Krótkie cięcie #5 [o czytaniu]

O szacunku do każdej strony...

Posłowie

Zacznijmy od tego, że wiem, że posłowie powinno znajdować się na końcu tekstu, ale wiem również, że wielu czytelników lubi osądzić zanim dobrnie do końca. Niech to posłowie na początku pozwoli Wam wysnuć wniosek, że ten tekst jest odrobinę przewrotny. Wiele rzeczy jest tu nie na serio, mało co jest tu dosłowne, a opinie tu przedstawione mają charakter żartu.

Mój umysł czasami eksploduje dziwacznym pomysłem, bądź łatwo inspiruje się czymś, co przeczytałam lub zobaczyłam. Podobnie było z esejami Anne Fieldman Ex libris. Po ich przeczytaniu zaczęłam się zastanawiać nad rodzajami czytelników, ich problemami, słabostkami i śmiesznostkami. Do jakiej kategorii zaliczyłabym siebie, a do jakiej należycie Wy? Czasami sami nie potrafimy dostrzec u siebie pewnych cech, czy więc mi łatwiej będzie ocenić Was? A może to Wam będę zawdzięczać wytknięcie mi „czytelniczych wad". Zresztą, czym w ogóle te „czytelnicze wady" są, czy można określone zachowania uznawać za wadę obiektywną, uniwersalną? Czy u każdego będzie ona wadą, w każdym momencie, czasie, pogodzie, szerokości geograficznej? Zapewne nie. Nie każdego te problemy będą też dotyczyć. Skoro według badań książki czyta tylko 40% Polaków, to mówimy tylko o części naszego społeczeństwa, o „wybrańcach", jak czytelnicy lubią o sobie myśleć. Ja lubię tak o sobie myśleć, czytam, więc jestem lepsza. Tylko od kogo? To już mi ciężko określić. Pewnie od nieczytających. Tylko, że samo czytanie zapewne nie uprawnia do wyjątkowej pozycji. Ostatnio dowiedziałam się, już nie pamiętam gdzie, o teorii pokolenia jednorożców. (A przypomniało mi się!) U nieocenionej BlondPingwin. Trochę sobie od niej pożyczę, ale tylko jedno zdanie. Chodzi w niej (w teorii, nie BlondPingwin), mniej więcej, o to, że należący do tego pokolenia traktują siebie jako jednostki wybitne, wyróżniające się na tle innych, niezwykłe, kolorowe wśród szarej masy. BlondPingwin pięknie przeniosła tę teorię na grunt Wattpadowych zachowań, przypisując tę tendencję wszystkim twórcom opowiadań o wybrańcach, jednych na milion.

 Wracając do tematu, czy więc czytanie uprawnia mnie do postrzegania siebie jako kogoś wyjątkowego? A może w obrębie tych 40% są gorsi i lepsi czytelnicy, może czytelnicy świadomi i zwykli czytacze? I znów moja narcystyczna dusza jednorożca, chce uważać siebie za świadomego miłośnika książek. Prawda jest niestety bolesna, bo fakty mówią same za siebie. Przeczytane pozycje w mojej bibliotece plasują mnie pewnie gdzieś pośrodku piramidy jakości czytelnika, jaka to będzie kategoria? Niezdefiniowany. Niezdecydowany. Zaprzepaszczający swój potencjał (cicho jednorożcu!). Jakie kryteria należy przyjąć, by nas podzielić na dobrych, złych i tych pomiędzy?

Nieczytanie

Oczywistym jest, że wszyscy, których próbujemy sklasyfikować czytają. Tymi, którzy w ogóle tego nie robią się nie zajmujemy. Czy jednak „nieczytanie" wśród czytających jest zjawiskiem istotnym? Moim zdaniem, oczywiście. Jeśli chcesz znaleźć się na samym szczycie piramidy, stanąć na tym najmniejszym schodku, w grupie elitarnych, wysublimowanych czytelników, musisz nie tylko czytać, ale też nie czytać! Nie czytać tego, co czytają wszyscy! O przynależności nie przesądzi, kto przeczytał najwięcej, ale kto nie przeczytał książki złej, niewartej czytania. By mógł lekceważąco parsknąć – „Nie czytałem Zmierzchu!" i spojrzeć w dół na rzesze wiernych fanów pani Meyer. No cóż, ja czytałam. Na najwyższe piętro się nie wespnę.

 A co jeśli aspiruję do grona dobrych czytelników, a nie przeczytałam czegoś wartościowego? Wszyscy się dowiedzą i zepchną mnie w czeluście czytaczy. Na szczęście są na to sposoby, można udać, że się zapomniało albo skorzystać z rad Pierra Bayarda. Napisał on świetną, prześmiewczą książkę dla osób (oczywiście tylko dla tych 40%), które odczuwają wyrzuty sumienia z powodu nieczytania. Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? ma dla nas ratunek, ponieważ rozróżnia nie-czytanie od zwykłego nieczytania. Na szczęście jako nie-czytający nie jesteśmy wcale kulturalnymi barbarzyńcami –„uczestnictwo w kulturze to nie bezwzględna znajomość wszystkich tekstów, ale umiejętność ich sytuowania w kulturze". Uff... Więc nie-czytanie oznacza nie stan, w którym książki nie czytaliśmy i jej nie znamy, ale taki, w którym nie czytaliśmy, ale wiemy, np. kto ją napisał, w jakich okolicznościach, jakie problemy porusza, dlaczego dostała nagrodę. Oczywiście, wszystko trochę uprościłam, bo Bayard - wybitny literaturoznawca, psychoanalityk, profesor uniwersytetu Paris VIII – zachęca do czytania, poznawania i jedynie daje nam furtkę, by „nie zwariować" w tej przytłaczającej ilości nowości wydawniczych i niekończących się listach pozycji kultowych. Niestety nawet bycie bayardowskim nie-czytaczem wymaga pewnego zaangażowania, pracy, chęci i świadomości czytelniczej, która może być zupełnie obca czytelnikom złym.

Miejsca do czytania

Kwestia miejsc, w których czytamy, wbrew pozorom, jest szeroko poruszana w tzw. „kok-ach". I tu schodek wyżej dla mnie, gdy coś czytam, uczę się czegoś nowego. KOK to po prostu książka o książkach. Na rynku są dostępne pozycje dla czytelników bez tytułów naukowych z dziedziny literatury (jak ja), a uzupełniające co nieco naszą wiedzę. Pozycje do czytania (Joanna Sobolewska, Książka o czytaniu) czy miejsca do czytania (Anna Fiedman, Ex libris) może kiedyś staną się nawet podstawą do jakiś mądrych rozpraw akademickich. A gdzie czytają wybitni czytelnicy? Nazywajmy ich Czytelnikami przez duże „C". Później będziemy mieli czytelników przez małe „c" i jeszcze czytaczy. Czytelnicy pewnie czytają w bibliotekach, ale nie publicznych! Mają piękne, ciche pokoje, w których w głębokich, wygodnych fotelach delektują się lekturą. A może na kanapie w salonie z filiżanką herbaty? Koniecznie na szezlongu! Na hamaku w ogrodzie? Ja jako czytelnik czytam prawie wszędzie. Jeszcze do niedawna najwięcej czytałam w tramwaju. Do poprzedniej pracy dojeżdżałam w jedną stronę trzydzieści pięć minut. Dziennie miałam godzinę dziesięć na niczym nie przerwaną lekturę. Wystarczyło znaleźć ustronny kącik lub wolne siedzenie i ignorować staruszki, których na szczęście o siódmej rano nie ma za dużo na tej linii. Czytam też na kanapie w salonie, ale przeszkadzają mi dźwięki telewizora. Czy to dobrze o mnie świadczy, a może za mało skupiam się na tekście? Mój facet czyta najczęściej wtedy, gdy chce, by czas szybciej płynął. Po książkę sięgnie więc w poczekalni, pociągu i gdy czeka na nowy odcinek swojego serialu. Powiedzielibyście – czytacz! Nie jestem pewna, czy można go ustawić u dołu piramidy. A wszystko przez to, że czyta tylko takie książki, które poszerzają jego wiedzę, mało tego, on wszystko zapamiętuje!

Czytam też w łóżku i podobnie jak Albert Magnuel, uznaję ten sposób czytania za najbardziej indywidualny i najbardziej efektywny. Atmosfera sypialni, przygaszone światło, zapach kremu wtartego w ręce przywodzą mi na myśl specjalne nabożeństwo. Tylko moje i tylko dla mnie - "Czytanie w łóżku (...) stwarza szczególne poczucie prywatności" (Historia mojego czytania, Albert Magnuel). Innym „łóżkowym" czytelnikiem był też Miron Białoszewski. Poza tym intymna, prywatna lektura pod kołdrą pozwala mi na oderwanie się od ocen i krytyki współczytających. Nie wiem, czy też tak macie, ale obserwujecie, dyskretnie bądź nie, co czytają współpasażerowie w autobusie, metrze, tramwaju? Ja tak i wiem, że inni zerkają również na moją okładkę. Stąd moja dziwna tendencja do selekcjonowania książek do środków transportu publicznego.

W dzieciństwie czytanie, dosłownie, pod kołdrą miało jeszcze inną zaletę – ukrycie przed mamą. To moi rodzice zaszczepili we mnie niczym niepohamowaną miłość do książek. Jako dziecko pochłaniałam ich jeszcze więcej niż teraz. Zdarzało się, że mama kazała mi gasić światło w momencie przełomowym dla mnie i bohatera. Łzy i błagania nie skutkowały, bo przecież jutro szkoła. Pozostawała latarka pod kołdrą (w tamtych czasach dzieci nie miały jeszcze telefonów komórkowych, nie mówiąc o tabletach i laptopach). Tobie też się to zdarzyło? Moja mama po latach przyznała, że zawsze wiedziała, gdy czytałam po ciemku, bo latarka dawała poblask na szybkach w drzwiach od mojego pokoju. Zapytałam, dlaczego nigdy nic nie powiedziała. Zaśmiała się w odpowiedzi i zdradziła, że sama robiła tak samo.

Do dziwnych miejsc czytania książek zaliczyłabym jeszcze łazienkę i kuchnię. Choć i mnie zdarza się tam czytać. Kiedy jeszcze miałam wannę, uwielbiałam napuścić parzącej wody, nalać zimnego białego wina do kieliszka i chwycić smaczną książkę. Teraz nie mam wanny, a pod prysznicem jakoś trudno. Szkoda, że nie można u nas dostać libros aquaticos, czyli książek wydawanych na wodoodpornym papierze, na których pomysł produkcji wpadli w Hiszpanii. W wannie czyta też prof. Piotr Śliwiński, historyk literatury. Ma nawet specjalną półeczkę z książkami na tę okazję. Dla Grzegorza Jankowicza, krytyka literackiego, filologa, eseisty, wanna to bardzo ważne miejsce do czytania – „W wannie jestem w stanie przeczytać opasłe filozoficzne tomy."

Kuchnia może być niebezpieczna dla samej książki i naszego obiadu. Ja niejeden przypaliłam przez co ciekawsze rozdziały. Czytelnicy przez duże „C" chyba nie zniżyliby się do czytania podczas mieszania w garnku. Albo zmywania naczyń. Pamiętam taką scenę, chyba w którymś tomie Jeżycjady Musierowiczowej, w której jedna z Borejkówien oparła książkę o kurki, by umilić sobie szorowanie garnków. To mogła być Pulpecja, ona się zawsze migała od prac domowych. Przez podręczniki savoir vivre czytanie przy jedzeniu jest uznawane za brak dobrych manier. Ja nie będę dla siebie i mojej rodziny tak surowa. Nie czytamy podczas niedzielnego obiadu u teściowej, ale we własnym domu przy kolacji, deserze jak najbardziej. (Czyżbym spadła kilka stopni w dół?) Czasem zdarza nam się książkę upaćkać, ale o naszych reakcjach na to w innym akapicie.

Poruszę teraz trochę wstydliwy (dużo osób się tego wypiera, choć ja im nie wierzę) temat czytania w toalecie. Znam całe mnóstwo osób, które to robią! I wcale nie uważają tego za coś złego. Jak sądzicie, w toalecie czytają Czytelnicy przez duże „C", czytelnicy przez małe „c" czy czytacze? Nie może być to coś złego, skoro „Czytać mi się chce!" użyto w spocie reklamującym Wrocław jako Światową Stolicę Książki UNESCO i zestawiono z facetem siedzącym na ubikacji. Tym facetem jest muzyk Lech Janerka, który przyznaje, że sam nie czyta w toalecie, ale za to przy śniadaniu, obiedzie i kolacji. Nie ma się czego wstydzić, do grona toaletników należeli także Ernest Hemingway czy Umberto Eco. Jak oni mogli, to ja też. W jednym z wywiadów autor Imienia róży powiedział, że czyta w toalecie jedynie najlepsze książki - "Kiedy wybieram do toalety jakąś książkę, oznacza to, że jest wartościowa, i zamierzam zajmować się nią przez kolejne dni. Kiedy odwiedzają mnie znajomi i znajdują w toalecie swoje książki, są zazwyczaj lekko zirytowani. Przynajmniej dopóki im nie wytłumaczę, że to jest przywilej, a nie oznaka lekceważenia".

We Wrocławiu w Księgarni Hiszpańskiej, będącej połączeniem kawiarni i księgarni, właścicielka, Ewa Malec, ustawiła w toalecie regał z książkami. Twierdzi, że zwyczaj czytania w ubikacji był w jej domu powszechny, więc przeniosła go do pracy. Dodaje, że niestety, powoduje to zator i kolejki, gdy ktoś się zapomni i zaczyta w łazience.

Mój ojciec, mój teść czytali w toalecie. Każdy jednak trochę inaczej. Mój ojciec szedł tam z książką, od której nie mógł się oderwać. Natomiast teść miał lekturę tylko na posiedzenia. Na półeczce leżały czasopisma i jakaś książka. Podobno nałogowi toaletnicy, muszą mieć coś pod ręką i gdy brak im książek, przeczytają nawet instrukcję obsługi pralki lub informacje na odwrocie szamponu. Grono toaletowych czytelników jest tak duże, że doczekali się własnych publikacji – Kupa wiedzy Paula Kleinmana to książka napisana szczególnie dla nich. Mnie opis znajdujący się na okładce rozśmieszył i jak najbardziej zachęcił do próbowania (czy nadal trąci Ci to byciem czytaczem?) - "Usiądź wygodnie choćby w wygódce i dogódź sobie wiedzą. Pozwól sobie na odbycie edukacyjnej podróży, niczym król, nie wstając z "tronu" w świątyni dumania. Okupuj terytoria wiedzy: historię, języki obce, literaturę, nauki ścisłe. Bądź jak papier toaletowy: chłoń i rozwijaj się". W Kupie wiedzy odnajdziecie takich dwuznaczności wiele: "Najwyższy czas, żebyście zaczęli traktować spędzany tam czas nieco poważniej, a w każdym razie na tyle poważnie, na ile to możliwe ze spuszczonymi majtkami" albo "To lekkostrawna powtórka wiadomości, z którymi kiedyś już się pewnie zetknęliście, aby szybko o nich zapomnieć - w końcu nasz umysł nie tylko przyswaja, ale również wydala wiedzę", czy "Tak więc rozluźnijcie się, pozwólcie sobie na chwilę relaksu i przygotujcie się na naukę. Zamiast zbijać bąki podczas załatwiania się, weźmiecie udział w znakomitej lekcji, która zakończy się wraz ze spłukaniem wody. I rozpocznie się ponownie, kiedy znów poczujecie potrzebę." Jak mawia mój luby – żart fekalny zawsze w cenie! Najwyraźniej nie tylko w przedszkolu. Fuj. Fuj. Przywołuję nas do porządku! O kupie niejedną rozprawę już napisano. Skupmy się na książkach! Okazuje się, że czytanie w toalecie to typowo brytyjski wynalazek, można u nich znaleźć sporo artykułów o tym, jak się przygotować do takiego spędzania czasu, co czytać, a nawet jak zorganizować łazienkową biblioteczkę. W internecie można kupić wiele książek idealnych do ubikacyjnej lektury, np. Spędzać czas w klo i Wielka amerykańska księga do toalety, ta ostatnia ma trzy tomy i sprzedała się w milionach egzemplarzy. Krótki przegląd tych pozycji, może świadczyć o tym, że do takiej lektury wybieramy raczej utwory naukowe, skondensowane, w formie krótkich artykułów niosących przydatne informacje. Mogą nam pomóc kształcić się jako nie-czytacze (Wielka amerykańska księga do toalety zawiera na przykład streszczenia dwudziestu dwóch sztuk Szekpsira).

Dlaczego ludzie w ogóle wybierają toaletę do czytania? Może dlatego, że czynności tam wykonywane zajmują im dużo czasu i potrzebna im rozrywka? A może dlatego, że uciekają tam od zgiełku i zamieszania domowego, by poczytać w ustronnym miejscu? Jusytna Sobolewska, autorka cytowanej już przeze mnie Książki o czytaniu, wyznaje, że już nie czyta w ubikacji, gdyż odkąd posiada dzieci, nawet tam nie ma chwili spokoju.

Problem czytania na toalecie, dotyczyć będzie jednak nie całych 40%, ponieważ ma on swoich przeciwników. Powstały badania na temat wpływu czytania w toalecie na hemoroidy (czy Czytelnicy przez duże „C" mogą mieć hemoroidy?), albo możliwości zabrudzenia książek i czasopism. Tym tematem zajął się nawet brytyjski The Guardian, w którym „Val Curtis, dyrektorka centrum higieny w Hygiene Centre w londyńskiej szkole higieny i medycyny tropikalnej stwierdziła, że istnieje pewne ryzyko higieniczne związane z... materią fekalną, która może pozostać na książce albo gazecie, którą właśnie czytamy. A następnie zostać przeniesiona na ręce innych czytelników. Specjalistka dodała jednak, że ryzyko to jest minimalne i praktycznie zredukowane do zera, jeśli dobrze i natychmiast myjesz ręce po tym, jak skończysz". Fanem tego typu czytania nie jest też polski pisarz Jerzy Pilch, który zapytany, co sądzi o słowach Umberto Eco, powiedział: "Wyznanie Eco znam i mam w związku z nim schizę, że, mianowicie, z kart najlepszych tytułów jego biblioteki filuje delikatny zapach ekskrementów autora Imienia Róży. To jest prawie geniusz, tyle, że bez (he, he) węchu rasowego prozaika. Nie muszę dodawać, że w kiblu nie czytam nawet napisów na paczce papierosów".

I teraz mam dylemat? Czytanie w toalecie czyni z nas Czytelników, czytelników czy czytaczy?

Na dziś koniec! Kolejna porcja rozważań na temat czytelniczej piramidy w kolejnym numerze. Zastanowię się nad pietyzmem książkowym, kindlem, układaniem książek, wybitnej półce i lekturze na wakacje.

Nihgtingale 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top