Rozdział 2
" Dam wam dobrą radę dzieci.. lepiej weźcie się do pracy, bo nie znajdziecie żadnej satysfakcjonującej was pracy."
Tymi słowami jesteśmy dziennie bombardowani, na prawie każdych zajęciach gdy nasze wypowiedzi nie są wystarczająco satysfakcjonujące dla nauczyciela. Usiadłam zaraz obok Artura, który z zaciekawieniem słuchał tematu zajęć.
- Mam dla was krótka informacje związaną z jutrzejszym dniem.. - Powiedziała Pani Profesor, przemierzając wzrokiem wszystkich uczniów.
- O godzinie 11.30 w centrum naszego miasta odbędzie się uroczyste odsłonięcie wielkiego Pomnika Jezusa Chrystusa, wiec prosiłabym by każdy przyszedł schludnie ubrany. A i jeszcze jedno...podczas uroczystości ma być cisza. - Ostatnie trzy wyrazy zostały naprawdę wyraźnie podkreślone.
- Co za paranoja.. - wyszeptałam w chórku z chłopakiem po lewej. Spojrzelismy na siebie, na co zareagował śmiechem.
- Widać że nie mamy samej ciemnoty w tej szkole. - Stwierdził, odwracając wzrok w kierunku wykładowcy.
- Co masz na myśli? - Powiedziałam pół tonem, notując rzeczy z lekcji, które usłyszałam ukradkiem.
- Że myślisz inaczej niż oni wszyscy.. - Chłopak wymownie rozejrzał się po reszcie uczniów i wrócił wzrokiem do mnie. Bez wzruszenia spojrzałam na leżący przed sobą zeszyt.
- Ten świat mógłby być inny.. wierzę w to że wszystko można zmienić. - Podczas tego zdania, ludzie zaczęli wstawać i pakować swoje rzeczy, co oznaczało koniec lekcji. Chłopak na zakończenie swojej tezy, rzucił szybki uśmiech po czym wziął swój plecak z blatu i wstał, udając się do wyjścia z sali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top