Today's One Shot

Znacie to uczucie, gdy twoje życie będzie kompletne, jeśli znajdziesz ostatni kawałek układanki. Jest on tuż za drzwiami, ale nie możesz znaleźć do nich klucza, więc nie możesz się przekonać co na tym fragmencie jest? Kiedy do bram szczęścia dzielą cię jedyne dwa metry, ale jest nimi bezdenna przepaść?

Tak właśnie czułam się każdego dnia. Właśnie w takich chwilach uciekałam na most. Był stary, kamienny i mały, a pod nim wił się strumyk. Czasem bawiłam się patykiem, wyznaczając kręte ścieżki, które i tak porywał po chwili mały nurt lub po prostu patrzyłam na toczące się w wodzie życie, zastanawiając się jakby wyglądało moje, gdybym była taką rybką czy kijanką.

Oglądałam właśnie zachód słonka, kiedy przypomina mi się, że dawno powinnam być w domu, bo przyjeżdża cała rodzina na ślub mojej starszej siostry.

Szłam wolno w stronę domu, kiedy dobiegł mnie odgłos śmiechów. Jak weszłam na podwórko zauważyłam na trampolinie grupkę dzieci, a na kocach obok siedziała prawie każdy, kto był za stary na skoczne popisy.

- Klara! Gdzieś ty była?!?

Odwróciłam się słysząc moje imię, wypowiedziane ustami mamy.

- Ważne, że wróciłam - odpowiedziałam z uśmiechem, ale wątpię czy dosłyszała moje słowa, gdyż w tej chwili rozległy się radosne piski, które od biedy wzięłam za okrzyk radości z powodu pojawienia się mojej osoby. Mnóstwo czasu zajęło mi wyściskanie i przywitanie całej rodziny, więc kiedy znalazłam się w łóżku było już koło północy.

Obudziło mnie pukanie do mojego pokoju, wyciągając ze snu, który zatarł mi się w pamięci.

- Klara! Obudź się! - Moja jedyna siostra tłukła w wyjście z mojego pomieszczenia mieszkalnego, z siłą młota pneumatycznego.

- Jeszcze raz dotkniesz tych drzwi tymi łapskami, a ci je odetnę! - krzyknęłam ochrypłym od snu głosem.

- Nie marudź tak. Mama woła na jedzenie. - Nie miałam pojęcia co takiego Dawid widział w Darii, kiedy się jej oświadczał.

Po wielkim rodzinnym śniadaniu poszłam obejrzeć z przyszłą panną młodą i wszystkimi kuzynkami, które chciały iść na film, który właśnie wchodził do kin.

Opowiadał historię o dwunastolatce Melody, chorej na białaczkę, która mieszkała z mamą w chatce nad morzem. Dziewczynka każdej nocy wychodziła w morze z butelkami skrywającymi list. Opisywała w nich swój los mając nadzieje, że ktoś odnajdzie ten skarb i dowie się o tym co przeżyła, choć może będzie już martwa. Skończyło się na śmierci dziecka, a co do listów... nic się nie wyjaśniło.

- Denny ten film - narzekała jedna z córek cioci Kasi, Weronika. - Po jakiego pisała te listy i wrzucała do wody? Przecież i tak, nawet jeśli ktoś by jeden znalazł to główna bohaterka i tak nic by z tego nie miała.

- Mylisz się - odpowiedziałam - Melody miała w tym swój cel.

- Niby jaki?

- Pragnęła by ktoś znał jej historie, by nie była kolejną osobą, która zmarła, a pamięć została tylko w umysłach rodziny i przyjaciół. Chciała by ktoś przekazał dalej jej historie, więc postanowiła sama się tym zająć. Każdy z nas chce, żeby zapamiętała nas jak największa część tego, co zostanie na tej planecie, kiedy my odejdziemy. Ona bardziej od śmierci, bała się zapomnienia.

