Rozdział 4
Nadszedł długi weekend który jak zwykle spędzam z Arturem, ponieważ nie mam innych znajomych poza nim. Od kiedy wraz z dziadkiem przeprowadziliśmy się do nowego miasta musiałam zacząć całe życie od początku poczynając od szkoły kończąc na wszystkich relacjach międzyludzkich.
- Art gdzie idziemy? - Zapytałam. Nadchodził wieczór, zaczęło robić mi się zimno ponieważ ubrana byłam tylko w jasno-brązową sukienkę i trampki koloru wyblakłego różu.
- Zobaczysz. - Na twarzy chłopaka pokazał się tajemniczy uśmiech.
Trasa prowadziła przez długie puste pole, czułam się jakbym przeszła w ogóle do innego świata odciętego od panującej wokół rzeczywistości. Na pustej przestrzeni temperatura sprawiała wrażenie znacznie niższej, lecz już przestałam zwracać na to uwagę. Zachód słońca, przy tak zachmurzonym niebie przybierał lekko zielonkawy kolor, lecz wyglądało to naprawdę cudownie.
Gdy do naszych uszu dotarł dźwięk głośnej muzyki, chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Jesteśmy blisko Wiki..
- Blisko czego? - Artur zignorował to pytanie, przyśpieszając kroku ku widocznemu na horyzoncie "budynkowi". Okazało się to być wielką, opuszczoną szopą w której organizowane były nielegalne spotkania i koncerty punk rockowe. Na samym wejściu wiele osób podchodziło do Arta witając się, pytając o zdrowie lecz nie to mnie na ten moment interesowało.
Na obiekcie znajdowało się wielu ludzi, gdzieś możliwe ok. setki. Wielu z nich kojarzyłam z widzenia na ulicy, inni także wyglądali bardzo zwyczajnie lecz najbardziej interesujący wydali się "młodzi buntownicy". Jest to elita Artura, kojarzę ich ponieważ dużo mi o nich opowiadał. Nieschludne ubrania, Brudne, potargane, obszyte spodnie i kolorowe włosy były znakiem szczególnym tej grupy społecznej. Nazywają siebie Punkami.
Czuję się tu jak kosmita, nikogo nie znam, nikt nie zna mnie.
Ale jak sam Artur powiedział - już niedługo.
Już niedługo wszystko się zmieni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top