5 - Szczyt

Było około godziny 9, kiedy ruszyliśmy dalej. Przeczekaliśmy noc w ośrodku, po czym zapakowaliśmy wszystko co mieliśmy do samochodu. Mieliśmy obecnie leki, jedzenie, i trochę broni oraz amunicji, zabranej z "Odysei", więc na chwilę obecną nie mogliśmy narzekać. Kate prowadziła, a ja, Meghan i Martha siedzieliśmy z kabinie. Tyler razem z Matthewem siedzieli na skrzyni ładunkowej, trzymając broń. Patrzyłem w okno na mijający teren, na rozmazane drzewa które mijaliśmy. Powoli wyjeżdżaliśmy z lasu, którym jechaliśmy od początku trasy, gdy tylko opuściliśmy centrum badań. Rozmazany obraz lasu, spowodowany naszą prędkością, wprowadzał mnie w lekki stan zamyślenia. Obrazy w mojej głowie skupiały się na mojej siostrze, na Alexie. Od samego początku epidemii pasożyta, dawała mi nadzieję, prowadziła mnie. Ba, nawet wcześniej była dla mnie wzorem. A co teraz? Nie ma jej, umarła. A z nią? Cała moja nadzieja poszła w las. 
- Pacjent Zero był w Chicago - Słowa Meghan przerwały mój stan zamyślenia. Wytarłem pojedyńczą łzę, która utworzyła się w moim oku, by nikt jej nie zauważył 
- My z Tylerem, jesteśmy z Chicago- Wtrąciłem krótko, przerywając im rozmowę
- Jak to wyglądało? - Meghan nachyliła się w moją stronę 
- Cóż. Za wiele nie widziałem. Mój ojciec został ugryziony, zaatakował mamę, a siostra wyciągnęła mnie na ulicę. Uciekaliśmy przed grupką trupów, a potem zgarnął nas Helikopter wojskowy. Nie byliśmy w mieście gdy upadało, szybko dość nas ewakuowano. - Opowiedziałem w skrócie sytuację sprzed siedmiu laty. 
- Rozumiem - brunetka poprawiła ubrania. 

Las powoli zaczął zanikać, a nam ukazywała się panorama miasta. Wieżowce i bloki zbliżały się ku nam. Minęliśmy stary, zardzewiany, zielony znak "Witamy w Canver". Canver było w miarę dużym miastem. na około 120 tysięcy mieszkańców. Szczerze mieliśmy nadzieję znaleźć tam coś przydatnego, a może nawet pomyśleć nad schronieniem. Kto wie z resztą. Od samego początku, atmosfera miasta była ponura. Przez długi okres czasu błądziliśmy po ulicach bez celu, mijając tylko błąkające się bez celu lub zajadające się zwłokami trupy, a czas dłużył się strasznie. Przez lusterko kierowcy, mogłem zobaczyć jak Tyler śpi na skrzyni ładunkowej, a Matthew wpatruje się w swój karabin. Aż kusiło by zapytać "Długo jeszcze?". Nagle jednak Kate wyraźnie zatrzymała auto, w wyniku czego śpiący królewicz Tyler, przesunął się do przodu, co wyraźnie go obudziło.
Nasze zdezorientowanie natychmiast minęło, gdy ujrzeliśmy powód owego hamowania. Około 4 metry przed naszym Pick-upem, przy dużej ilości zwłok zajadała się garstka trupów. Jeden z nich się wyróżniał jednak. Nie miał na sobie pozostałości po żadnych ubraniach, był cały białego koloru skóry, a kości, które najprawdopodobniej były żebrami, przebijały skórę trupa. Na dodatek duża część jego skóry pokryta była krwią i ranami. Dodatkowo jeszcze, był większy niż przeciętny człowiek, miał może z nieco ponad dwa metry Wszyscy w milczeniu popatrzyliśmy się w stronę Rudzielca, który kierował pojazdem. Kate powoli, zmieniła bieg i ruszyła samochodem do tyłu. Niestety mimo jej starań, biały trup, zdał sobie sprawę z naszej obecności. Odwrócił się i nachylił w stronę pojazdu. Jego przód był jeszcze bardziej przerażający. Jego twarz miała jakby oderwaną skórę, przez co mogliśmy zobaczyć wyraźnie mięśnie jego twarzy. To coś nie posiadało również genitaliów. Do głowy przyszła mi tylko myśl że jest to mutant lub coś w tym stylu. Gdy monstrum rozłożyło ręce, wydało z siebie przeraźliwy krzyk, który zaalarmował resztę trupów z okolicy.
- Musimy z tąd szybko spierdalać!- Krzyknełą Kate, i przyciśnęła pedał gazu, a auto ruszyło do tyłu. Niestety, ku naszemu zdziwieniu, potwór zdążył na czworaka, podbiec do okolicznych kontenerów, i wskoczyć do nas na maskę. 
- ZRZUĆ TO KURWA! - Krzyknęła Martha, do panikującej Kate. Dziewczyna nerwowo kręciła kierownicą próbując strącić bladego trupa z maski naszego auta, lecz skurwysyn trzymał się zawzięcie. Tyler wycelował karabinem w stwora, lecz chaotyczna jazda  Kate, utrudniała mu to, mimo iż potwór znajdował się blisko niego. Tyler omal przez to nie stracił równowagi. Na szczęście Matthew udało się uderzyć trupa kolbą broni, ogłuszając go i strącając go z naszej maski. Jednak tego dobrego nigdy nie może być za wiele. Kate straciła kontrolę nad pojazdem i wpadła w poślizg, co poskutkowało ostatecznie uderzeniem bokiem auta w lampę, stojącą przy ulicy. 
- Wszyscy cali!? - Krzyknąłem, jednak w odpowiedzi otrzymałem tylko krzyk, gdyż monstrum doszło do siebie po ogłuszeniu, i podeszło na czworaka do naszego auta. -Chryste..- Chciałem już zacząć modlić się o jakiś cud. Trup, wyciągnął ręce po Tylera i Matthew'a, Chcieli już wpakowywać ołów w czaszkę stwora, jednak coś ich uprzedziło. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, blady trup padł martwy obok naszego auta. Zauważyliśmy trójkę ludzi, uzbrojonych, którzy zmierzali w naszym kierunku. Zabili oni potwora, więc chyba mogę nazwać ich wybawcami. -Dzięki Bogu, myśleliśmy że już po nas- Powiedziałem do nich z ulgą, jednak mężczyźni wycelowali w nas swoją broń
- Stańcie w rozkroku, i rozłóżcie ręce!- Rozkazał jeden z nich.  Nie chcieliśmy jednak sprawiać kłopotów, więc wykonaliśmy polecenie. Mężczyźni zaczęli uważnie się nam przyglądać, a jeden z nich dalej trzymał wycelowany w nas karabin. Po chwili, jeden uniósł rękę w znaku że ten drugi może opuścić broń
- Bez śladów ugryzień, są czyści- Po czym zwrócił się do nas - Przepraszam za to. Wiecie formalności, bezpieczeństwo i te sprawy. Musieliśmy się przekonać czy nikt z was nie został ugryziony.- Przeleciał po nas wzrokiem - Jestem Nicolas - Ukłonił się lekko. Był dobrze zbudowanym mężczyzną o krótkich czarnych włosach, i krótkiej brodzie. Był dość wysoki, postawny. 
- Dziękujemy za pomoc.- Martha podeszła do mężczyzny -Uratowałeś nam życie-
Wtem jednak przerwał jej jeden z mężczyzn którzy byli razem z Nicolasem.
- Mają broń i trochę zapasów. - powiedział spoglądając na skrzynię ładunkową. - I to nie byle jaką broń, wojskowa -
Na te słowa Nicolas sam zajrzał na tył naszego auta. -Skąd to macie?- Zapytał
-Sprzęt z rządowego schronu "Odyseja". Zabraliśmy trochę gdy zmuszeni byliśmy uciekać- Odpowiedziałem szybko, bez większego zastanowienia. Nicolas przyjrzał się osobiście naszemu sprzętowi, poszperał trochę, po czym znów odwrócił się do nas.
- Miałbym dla was propozycję. - Głos Nicolasa przybrał poważny ton, jakby zaraz miał wyrecytować  fragment jakiejś ważnej poezji, czy wygłosić jakieś ważne motywujące przemówienie. - Niedaleko stąd mamy schron, ktoś z autem, oraz takim sprzętem jakim dysponujecie, przydałby nam się do ochrony naszej społeczności. -
- Schron powiadasz?- Nadmieniłem 
- Owszem, Może nie jest to najwyższej klasy schron wojskowy jak ta cała wasza "Odyseja", aczkolwiek mamy prąd i jedzenie. Zainteresowani? - Nicolas wyciągnął rękę w naszą stronę. 
Zaczęliśmy patrzeć na siebie nawzajem. Ta propozycja była jak kamień z serca, jak tchnienie nowej nadziei na przetrwanie w tym świecie. Mężczyzna nie musiał czekać długo na odpowiedź
-Zainteresowani.- Odpowiedziała Martha za nas wszystkich. Kate ruszyła naszym autem, i powoli ruszyliśmy za mężczyznami.

Nie musieliśmy przejechać wcale długiego dystansu, żeby dotrzeć do celu. Nicolas kazał nam zatrzymać auto na parkingu, pod czternasto-piętrowym blokiem mieszkalnym. Sam blok, z każdej strony miał wielką płachtę brudnego białego materiału, z wielkim napisem "POMOCY, ŻYWI W ŚRODKU" Weszliśmy do bloku, a dwójka równie uzbrojonych ludzi zamknęła za nami drzwi, zastawiając je metalową blokadą. 
- Schron znajduje się na wyższych piętrach.- Nicolas zaprowadził nas ku klatce schodowej, gdzie zaczęliśmy wspinać się po setkach stopni w górę. Gdy znaleźliśmy się na dziewiątym piętrze, Nicolas otworzył drzwi prowadzące do właściwej części piętra - Witamy na "Szczycie!"- Rozłożył ręce.
Mój wzrok skupił się na dużym, równie zabrudzonym oknie. Przez które mogłem zobaczyć rozległość bez-żywego miasta Canver.  

"Szczyt" Okazał się bardzo dobrym dla nas miejscem. Dostaliśmy miejsce do spania, umycia się a nawet do dostęp do radia, z którego słuchaliśmy transmisji rządowych, gdy tylko coś ważnego miało miejsce. Dostaliśmy nawet skromną opiekę medyczną i dostęp do leków. Jednakże sielanka nie mogła trwać wiecznie prawda? Po dniu odpoczynku, do pokoju, który przydzielili mi z Tylerem I Matthewem, wszedł mężczyzna z bronią w ręku. Wskazał nam byśmy poszli za nim, bo "szef" chce się z nami rzekomo widzieć. Niewiele myśląc jednak ruszyliśmy za mężczyzną, który zaprowadził nas na jedenaste piętro, otworzył drzwi od jednego z mieszkań i wpuścił nas do środka, natomiast sam już za nami nie szedł. Nasza trójka mogła zobaczyć pomieszczenie, które w założeniu musiało być salonem, teraz jednak było tam jedno biurko z krzesłem umieszczonym między biurkiem a ścianą. Na prawo dostrzegliśmy drzwi od balkonu, gdzie na nim stał mężczyzna palący papierosa. Gdy go skończył, a potocznego "kiepa" wyrzucił przez balustradę, wszedł do pokoju po czym przywitał się z nami
-Witam ponownie nowych- Był to nasz wcześniejszy wybawiciel, Nicolas. - Przejdę wprost do rzeczy. Mianowicie życie w Odyseji było sielankowe, aczkolwiek tutaj mamy zasady. Według nich każdy tutaj obecny, jeśli jest zdatny oczywiście, musi nam pomagać. Przez te parę lat stworzyliśmy tutaj małe społeczeństwo, a społeczeństwo jest jak budynek. Musi opierać się na stabilnych fundamentach. Dlatego, o ile chcecie z nami zostać muszę prosić was o pomoc na naszą wspólną korzyść.- Westchnął.
Spoglądałem na twarz Nicolasa. Miał co fakt rację. Każde porządne społeczeństwo, i przed apokalipsą, wymagało wsparcia wszystkich jego członków. -Co możemy w takim razie zrobić? - Zapytałem nie spuszczając z mężczyzny wzroku.
- A więc tak. - Odpowiedział Nicolas - Jeśli ktoś z was zna się na medycynie, może pomagać lekarzom, jedna dziewczyna od was się tam udała.- 
Propozycja medyczna nikogo z nas nie zachęciła. Nicolas zauważywszy to kontynuował
- Mamy również coś na wzór strażników. Pilnują budynku podczas nocy, jeden z nich właśnie was tu przyprowadził. - Tu również nastała dłuższa cisza, Nicolas miał dać kolejną propozycje ale odezwał się Matthew
- Jestem chętny - Powiedział krótko. 
-Świetnie, - Odpowiedział po czym oddelegował go.
- Wasza dwójka ma jeszcze do dyspozycji to, medyków, i kurierów- Tyler poprosił również o dołączenie do strażników, licząc że pójdę za ciosem, jednak nazwa "Kurierzy" zainteresowała mnie. - Czym zajmują się Kurierzy? - rzuciłem szybko.
Nicolas skierował na mnie swój wzrok
- To nasi ludzie, którzy zajmują się dostarczaniem zapasów, i innych ważnych rzeczy do "Szczytu". Jednym słowem dostajesz broń i latasz po mieście, jednak masz wtedy największy kontakt z nosicielami. -
Po jego słowach, nastąpił we mnie mały rozłam. Część mnie chciała abym razem z moimi przyjaciółmi, dołączył do strażników, i siedział bezpiecznie w "Szczycie". Aczkolwiek druga część mnie nie chciała na to pozwolić. Śmierć siostry nie pozwala mi siedzieć bezczynnie.
- Dołączę do kurierów -
- To świetnie, ostatnio straciliśmy trójkę bardzo dobrych sprinterów, więc zasilenie tej formacji się przyda. Oddeleguję cię więc do Sonyi. -
- Do kogo? - Zapytałem zaraz po usłyszeniu imienia
- Sonya, jeden z kurierów. Pewnie znów unika roboty. Powinieneś znaleść ją na dachu. Uwielbia tam siedzieć. -

Nie zdążyłem nawet nic już odpowiedzieć kiedy Nicolas, wyprosił mnie. Kurwa, scenariusz niczym z jakiegoś słabego filmu pod tytułem "Biegnij, skacz, zdechnij i powtórz".  Ale ruszyłem więc w kierunku schodów. Stopień za stopniem, szedłem w górę by ujrzeć szybko przed sobą zabrudzone, ciemno niebieskie drzwi ewakuacyjne. Otworzyłem je, a moim oczom ukazał się dach budynku. Było tu sporo śmieci, pustych butelek, oraz po prostu losowych przedmiotów porozrzucanych po  całej powierzchni dachu. Przy krawędzi, z nogami zwisającymi swobodnie w stronę ogromu miasta, siedziała młoda dziewczyna. Na pewno uwagę przyciągnął jej nietypowy, biały kolor włosów. Jakby, gdzie do cholery znajdziesz teraz farby?
- Przepraszam? Przysyła mnie Nicolas. W sprawie kurierów-

-To już trzeci w tym miesiącu.- Dziewczyna podniosła się i odwróciła w moja stronę. Skierowała swoje niebieskie oczy w moją stronę 

- Co masz na myśli?- Zapytałem 

- To już trzeci w tym miesiącu. Nowy którego wysyłają do mnie -
Następny jej gest trochę mnie zaszokował. Podeszła bardzo szybko i zaczęła dotykać mnie po ramionach i nogach. Prawie od razu odstąpiłem
-Hej! -
Nie skończyłem nawet powiedzieć kolejnego słowa, kiedy ta skrzyżowała ręce na piersi
- Dobrze ci z oczu patrzy, kolego, ale jestem zmuszona pójść do Nicolasa i wybić mu ten pomysł z głowy. Na pewno nie chcesz dołączyć do bezpieczniejszej grupy? Na pewno Majstrowi w warsztacie przyda się chłopiec na posyłki-
Nie powiem, ale powoli zaczęło mnie irytować jej podejście do mnie. Nie wyglądała na starszą ode mnie, a zachowywała się jakby miała mi tu matkować, gdy my nawet się nie znamy.
- Sam podjąłem tą decyzje koleżanko. Sonya? Prawda? posłuchaj, jeśli Nico-

-Kurierzy umierają najczęściej z całego Szczytu. Na pewno  jesteś tego pewien? -

- Tak -

- Dobrze więc - Wstała oraz rozejrzała się - Muszę sprawdzić na co cię stać. Z kąd tu przychodzisz? -

-Co masz na myśli?- Zapytałem nie rozumiejąc lekko jej pytania,-

Sonya westchnęła jakby mając coś więcej do powiedzenia -Każdy z czegoś uciekał zanim tu trafił-



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top