Świeczka



Z tej strony Lucas Ross. 

Syn słynnego w okolicy prawnika, z idealną rodziną, najlepszą średnią ocen w klasie i posiadacz największego domu w okolicy. Brzmi świetnie, co? Jadąc pojazdem przez paskudne miasto wyobrażałem sobie jakby to było, gdyby taka była rzeczywistość. Gdybym faktycznie był tym ideałem z idealnym życiem i idealną rodziną. Kate może nie siedziałaby zapłakana, a ja nie wpakowałbym się w to... wszystko. Tak naprawdę jestem biedny jak mysz kościelna. Właściwie to byłem, bo postanowiłem się uśmiechnąć do niewłaściwych ludzi po szybki zarobek. I na co mi to było? Może kobieta obok mnie zaakceptowałaby mnie takim, jakim byłem. Przed chwilą odepchnęła moje wparcie, a nasza wymiana zdań nie należała do najprzyjemniejszych. Może i trochę w tym mojej winy, ale nie mam najmniejszej ochoty się uśmiechać i udawać, że wcale mnie zabolała jej reakcja. Przyszła mi do głowy pewna myśl. Może gdyby była to ręka Justina, to kto wie czy by też protestowała. Dość tego gdybania. Nie do końca była to moja decyzja. Dotychczasowe myśli zastąpiły inne, niechciane. Mianowicie: „Czemu się zatrzymaliśmy?".

- Nie, nie, nie.... – próbowałem odgonić nadchodzący pomysł, że pewnie samochód się zepsuł. Próbowałem go odpalić, ale to na nic.

Wyszedłem z samochodu, a zaraz za mną Justin. Dziewczyna została w środku. Nie wiem dlaczego, ale kiedy nie widziałem jej obok, poczułem pewnego rodzaju ulgę. Nie miałem jej dosyć, nic z tych rzeczy, kocham ją, ale teraz mogłem wziąć oddech i nie spinać się czy przypadkiem nie powiem jej czegoś co ją urazi. Czasami lepiej się odsunąć niż trzymać za rękę kogoś kto nie ma na to ochoty. Niekiedy warto też dać sobie czas i chwilę na tęsknotę. Nie byłem przekonany czy dobrze rozumuję, ale uczuć nie da się oszukać. Byłem zazdrosny o Justina i zły, że nie mogę zbliżyć się do swojej ukochanej, a na dodatek nie wiem jak to naprawić. No i ten cholerny gruchot.
Pod maską kryła się cała tajemnica, a dokładniej w bloku silnika.

- Tłoki – przyjrzał się tylny pasażer.

- Co za idiota wlał inny olej – nie mogłem zrozumieć takiej pomyłki, choć teraz doskonale wiem, że każdemu zdarza się popełniać błędy. Ktoś musiał się po prostu rozpędzić i nie zauważyć, że wlewa nie ten płyn. Zdarza się najlepszym. Zamknąłem maskę i podszedłem do drzwi od strony pasażera. Kate otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz.

- Co jest?- spytała zaniepokojona.

- Silnik do wymiany – mówiłem, zastanawiając się co dalej.

Katie pokiwała głową z intencją „rozumiem", po czym oparła się plecami o pojazd. Cisza między nami błagała o jakieś słowa. Najlepiej takie, które by zapewniały, że już wszystko będzie dobrze – zarówno między nami jak i w całym naszym życiu. Zrobiłem dwa kroki i znalazłem się tuż obok ślicznej blondynki. Przybrałem pozycję podobną do niej. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że Justin robi to samo, z tą różnicą, że on szukał wyjścia z sytuacji, jakby rozglądał się za miejscem, gdzie możemy znaleźć ewentualną pomoc. Ja natomiast robiłem to bezcelowo. Po chwili wziąłem oddech i postanowiłem zburzyć niewidzialny mur między mną a Kate.

- Przepraszam – powiedziałem, patrząc przed siebie.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Podniosła się, a właściwie oderwała od danego miejsca auta. Ustawiła się naprzeciwko mnie i zrobiła coś czego się nie spodziewałem.

*Kate*

Czuję, że mu zależy. Wiem, że słowo wypowiedziane przed chwilą nie było puste. Jak mogę go od siebie odpychać, kiedy on chce jak najlepiej dla mnie. Dla nas. Stojąc naprzeciwko chłopaka, postanowiłam nic nie powiedzieć. Gest może mieć równe lub nawet większe znaczenie niż słowa, kiedy dodamy szczerą intencję. Niezgrabnie i niedelikatnie zbliżyłam się do niego i złączyłam nasze usta. Namiętny pocałunek nie przypominał żadnego innego w moim życiu. Był pełen pożądania i miłości. Jego palce, wplątane w moje długie, lekko rozwiewane przez wiatr, włosy, moje dłonie ułożone blisko siebie na jego klatce, bliskość między nami... To wszystko sprawiało, że poczułam się lepiej. W środku zrozumiałam, że muszę się ogarnąć, że powinnam wziąć się w garść i będzie już tylko lepiej. Oderwałam się od chłopaka i wymieniliśmy się uśmiechami bez zbędnych słów. Chwilę później wzięłam Lucasa za rękę i podeszliśmy w kierunku Justina. 

- To miasto chyba nie żyje. Pukałem do tamtych drzwi i cisza, na ulicach pustki, żadnej żywej duszy, nie licząc nas. – Oznajmił, gdy byliśmy na tyle blisko, by porozmawiać.

- A tam..? – wskazałam palcem na duży budynek, który już wcześniej mnie zastanawiał. W oknie widoczna była zapalona świeczka. Knot sam się raczej nie zapalił. Był to dla mnie jasny znak, że to jedyne miejsce, do którego powinniśmy się udać. 

Chłopcy spojrzeli w tamtym kierunku. Odniosłam wrażenie, że zamarzali z przerażenia, bo żaden nic nie powiedział. A może to ja się bałam i tylko mi się wydawało, że wszyscy to teraz czujemy. Prawdę mówiąc jedyne do czego mogę porównać ten obiekt to szpital psychiatryczny rodem z horroru, albo jakaś dawna szkoła. W sumie, nierzadko to dość podobne miejsca i łatwo je ze sobą pomylić. W każdym razie, zdecydowałam trzymać się postanowienia i brać w końcu sprawy w swoje ręce. Wiedziałam, że pójdą za mną. Tak też właśnie było. Zrobiłam parę kroków, a oni zaraz za mną. Oczywiście nie musiałam długo czekać, a już za moment dotrzymywali mi kroku i szliśmy w równej linii. Wierzyłam, że otrzymamy tu coś co poprawi naszą sytuację. Po kilkunastu minutach znajdowaliśmy się na schodach, przed samymi drzwiami wejściowymi. Z bliska te mury wyglądają sto razy gorzej. Po plecach przeszedł mnie dreszcz. 

- Może jednak gdzieś indziej znajdzie się ktoś chętny nam pomóc? – powiedziałam nieśmiało, a moje pytanie chyba nie dotarło do żadnego z nich, bo jedyne co słyszałam to bicie własnego serca.

Zrobiłam krok w tył i pozwoliłam wykazać się chłopakom. Justin bez wahania otworzył drzwi. Nie były zakluczone. Dziwne. 

- Halo? – wydobył z siebie wsadzając samą głowę za drzwi. 

Nikt nie odpowiedział. Nikogo nie widziałam, jednak przez szparę otwartego wejścia można było zauważyć, że światło zostało zapalone. Czy możemy to uznać za zaproszenie? Znowu pojawia się pytanie "wchodzić czy uciekać?". 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top