Today's one shot


Ostatnio w bitwie mieliście coś o Niezgodnej. Dzisiaj również jej nie zabraknie. Zapraszamy na one shota autorstwa Tazanit.

Deszcz. Piorun dzieli niebo na pół. Wokół mnie opuszczone bloki... Tego się boję. Wiedziałam, że będę się musiała z tym zmierzyć. Nienawidzę być sama. Nienawidzę nocy. Nienawidzę burzy. Muszę się opanować.
- Uspokój się - mówię sama do siebie.
- Wdech... Wydech... Wdech...
Gdy już serce przestaje walić jak młotem wokół rozlega się kolejny huk, a ja piszczę że strachu.
- Będzie dobrze - staram się pocieszyć samą siebie. - Nie bój się. To tylko wyładowanie atmosferyczne. To tylko inny rodzaj pogody. Słońca jakoś się nie boisz.

Ciche szeptanie pomaga. Kucam i obejmuje kolana ramionami. Zamykam oczy i nucę znajomą melodię. Patrzę na swoją dłoń i widzę mały tatuaż przy kciuku. To tylko centymetr czarnego tuszu, ale jest dla mnie wsparciem. Niewielka błyskawica, którą zrobiłam sobie dzień po zmianie frakcji. Już nie jestem tchórzem. Mogłam nim być w Erudycji. Teraz jestem Nieustraszoną. Wstaję gwałtowne i wydzieram się.

- Nie boję się głupiej zmiany pogody!

Wrzask działa na mnie kojąco. Czuję, że puls wraca do normy. Zamykam oczy i otwieram je po kilku sekundach. Krajobraz strachu diametralnie się zmienił. Teraz siedzę na krześle ze związanymi rękoma i nogami. Znam to z wcześniejszych symulacji. Zaraz drzwi się otworzą i wejdzie tu ten mężczyzna. Chodzi o mój strach przed bólem. Teoretycznie powinno to wykluczyć moją przynależność do tej frakcji, ale w dniu wyboru nie zastanawiałam się nad tym. Słyszę huk i widzę mojego prześladowcę. Stoi trzymając w ręku nóż. Czuję na policzkach łzy i zaczynam panikować.
Dosyć! To się nie dzieje naprawdę. W momencie gdy to pomyślałam zostałam spoliczkowana. Może to nie jest rzeczywistość, ale ból jest prawdziwy. Zaciskam mocno zęby. Próbuję zapanować nad ciałem, które zaczęło się trząść. Nie dam się. To tylko symulacja. Dałam radę to przejść gdy byłam pewna, że ten pokój i mężczyzna istnieją, to dam radę teraz. Wyobrażam sobie nóż w ręce. Skoro on może go mieć to ja też. Nagle na stoliku obok pojawia się moja broń. Łapię ją szybko i rozcinam więzy.
-Nikt nie będzie mnie krzywdzć, słyszysz? - krzyczę na zszokowanego mężczyznę zapominając o strachu. Wtedy wszystko się rozmazuje, a wokół pojawiają się ściany. Są bardzo blisko. Ale nie chodzi tu o klustrofobię. Chodzi o niemożliwość ucieczki od tego co za chwilę na mnie spadnie. Zamykam oczy przygotowana na "deszcz". Po chwili czuje pierwszą na ramieniu. Nie chce tam patrzeć, ale to silniejsze ode mnie.
-On boi się ciebie bardziej niż ty jego - mówię cicho obserwując tarantulę. Póki się nie rusza jest dobrze. Po sekundzie czuje kolejnego pająka na głowie i plecach. Teraz już zaczynają nie tylko spadać z góry, ale wyłazić z dziur w ścianach. Nie patrzę na nie. Zamykam oczy i błagam, żeby to się skończyło. Nie panikuję, bo wiem, że nie ma to sensu. Niczego to nie zmieni. Muszę zachować spokój. Kolejny pająk. I jeszcze jeden. Czuję je wszędzie. W końcu siadam na ziemi, żeby nie trzęsły mi się kolana. Przez to więcej tego paskudztwa bedzie mogło na mnie wejść, ale łatwiej mi będzie się opanować.
-Jesteście tylko małymi robakami. Co wy możecie mi zrobić? - pytam po chwili i zaczynam się śmiać z własnej głupoty. Dałam radę facetowi z nożem, a nie poradzę sobie z małymi pająkami? Z sekundy na sekundę śmiech przestaje być histeryczny, a robi się szczery. To jest naprawdę śmieszne. Nagle tarantule znikają, a ja czuję ulgę z tego powodu. Wstaje i czekam na kolejny lęk. Wokół mnie jest ciemność. Szukam czegoś co miałoby mnie wystraszyć lecz nic nie widzę. Wtedy zapala się lampa i ukazuje mi się postać na fotelu obok.
-Mamo! - krzyczę i podbiegam do wychudzonej kobiety. Moja twarz jest mokra od łez.
-Mamusiu! - łkam żałośnie. -To ja, Elizabeth.
Kobieta patrzy na mnie obojętnym wzrokiem. W dniu decyzji tego obawiałam się najbardziej. Tego, że o mnie zapomni. Uzna za zdrajcę.
-Nie jesteś już moją córką - syczy.
Patrzę jej w oczy i w tym momencie wstydzę się swoich łez. Jak mogła tak powiedzieć? Najbliższa mi osoba. Ta kochana kobieta. Wzbiera się we mnie złość.
-Masz rację. Frakcja ponad krwią - mówię z pogardą i uderzam moją rodzicielkę z liścia. To ona się mnie wyparła.
Wszystko się rozmazuje, a ja stoję w sali, w której zaczął się mój krajobraz strachu. To już wszystko. Padam na kolana i szepczę podziękowania za to, że się skończyło. Wreszcie koniec. Przełamałam swoje lęki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: