2.
Rano Brytyjczyka obudziły ciepłe promienie słońca, wpadające przez niezasłonięte okno. Dzień zapowiadał się na dość ciepły. Na niebie nie było za wiele chmur, dzięki czemu słońce pięknie pokazywało swój blask. Chłopak, obudzony przez największą gwiazdę w układzie, niechętnie wyszedł spod ciepłego koca i ubrał się. Założył na siebie czarne jeansy, czerwonawą koszulkę z krótkim rękawem oraz czerwone skarpetki z misiami, które lubił. Włożył do kieszeni spodni telefon oraz kilka dokumentów. Wychodząc z pokoju, wziął jeszcze ciemną bluzę, gdyby okazało się, że na dworze jest chłodno. Schodząc po schodach już dosłyszał pierwsze dźwięki jakie dobiegały z kuchni, a były nimi rozmowy braci oraz zamykającej się lodówki i opakowań. Współlokatorzy pewnie byli z rana w sklepie i zrobili najpotrzebniejsze zakupy. Gdy Arthur zszedł z piętra, pokierował się do kuchni, w celu zjedzenia śniadania. Przyjaźnie przywitał się z braćmi i zaczął robić sobie kanapki, gdyż mężczyźni również przebywający w pomieszczeniu nie zrobili porcji dla niego. Widocznie albo o nim zapomnieli, albo im się nie chciało. Druga opcja była bardziej prawdopodobna.
Najmłodszy wziął kilka kromek chleba, posmarował je masłem i położył na to szynkę, ser oraz kilka warzyw. Tak oto przyrządzone śniadanie, które nawet ładnie wyglądało, zjadł. Fakt faktem do najlepszych nie należało, ale dało się zjeść. Podczas gdy Brytyjczyk kończył jeść, bracia zebrali się aby wyjść załatwiać sprawy.
Dylan jako najstarszy oraz opiekujący się Arthurem musiał pojechać do szkoły, aby zapisać do niej brata. Allistor miał zamiar poszukać jakiejś, a Ciarán poszukać idealnych studiów dla siebie.
Najmłodszy, nie chcąc zostawać samemu w domu, postanowił szybko dokończyć ostatnią kanapkę i pojechać do swej przyszłej szkoły. Szczerze trochę się obawiał, jak w niej będzie, czy ludzie będą tam mili i czy nie będzie im przeszkadzał jego brytyjski angielski. Lecz pomimo tego w głębi duszy nie mógł się doczekać, aż zacznie chodzić do nowej placówki.
Po zjedzonym śniadaniu założył swoje ciemne buty i zabierając bluzę, którą na czas posiłku powiesił na krześle, wyszedł z domu. Jego szkoła nie znajdowała się jakoś bardzo daleko, dlatego wraz z bratem poszli na pieszo, czego nie mogła zrobić pozostała dwójka, zmuszona do skorzystania z taksówki. Szli razem, rozmawiając o szkole. Z tego co Arthur się dowiedział, była to dość dobra szkoła, która dobrze uczyła przedmiotów humanistycznych. Ta informacja była dla licealisty dobrą informacją, gdyż chciał pójść na studia humanistyczne. Po kilkunastu minutach doszli do dużego, a wręcz ogromnego budynku. Prezentował się on naprawdę imponująco i był większy od poprzedniej szkoły nastolatka. Ogrom szkoły trochę przerażał Arthura. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, a w tak wielkiej szkole to może być naprawdę różnie. Trochę niepewnie wszedł z bratem do budynku. Już na wejściu dało się zobaczyć szeroki korytarz z szafkami oraz portiernią, do której podszedł Dylan.
- Dzień dobry - powiedział do pani na portierni, podczas gdy Arthur rozglądał się na boki.
- Good Morning - z uśmiechem odpowiedziała kobieta - W czym mogę pomóc?
- Gdzie jest sekretariat? - zapytał prosto z mostu, co przykuło uwagę młodszego brata.
- Tym korytarzem i na prawo. Sala numer 4 - poinstruowała pani.
- Dobrze. Dziękuję - z uśmiechem pożegnał się brat przyszłego ucznia i poszedł z nim do wskazanego pokoju.
Po dojściu do konkretnej sali, starszy wszedł do środka, aby pozałatwiać papierkowe sprawy, a młodszy został na korytarzu, bo przecież załatwianie formalności jest nudne i już lepiej czekać na korytarzu. W oczekiwaniu na brata chodził sobie trochę po pustym korytarzu, z racji trwających lekcji. Po dwóch stronach korytarza znajdowały się szafki, a pomiędzy nimi drzwi do klas. Niektóre z drzwi miały okna, dzięki czemu chłopak mógł chodź trochę spojrzeć jak wyglądają zajęcia. Siedzący w pojedynczych ławkach uczniowie, którzy weseli rozmawiali z nauczycielem i rozwiązywali zadania. Atmosfera w klasach też wyglądała na przyjazną.
Nagle z jednej z klas wyszedł chłopak. Wysoki blondyn z okularami, ubrany w mundurek. Wyglądał na naprawdę zadowolonego, gdyż uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Brytyjczyk szybko schował się za jedną z szafek, aby uśmiechający się uczeń go nie zauważył. Obserwował jak blondyn idzie, po czym znika w jednym z pomieszczeń, którym była łazienka, sądząc po obrazku na drzwiach. W wolnym czasie szybko zmienił swoje miejsce i przeszedł na drugą stronę korytarza. Czekał aż chłopak wyjdzie, na co nie musiał długo czekać. Widząc idącego okularnika, śledził go wzrokiem dopóki nie wszedł do klasy. Zielonooki podszedł trochę do sali i przeczytał napis na drzwiach.
- Czyli tu jest sala od angielskiego - pomyślał Arthur.
Jego przemyślania przerwał mu głos brata za sobą. Słysząc go, odwrócił się w jego stronę, zauważając iż obok niego stoi jakiś mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Podszedł do nich.
- Witaj Arthur - powiedział czterdziestolatek - Jestem John Staff, dyrektor tej szkoły. Mam nadzieję, że spodoba ci się w tej szkol. - powiedział z uśmiechem.
- Good morning - przywitał się Anglik. - Również mi miło poznać - powiedział z uśmiechem i uścisnął dłoń.
- Powiedziałem twojemu bratu co i jak, ale w razie jakiś pytań możesz podejść i zapytać o coś. Gdybyś mnie szukał, to mój gabinet jest tuż przy wejściu - mówił z uśmiechem dyrektor.
- Czemu tu wszyscy się tak uśmiechają? Zjedli coś, czy co? - pomyślał najmłodszy.
- Rozumiem - odparł.
- W takim razie ja już wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia na korytarzu lub lekcjach - pożegnał się John, kierując się w głąb szkoły.
- Goodbye - odpowiedzieli bracia, którzy poszli w drugą stronę, czyli do wyjścia ze szkoły.
Mijając portiernię, pożegnali się z portierką, po czym wyszli z budynku i pokierowali się w stronę domu. Podczas drogi Dylan wytłumaczył bratu wszystkie kwestie dotyczące szkoły, które powiedział mu dyrektor. Od podziału klas, przez mundurki i najważniejsze zasady, kończąc na jutrzejszym oprowadzeniu Arthura przez jednego z uczniów.
Doszli do domu, akurat w momencie, gdy starszy skończył mówić. Weszli do domu i odłożyli niepotrzebne rzeczy, takie jak dokumenty. Teraz zostało im już tylko pozałatwiane takich rzeczy, jak telefon czy zameldowanie. Jednakże to może jeszcze trochę poczekać. Teraz była pora, aby chodź trochę zobaczyć miasto. W tym celu zamówili taksówkę i pojechali do centrum, dołączyć do pozostałej dwójki. Gdy już dołączyli, przechadzali się ulicami wielkiego miasta. Tyle się tu było rzeczy i tyle się działo, że aż momentami trudno było to pojąć. Miejscówek z jedzeniem było od groma. Nie wiedząc, którą wybrać, rodzina Kirklandów postanowiła wylosować. Traf padł na knajpkę z burgerami. To był dobry traf. Mogli spróbować czegoś tutejszego, co nie było jakoś bardzo zwariowane i nowe. Każdy z braci kupił sobie po burgerze, którego po pewnym czasie otrzymał. Były naprawdę smaczne, jak na burgery. Wszystkim tak smakowały, że aż uszy im się trzęsły. Po zjedzonym posiłku, zachwyceni, nowym miejscem zamieszkania, bracia postanowili uczcić sukces Dylana, jakim jest awans oraz dobrze przeprowadzoną przeprowadzkę. W tym celu poszli do pubu. Jednakże Arthur, jako jedyny nieletni, musiał zadowolić się sokiem, co w sumie mu odpowiadało. Tak uczczony sukces to naprawdę było coś pięknego.
Po pewnym czasie trzeba było już wracać do domu, co niezbyt spodobało się Allistorowi, który lekko podpity zaczął flirtować z również podpitą dziewczyną. Na szczęście udało się go od niej odciągnąć i zabrać do domu. Gdy do niego dotarli, było już dość ciemno, więc każdy oprócz Allistora się wykąpał i przebrał w pidżamę.
Tak kończąc dzień wszyscy poszli spać.
~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~
你好
A więc witam was w 2 rozdziale. Jest to 2 rozdział jaki mam napisany, więc nie wiadomo kiedy pojawi się kolejny (pewnie wtedy kiedy Kizia albo będzie miała wenę albo telefon na noc w pokoju).
Mam nadzieję, że się podoba wam się to co piszę. Chętnie posłucham waszych opinii.
To chyba tyle na ten moment.
再见
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top