będzie już zawsze. Obawiając się, że Ashton na tyle zmienił moją psychikę, że każdy gest będzie mi o nim przypominał. Mimo tego, że nie powiedziałam tego ze złością, widać było, że dotknęło to Lucasa. Podkuliłam kolana pod brodę, a on zabrał rękę z powrotem na kierownicę. Pokręcił głową, lecz nic nie powiedział. Ja też się nie tłumaczyłam.
- Fuck! - przerwał ciszę głos prowadzącego samochód chłopaka. Zauważyliśmy, że drogę zatamowało przywrócone drzewo. Cóż, ciężko było nie zauważyć czegoś tak potężnego.
- Zawróć, możemy jechać inną trasą - zaproponował Justin.
Nie czekając na dalsze słowa Lucas od razu zaczął się wycofywać, po czym jechał według wskazówek pasażera z tyłu. Po kilkunastu, a może kilkudziesięciu minutach, a może i więcej byliśmy za lasem. Nie jestem w stanie określić jak długo jechaliśmy, czas ciągnął się niesamowicie.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam, przecierając zmęczone oczy
- Nie wiem. Nigdy tu nie byłem - odparł oschle kierowca.
- Teraz tak będziemy rozmawiać? - spytałam, poruszona oschłym tonem.
- Darkvill... - powiedział pasażer z tyłu, gdy minęliśmy tablicę z nazwą miasta.
- Nazwa nie przyciąga - powiedziałam, wpatrując się w widok zza okna samochodu. - Wystrój z resztą też - dodałam.
Właściwie nie byłam pewna dokąd zmierzamy, ale postanowiłam nie odzywać się niepotrzebnie. Czułam się zdołowana i zażenowana ostatnią rozmową z Lucasem. Postanowiłam przyjrzeć się miastu. Mieszkańcy chyba nie mieli pojęcia czym jest piękno, czy chociażby szczęście. Pomyślałam, że można by tu nakręcić niezły horror. Sceneria wymagałaby lekkiego podrasowania, ale klimat już tu był. Kontynuując opis widoku... Co tu dużo mówić - ponuro tu. Wszystko szare, ciemne, brak jakiejkolwiek zieleni, mimo tego, że znajdowaliśmy się tuż obok lasu. Pomyślałam, że ludzie, którzy tu mieszkają muszą być niesamowicie smutni i bezbarwni. Po dwóch stronach jezdni znajdowały się dość wysokie bloki, budynki jakby mieszkalne, w oddali natomiast jakiś ośrodek, nie byłam pewna co to jest, choć wydało mi się prawdopodobne, że to szpital. Nagle samochód zaczął poruszać się coraz wolniej, aż w końcu stanął.
Hej Wszystkim:) baaaardzo dziękuję za każdy głos, za każdy komentarz i odczyt. Jeśli rozdział się podobał to nie zapomnij o gwiazdce, jak mówiłam, to mega motywacja;) no i oczywiście komentarze, także mile widziane :D wiem, że dzisiaj dość krótko, ale chyba liczy się jakość, a nie ilość, a w kolejnych częściach postaram się jak najbardziej nadrobić :D miłego dnia <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top