5.

Amerykanin spojrzał niższego chłopaka i uśmiechnął się.

- Chciałem cię zapytać, czy pójdziemy gdzieś? Gdzieś na miasto. Na przykład do jakieś knajpki. Co ty na to? - zapytał podekscytowany Alfred.

- What!? I tylko po to mnie musiałem na ciebie czekać? Tylko chciałeś mi powiedzieć, abyśmy poszli po lekcjach na miasto coś zjeść? Nie mogłeś powiedzieć tego w szatni? - odparł podirytowany Arthur.

- A ja się tu niepotrzebnie stresowałem. O taką bzdetę mu chodziło - pomyślał.

- No mogłem... ale stwierdziłem, że tak będzie lepiej! - uśmiechnięty patrzył na Brytyjczyka, który na te słowa westchnął - Moglibyśmy się też bliżej poznać. Oczywiście jeżeli chcesz się ze mną bliżej poznać - trochę nerwowo podrapał się po karku.

- W sumie to nie mam co robić, więc mogę z tobą pójść.

- Naprawdę!? To super! W takim razie chodźmy! - niebieskooki złapał zielonookiego za rękę i pokierował się do wyjścia ze szkoły.

- Czekaj! - zatrzymał się dość gwałtownie.

- Huh? Co jest? - zaskoczony tym spojrzał na towarzysza.

- Muszę wziąć bluzę z szafki i jeszcze kilka rzeczy włożyć do niej.

- Okay dude. Poczekam przed wejściem 

Nie chcąc, aby nowo poznany chłopak czekał na niego, podbiegł do swojej szafki. Po krótkim siłowaniu się z jej otwarciem, wyjął z niej bluzę, a następnie włożył niepotrzebne mu w domu książki. Zatrzasnął szafkę i od razu pokierował się do drzwi. Jednakże w połowie drogi przypomniało mu się, że nie sprawdził, czy szafka jest dobrze zamknięta, więc zatrzymał się i spojrzał w stronę szafki. Chwilę się zastanawiał nad tym, czy pójść do Alfreda, czy może jednak sprawdzić szafkę. Chcąc mieć pewność, iż jego rzeczy są bezpieczne, podszedł do odpowiednego miejsca w rzędzie szafek. Złapał za małe drzwiczki i z lekkim stresem pociągnął za nie. Jak się okazało, były dobrze zamknięte. Widok ten uspokoił blondyna, który z ulgą, głośno wypuścił powietrze z płuc.

- Całe szczęście, że jest zamknięta - powiedział do siebie.

Upewniony, że jego szafka jest zamknięta, szybko ruszył w stronę wyjścia z budynku. Szybko wyszedł ze szkoły i rozejrzał się, w celu znalezienia Alfreda.

- Gdzie on polazł? Przecież miał tu na mnie czekać - mruknął do siebie Anglik.

Wtem usłyszał za sobą zbliżające się kroki. Natychmiast się odwrócił w stronę dźwięku.

- Alfred? Co ty robisz? Czemu się skradasz do mnie?

- No niee... Nie udało mi się - odpowiedział mu lekko zasmucony Amerykanin. - Chciałem cię wystraszyć, ale no nie udało mi się. Następnym razem mi się uda! - tym razem wypowiedział to podekscytowany.

- Ugh. dziwny z niego typ. Chyba nigdy go nie zrozumiem - pomyślał Europejczyk.

- A więc idziemy?

- Yes, yes. Chodźmy - na te słowa wspólnie ruszyli do pobliskiego parku.

Spokojnie szli w stronę celu, a podczas całej drogi okularnik nie zamilkł ani na chwilę. Cały czas opowiadał o różnych rzeczach, co po jakimś czasie zaczęło irytować brwiastego, który już przestał interesować się i reagować na to co mówi chłopak. Nie chcąc przeszkodzić wyższemu w jego potoku słów, niższy postanowił pooglądać okolicę. W tej części miasta był pierwszy raz, więc warto byłoby chodź trochę ją poznać. 

Dookoła nich stały kolorowe domy rodzinne. Na posesjach znajdowały się duże i zadbane ogrody, które zawierały w sobie piękną, zieloną oraz miękką trawę i kilkoma drzewami wraz z krzewami. Przy budynkach też znajdowały się garaże, w których zapewne stały samochody, chodź w niektórych przypadkach stały one na zewnątrz. Pomiędzy dwoma rzędami domów mieściła się szeroka ulica, w której stronę był skierowane domy, a po bokach ulicy znajdował się chodnik. Całość wyglądała naprawdę klimatycznie. dało się poczuć tutejszy spokój, ale też to jak te domy były duże.

- Hey, słuchasz mnie? - zapytał niebieskooki widząc, iż Kirkland go nie słucha.

- Eeee... nie. Sorry - spojrzał na niego swymi szmaragdowymi oczami. Było mu trochę wstyd, że nie słuchał go.

- Eh no trudno się mówi - machnął ręką zaznaczając, iż to nic wielkiego. Wskazał na koniec chodnika. - Tam za zakrętem, znajduje się wejście do parku.

Skręcili, we wskazanym wcześniej przez Alfreda miejscu, a ich oczom ukazała się brama, za którą mieścił się duży park z liczną i bujną roślinnością. Śmiało przeszli przez furtkę, by dopiero teraz zauważyć prawdziwy ogrom tego miejsca. Wielka polanka na środku, drzewa przy niej oraz masa przeróżnych ścieżek i alejek doskonale ze sobą współgrały. Gęste liście oraz ludzie, którzy aktywnie spędzali czas w parku, ożywiali to miejsce.

- I jak? Podoba się ci się? - zerknął na nowego kolegę.

- Jest tu naprawdę pięknie - odpowiedział i spojrzał na wyższego.

- Pokażę ci moje ulubione miejsce - złapał go za rękę i trzymając tak chłopaka, pobiegł przed siebie.

Przebiegli obok polanki, a następnie przez mały lasek, za którym mieściło się małe jeziorko z mostkiem. Kilka kaczek pływało po wodzie, a na jej tafli znajdowały się małe lilie wodne. Całość była oświetlona przez słońce, które dodawało wodzie blasku.

- A teraz co uważasz?  - zapytał się z uśmiechem.

- Teraz jest jeszcze piękniej niż wcześniej - zdjął plecak i położył go na ławeczce, która stała obok. Podszedł do brzegu jeziorka i kucnął. Obserwował pływające obok siebie kaczki. - Urocze są.

- To fakt - również odłożył plecak - z mostku pewnie je lepiej widać.

- Tak uważasz? - spojrzał na niego.

- Yup - wszedł na mostek i pomachał do niego ręką sygnalizując, aby podszedł.

Arthur widząc gest wstał, a następnie podszedł do niego. Stanął obok niego opierając się o barierkę.

- Faktycznie teraz lepiej widać - z lekkim uśmiechem wpatrywał się w ptaki.

Chwilę milczeli, ale nie chcąc stać tak w milczeniu, Amerykanin postanowił zagadać.

- Czemu tak w ogóle tu przyleciałeś? Nie wolałeś zostać u siebie w Anglii? Nie, że mi to jakoś przeszkadza. Po prostu jestem ciekaw.

- Brat dostał awans do wydziału tutaj, więc musieliśmy się przenieść.

- O to ciekawie. A twoi rodzice nie przyjechali z wami?

Na te słowa niższy zamilknął, co nie uszło uwadze wyższemu. Foster wolał już się nie odzywać, aby nie poruszać, najwidoczniej ciężkiego tematu dla chłopaka.

W milczeniu, wywołanym zaistniałą sytuacją, obserwowali zwierzęta przez dłuższą chwilę. W pewnym momencie, gdy kaczki zbliżyły się do brzegu, Alfred wpadł na genialny pomysł, który w jego mniemaniu mógłby poprawić humor koledze.

- Hey, Arthur. 

- Hm? - mruknął pod nosem.

- Może podejdziemy bliżej nich? Mam jeszcze kawałek kanapki, więc będziemy mogli im dać. chodź - od razu zbiegł z mostku i podbiegł do plecaka. Wyjął swoje dzisiejsze drugie śniadanie, a zauważając zbliżającego się do brzegu Anglika, podszedł do niego. Oderwał kawałek chleba i podał chłopakowi - Masz. Daj im.

- Thank you - wziął od niego kawałek pieczywa, by następnie rzucić go zwierzętom. Spokojnie obserwował jak kłócą się o jedzenie.

Ten właśnie moment okularnik postanowił wykorzystać do swego planu. Zbliżył się do nieświadomego, tego co zaraz się wydarzy chłopaka i...

~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~
你好

Ah!
Bardzo przepraszam was za tą długą przerwę, ale mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał.

Komu podoba się (polsatowe) zakończenie?

*Buzi buzi*

Dajcie znać jak wam się rozdział podobał.

Postaram się w niedługim czasie dodać kolejny rozdział (już część mam napisaną).

再见

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top