More than one-shot
ROZDZIAŁ I
Słońce chybiło się ku zachodowi, kończąc tym samym kolejny dzień. Baldwin Frederic Philips siedział w swoim przytulnym pokoju, obklejonym plakatami superbohaterów, rozmyślając na temat własnej egzystencji. Po raz kolejny skarcił sam siebie w myślach, przypominając, że nie to miał robić. Zmarszczył brwi, pocierając zmęczone oczy. Wprawdzie miał prawie sto procent pewności, że uda mu się zaliczyć test z angielskiego, jaki miał pisać następnego dnia. Mimo to już od ponad sześciu godzin siedział po turecku przed stosem książek, leżących na pożółkłym dywanie, do znudzenia wertując te same notatki oraz tematy.
Nastolatek poprawił okulary, które zsunęły się z jego nosa, zmieniając jednocześnie pozycję w jakiej siedział na bardziej komfortową. "Jeszcze trochę", powtarzał sobie w myślach, nieudolnie próbując zmusić swój umysł do przyswojenia informacji. Mózg chłopaka jednak całkowicie skapitulował, powodując u niego tępy ból głowy. Wywracając oczyma – co tylko go nasiliło – chłopak wstał, decydując się na opuszczenie swojej jaskini spokoju. Tak, jak mógł się spodziewać, jego kości nieprzyjemnie strzyknęły podczas wstawania. Zignorował to jednak, ostrożnie wychodząc z kręgu książek, zeszytów oraz notatek.
Zaledwie po kilkunastu sekundach trzasnął drzwiami swojego pokoju, ruszając korytarzem w stronę schodów. Przeskakując co drugi stopień, omal nie stracił równowagi, co spowodowało, że jego serce zabiło szybciej, a krew zawrzała. To był chyba jedyny incydent jaki, w jego mniemaniu, mógł zostać nazwany czynem ekstremalnym.
Jeszcze przez dłuższą chwilę podczas ostatniego odcinka drogi do kuchni, usiłował się uspokoić. Zapalił światło, po czym wyjął ze zmywarki swój ulubiony niebieski kubek. Ze znużeniem włączył czajnik, który miał już w sobie wystarczającą ilość wody, aby starczyło dla chłopaka.
Baldwin oparł się o blat kuchenny, stukając o niego palcami. Wyjrzał przez okno, akurat w momencie, gdy słońce całkowicie opuściło horyzont. Znów jego myśli wróciły na poprzedni tor. Znowu myślał o tym, jak wielki spotkał go pech. Po raz kolejny przyłapał się na myśleniu o tej, której nigdy nie mógł mieć...
Następnego dnia jak zwykle wstał kilka minut przed swoim budzikiem. Po tylu latach przywykł już do tego, jednak nadal go włączał, aby mieć pewność, że w żadnym wypadku nie zaśpi. Tak, jak co dzień, wykonał poranną toaletę, zaczesał włosy na prawą stronę oraz ubrał się w przygotowane dzień wcześniej ubrania.
Podczas spożywania śniadania próbował, w miarę własnych możliwości, zorientować się w jakim stopniu był przygotowany do dzisiejszego testu. Zanim zdołał wynieść jakieś wnioski, w jego wewnętrzny dialog wtrącił się ojciec chłopaka, który jak zwykle zbyt głośno skomentował czytany właśnie artykuł w porannej gazecie. Baldwin'owi jednak to nie przeszkadzało. A nawet jeśli by tak było, z pewnością nie odważyłby się tego powiedzieć na głos.
Przez całą drogę do szkoły patrzył przez szybę w autobusie. W tamtym momencie naprawdę przeklinał swoją wadę wzroku, uniemożliwiającą wyraźny widok dalekich obiektów. Mimo noszenia okularów, nie czuł poprawy. Wiedział jednak, że sytuacja finansowa jego rodziny nie pozwalała na wydanie kilkuset dolarów na zakup bardziej dopasowanych szkieł.
Do sali lekcyjnej dotarł – jak zwykle – pięć minut przed dzwonkiem. Powitał nauczyciela, po czym zajął swoje miejsce, niecierpliwie oczekując rozpoczęcia zajęć. Przez ten ciągnący się w nieskończoność czas, pozwolił sobie na analizę wszystkich myśli oraz bolesnych wspomnieć, które dotyczyły jego ukochanej Agi.
Agrippina była jego obiektem westchnień dopiero od kilku tygodni, jednak dla niego było to wiecznością. Codziennie, od dnia w którym dołączyła do klasy Baldwina, chłopak zakochiwał się w niej na nowo. Miał wrażenie, że z każdą chwilą była piękniejsza. Posiadał jednak świadomość najgorszego. Rzeczywistość była zupełnym przeciwieństwem wszystkiemu, w co wierzył. W szkolnej hierarchii znajdowały się osoby, które nie popierały jego zdania na ten temat. Ba – w ogóle nie potrafiły zaakceptować faktu, że ktoś taki jak on w ogóle mógł mieć prawo do własnego zdania. Jednak Baldwina to nie dotykało. Był zbyt dumny z tego, co osiągał w nauce, aby przejmować się tym, co mówili o nim inni.
Niestety ona była inna. W przeciwieństwie do niego każda obelga, którą otrzymywała, była kolejnym cierniem, wżynającym się w sam środek jej dziewczęcego serca. Codziennie chłopak patrzył z boku, jak najwięksi szkolni brutale i ich puste dziewczyny niszczyli jej samoocenę oraz odbierali godność.
Baldwin chciał jej pomóc. Nie mógł znieść faktu, jak łatwo przyjmuje do siebie te wszystkie toksyczne słowa. Jednak jego natura mu na to nie pozwalała. Odkrył to już za pierwszym razem, gdy Agi była dręczona.
Był czwarty września. Baldwin opuszczał właśnie bibliotekę po zebraniu wszystkich potrzebnych tekstów na następny tydzień z języka angielskiego. Nauczyciel nie nakładał na niego presji, ponieważ w końcu był dopiero początek roku szkolnego. Mimo to chłopak wolał być przygotowany. Szedł wolnym krokiem, mając pewność, że nic go nie popędzało. W uszach miał słuchawki, z których wydobywały się przypadkowe piosenki z jego playlisty. Utwór jaki właśnie pieścił jego uszy, pasował idealnie do pogody za oknem, czyli deszczu oraz nadchodzącej burzy. Wchodząc na główny korytarz zauważył, że jednak nie był sam. Wyciągnął jedną ze słuchawek, a następnie drugą, nadal będąc w ukryciu. Teraz zamiast kojącej muzyki, słyszał szloch dręczonej dziewczyny, która dopiero co dołączyła do jego klasy. Ta, jakby wyczuwając jego obecność, uniosła wzrok, patrząc na chłopaka przeszklonymi oczyma. Ich spojrzenia się spotkały, jednak nie trwało to dłużej niż kilka sekund, ponieważ Baldwin momentalnie go spuścił. A potem, zaprzeczając temu, co powinien zrobić, odwrócił się i zwyczajnie uciekł.
Baldwin zamrugał dwukrotnie, drżąc pod wpływem szoku spowodowanego trzaśnięciem drzwi. Rozejrzał się dookoła, zauważając jak przez te kilka minut jego mentalnej nieobecności do klasy zdołało wejść kilkoro uczniów. Wśród nich od razu rozpoznał wychudzoną brunetkę, na której ramieniu przewieszony był różowy poszarpany plecak. Lustrując ją od dołu do góry, wreszcie dotarł do oczu. Tych samych, z których niedawno lały się łzy. Nie mógł jednak długo się tym nacieszyć, ponieważ Agrippina od razu spuściła wzrok. Powoli ruszyła w stronę swojej szkolnej ławki, która znajdowała się na samym końcu sali. Przechodząc obok miejsca, które zajmował chłopak, spojrzała na niego kątem oka i ignorując malujący się w jego tęczówkach ból, poszła dalej.
Uciekła tak, jak zrobił to on.
/katherineallison123
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top