Kiedy skończyłam, dobrą chwilę zajęło mi zauważenie, że zaległa kompletna cisza. Jak się odwróciłam, zobaczyłam, że wszystkie prócz mojej siostry patrzyły się na mnie oniemiałe, a Daria dla odmiany patrzyła się z zainteresowaniem, jakby zauważyła coś nowego.

Pierwsza z szoku wyrwała się kuzynka ze strony taty - siedemnastoletnia Marta.

- Wow. Dopiero zaczęłaś te studia z filozofii, a już zaczynasz świrować.

Prawie wszystkie zareagowały na tę uwagę śmiechem, a przyszła panna młoda posłała mi uśmiech i smutno pokręciła głową.

Nadszedł ten dzień. Moja kochana i jedyna siostrzyczka miała stanąć na ślubnym kobiercu. Pomagałam jej się przyszykować; sznurowałam gorset, robiłam makijaż i czesałam włosy, wylewając przy tym potoki łez. Doskonale pamiętam co powiedziałam Dawidowi przekazując mu Darię:

- Ona nie jest jedynie moją siostrą. Jest dla mnie oparciem, spowiednikiem, uśmiechem i nie oddałabym jej byle komu, więc jeśli uroni przez ciebie, choćby kropelkę smutku to cię znajdę i zabiję. Rozumiesz?

- Obiecuję ci, że zrobię wszystko, aby była szczęśliwa - przyrzekł patrząc na swoją przyszłą małżonkę z niezmierną miłością. Pod powiekami znów poczułam powódź.

Podziwiałam, jak dumnie kroczyła do ołtarza w swojej pięknej, koronkowej sukni z długim trenem i jeszcze dłuższym welonem, pod którym spięłam jej cudowne, brązowe loki. Wyglądała królewsko. Jak zaczarowana wsłuchiwałam się w każde słowo, które wypowiedzieli nowożeńcy w czasie ceremonii, łączącą ich już na wieczność... „dopóki śmierć was nie rozłączy".

Wysypałam z kuzynkami na młodą parę tyle ryżu i cukierków, że można byłoby nimi wyżywiać Afrykę, przez pół roku, a przy składaniu życzeń wepchałam się na pierwsze miejsce w kolejce, ściskając w dłoniach jak w imadle niczemu winne opakowanie.

- Nie musiałaś... - powiedziała Daria, kiedy wręczyłam jej pudełko.

- Siedź cicho, bo jeszcze się rozmyśle - ostrzegłam z uśmiechem.

Zerknęła jeszcze raz na prezent, otworzyła, a kiedy spojrzała na zawartość rozpłakała się i zamknęła mnie w stalowym uścisku.

- Nie mogę tego przyjąć - wyszlochała mi do ucha.

- Możesz i zrobisz to, bo inaczej się obrażę - pogrodziłam łagodnie. - A jeśli rozmażesz tusz to dodatkowo zadźgam cię widelcem.

Po paru sekundach odsunęła się z uśmiechem ode mnie, powiedziała „Dziękuję" i popatrzyła jeszcze raz na podarek, który jej dałam.

Była to prosta bransoletka z żelaza, złożona z połączonych ze sobą kółek. Nie była droga, ale to jedyna pamiątka po babci, którą mi dała ze słowami „Kiedyś ty ją przekażesz dalej". Właśnie teraz nadszedł czas na oddanie jej w inne ręce.

W tym czasie byłam szczęśliwa, jakby wygrała los na loterii...

Ale najgorsze miało się dopiero wydarzyć.

Kiedy każdy na przyjęciu był już pijany - łącznie ze mną - postanowiłam przejść się przewietrzyć do pięknych ogrodów za domem weselnym. Był naprawdę olśniewający w tą księżycową noc. Strasznie mocno pochłonęło mnie podziwianie kwiatów, więc nie zauważyłam cienia, który za mną podążał.

Może mój umysł się bronił, częściowo pozbywając się tego wspomnienia, albo straciłam przytomność, ale nic z tamtej chwili nie zapamiętałam, oprócz bólu i rozpaczy. To tak bardzo bolało...

Następne wspomnienie, jakie mam z tamtej nocy, to rodzina pochylająca się nade mną, a reszta była ciemnością.

Po paru godzinach obudziłam się obolała we własnym łóżku, a pierwsze co później zrobiłam to było wzięcie prysznica. Wiele razy.

Czułam się brudna, jakbym weszła do cuchnącej mazi, ale ten brud nie zmywał się; cały czas był... we mnie. Moje wspomnienia były brudne, tak jak cały umysł i niewinność. Nie ważne ile razy olewała mnie woda, uczucie nie przemijało, a ja zaczęłam wpadać w panikę. Najpierw straciłam oddech oraz siłę w nogach, upadając po sekundzie kolanami, na dno brodzika, pod oczami wezbrały łzy, a potem cała pękłam i było słychać tylko krzyk. Przerażający do szpiku kości krzyk, który wydobył się z moich ust.

Kolejne godziny przysłaniała mgła. Mama wpadła do łazienki, a później otuliła mnie kocem i pytała „Co się stało?", a ja nie mogłam powiedzieć innego słowa, niż „Brudna..."; tata zawiózł mnie d szpitala i lekarz też pytała się „Co się stało?" Nawet ja tego nie wiedziałam, czułam tylko, że jestem brudna.

Najbardziej w pamięć zapadły mi w pamięć zbolałe twarze rodziców, kiedy po szeregu badań, lekarz przekazał im swoje odkrycie:

- To był gwałt... państwa córka została zgwałcona.

Szybko przyjechała policja i zadawała to samo pytanie co wszyscy, tyle że tym razem odpowiedź na „Co się stało?" istniała. Próbowano mnie przesłuchać, ale byłam w amoku. Poddali się kiedy lekarz i mój tata wyrzucili ich „wyjaśniając", że mój stan psychiczny jest w fatalnym stanie.

Dni mijały po sobie jak zamazane smugi. Każdego ranka budziłam się z krzykiem, parę razy zawitała do nas policja, ale nie udało nic się ze mnie wyciągnąć. Co tydzień wpadał psycholog, a raz na miesiąc psychiatra przypisując mi masę różnych prochów... Rodzice, żeby móc mi zafundować leczenie zaczęli popadać w długi, a moja siostra zrezygnowała ze swoich oszczędności, na podróż poślubną, bo chciała pomóc - szkoda, że ja nie mogłam, choć byłam powodem kłopotów.

Któregoś dnia poszłam nad rzeczkę i patrząc na niego doznałam olśnienia. Widziałam już jak przestać być dla rodziny ciężarem. Musiałam po prostu umrzeć. To tym był brakujący fragment układanki, żeby ją ułożyć do końca potrzebny jest mój zgon. Dziwne, nie? Moim szczęśliwym zakończeniem, będzie jego brak. Wiem, że rodzina da sobie radę; jest silna i nie rozbiję jej moje przejście na tamten świat. Ale zanim odejdę, muszę zrobić coś jeszcze, a mianowicie... napisać ten list.

Jeśli to czytasz oznacza to, iż moją historię porwała woda i zaniosła w twoje dłonie. Pewnie się zastanawiasz, czy to nie jest tylko wymyślona przez kogoś bujda, stworzona by zajmować innym czas w umyśle. Masz prawo tak uważać, no bo w końcu bądźmy szczerzy: kto przypuszczałby, że osoba chora psychicznie mogłaby napisać coś takiego? Sama się dziwię, ze mi się to udało. Choć może nie jestem chora? W końcu wariaci, nie wiedzą tego, że są szurnięci. Jest też opcja, iż stchórzyłam po puszczeniu tego listu z nurtem strumyka.

Piszę to, choć sama jeszcze nie jestem pewna czy to zrobię, bo w końcu tylko idiota nie bałby się umrzeć. Ja też się boję.

Nie pozwól by ta historia przepadła...

Przekaż ją dalej.

Klara x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: