Naostrzona recenzja #5 [Quanzhi Gaoshou]


Opinia o Quanzhi Gaoshou. Moje zachwyty i skowyty. Nieco spojlerowa recenzja (choć ten, powstrzymywałam się). Nie wiem, co tu jeszcze wpisać. Problem potężnych bohaterów.

Problem, z jakim się zmagam od początku mojej historii z anime, jest następujący: nieważne, jak bardzo bym się starała, nie jestem wrażliwa na spadki jakości animacji. Nie ma znaczenia, jak zła by nie była, dopiero wtedy, gdy się skupię, zauważam, że klatki na sekundę w danym anime są do dupy. Najbardziej zmagam się ze swoją ślepotą w bajkach w 3D, czy tam CGI, pół-CGI itd... Na przykład, gdyby ktoś nie zwrócił uwagi na giganty w Atack on Titians 2, nawet nie zauważyłabym, jak animacja przy nich kuleje.

Dlatego The King's Avatar (czy tam Quanzhi Gaoshou) jest dla mnie dość dziwną odmianą historii do oglądania. Ludzie mianują tę adaptację chińskiej nowelki jako „jedno z najlepszych anime o grach", ale ja... nie wiem, co powiedzieć. Bardziej zachwycałam się wyglądem animacji i dubbingiem niż samą historią. I jedno trzeba przyznać, miano chyba jest zasłużone.

Chociaż fabuła nie jest wybitna, a postacie dość typowe – ze wszystkich przeze mnie obejrzanych animców o grach, to jest na szczycie mojej prywatnej hierarchii. Urzekł mnie wygląd produkcji i dlatego... z niecierpliwością czekam na drugi sezon.

Od premiery pierwszego obejrzałam tę serię trzy lub cztery razy. Jest to mój rekord – nigdy nie obejrzałam żadnej serii kilkukrotnie, najwyżej dwa razy, natomiast przy Avatarze nie miałam skrupułów. Być może dlatego, że dla mnie jest to coś nowego – „anime" chińskiej produkcji z chińskim dubbingiem. Chociaż dam sobie rękę uciąć, że już gdzieś słyszałam o firmie, która przyłożyła swoją cegiełkę to tej produkcji.

O czym jest Quanzhi Gaoshou? By o tym pomówić, pozwólcie, że znów pożyczę opis z Animezone.pl:

„W grze Glory Ye Xiu jest znany jako ekspert tej gry i profesjonalnie gra w nią w zespole Excellent Era. Pod wpływem pewnych okoliczności zostaje wydalony z zespołu i opuszcza scenę e-sportową. Znajduje prace jako menadżer w kafejce internetowej. Po uruchomieniu nowego serwera postanawia wrócić do gry."

I na wstępie, nawet nie wiecie, jakie cyrki się odstawiały z imionami głównych bohaterów. No cholera, dlaczego nigdy nie mogę sobie po polsku niczego obejrzeć, tylko przerzucać się na angielski, bo ludzie nie umieją trzymać się nawet jednej formy imion? Dla jasności, większość tłumaczyła jedna osoba. Chyba że były jakieś przewroty na stronie, ale to w sumie jest nieważne.

Z opisu naprawdę mało się dowiadujemy – ba, właściwie jest tak nieprecyzyjny, że prawie nic nie mówi. Po pierwsze, określenie „ekspert" to za mało powiedziane. Ye Xiu to były mistrz Glory, do teraz szanowany, ukrywający swoją tożsamość. Szczerze, nie wiem, jak to robił, że fani nie dowiedzieli się, jak wygląda. Wielokrotnie poprowadził swoją drużynę do zwycięstw na skalę... światową (tego nie jestem pewna! Wygrywali jakieś tam mistrzostwa). I wydaje mi się, że zaraz po wyrzuceniu z drużyny podjął się nowej pracy.

I tak jak z opisu mało wiemy, tak o anime również. Skupia się ono na grze: pokonywaniu bossów, głównym bohaterze, który kradnie i zbiera grupę ludzi, z którymi współpracuje podczas ride'ów. Oczywiście później środowisko e-sportowe dowiaduje się, kim jest Lord Grim, a raczej domyśla się, kim może być. Człowiek, który praktycznie okupuje cały dziesiąty serwer i z nikim, przeważnie, nie przegrał.

Nie będę udawać, że moje recenzje są raczej omówieniem jakiejś serii, ale w wypadku Quanzhi Gaoshou naprawdę trudno cokolwiek analizować. Fabuła... no... nie ma jej. Główny bohater staje się atrakcją na dziesiątym serwerze, pojawia się znikąd, krótko po zniknięciu najlepszego gracza Glory, miażdżąc praktycznie każdego i wszystko.

Przyjemnie się to ogląda – ot co, bohater, którego nie pokona nikt, co można uznać zarówno za zaletę, jak i wadę. Dlaczego za zaletę? Bo czasami, dla samego zabicia czasu, fajnie obejrzeć sobie coś lekkiego, gdzie „nasi" w kółko wygrywają. Zwłaszcza, jeśli człowiek nie zważa na to, kto walczy, ale jak walczy, i ignoruje fakt, że wygrywa zła strona mocy. A jednak potrafimy się uśmiechnąć, bo nas to bawi, gdy ta dobra, wbrew naszym oczekiwaniom, przegrywa. Chodzi po prostu o to, że chcesz oglądać, jak naparzają się po gębach, tyle. A co z wadami takiego bohatera?

Minusy wszystkomogącej postaci są takie, że nieumiejętne poprowadzenie fabuły, która w tym wypadku jest nikła, w końcu skutkuje nudą. W pewnym momencie nic nie będzie zaskakiwać oglądającego i cała dobra passa anime się skończy. No bo co z tego, że główny bohater jest atakowany przez pół serwera – przecież i tak da sobie radę! Myślę, że to jest kwestia, której najbardziej trzeba będzie się obawiać przy drugim sezonie.

O samym Ye Xiu, choć jest głównym bohaterem, mało wiemy. Naprawdę, nie wiem, czy taki był zamiar, ale jego charakter i podejście do gry poznajemy wraz z... rozgrywką. To jedna z kilku postaci, do której głowy nie weszliśmy jako widzowie. Uczymy się jego zachowań po mimice, a po głosie rozpoznajemy, jak przesiąknięty pewnością siebie jest.

Pewnie czasami koloryzuję Ye Xiu – to, że jest bezuczuciowy, nie pozwala oglądającemu się zbliżyć, że tak właściwie nie znamy jego przeszłości. Gdybym miała się nad tym dłużej zastanowić, w Avatarze naprawdę niewiele jest momentów, w których miałam okazję zaznajomić się z postaciami – nie jako silnymi graczami, ciągle rozgrywającymi pojedynki czy to przy publiczności, czy dla siebie, na osobnym koncie. Motywacje bohaterów są nieznane – choć ciężko się dziwić, bycie profesjonalnym graczem nie musi się wiązać z większymi ambicjami. Jednak brakowało mi chwil, gdzie anime nie skupiało się na wirtualnych postaciach, a ludziach, którzy nimi sterują.

Jako czytelnik, tak jak widz, chciałabym utożsamić się z bohaterem – to przez jego charakter, to przez cele, to przez samo podejście do XYZ. Niestety, nie zawsze miałam ku temu sposobność. Niektóre sceny zostały napisane w półżarcie, pozostawiając pewien niesmak. Gdy za pierwszym "oglądaniem" ktoś wyskakiwał z jakimś głupim tekstem bądź pomyłką, można było uznać to za śmieszne. Och, gracz pomylił przyciski, zwiększył agro bossa – byłabym w stanie się uśmiechnąć, ale tylko za pierwszym razem. Za czwartym trochę mi się to już przejadło – bo ile razy mam patrzeć, jak ktoś robi z siebie przygłupa?

Oczywiście, jest to część kreacji bohaterów – jednak im częściej i im więcej razy obejrzałam scenę X, tym większy dyskomfort po sobie pozostawiała. „W sumie to nie takie śmieszne", stwierdzałam, i obecnie nie mam pewności, czy przypadkiem humorystyczne momenty nie działają na szkodę. Ale zawsze można to podpiąć pod to, że podczas „prawdziwej" rozgrywki: pomyłki, jak źle nałożony na postać spell, się zdarzają.

Quanzhi Gaoshou nie jest jakimś złym anime (zwłaszcza biorąc pod uwagę inne produkcje oscylujące w granicach tematu gier, które wypadają dużo gorzej). Animacja, powiedziałabym, jest na przyzwoitym poziomie – ale jak wiadomo, mi w tej kwestii nie powinno się ufać. Bohaterowie, cóż, może i czasami mają przesadzone charaktery, ktoś jest zbyt wybuchowy, ktoś wyprany kilkukrotnie z emocji, przedstawienie postaci nie należy do najlepszych, fabule trochę brakuje, wraz z przeczuciem, że w pierwszym sezonie brakowało jakiegoś wątku, a to zdanie robiło się aż za długie... daję Avatarowi trójeczkę.

I zaczynam się zastanawiać, czemu mam taką słabość do wybrakowanych serii. Choć ta aż taka wybrakowana nie jest, w końcu wybija się na tle animców o podobnej tematyce.

MadameDelay  

Moja skala:

1/5 Bardzo złe

2/5 Złe

3/5 Nawet dobre

4/5 Dobre

5/5 Bardzo dobre

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top